Pustka… Rosja…
Dwa miesiące temu pisałem o „Dzienniku rosyjskim” Anny Politkowskiej, książce, którą Polacy powinni czytać ze szczególna uwagą. A teraz przekład książki córki słynnej dziennikarki. Niewielka książeczka, którą połknąłem w jeden dzień. Rozpoczyna się od stwierdzenia: „Moja matka zawsze była kłopotliwą osobą, nie tylko dla rosyjskich władz, ale także dla przeciętnego obywatela, który przegląda prasę i czyta artykuły”.
A dalej? Dalej sporo o życiu rodzinnym, ale i o Rosji, jej obywatelach, o tym, że nasze wyobrażenie sławy Politkowskiej jest skażone widzeniem oczyma ludzi Zachodu. „W Rosji, zwłaszcza w liczących się kręgach, szybko zapomniano o Annie Politkowskiej, gdyż pielęgnowanie pamięci o takich osobach jak moja mama jest niebezpieczne.”
Wiera Politkowska uciekła z Rosji. Uciekła po wybuchu wojny z Ukrainą z obawy o życie swoje i swojej córki. Niebezpodstawnie. Jak by się czuł ktokolwiek z nas, gdyby jego dziecko usłyszało, że spotka je los taki, jak babki, że zostanie z zimną krwią zamordowana?
Anna Politkowska miała dzieciństwo bez wątpienia lepsze od milionów jej sowieckich rówieśników. Urodziła się w Nowym Jorku, jej ojciec, Ukrainiec, pracował w ukraińskim przedstawicielstwie w ONZ (przypomnę, że Związek Sowiecki miał tam, prócz rosyjskiego, także reprezentanta Ukrainy i Białorusi). Zawsze chciała być dziennikarką i… na własną zgubę zrealizowała ten plan (dyplom z poezji Cwietajewej). Problem w tym, że chciała być dziennikarką, a nie dziennikarką sowiecką/rosyjską. Bo to ostatnie niewiele ma wspólnego z zawodem jej marzeń.
Była kłótliwa, „mało ustępliwy charakter” powodował ciągłe starcia z kolegami i redaktorami.
Pierwsze dziennikarskie śledztwo? Interesy oligarchy Władimira Gusińskiego. Chyba się go przestraszyła zobaczywszy rodzinne dossier. Potem był pucz Janajewa i… i pistolet. Tak, miała broń i skrytkę w domu, już wtedy obawiała się, że „mogą po nią przyjść”. Wiera dostała instrukcję: „nad niczym się nie zastanawiaj, tylko się schowaj.” Groźby wymierzone w rodziców towarzyszyły dzieciom Politkowskiej od dzieciństwa. Życie na wulkanie, choć autorka tej książki, studiująca w konserwatorium, jak sama twierdzi, nie żyła problemami matki. Były odległe. Ważne były partytury i skrzypce.
Wczesny ślub ze znanym dziennikarzem, Aleksandrem, dwójka dzieci. „Relacje między moimi rodzicami były wybuchowe niczym wulkan. Zdecydowanie nie był to spokojny i wyważony związek.” Jaką była matką? Wymagającą. Aż za bardzo. Nawet w czasie wakacji dzieci miały ułożony plan zajęć. Ściśle i konsekwentnie realizowany.
Czeczenia… To ona, to relacje z niej, to szukanie prawdy o wojnie na Kaukazie wyniosło Politkowską na szczyt dziennikarstwa. Pewnie dlatego, że inaczej niż jej koledzy po fachu chciała poznać prawdę, chciała o niej mówić, nie godziła się na propagandowe wypracowania o terrorystach, pisała o „obozach filtracyjnych”, zbrodniach Rosjan, oskarżała rosyjskich wojskowych o tuszowanie masowej przestępczości, korupcji. Miała złe, bardzo złe zdanie o Kadyrowie i jego kompanach. Sama o sobie napisała: „Jestem wyrzutkiem. Taki jest główny efekt mojej pracy jako dziennikarki oraz zagranicznych publikacji moich książek o życiu w Rosji i konflikcie czeczeńskim.” Odwrócili się od niej koledzy dziennikarze, była ciągle krytykowana. Ze strachu? Z zazdrości? Starała się mówić do „normalnych” ludzi, których Kaukaz w ogóle nie obchodził. Przynajmniej do wydarzeń w teatrze na Dubrowce. Politkowska była wówczas w Stanach Zjednoczonych. Wróciła natychmiast, bo… bo czeczeńscy terroryści byli gotowi z nią (i z kilkoma innymi osobami) negocjować. Oni tak, Rosjanie nie. Skończyło się na dostarczeniu kilkuset butelek wody zakładnikom. Dla jasności: władze nie miały pieniędzy nawet na tę wodę. Rozumiecie? Kilkaset osób zgromadzonych w teatrze otoczonych przez zdeterminowanych Czeczenów, umierających z pragnienia, pijących własny mocz, a władza nie ma pieniędzy na wodę…
Potem był Biesłan. Poleciała, ale nie doleciała. Została otruta. Traciła przytomność wiele razy. Odratowali, badania zginęły. Nie ustalono sprawcy.
Miała jeszcze dwa lata życia. W kraju Putina. Izolowana, samotna.
Wyszła z mieszkania do sklepu. Telefon Wiery się nie odzywał.
Miała niewielu przyjaciół. Od dawna przewidywała, że jej koniec „nie będzie zwyczajny”. Kochała swoją daczę, kwiaty. Obiecała Wierze, że zrezygnuje z zawodu, z pisania, gdy ta urodzi dziecko. Nie doczekała.
Dom na daczy spłonął. Nic nie zostało, pustka. Rosja… Wiera wyjechała. Z książki nie dowiecie się, gdzie mieszka…
Wiera Politkowska, Sara Giudice – Matka. Anna Politkowska, życie w imię prawdy. Rebis, Poznań 2023, str. 199.