Marek Jastrząb – Selfik z durniem

1
48

W procesie upolityczniania literatury znajdujemy nazwiska nie byle hetek-pętelek: Honoriusz Balzak, Viktor Hugo, Emil Zola, Marcel Proust, Thomas Mann, Erich Maria Remarque, George Orwell, Aldous Huxley, Aleksander Sołżenicyn, a u nas Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Gustaw Herling Grudziński, Tadeusz Borowski, Jerzy Andrzejewski, Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek oraz wielu innych.

Powieść Victora Hugo (Człowiek śmiechu), najlepsze dzieło (obok Nędzników) potępia społeczne dysproporcje pomiędzy szlachtą, arystokracją, nieuzasadnioną wielkopańskością, a plebsem, motłochem, szarakami pozbawionymi błękitnej krwi, to tylko jeden z przykładów na obecność polityki w literaturze.

A gdzie umieścić pacyfistów, Lwa Tołstoja czy Bertranda Russella? Albo co począć z kłopotliwym naturalistą — Emilem Zolą i jego namiętną obroną Dreyfusa (Oskarżam!)? Co zrobić z Proustem poświęcającym Dreyfusowi niejedną stronicę swoich powieści? Jak zaklasyfikować i docenić ponadczasową wymowę utworów Remarque’a (np. Na zachodzie bez zmian czy Łuk tryumfalny?) lub jak poddać krytycznoliterackiej analizie prozatorski dorobek T. Manna odnoszący się do I Wojny Światowej?

Opowiadanie hermetyczne, czyli Czarodziejska góra dzieje się przecież w określonym czasie, dotyczy mentalnościowych zmian bohaterów i jest namiętnym oskarżeniem niemieckiej, ekspansywnej psychiki. Autor i główne postaci tej powieści mówią o polityce bardzo często; Castorp, Naptha, Settembrini, trzej towarzysze gruźliczej niedoli toczą nieustanne sprzeczki i akademickie dysputy na jej temat.

Powieści Stefana Kisielewskiego, kryminały i romanse, stanowią swoiste dokumenty opisywanych czasów, były istotnymi elementami politycznymi: osadzone w konkretnym otoczeniu, ilustrowały przemijającą rzeczywistość.

Gdzie  miejsce dla naszych literackich dysydentów publikujących poza cenzurą? Na zapleczu oficjalnej Historii? W jakiej przegródce ulokować Ernesta Hemingwaya, korespondenta wojennego, uczestnika walk w Hiszpanii oraz dwóch wojen światowych i jego Komu bije dzwon? A do jakiej szuflady da się wtłoczyć Ryszarda Kapuścińskiego z mało znanym utworem Rwący nurt  historii, czy Jerzego Pilcha z powieścią Marsz Polonia?  No i pytanie zasadnicze: co to jest POLITYKA KULTURALNA?

Warto przy tej okazji przypomnieć o działalności paryskiej „Kultury”, o pisarstwie politycznym Cata Mackiewicza, publicystycznej działalności Daniela Passenta, Jerzego Giedrojcia, Juliusza Mieroszewskiego czy Ferdynanda Ossendowskiego.

Nie odmawiajmy im prawa do zabierania głosu. Nie zawężajmy spraw poruszanych przez literaturę do opisów przyrody i miłosnych rozterek. Tak postrzegana twórczość byłaby czymś połowicznym, kadłubkowym, okrojonym o istotny obszar ludzkiego myślenia. Zamiast sprowadzonym do stanu, który sprawia, że rysuje się przed naszymi oczami pełen obraz człowieka. Nie wycinek, a jego całość.

Po tym optymistycznym wstępie dojść można do wniosku, że pasjonować się politykę wypada jak najbardziej i kiep ten, co ją ignoruje. Wydawałby się, że w powyższym stwierdzeniu jest sporo racji, jednakowoż patrząc na naszą obecną  politykę, trudno nie mieć zgagi. Zatem pobiegnę w stronę rzeczywistości: 

*

Mam dosyć hipokryzji. Grania komedii, że nic zdrożnego nie dzieje się w moim kraju. Niestety, kiedy otwieram gazetę, radio lub telewizor, atakowany jestem furiacką dawką złych wiadomości; z byle przekaźnika wylewa się na mnie potok obłudnych słów. Słów mających dzielić, skłócać, jątrzyć. Wprowadzać niezdrową atmosferę wzajemnych podejrzeń, oskarżeń i insynuacji.

Znowu zaczynamy dreptać w stronę przeszłości: wciąż są równi i równiejsi, kwitnie dyletanctwo, nepotyzm i chałupnicze metody naprawy kultury, nauki, służby zdrowia. Dalej pleni się pogarda dla człowieka, szerzy łapówkarstwo, rośnie arogancja i pączkowanie administracji. Załganie, przemoc i fałsz są zjawiskami coraz częstszymi, wzrasta społeczna frustracja; bieda ściga się z nędzą.

