Powróćmy do pobytu Johanna Goethego w Italii, który, nie chcąc ujawniać swojej tożsamości, zameldował się w hotelu jako malarz Jean Philippe Möller. Był początek 1787 roku. W Rzymie grono niemieckich artystów upodobało sobie karczmę Vincenzo przy via dei Condotii należącą do Vinzenza Roesnera i jego żony. Małżeństwo miało dwie córki i czterech młodszych synów. Dwudziestoletnia Konstancja i jej czternastoletnia siostra Elżbieta obsługiwały gości. Na prośbę poety Tischbein naszkicował rysunki dziewcząt. Goethemu spodobała się starsza siostra, z którą krótko romansował. Nie wiadomo jednak jaki poziom intymności osiągnęła ich czułość. Dziewczyna w tym czasie miała zabiegającego o jej względy amanta, który ją porzucił.
Pewnego wieczoru Goethe spotkał się z nią w małej oberży na Zatybrzu.
– Carissimo amico – Konstancja zwróciła się do niego błagalnym tonem. – Mój narzeczony odebrał mi wczoraj wachlarz, który kiedyś mi dał.
(Sformułowanie dotyczące ofiarowania dziewczynie wachlarza było, w tej części Italii, symbolem oświadczyn).
– Więc nie jest już narzeczonym – poeta uściślił.
– Niech będzie przeklęty! – krzyknęła wściekła. – Nie mogę pojąć, dlaczego ten hultaj wolał inną, w dodatku starszą i brzydszą.
– Istotnie, jesteś ładną dziewoją.
– Powiadają, że jestem najśliczniejsza w okolicy.
– Potwierdzam – pocałował ją w policzek.
– Nie wiem, co mam robić – była zmartwiona.
– Konstancjo, jesteś młoda i obrotna, dasz sobie radę.
Panna uśmiechnęła się pod nosem.
– Wybacz śmiałość, gentile signore… – zawahała się. – Może znalazłbyś dla mnie nowy wachlarz? – spojrzała mu ufnie w oczy.
– Miałbym znaleźć? – zatkało go. – Czyli… ofiarować tobie… – tłumaczył sobie głośno. „Sprytna” – pomyślał.
– Caro signore, byłabym ci wierna po grób – zapewniała go.
Poeta zmartwił się jej ofertą.
– Nie mów o wierności przed ślubem, bo ta owszem jest mocna w chwili składania obietnicy, po ślubie zaś murszeje, niczym najtwardszy dąb – rzekł sentencjonalnie.
– Z twoich ust płynie gorycz, caro Tedesco – spochmurniała.
„Nie o wierność jednak idzie – zamyślił się – lecz o coś ważniejszego. Za ładnymi dziewczynami zawsze wlecze się fura kłopotów ciągnięta przez nie z mozołem; poszukują więc kogoś do pomocy. Wiedząc o tym, nieustannie zaprzęgam się do ich wozów niczym bezmyślny koń, a raczej osioł. Planowałem spędzić z nią beztroskie chwile, rozkoszować się jej etruską urodą, a tu niespodziewanie staję w obliczu uwikłania w poważne sprawy. Nie, nie!” – zaprotestował w myślach.
– A gdybym znalazł ci wachlarz… – zaryzykował.
– To temu nicponiowi pokazałabym, co stracił – jej oczy groźnie zabłysły.
Johann spoglądając na jej zawziętą twarz łatwo pojął, że za cel miała zemstę na byłym narzeczonym. „Nie cierpię głupich panienek nawet, jeśli są najśliczniejsze w okolicy – zirytował się. – Po drugie: nie w głowie mi żeniaczka. Może kiedyś, lecz na pewno nie teraz”.
Żegnając się z nią, rzekł półironicznie:
– Tymczasem oddalam się w celu poszukiwania wachlarza. Obiecuję, że jeśli go znajdę, przyślę go tobie przez posłańca – uśmiechnął się pół ironicznie. – Jeszcze się zobaczymy.
– Nie chcę – była obrażona. – Chyba, że coś mi przyniesiesz… – Konstancja rzuciła w jego kierunku wymowne spojrzenie i odeszła od stołu.
– Może.
Kilka dni przed wyjazdem do Neapolu, Johann kupił jej pierścionek, jako pożegnalny prezent. Przyjęła go z chęcią mimo, że nie był to wachlarz. W sierpniu wyszła za mąż za kelnera z dalekiego Albano, wnosząc do małżeństwa posag w wysokości 300 skudów: 150 w gotówce, pozostałą częścią był majątek gospodarstwa domowego (1 scudo liczyło orientacyjnie około 50 euro, choć te wartości, biorąc pod uwagę różnice wieków, są nieporównywalne).
