Katarzyna Koziorowska – wiersze

0
115
Ryszard Tomczyk
Ryszard Tomczyk

Stać się słowami

Czy to, co przypomina światło, jest
również niewłaściwie rozpoczętym czasem?
Czy to, przed czym skwapliwie
uciekamy, kojarzy się z ciszą,
tylko przekrzyczaną przez sumienie?

Boję się ran, które może zadać mi
twój obosieczny język.
Uciekam przez nadzieją
na przeciwną stronę cienia,
pomiędzy myśli, które nie mają prawa
stać się słowami.

Zamyślona nad sensem wszechświata,
kocham się we wspomnieniach,
w twoich wyrokach, spisanych
zbyt pochopnie.
Poczujmy z całych sił
ten uroczysty wszechświat,
tę czarno-białą łąkę, gdzie zostawiliśmy
wczoraj niepowtarzalną teraźniejszość.

Zanim zgaśnie w nas noc, powitajmy
bezsenny poranek, pustkę
poczętą w imię miłości.
Będzie nam jak w raju,
pomiędzy gwiazdami, przed którymi
nie ma ucieczki.

Dotknij czule moich świętych ust,
zostaw na nich pieczęć
cytrynowego pocałunku, zapomnianych
zbyt pośpiesznie dni,
niepokojąco chwiejnych godzin.


Ku manowcom

Nie chcę, aby moja pustka
przypominała ci o mnie.
Nie chcę, żeby radość kojarzyła się
z pocieszeniem, w którego intencji
obawiam się modlić.

Wiem,
pewnego razu białe ptaki moich myśli
wzlecą ponad niebo,
ich serca zahaczą o czarne obłoki.
Nie doszukuj się
w moich wspomnieniach
tych paru chwil, dla jakich życie
śpiewa kołysankę.

Przybita chętnie do ściany, szukam drogi
powrotnej do okna.
Moje ciało przysiada na parapecie,
skąd ma idealny widok
na tutejszy raj.
Zanim odszukamy w sobie piętno,
zanim dopatrzymy się łzy
w oku – przeminiemy bez śladu
istnienia, bez krztyny litości,
dla której chciałabym zadedykować
mój jutrzejszy sen.

Nie chcę,
żeby życie roztrzaskało się o sumienie.
Nie zgadzam się, aby miłość należała
również do mnie.
Pozwól mi doświadczyć
twoich marnotrawnych zmysłów,
okłamanych zbyt pośpiesznie fantazji.

Wciąż grasz w tę samą grę,
droga nadal wiedzie ku manowcom.


Między życiem a teraźniejszością

Bezlitosna noc wkradła się
między nasze wyświechtane serca.
Jeszcze bardziej okrutny poranek
odnalazł w nas krztynę
płowej egzystencji.

Zakochana do bólu
w nieistniejącym świecie,
pogrążona w ciepłolubnej melancholii,
usiłuję rozpoznać w tobie
tego człowieka, którego odbicie
zastałam dziś w lustrze.

Nie, nie możemy dłużej kochać –
to zbyt pochopne,
zbyt niebezpieczne.
Chciałabym zobaczyć w twoich oczach
resztkę moich łez, ujrzeć blask
na czerstwych ustach.

Nie domagaj się ode mnie
kłamstwa, przyszłość przybędzie
nie w porę.
Czy zgodzisz się, żebym odnalazła
twoje sprzedane serce?
Czy byłbyś gotów odejść, żeby poczuć
na cienkiej skórze mój śmiech?

Pokonana przez własny strach,
kołyszę się w objęciach nieba,
rozkoszuję świtem, który wtargnął
do naszego królestwa.

Nie bądźmy zbyt łatwowierni – wystarczy
odrobina cierpliwości, żeby oswoić łzy,
pokonać odległość.
Odrodzona z niewłaściwego wszechświata,
szukam cię
pośród moich słów,
między życiem a teraźniejszością.


Od środka

Wszystko, co do bólu nieznośne,
nie przynosi prawdy,
nie przypomina porzuconego ciała.

Zakochałam się
w twoim śnie, w bolączkach,
na które nie warto czekać.
Poczujmy z całych sił
tę jedną jedyną samotność, tę głuszę,
która jest silniejsza
od zaginionego uśmiechu.

Nie przyznawajmy się do słów,
nie zasłużyły na uosobienie
w myślach.
Moje pragnienia, zbyt mocno
w sobie rozmarzone, prowadzą
w kierunku cienia, pomiędzy łzy,
uronione przez poranne niebo.

Zanim obudzisz się
z mojej tęsknoty,
zanim doświadczysz pełni spełnienia,
nie ograniczaj mnie do smutku,
nie przynoś martwego imienia.

Rozgoryczona napadami lojalności,
rozczarowana blaskiem
u twoich stóp – kołyszę się
leniwie w twoich wspomnieniach,
udowadniam przestrzeni,
że to, co naiwne, nie zawsze musi
zaczynać się od środka.


Tak trudno zaufać

Chciałam ukoić
twój pierworodny strach,
ale miłość – ta skończona psychopatka –
znów zwleka
z powrotem do domu.

Pochmurna tęcza nie przyznaje się
do tęsknoty, nie koliduje
z prawdą, której tak trudno
zaufać.
Tak ciężko się pogodzić
z milczącym czasem, tak trudno
uwieźć samotność,
czekającą potulnie na swoją kolej.

Obudź w nas
poczucie winy,
zapoznaj ze strachem, który wciąż
lawiruje między łapczywymi łzami.
Znów wymierzasz smutne spojrzenie
prosto w serce.

Obyczajowość bezsennego poranka
nie jest poszukiwaną cząstką,
nie jest bezcennym przewinieniem.
Wciąż nie wiem,
jak ograbić moje sumienie
z resztek duszy.

Chciałabym napisać tę autobiografię
od nowa, ale pieczołowity smutek
nie pozwala mi tęsknić,
nie pozwala wołać o pomoc.

Nie przyznawajmy się do wspomnień,
od których wszystko zależy.


Bez trafnego zakończenia

Wszystko, co najpiękniejsze,
rozkwita w twoim imieniu.
To, z czym tak trudno się pogodzić,
jest tylko gwiazdą,
przypiętą do niewłaściwego nieba.

Odkąd ujrzałam twoje odbicie
w lustrze,
odkąd moje łzy nasyciły
wyschniętą glebę serca – uznaję
moją miłość za smutną przypadłość,
przygodę
bez trafnego zakończenia.

W szepcie wciąż pobrzmiewa krzyk,
nikt tutejszy się go nie spodziewał.
Zanim dostrzeżesz mnie
w duszy, moje ciało stanie się
czczą mrzonką,
lojalną w stosunku do świata,
zaabsorbowaną przez sędziwy wiatr.

Twoje serdeczne melancholie
rozkwitają w świetle samotności,
skrupulatne zagadki mnożą się szybciej
niż uwolnione marzenia.


Serce w piasek

Odkąd zrozumiałam, że twój smutek
zmierza w tę samą stronę,
moje łzy stały się prawdziwsze,
a sen – wytrwalszy.

Przegrałam kolejną rozmowę
ze współczesnym człowiekiem,
przegrałam samotność,
która należała się Bogu.

Niezaspokojona
przez nieprzychylne gwiazdy,
oddana do reszty twoim objęciom,
podryguję na zbyt cienkiej granicy,
chowam serce w piasek.

Rozgoryczona
przez naiwne przypływy radości,
tkwię pośród marnotrawnych proroctw,
rozglądam się
za zaginionym ciałem.
Moje serce, któremu rozkazano bić,
przegląda się w twojej duszy,
przypatruje myślom,
które ktoś przez przypadek porzucił.

Powracasz z moim niebem w ramionach,
z naiwną rozterką,
niewiarą w to, co posłuszne,
a co zdane na łaskę strachu.


Skrawki fantazji

Spodziewałam się
piękniejszego światła, lecz cisza
przybyła o właściwej porze.
Miłość, zakochana w sobie,
nie należy do tutejszych stron.

Rozpromieniona, zdradzona
przez własną nadzieję – płynę
pod prąd własnego wspomnienia,
pogrążam się w uśmiechu,
który serdecznie mi dedykujesz.

Zanim odzyskam wiarę
w proroctwo, moje łzy staną się
dostatecznie jasne, aby lśnić
jak pierworodne słońce.
Nie będzie w nas dość człowieczeństwa,
aby wykrzesać z oddechu
krztynę dobroci.

Otulam się twoimi ramionami
niby czułą pieszczotą,
kojarzysz mi się ze smutkiem,
jakiego trudno zapobiec.

Czy echo, którego namiastki
się nie doczekałeś, rozproszy się
pod powiekami nieba?
Rozpadam się na skrawki fantazji,
której piętno pozostanie
dożywotnią blizną.

Wskrzesi mnie twoja odległość,
twoja rychła przeszłość.


Umarł we mnie świat

To, co do niedawna przypominało
o naiwności, stało się dowodem,
że człowiek wciąż istnieje.

Wszystko, co nie kojarzyło się
z samotnością, zostało lękiem,
dla jakiego warto odejść w nieznane.

Odkryłam we śnie ten jeden cień,
który nie przypomina już ciszy,
nie koliduje ze łzami.

Powróć,
przynieś kilka pamiątkowych gwiazd,
parę zaprzepaszczonych sumień,
które nie czekają już na świt.

Chciałam, aby omijały mnie
serdeczne chwile, żeby miłość odnalazła
w moim sercu swój własny kąt.
Pomyliły mi się autobiografie,
przypadkowy czas odnalazł smutek
w ramionach tęsknoty.