Nikt na tak masową skalę, anonimowo lub oficjalnie i w majestacie bezprawia, nie deptał cudzej inteligencji. Nie usiłował błyszczeć umysłową tandetą. Nie chlubił się cudzymi sukcesami, nie całował po swoim posągowym ego i nie wmawiał wszystkim naokoło, że białe to czarne. Owszem, też zdarzały się wariackie wypowiedzi, ale na ogół nie wychodziły poza szpitalne mury.

Dzisiaj, kiedy byle łach z cenzusem żula może zabierać odważny głos na temat prawa, sprawiedliwości i demokracji, mówić o rzeczach i procesach, o których nie ma bladego pojęcia, na przykład wypowiadać się o problemach medycznych, genetycznych, prenatalnych i okołoporodowych, zwykła przyzwoitość nakazuje, by zlekceważyć jego zdanie i włożyć je między bajki.

Nie czuję się niegodziwcem i samolubem plującym na operetkowy system: na państwo skazujące mnie na bycie niedojdą. Odwrotnie: to państwo traktuje mnie jak wroga. Niby jestem u siebie, w swoim niepodległym kraju, ale w rzeczywistości pętam się po fabryce  utylizacji logiki, po miejscu, w którym niedobitki mądrych ludzi chodzą w kaftanach bezpieczeństwa, a pieczę nad nimi sprawują Obywatele Kanciarze.

To oni sprawiają, że tkwię w roli przygłupa, bałwana o nierentownych poglądach, któremu sprzedaje się Kolumnę Zygmunta i który nie wyje z wdzięczności, że zrobiono go w konia.

Moje teksty coraz częściej przypominają zażarte rozmowy dziada z obrazem; nie spełniają warunków dzisiejszego dyskutowania, ponieważ słowa ich adresowane są do PRZEKONANYCH. A nieprzekonani czytają jak dzieci, które, gdy nie chcą słuchać połajanek, zatykają uszy. Przegrywam kolejną walkę; jakich bym użył argumentów, zawsze wychodzę na awanturnika. Zaś tam na awanturnika! To określenie jest wielce łagodne. Raczej na pieniacza, sobka i zapiekłego wroga polskości.

Ponoszę klęskę, gdyż zniesmaczonych obecnym stanem państwa jest niewielu, a wniebowziętych z powodu jego upadku, co najmniej legion. Lecz jeśli prawdą jest, że kropla drąży skałę, to nadal będę protestował, bo a nuż jakiś decydent tego szpitala wariatów pójdzie po rozum do głowy, szarpnie się na refleksję i w końcu pojmie, o co biega. A jak już pojmie, to może zrozumie, że, zanim zostanie wygwizdany, powinien zejść z politycznej estrady.

Fakt, że mam dosyć obecnej polityki, że czuję się jak zmęczony własną bezradnością frajer w papilotach, nie zawiera w sobie niczego niezwykłego; większość moich znajomych też przerzuca się z aktywności na tumiwisizm. Też woli odsunąć się od żakowskich rozważań politycznych, zająć się życiem bez babrania się w politycznych fekaliach, ot, poświęcić czas na zwiedzanie świata istniejącego obok, na przebywanie w krainach atrakcyjnych, nieznanych, a wartych poznania, w otoczeniu przyrody, malarstwa, czegokolwiek odległego od absurdu, czegokolwiek zbliżonego do braku granic i normalności, wśród życzliwych sąsiadów i krewniaków otwartych na inność; wbrew zielonym ludzikom.

Ale problem na tym polega, że choć na krótko może by się udało zrezygnować z błotnych kąpieli, to na dłuższą metę – nigdy. W żadnym wypadku, boby się człek udusił. Nie da się, gdyż cokolwiek robimy, czymkolwiek się zajmujemy, łączy się z polityką. Trzeba zgodzić się z tym, że skoro żyjemy i odczuwamy, to wszyscy, mały, duży, średni, jesteśmy w nią zaangażowani. Zwłaszcza literaci. Wszyscy, bo jak świat światem, literatura zawsze szła z polityką pod pachę.

Jednakże od nas zależy jej kształt i to my mamy nieobrazkową, lecz słowną moc dokonania jej zmian. Perswazją, wyjaśnianiem, przybliżaniem, tłumaczeniem, co jest co. W czasach prehistorycznych (PRL..) krążyły po telewizyjnych ramówkach edukacyjne programy. Jednym z nich była audycja oswajająca z muzyką poważną i audycja ta nosiła znamienny tytuł: „Nie taki diabeł straszny”. Dziennikarze stricte niezależni winni zająć się oswajaniem z pojęciami używanymi w polityce. A powinni po to przynajmniej, by nie ględzić o niedorzecznościach, ale wypowiadać się z sensem na tematy realne.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Przegranych jest znacznie więcej… Oczywiście, że literatura powinna reagować na to, co się dzieje, ale należy to też traktować jako zwykła powinność obywatela, a nie szczególna misję artystyczną… tak mi się wydaje… Jednakże walka z głupotą najczęściej bywa z góry przegrana, zwłaszcza w wymiarze jednostkowego zmagania się z nią wokół siebie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko