Wędrując po Polsce, rodzice zawsze zwracali mi uwagę na krajobraz za oknami pociągu, czy samochodu. W latach 60-tych i 70-tych XX wieku, przekroczenie dawnych granic zaborczych widoczne było w stylu budownictwa. Tato szczególną uwagę zwracał w jego ulubiony, jakże charakterystyczny „pruski mur”, który rzeczywiście upiękniał krajobraz miasteczek północno-wschodniej Polski. Kiedy pojechałem pierwszy raz na Mazury – Olsztyn, Kętrzyn – na inność tej krainy byłem już przygotowany także lekturą książki Melchiora Wańkowicza „Na tropach Smętka”. Jednak kiedy w toalecie olsztyńskiej restauracji, stara kobieta wydając mi pieniądze, zaczęła je odliczać po niemiecku – przeżyłem szok… Dlaczego po niemiecku? – zapytałem. Bo ja miejscowa, dzieci u Niemców – usłyszałem w odpowiedzi. Teraz przypomina mi się obraz wsi mazurskiej, którą odwiedziłem latem 1983 roku, będąc na wojskowym poligonie… Stare drewniane domy, do cywilizacji daleko, a na podwórku każdego gospodarstwa samochód z niemiecką rejestracją… Gdy zwróciłem na to uwagę kolegom, towarzyszący nam miejscowy stary sierżant powiedział, z lekka zaciągając: Mazurów udają, to ich Niemcy, jak swoich, bez problemów biorą… W czasie wycieczki naszym przewodnikiem był starszy jegomość, którego nazywaliśmy „Tutak”, bo opowiadając nadużywał tego zwrotu… Twierdził, że był pierwszym wojewodą na Mazurach. Rzeczywiście opowiadał nie tylko podręcznikową historię regionu, ale dużo mówił o życiu miejscowych. Zwracał uwagę, że „tu się nic nie buduje”, a nawet „nic nie remontuje”, bo wszyscy „siedzą na walizkach”, żyjąc w aurze tymczasowości. Tu tak w stodołach mają na wozach spakowane rzeczy, aby w każdej chwili ruszyć w drogę… – mówił. W końcu wszyscy byli przesiedleńcami, bo miejscowi, czy to Niemcy czy Mazurzy – prawie wszyscy uciekli albo zginęli…
Te wspomnienia przywołała lektura książki Ishbel Szatrawskiej „Toń”, wprowadzająca czytelników w przesiedleńczą atmosferę dawnych Prus Wschodnich. Jest to wprawdzie powieść debiutancka, ale autorka znana jest już jako dramatopisarka, której sztuki doczekują się realizacji scenicznych. Dość wspomnieć spektakl „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia” z Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, czy mającą się odbyć 10 października premierę sztuki „Polowanie” w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie.
Akcja jej powieści zaczyna się w czasie, gdy uchodźcy wojenni – niekoniecznie jeszcze przesiedleńcy, idący krok za przesuwającym się frontem wypierającym Niemców na zachód, zajmują poniemieckie domostwa na ziemiach pruskich. Później dołączą przesiedleńcy z Kresów, ofiary Akcji „Wisła” i wielu innych szukających schronienia przed powstającymi strukturami nowej komunistycznej Polski. Tak poznajemy kluczową bohaterkę powieści, wówczas 17-letnią Jankę, która, skrywając swą tajemnicę, przemieszcza się z Wileńszczyzny ze starymi rodzicami na zachód. Chyba był to początek 1945 roku? Po dramatycznych perypetiach, zgwałcona, wycieńczona, natrafia na dom, na skraju wsi Groß Stürlack – która z czasem staje się Sterławkami. Niezależnie od wszystkiego postanawia w nim zamieszkać… Gdy wchodzi do wnętrza nie zastaje nikogo, choć w piecu napalone, a ciepła zupa stoi jeszcze w garnku…
