Na scenie pojawia się znienacka szara, przygięta do ziemi staruszka, niosąca w drżących rękach dwie szklanki herbaty. Wcisnęło mnie w fotel. Taką Annę Walentynowicz poznałem kiedyś. Była skromna i miła, włosy upięte w kok, okulary, szary sweter… I ten głos… Ten sam, który usłyszałem ze sceny… W ciszy zapadającej na widowni, przemierzała z wielką ostrożnością do stolika, przy którym siedzieli jej goście. Ona – dziennikarka (Anna Gryszkówna – reżyserka) i on – kamerzysta (Aleksander Trafas – doskonale przenosił obrazy ze sceny na duży ekran, stanowiący tło sceny, będący już prawie stałym elementem spektakli w Teatrze Łaźnia Nowa). Główna bohaterka spektaklu – Anna Walentynowicz, to jedna z najważniejszych postaci powstającej w latach 70-tych XX wieku robotniczej opozycji demokratycznej w Stoczni Gdańskiej. W jej postać, w jakże nieprawdopodobny sposób, wciela się Agnieszka Przepiórska. To nie tylko kostium, doskonała charakteryzacja, ale nade wszystko mistrzowska gra aktorska budują postać suwnicowej, która, schorowana, u schyłku swego trudnego i zapracowanego życia, opowiada swą przeszłość. To nieprawdopodobne odczucie, ale odnoszę wrażenie, że w ciało Agnieszki Przepiórskiej wstępuje duch granej przez nią postaci! Trochę mniej to odczuwałem, gdy widziałem ją jako Simonę Kossak („Simona K. Wołająca na puszczy”) czy Ginczankę („Ginczanka. Przepis na prostotę życia”). Kiedy jednak pojawiła się na scenie jako Wisława Szymborska („Szymborska. Kropki, przecinki, papierosy”), czy Barbara Sadowska („W maju się nie umiera”), a teraz Anna Walentynowicz, to wyglądało tak, jakby one same pomagały jej w opowieściach o ich życiu. Nie wiem, czy można mówić o metafizyczności w przypadku gry aktorskiej, ale coś w tym przecież musi być, skoro publiczność po spektaklu nagradza aktorkę niekończącymi się oklaskami! Dawno nie widziałem tak wspaniałego i gorącego przyjęcia spektaklu przez publiczność. Jesteśmy świadkami powstawania prawdziwej indywidualności teatralnej. Do tego stwierdzenia zachęca przyznana właśnie Agnieszce Przepiórskiej, przez miesięcznik „Teatr”, Nagroda im. Aleksandra Zelwerowicza dla najlepszej aktorki w sezonie 2022/23 za spektakl „W maju się nie umiera”!
Piotr Rowicki, autor scenariusza „Nazywam się Anna Walentynowicz”, oparł się m.in. na biograficznej książce napisanej przez Dorotę Karaś i Marka Sterlingowa „Walentynowicz. Anna szuka raju”. Na scenie, w ciągu kilkudziesięciu minut, poznaliśmy niełatwe życie jednej z bohaterek „Solidarności”, która u boku Lecha Wałęsy, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Gwiazdy i innych znanych działaczy wywalczyła powstanie wolnych związków zawodowych w 1980 roku. Obserwujemy, jak z biednej ukraińskiej dziewczynki po czterech klasach szkoły powszechnej, posługującej w pobliskim dworze, bo wcześnie obumarła ją matka, po II wojnie światowej wzrasta ambitna stoczniowa robotnica. Kobieta, która chce pracować i „żadnej pracy się nie boi”… W stoczni po kursie zostaje spawaczką. Pracuje ponad siły, przekracza wszelkie normy. „Raz, dwa, trzy i spaw!” – opowiada z energią! Zostaje przodownicą pracy, zapisuje się do Związku Młodzieży Polskiej, potem do Ligii Kobiet! Jest rozpoznawalna, bo w tamtych czasach prasa lubi przodowników pracy. Z wielkiej miłości pozostają rozczarowanie i syn, który jest dla niej wszystkim. Walczy o mieszkanie, pisze do ówczesnego prezydenta Bieruta listy z prośbą o przyznanie mieszkania. Podczas rutynowych badań dowiaduje się, że jest chora. Nowotwór… Ma 37 lat i nie poddaje się. Walczy! Przerywa rentę, zostaje suwnicową… Jej uczciwość i nadgorliwość w pracy nie przysparza jej przyjaciół. Pracuje ciężko, ponad siły, walczy o siebie, pomaga innym – głównie kobietom. U schyłku lat 60-tych po raz pierwszy chcą ją wyrzucić z pracy. W jej obronie stanął cały wydział W-3, gdzie pracowała… W latach 70-tych XX wieku, staje się działaczką opozycji, współzałożycielką