Od dłuższego czasu poszukuję cię
w moich myślach, lecz obawy
nie pozwalają dobrowolnie lśnić.

Nie, nie mogę żyć,
kiedy umarł we mnie świat.
Nie potrafię obudzić się, odkąd życie
zmaga się z nawrotem śmierci.


Imię dla melancholii

Odnalazłam
pośród podekscytowanego szeptu
to jedno słowo, które nie pasuje
do żadnego zdania.
Odszukałam pasję, której żar
nasyca zziębnięte znaki zapytania.

Nie wiem, ilu godzin potrzeba,
aby nostalgia stała się kłamstwem,
gotowym odejść, kiedy szczęście
taktownie odwróci twarz.

Nie, to ktoś inny zadedykował ci
moje wspomnienia.
To nie ty odszukałeś imię
dla melancholii.
Nie wiem, od kiedy mój lęk
obrócił się w proch, z którego
nie zmartwychwstanie przyszłość.

Przez wiele epok czekałam
na uderzenie twojego serca,
na jeden czczy oddech – dusza
ukryła się w kącie, gdzie wciąż czuwa
moja przeszłość.

W sercu zadrżała trwoga – kolejny sen
nie będzie już nasz,
spod powiek umknie resztka pasji.
Podzieliłabym się z tobą
nadmiarem powietrza,
podarowałabym odległość tak rozległą,
że nie ogarną jej moje ramiona,
moje przepastne łzy.


Resztki zmarszczek

Odgarniam z twojego czoła
resztki zmarszczek.
Odnajduję w pociemniałych oczach
tę krztynę wiary, która zaprowadzi
nas na skraj teraźniejszości.

Wiem, moje zmysły
nie współgrają z rzeczywistością,
ciało sprzeciwia się życiu.
Dopóki nie rozkochasz mnie
w swoim złudzeniu,
moje pragnienia pozostaną
równie ważne jak sen, który obudził się
w niewłaściwej epoce.

Nie chcę zatracać się w szaleństwie,
nie chcę szukać zawzięcie
luki w życiorysie.
Czy twoja radość przyniesie
łyk świeżego świata?
Czy twoje zniechęcenie stanie
na przeszkodzie ku wolności?

Moje myśli, poukładane
w kolejności alfabetycznej, nie są już
tym samym światłem,
które tak doskonale znałeś.
Wciąż szukam cienia w duszy.

Nadal rozkoszuję się wiernością,
którą zadedykowała mi nadzieja.
Nie umiem wyobrazić sobie milczenia,
jakie zastąpi bicie twojego serca.

Obojętność na słowa przyniesie
jedynie smutek i pokrzepienie.
Ostatni podryg życia, zmyślony bezmiar.


Przyjemnie bezsenna

Uzależniona od szczęścia,
szukam cię pośród moich łez.
Rozebrana do naga
z ciała, czuję resztkami naiwności.

Zbliżasz się
do mojego własnego nieba,
pozostawiasz na sumieniu
kilka stęchłych skaz.
Los rozkazał nam mówić pomalutku,
bez zbędnych słów.
Zanim się odwrócisz, poczuj
całym sobą mój niepokonany lęk,
tę ciszę, z którą nie sposób
dalej żyć.

Tęsknię za twoim oddechem,
za niepokornym biciem serca.
Wspomnienie twojego zapachu
budzi we mnie poczucie winy.
Zasypiam, otulona twoim powietrzem,
samotnością.

Chciałam, aby moje sny były
do ciebie podobne – nie odnalazłam
zrozumienia u gwiazd.
Skłócona z własnym światem,
ograbiona z cierni, pożądam
twoich myśli, przesyconego dotyku.

Zmyślone pocałunki
zostawiły skazę na twoich ustach.
Dopóki trwa we mnie poranek,
noc pozostanie
przyjemnie bezsenna.


Zamykam za sobą okno

Nie chcę myśleć o samotności –
nie wystarczy mi łez.
Nie chcę marzyć o miłości –
to zbyt oficjalne zakończenie.

Zatrzymaj dla mnie
choć jedno tchnienie,
choć jedno niewydarzone słowo.
Kocham się w twojej niewinności,
w szczęściu,
na które z pewnością czekałeś.

Zbliżam się nieubłaganie
do granicy światła i cienia,
zostawiam moje wspomnienia
poza marginesem.
Nie umiem śnić tak,
żeby wszystkim zrobiło się głupio.

Częstotliwość moich złudzeń
przewyższa senność,
staje się fundamentem
dla ciekawszej przyszłości.
Nie pozbawiaj mnie gwiazd,
nie każ wyprzeć się nocy.

Zamykam za sobą okno,
szukam choć jednej klamki.
Rozkwitam niby linia życia,
pławię się w milczeniu,
którego mamy pod dostatkiem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko