Felietonista ostatnio spóźnia się ze swoimi tekstami do pisma, gdzie od 13 lat usadowiony w Stopce Redakcyjnej i zadowolony.
Spóźnia się z pisaniem, bo nie wie, czy jeszcze go czytają, czy go lubią, ale głównie dlatego, że przy listopadowej szarudze stracił humor. To problem, bo do wymyślenia felietonu humor jest niezbędny. Kto by czytał smętne wylewności? Zresztą do napisania czegokolwiek humor się przydaje, bo pobudza szare komórki mózgowe.
Ba, pogodny nastrój, taki zabawowy, figlarny, kiedy się po prostu dziecinnieje albo śmieje się do rozpuku czy jak głupi do sera, bywa pomocny w poważnej pracy naukowej, przy różnych odkryciach naukowych. Niejeden pomysł lub odkrycie przychodziło komuś do głowy nieoczekiwanie. Na przykład, gdy wypoczęty stawia nogę na stopniu do autobusu. Przy biurku nie mógł wcale na to wpaść, a teraz, gdy o tym nie myślał, coś w mózgu zaskoczyło i samo się zrodziło. Może dlatego uczeni, a nawet skromniejsi naukowcy z mniejszym na razie dorobkiem, tryskają humorem, sypią dowcipami. To pomaga w pracy twórczej. I na odwrót: zadowolenie z osiągnięć wpływa pozytywnie na osobowość, że nie będzie to ktoś oschły, zgryźliwy, zawistny, a raczej wielkoduszny i dowcipny.
Czy zawsze tak? Bywają też antypatyczni despoci i na uczelniach. Załóżmy, że dlatego, iż im się nie bardzo wiedzie. A nie wiedzie, bo są tacy i potem podgryzają takich, co szybciej osiągnęli tytuł, o którym marzą. Za to ile tacy antypatyczni dostarczają humoru studentom! Ile zabawy, anegdot. A o czym by studenci rozmawiali w mieszanym towarzystwie z różnych uczelni, gdy ze względu na odległe kierunki studiów i zainteresowania najbardziej łączy jeden temat: śmiesznostki profesorów.
Np. Siedzimy na korytarzu wpatrzeni w drzwi, gdzie profesor egzaminuje i czekamy, co pierwsze wyleci: ona czy indeks?
Albo: student zaczepia na schodach faceta i prosi, by pożyczył mu na egzamin krawat, bo ten skurwysyn tych bez krawatu oblewa, a co gorsza, on nie chodził na jego wykłady. Odda mu w dziekanacie. Zawiązuje krawat i po chwili wchodzi na egzamin, a tam za biurkiem ten od krawata! Ojej! Waha się, czy wejść dalej. Wtedy egzaminator zachęca: „Proszę, proszę. My się już znamy, tylko na przyszłość proszę nie używać tytułów rodowych, ale naukowych”. I student – o dziwo – zdał.
A w biografii światowej sławy pulmonologa oprócz jego licznych osiągnięć znalazł się fragment, jak profesor ten spędzał czas, gdy żona wyjeżdżała z dzieckiem na letnisko. Urządzał z kolegami popijawę. Pili, śpiewali, a rano pytał swego pomocnika, czy nie przesadził w zabawie. A ten pokręcił głową i tylko westchnął, że pani profesorowa może być niezadowolona, bo kazał się wozić w wózku dziecka, trzymając nogi na budce, ale wózek nie wytrzymał.
Ale niejeden profesor i ktoś pomniejszy sam by nie wytrzymał codziennych stresów i zawiłości losu i przeciwności ludzkiej, gdyby od czasu do czasu nie rozładował się w jakiejś głupiej zabawie. Albo mądrej – jak pisanie felietonu.
Tymczasem felietonista chodzi jak struty i nie tylko nic nie wpada mu do głowy, aby sklecić tekścik, ale jemu samemu źle, gdy nie ma czym się cieszyć ani pocieszyć.
Za oknem ponury listopad. Niby o takiej porze Stwórca pociesza nas przy zachodzie słońca, barwiąc na krótko niebo w pasy różowe, sine i seledynowe, co podkreślają czarne gałązki bezlistnych już drzew na tym tle, ale nawet to mało cieszy. Po prostu nic się nie chce. Ani szukać pocieszenia, ani nawet płakać. A nawet czytać.
Zbolały felietonista musi wyrzucić z głowy czarną myśl, co go dręczy, więc pisze na Facebooku: Czy zło zawsze musi w końcu zwyciężyć? Jak w “Nędznikach”, gdzie policjant, może żandarm, prześladuje bohatera przez całe życie za to, ze ukradł kiedyś kawałek chleba, i w końcu wyjeżdża sobie spokojnie do Ameryki, a prześladowany dobry człowiek umiera, nie zaznawszy nigdy szczęścia? Podobnie jest w powieści Conrada “Przygoda” – prześladowca wygrywa. Czy szlachetny i sprawiedliwy szeryf musi mieć dwa noże – jak w piosence Młynarskiego – bo przeciwnik skrywa nóż podstępnie i gra nie fair?
Na to e-znajoma pisze:
– „Ciekawy temat, na który szukam od lat odpowiedzi i nie znajduję do końca. >>Zło dobrem zwyciężaj<< Czy to prawda i czy nie mija się z celem? Kiedy nie są szanowane ludzkie prawa i poniżana jest ludzka godność, kiedy prawda słowna nie jest prawdą… >>Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą<<, a jednak”
„Nieszanowanie wolności sumienia, moralności, kultury narodu.. W dużej mierze sami jesteśmy winni akceptując zło i głosując na mechanizm jego działania.. I nasuwa się ponownie pytanie.. Dlaczego??.. W imię źle pojmowanej wolności? .. bezmyślności? Czy tak daleko posuniętego egoizmu i próżności? Ja dalej tego nie rozumiem…”
– Masz rację – przytakuje felietonista – my tego nie rozumiemy. I wielu innych – porządnych ludzi. A niektórzy się nad tym nie zastanawiają i robią wszystko, by jak najwięcej udrzeć dla siebie. Jak w słynnej scenie „Potopu” u Radziwiłła.
Na to inny e-znajomy pociesza felietonistę:
– My, jako chrześcijanie wierzymy w Boską Sprawiedliwość.
– Tak -polemizuje bez przekonania felietonista – na Tamtym świecie. A niesprawiedliwi i źli tu na ziemi robią sobie raj grzesznymi sposobami. Oni i piekło przechytrzą.
– Sądzę, że znakomitą większość spośród złych jakiś rodzaj sprawiedliwości dopada już na tym świecie, z tym że pokrzywdzeni nic o tym nie wiedzą (czas, przestrzeń).
– Możliwe. Więc wypadałoby czekać aż ten i ów złamie nogę?!
Tu zbolały felietonista się roześmiał, bo oczami wyobraźni zobaczył, jak czai się gdzieś tam za krzakami, podglądając, kiedy owemu, ba, niejednemu, psiajusze przydarzy się gwoli sprawiedliwości losu nieszczęśliwy wypadek. Nie mogąc się tego doczekać, bo złym osobnikom zawsze się wiedzie przeszczęśliwie, sam zacznie kopać na ich drogach dołki. I tym sposobem w tym czekaniu czekający felietonista pierwszy odejdzie niepocieszony z nogą w gipsie. Przecież w pułapki wpadają tylko niewinni, którzy nie mają dość sprytu by się wywinąć. On właśnie taki, jakby za dobry, a za mało cwany, którym się nie wiedzie, bo zawsze inni ich wykiwają. Ci źli.
Ale za to napisze o tym felieton i sam się chociaż uśmiechnie.
Zna się trochę na psychologii twórczości, więc wie, że ten śmiech trochę za blady, by rozśmieszyć czytającego, lecz jemu pomógł. Trochę rozproszył jego czarne chmury, a przede wszystkim obudził natchnienie, a to niezwyczajne uczucie.
PS. Kto mnie tylko czyta, nie widzi, że od dwóch lat podpieram się laseczką, więc ten smutny felietonista to jakby ja. Tak, ja pisywałam o twórczości, począwszy od pracy magisterskiej: „Geneza pomysłu twórczego”. Tylko ja nigdy dołków nie kopałam. Pod nikim ani w ogóle. Chyba nawet nie miałam łopatki. Najwyżej łyżkę do babek z piasku, bo ja wolałam lalki. Nade wszystko. Później książki.
A laska? Ja nie kuśtykam, ale od kilku lat coraz mocniej trzymałam się ramienia męża. Od dwóch lat już Go nie ma. Jutro rocznica. Za kilka godzin. Dlatego mi smutno. Ale nie tylko dlatego.
Krystyna HABRAT
11.11.23r.
Na pomysł tego tekstu wpadłam podczas konwersacji na FB z dwojgiem moich wielce sympatycznych e-znajomych: Basią i Mirkiem… i ,nie wstając od biurka, pisałam to do północy, a potem wysyłałam jeszcze do redakcji. Tak, pomysły przychodzą w pogodnej atmosferze. Przyciąga je radość. Smutek, przygnębienie je odstrasza. Bądźmy więc pogodni w tych ciężkich czasach – pomimo wszystko – dla nas samych.