wolnych związków zawodowych. Gdy w sierpniu 1980 roku, tuż przed emeryturą, chcą ją wyrzucić z pracy, w jej obronie pracę przerywa cała Stocznia Gdańska, a w efekcie powstaje Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Anna Walentynowicz jest bohaterką wydarzeń sierpniowych w Gdańsku, obok Lecha Wałęsy. Wokół niego narasta legenda, dominuje nad wszystkimi. Z czasem Anna Walentynowicz odsunięta zostaje na boczny tor. Czuje się zlekceważona, upokorzona, nie jest w stanie tego wybaczyć Lechowi. Po euforii, zachłystnięciu się wolnością, zanim jeszcze gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny, zaczęły wzrastać mury wewnątrz niezależnych i niepodległościowych struktur… O tym, że Anna Walentynowicz tak naprawdę doceniona została przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który uhonorował ją najwyższym odznaczeniem RP Orderem Orła Białego, a jej 80-te urodziny zorganizował w Pałacu Prezydenckim i że zginęła 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem ze spektaklu się nie dowiemy, wszak siedzimy z nią przy stole w jej skromnym mieszkaniu, pijemy herbatę i słuchamy ze łzą wzruszenia i podziwu jej opowieści…
Rola Anny Walentynowicz, w którą wcieliła się Agnieszka Przepiórska, wydaje mi się najtrudniejszą i chyba najważniejszą w jej dotychczasowym dorobku artystycznym. Prapemiera spektaklu, która odbyła się rok temu w Stoczni Gdańskiej, musiała być dla aktorki nie lada doświadczeniem, swoistym stąpaniem po cienkim i kruchym lodzie, wszak na widowni siedział syn Anny Walentynowicz – Janusz, jej związkowi koledzy, może ktoś z pracy, w końcu samo miejsce, które przez dziesiątki lat – jako miejsce pracy Walentynowicz – było jej drugim domem! Wyśmienita i ekwilibrystyczna gra aktorska zaskakuje i momentami zapiera dech na widowni. W jednej chwili starsza i schorowana, prawie 80-letnia Anna, staje się pełną werwy, chcącą za wszelką cenę pracować niewiele ponad 20-letnią dziewczyną! Nie ma zmiany kostiumu, i nie potrzeba, bo czas, o którym opowiada, to szarość i beznadzieja, w której każdy przecież starał się znaleźć, budować swą rzeczywistość. Anna powoli, wraz z narastającą opowieścią dojrzewa, by w końcu wrócić do roli staruszki ze spracowanymi, trzęsącymi się rękami. Aktorka dokonuje rzeczy możliwych tylko w teatrze. A w Annie dostrzegamy naszych dziadków, rodziców, może siebie… Młodzi zapewne zastanawiają się, jak oni znaleźliby się w tamtych czasach…
Wspaniałe przedstawienie, które musimy obejrzeć. Jest świadectwem minionych czasów – tak jak spektakl „1989” w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Ułatwi zrozumieć trudną współczesność, jak wygasająca euforia przeradza się stopniowo w niezrozumiałe podziały, gdy ambicje biorą górę nad zasadami przyzwoitości, jak wzrastają ledwo zburzone mury, które nas dzielą w imię – właściwie nie wiadomo czego…
Premiera spektaklu to rewelacyjny początek sezonu teatralnego 2023/24 Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie! Dyrektor Bartosz Szydłowski ma prawdziwe powody do radości! Tak przy okazji warto wspomnieć, iż założony i kierowany przez niego teatr w roku 2024 obchodzić będzie jubileusz 20-lecia powstania. Kraków jest miastem jubileuszy, więc będzie się działo!
Janusz M. Paluch
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, „Nazywam się Anna Walentynowicz”, scenariusz – Piotr Rowicki, reżyseria – Anna Gryszkówna, scenografia – Maja Witkowska, Anna Kądziela-Grubman, Michał Grubman, operator kamery – Aleksander Trafas, muzyka – Piotr Kaliński, reżyseria światła – Mateusz Gierc, kostiumy – Maja Witkowska, reżyseria materiałów filmowych – Michał Grubman, multimedia i produkcja filmów – Lemoniada Studio. Wystąpiły: Agnieszka Przepiórska, Anna Gryszkówna. Spektakl wyprodukowany przez Teatr Łaźnia Nowa i Dom Spotkań z Historią. Prapremiera 14 sierpnia 2022 r. w Stoczni Gdańskiej. Premiera w Krakowie – 1 września 2023 r.