Popkulturowy Romeo z Julią
Zmagania teatralne w ramach 27 Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku mamy za sobą. Tegoroczne spotkania obfitowały w niespodzianki: od organizacyjnych po repertuarowe. Niewątpliwie dziesięć festiwalowych premier było sporym zaskoczeniem. W tej puli znalazła się też premiera w Teatrze Wybrzeże, na Scenie Kameralnej w Sopocie, która wywołała skrajne emocje: od chwilowej euforii po autentyczne oburzenie. Romeo i Julia is not dead – czyli Romeo i Julia nie są martwi – to tytuł spektaklu według scenariusz Michała Siegoczyńskiego i w jego reżyserii, z konsultacjami dramaturgicznymi Patryka Warchoła. Niestety, ta twórcza wspólnota nie przyniosła dobrych efektów.Oczywiście bohaterowie Szekspira od kilku wieków nie są martwi, stereotyp ich miłości funkcjonuje w kulturze, a w popkulturze od lat zbiera szczególne żniwo. Siegoczyński stworzył widowisko według Szekspira, w którym postanowił przenicować stratforczyka.
Michał Siegoczyński jest aktorem, reżyserem i autorem doświadczonym, twórcą ponad trzydziestu sztuk i scenariuszy teatralnych. Okrzyknięto go mistrzem monodramu, neosentymentalistą, reżyserem gangsterskich opowieści i teatralnym piewcą popkulturowych osobowości. Przyznaje się do „pisma reżyserskiego”, które pogania codzienność. W Teatrze Wybrzeże postanowił napisać Szekspira na nowo. Najważniejsze okazały się skojarzenia interpretacyjne wsparte pulsem naszych popkulturowy czasów. Romeo i Julia wiecznie żywi, wpisani zostali w konwencje i style współczesnego, polskiego świata. To swoista gra w Szekspira z widzami, do której scenarzysta-reżyser kulturowe mity pomieszał ze stereotypami i ogranymi chwytami.
Miłość Romea i Julii jest wielka, więc uczucia kochanków powinny trwać. Ten spektakl to uwspółcześniona wiwisekcja emocji i namiętności, a także różnorodnej intymności. Siegoczyński przyznaje, że dramat Szekspira to dla niego punkt wyjścia, labirynt, w który wchodzą głowni jego bohaterowie. Ale to labirynt morderczo-żałosny dla Szekspira. Reżyser-scenarzysta zachował co prawda imiona z oryginału dramatu i oczywiste fabularne inspiracje, tyle że wpisał je w nowe sytuacje. Stworzy tym samym nową dramaturgiczną jakość, w której zderzył kultową miłość m.in. z folklorem blokersów. Użył do tego ogranego a rozpoznawalnego języka wczesnej Masłowskiej, z charakterystyczną składnią i intonacją,
Julia (Magdalena Borkowska) jest tęskniącą, zakochaną blondynką z delikatnym uśmiechem, czasami nazbyt sentymentalną, która niczym estradowa gwiazda dobrze śpiewa znane szlagiery Madonny czy Björk. Ukochanego uwodzi z wdziękiem w stylu bliskim Marilyn Monroe. Romeo (Michał Jaros) rozpoczyna swą rolę bez wdzięku (Być albo nie być, kurwa, wiem to nie ta sztuka) i wie też, że jego otruje nie tylko arszenik, ale też ta miłość, która, jak chce reżyser, stała się kulturowym hasztagiem. Jaros ze zmiennym szczęściem szuka w tym spektaklu swego szekspirowskiego miejsca. A pozostałe postacie? Tybalt, krewny Capulettich jest u Siegoczyńskiego po prostu prymitywny (Jakub Nosiadek dosłowny w tym wcieleniu). Przeklina jak prostacki, napakowany kibol z istotnie ograniczonym ilorazem inteligencji. W pojedynku z Merkucjo, nawet zabawnym, w strojach do zapasów bohaterowie chcą błyszczeć muskulaturą. Żoną Tybalta w tym spektaklu jest Rozalinda (eteryczna, ale zgodnie z konwencją dość wulgarna Magdalena Gorzelańczyk), która swoje racje i wartości weryfikuje na Messengerze. Ruchliwy i nieco histeryczny Merkucjo (Janek Napieralski) wykorzystany został przez Siegoczyńskiego jeszcze w dwóch epizodach – Faszysty i Jezusa. Wymowne symbole. W obu Napieralski odkrywa prawdy oczywiste.
