Nie czuję się „jednostką dyspozycyjną”, choć tomik Justyny Kulikowskiej „gift. z Podlasia” autorka zadedykowała „jednostkom dyspozycyjnym” właśnie.
To już trzeci zbiorek poetycki młodej autorki pochodzącej z Podlasia, a urodzonej w 1993 roku i debiutującej w roku 2018 tomem „Hejt i inne bangery”, za który otrzymała Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. Za tomik drugi – „Tab_s” – z 2020 roku nominowana była do Nagrody literackiej „Nike” oraz Nagrody Literackiej Gdynia.
Wczytując się w teksty omawiające twórczość Kulikowskiej, znajduję jak mantrę zdania typu: „Wiersze są dynamiczne, w stanie przed wybuchem, który swoją siłą mógłby zmieść Polskę z każdej mapy.”( „Onet kultura” Agnieszka Budnik.) Jak dla mnie – sposób uzasadnienia „urody” tekstów autorki „giftu. z Podlasia” do wnikliwych i błyskotliwych nie należy. Mając bowiem przed sobą około setki wierszy, powiedzieć, że są to teksty pełne wyjątkowego buntu – to nic nie powiedzieć.
Skoncentrujmy się jednak na trzecim tomie. Składa się on z 38 tekstów. Cykl mający charakter rozedrganej autobiografii otwierają wiersze zawierające w tytule słowo „triticco” brzmiące przyjemnie, choć jest to de facto nazwa leku stosowanego w leczeniu zaburzeń depresyjnych, w tym depresji przebiegającej z lękiem i zaburzeniami snu. Podmiot liryczny ujawnia tym samym znajomość stanów psychicznych kwalifikujących się do leczenia wspomnianym preparatem. Wchodząc w treść kolejnych tekstów, odkrywamy, że osoba mówiąca ukształtowana jest w rzeczywistości, która generować może potrzebę przyjmowania medykamentów tego rodzaju. Równie dobrze jednak może to być licencia poetica, niekoniecznie wyszukany sposób na zwrócenie na siebie uwagi. Przyznaje się ona do presji i sił oddziaływujących na nią: „partia ojca”, „religijność matki”, „brudne pochodzenie”, które razem wzięte „trzymały za pysk”. Autocharakterystykę taką w wyrzucanych syleptycznie urywanych wypowiedziach uzupełniają słowa: „dzierżyłam język – brudny jak pochodzenie”. Dopływ Biebrzy o nazwie Brzozówka podmiot liryczny, pełen kompleksów, obciążeń, traum wyniesionych z rodzinnego środowiska, kojarzy z „lokalną wódą”. Co rusz przed oczami czytelnika jawi się podlaska bieda, niedostatek, zapyziałość, pijaństwo, przemoc.
W kolejnych wierszach znajdziemy tego kontynuację. Strach, wstyd, ból, ironia, dystans obsesyjnie drążą piszącą. Niechęć do środowiska, w którym przyszło jej dorastać, znajdziemy wielokrotnie, jak choćby w słowach: „agresję i ziemię dziedziczę po ojcu”, „więzi mnie genetyka”, „żułam brutalność jak orbitówkę”. Motyw ojca w obrazach jak w ostrych, nieregularnych szkłach pobłyskuje brudnym światłem. Może tu właśnie znajdziemy clou kompleksów i urazów? Wszystkie inne czynniki tak budujące wrażliwość podmiotu lirycznego to tylko dodatki. Dlatego percepcja starumatyzowanego, młodego człowieka ogranicza się tylko do brzydoty, dyskomfortu fizycznego i psychicznego oraz odarcia z godności. Świadczy także o tym zasób leksykalny, z którego zbudowane są poszczególne skargi, wynurzenia, ubolewania: „zadupie’, „ubojnia”, „ciasna klatka”, „klinga nożyka”, ( w „i dla was”), „żeliwne imadło”, „skowyt”, „gówno”, „bluzgi” (w „co,”), „skórzany pas”, „mokry kabel”, „bransoletka na nogę” ( w „albo:”). To one formułują wypowiedzi zdradzające aksjologiczny kryzys, przedwczesny relatywizm, wyraźną samoobronę ubraną w płaszcz cynizmu kogoś, kto przeżył wszystko złe lub któremu tak się tylko wydaje:
„ albo: prawdę można obracać w dłoniach,
zupełnie jak monetę.” („albo’)
„spsić się
dla ostatniej kości.” („lub:”)
„robimy rzeczy
straszne, ale nie będzie paragrafu.” („albo:”)
„nie mieliśmy dłoni,
by wskazać palcem” („równo?”)
U Kulikowskiej atrybutem języka jest wprowadzanie słów potocznych, wulgaryzmów, slangu młodzieżowego (kontaminacji anglicyzmów z formantami polskimi), tabulatory komputerowe, grafia i interpunkcja uwolnione od zasad . Odsłaniają one człowieka skażonego przeszłością, który – co niepokoi chyba najbardziej – nie widzi wokół siebie i przed sobą niczego, co mogłoby podnieść zranione człowieczeństwo. Zaś kolaż obrazów, skojarzeń, asocjacji to poetycko zamierzony bełkot kogoś, kto, według niewyszukanej konwencji, przemawia pod wpływem… Czego? Niewykluczone, że któregoś z „tabsów” (słowo zaczerpnięte z tytułu poprzedniego tomiku).
Już niemal sto lat temu rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski powiedział, że język się wytarł. Dlatego, jak sądzę, eksperymenty poetyckie w XX wieku przybierały rozliczne formy. Odnoszę jednak wrażenie, że obecnie stoimy już pod ścianą. Obserwuję bowiem rozpaczliwe szukanie możliwości znalezienia form wyrazu nie licującymi z rangą kunsztu poetyckiego. Przez polską literaturę płynie szerokim strumieniem fala nie tyle eksperymentatorów co prowokatorów epatujących rozmaitymi sztuczkami i łaszącymi się tym samym do obowiązujących kanonów. Brutalizacja języka, jego dekonstrukcja na poziomie składniowymi, logicznym, słowotwórczym, ale i – odważę się stwierdzić- etycznym, jest jednym z elementów owej mody. Może lepiej byłoby nazwać takie tendencje performancem à la poetyckim, nie zaś poezją?
Egzystencjalny ból to od zawsze ulubiona materia młodych twórców, którzy uznają poezję za idealny grunt, w którym można zakopać cierpienie. Nie byłoby w tym niczego niewłaściwego, gdyby nie poprzestawali oni jedynie na wyłuszczeniu źródeł bólu i traumy. Sam akt werbalizacji nie daje oczekiwanego katharsis. Czyż nie chodzi o to, by twórczość niosła coś więcej niż sam gniew? Jeśli na krzyku twórca poprzestaje, zawęża on horyzont widzenia sensu. Trudno tu o jakąkolwiek metafizykę. Wykrzyczenie obolałego „ja” z poziomu tu i teraz młodego „ego” – jest jałowe.
Justyna Kulikowska, gift.z Podlasia, Biblioteka Poezji Współczesnej, tom 234, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, autor okładki i koncepcji graficznej Piotr Zdanowicz, Poznań 2021, ISBN 978-83-66453-67-8.