Wielowarstwowa, niezwykle tajemnicza, ale realistyczna opowieść, niemal jak saga, przedstawia dramat powojennych mieszkańców – ekspatriantów ale i autochtonów – dawnych ziem pruskich, okolic Kętrzyna, który był Rastenburgiem. Autorka pisze obrazami nasączonymi zapachami, kolorami (choć te jakże często są tam czarno-białe), ale przede wszystkim emocjami. Jakie to wszystko filmowe! Piękna, ale jakże dramatyczna opowieść snuje się ponad czasem. Z niemieckim lekarzem Maxem, pracującym w szpitalu, tkwimy w oblężonym Königsbergu. Jego narzeczona, Gudrun, pochodząca z arystokratycznej rodziny, za wszelką cenę chce uciec z oblężonego miasta. W jaki sposób Max znalazł się w życiu Janki? Zadziwiające, że w powieści Szatrawskiej tak niewiele o mazurskich autochtonach. Pojawia się chyba tylko ciotka Gertraud, nad którą pastwili się polscy przesiedleńcy, traktując ją jako darmową siłę roboczą. Janka, wraz z innymi Polakami ratują ją z opresji. Niesamowita jest też solidarność wiejska zadzierzgnięta między ludźmi pochodzącymi z różnych rejonów… Nic tak nie zespala ludzi, jak wspólna tajemnica… Mam tu na myśli dramatyczną rozprawę Janki z Horstem, okazało się właścicielem domu zajętym przez Jankę, ojcem Maxa, niewdzięcznym i do końca cynicznym Niemcem, osiadłym w Prusach Wschodnich weteranie I wojny światowej, któremu Janka uratowała życie i przez kilka lat się nim opiekowała. Główną bohaterką powieści jest jednak Alicja – wnuczka Janki mieszkająca od studiów w Krakowie. Jej ojciec – Wolf, który wyemigrował do Szkocji, postanawia sprzedać, stojący pusty od śmierci ciotki Gertaud – Janka zmarła wcześniej – i zaniedbany, dom w Sterławkach, na co Alicja nie chce się zgodzić. Łączą ją z tym miejscem nie tylko wakacyjne wspomnienia, czas spędzany w towarzystwie babki i ciotki Gertraud. Bywała tam często, wszak mieszkała z ojcem w nieodległym Olsztynie, zanim po ukończeniu liceum wyjechała do Krakowa. Jej chłopak – Jarek, o równie skomplikowanych korzeniach związanych z pochodzeniem z pogranicza, z Cieszyna, życie z którym jest wielką emocjonalną huśtawką, angażuje się w pomoc dla uchodźców nielegalnie przekraczających granicę polsko-białoruską. Jestem przekonany, że ta dramatyczna klamra, spinająca, tę jednak historyczną, powieść jest niesłychanie wymowna. Nagle uzmysławiamy sobie, że przecież niemal wszyscy, choć trochę, jesteśmy przesiedleńcami, uchodźcami… Dzisiaj nasze pokolenia przemieszczają się świadomie, ale nasi pradziadowie, ekspatrianci ze wschodnich Kresów RP byli do tego zmuszani. Byli też uchodźcami. Czy do tej kategorii nie można zaliczyć całego pokolenia ludzi z awansu, którzy musieli / chcieli porzucić wieś, by pracować i uczyć się w miastach, odcinając się od korzeni? Też, jak ich rodzice spod Lwowa, Wilna czy z innych regionów ubogiej Polski, zaczynali od zera. Teraz patrzymy na granicę z Białorusią, przeżywając dramaty nielegalnych uchodźców. Z trwogą spoglądamy na Ukrainę, pomagając wojennym uchodźcom często ponad miarę możliwości. Na razie ich tragedie zbytnio nie zaburzają naszego „ciepełka”, ale jakie będą dalsze konsekwencje postępowania w tej delikatnej materii międzynarodowej niekompetentnych polityków?
Brawurowo napisana, barwnym i przejmującym językiem książka Ishbel Szatrawskiej jest niezwykle poruszająca i wciągająca jak… toń. Jedni od razu dostrzegą głębię opowieści, szczególnie w obliczu współczesnych wątków dotykających znowu tamte strony. Dla innych będzie to doskonale czytająca się opowieść, pobudzająca do myślenia, uwrażliwiająca na otaczającą nas rzeczywistość wysyłającą ostrzegawcze sygnały przed nieznaną przyszłością, w której – tak jak bohaterowie powieści – możemy stać się uchodźcami, ekspatriantami… To niemożliwe? Też tak myślały miliony Ukraińców, Syryjczyków czy Afgańczyków, zanim pochłonęły ich odmęty uchodźctwa.
Janusz M. Paluch
Ishbel Szatrawska, „Toń”, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2023