Społeczne i polityczne treści eksplikowane w spektaklu wzbogaca Siegoczyński motywami i symbolami religijnymi. Pojawia się więc Matka Boska, którą martwi brak zrozumienia jej prawdziwej roli w świecie kobiet. Naiwny to fragment. Sekciarski wątek ojca Laurentego – franciszkanina (Robert Ninikiewicz) otoczonego wianuszkiem ponętnych kobiet bardziej kojarzy się z rolą podstarzałego playboy niż zatroskanego losem kochanków wspierającego duchownego. Wiem, że to był celowy zabieg, ale tylko pozornie trafny. Wątki genderowe w tym spektaklu mieszają się z seksistowskimi wtrętami i scenami seksualnych igraszek. Jest i egzystencjalne filozofowanie i ważny monolog Matki Julii (bardzo ciekawa w tym spektaklu Dorota Androsz: atrakcyjna, seksowna w scenach w konwencji buffo i niezwykle przekonywająca w kobiecej monologowanej spowiedzi, w której rozlicza rozchwiany swój świata). Zaangażowanie w codzienność słychać też w wyznaniach Matki Romea (Katarzyna Kaźmierczak), której problemy jednak niewiele obchodzą pozostałych bohaterów tego dramatu. Grzegorz Gzyl jako współczesny ojciec rodów, mafioso walczy o swoje szekspirowskie miejsce w przedstawieniu. Tak jak i Niania Julii – Marta (w tej roli Karolina Kowalska) raczej rówieśniczka i kumpela Julii (wspólne palenie trawki i golenie nóg przed randką) niż jej powierniczka, opiekunka i dobra dusza. Ma też popisowy numer w spektaklu Benwolio – kuzyn Romea (Robert Ciszewski), który nadmiernie rozedrgany i rozkrzyczany wyjawia własne prawdy. A wszystkim scenicznym zdarzeniom towarzyszy niczym cień kamera. Natalia Mentkowska realizująca wideo w tym spektaklu, wędruje po scenie za bohaterami dramatu i serwuje widzom wyraziste zbliżenia.
Spektaklowi Romeo i Julia is not dead nie można odmówić tempa, kalejdoskopowej wymiany scen, różnorodności technik, wielobarwności. Widać urodę kostiumów Zofii de Ines wykorzystanych w tym przedstawieniu, które połączono ze współczesną oczywistością projektów Sylwestra Krupińskiego. Ciekawa i wielopłaszczyznowa scenografia Justyny Elmanowskiej przewidziała słynny balkon z Werony, który pod spodem ma przydatną łazienkę, ale również wkomponowane zostało klubowe wnętrza z metalowymi rurami, jest sypialnia kochanków i estrada do solowych popisów, na której talenty demonstrują nie tylko postacie z oryginału Szekspira. Ciekawy jest również rytmiczny ruch sceniczny Maćko Prusaka, który zręcznie podkolorował go burleskowym stylem.
Największą siłą Romeo i Julia is not dead jest zespołowa praca aktorów Teatru Wybrzeże. Doceniam (z uznaniem) precyzyjne wykonanie „powierzonych zadań”. Tylko żałuję, że wielorakie umiejętności utopione zostały w bardzo przeciętnym, farsowym przedstawieniu, w którym jak słusznie zauważono, został dokonany mord na Szekspirze.
Alina Kietrys