Niemal dokładnie rok później, w styczniu 1788 roku, podczas powrotnego etapu podróży, Goethe zatrzymał się ponownie w Rzymie w Gospodzie pod Dzwonem należącej do Santa Colliny, prowadzonej przez Agostina di Giovanni z żoną Angelą. Jego córka, dwudziestoczteroletnia Faustyna, pracowała jako kelnerka. Miała typowe dla Włoszek kruczoczarne włosy i oliwkową skórę, lecz wyróżniała się urodą, którą podbijały zalotne oczy. W wieku dwudziestu lat wyszła za mąż za Domenica Antoniniego, ale po pięciu miesiącach owdowiała. Miała trzyletniego synka.
Goethe już od pierwszego pobytu w gospodzie zwrócił na nią uwagę. Chciał z nią zamienić kilka słów, lecz ona nie mogła z nim rozmawiać ze względu na dużą ilość gości, a przede wszystkim z powodu zachowania własnej reputacji. Któregoś dnia Faustyna zabierała ze stołu Goethego puste naczynia. Nie spoglądając na niego, szepnęła przed siebie:
– Signore, powiem panu coś, ale proszę na mnie nie zwracać uwagi i nie odpowiadać.
– Dobrze – wymsknęło mu się, po czym zawstydzony przykrył dłonią usta.
– Jutro będę miała wolny dzień. Przyjdę tu z mamą i wujkiem po południu. Tylko proszę, Singore, aby nie był pan sam.
Zgodnie z jej prośbą Johann przyszedł do gospody z niemieckimi towarzyszami: Johannem Heinrichem Tischbeinem, Johannem Georgiem Schützem i Friedrichem Burym. W pewnym momencie w drzwiach pojawiła się Faustyna ze swoją matką Angelą di Giovanni i wujkiem Federico. Przyjaciele poety, zauważywszy ich, zrobili przy stole wolne miejsca. Faustyna, poprawiając chustę, odsłoniła szyję. Usiadła obok Goethego, który miał okazję zachwycać się z bliska jej profilem i zgrabną szyją. Singora Angela usiadła obok córki, wujek zaś przy malarzach.
Kelner Toni, zmiennik Faustyny, sprawnie uwijał się przy gościach, przynosząc wodę i najlepsze wino, a po pewnym czasie zamówione jadło. Atmosfera zrobiła się serdeczna. Malarze dyskutowali z wujkiem i matką, Johann natomiast rozmawiał z jej córką. Oboje sączyli czerwone wino, które niespodziewanie się rozlało. Goethe chciał poprosić kelnera, lecz Faustyna dotknęła jego przedramienia.
– Poczekaj, singore – powiedziała śmiało i zanurzając palec w czerwonej plamie, kreśliła po drewnianym blacie kręgi, które ułożyły się w imiona Jean i Alfina. Po paru sekundach litery zlały się.
– Alfina? – zdziwił się Goethe. – Nie Faustyna?
– Tak mnie wołają i tak wolę – odpowiedziała. – A dlaczego, gentile signore, nosisz francuskie imię, skoroś Niemiec?
Goethe zastanawiał się, nie chcąc zdradzić swojej tożsamości.
– Moi pradziadowie pochodzą z Francji – przypomniał sobie rodzinny przekaz. – Będąc hugonotami uciekli za Ren przed katolikami, którzy ich mordowali.
– To smutne – zauważyła.
– Przejdźmy zatem do weselszych spraw… – zaproponował.
– Właśnie to czynię… – Faustyna, zamoczywszy wskazujący palec w plamie wina, narysowała na suchej powierzchni rzymską piątkę, po chwili dostawiła po lewej stronie pionową kreskę, czyniąc to nieco wstydliwie. I od razu szczupłym palcem rozmazała cyfrę.
Goethemu zabłysły oczy. Czuł, że za rzymską czwórką kryło się coś miłego, lecz nie pojmował co.
– Cztery? – zmarszczył pytająco brwi.
– Czwarta godzina – powiedziała cicho.
– Mhh – Johann skojarzył, którą godzinę oznaczała cyfra „IV”.
W Rzymie obowiązywał starodawny zwyczaj liczenia czasu od godziny szóstej (dzień i noc miały po dwanaście godzin). Czwarta godzina nocna oznaczała więc dziesiątą przed północą. „Pyszna czwórka. Chce się ze mną spotkać. Szybko pojęła moje intencje – ucieszył się w duchu, przygryzając nabrzmiałą wargę. – Jest dopiero późne popołudnie, słońce jeszcze świeci. Tyle godzin czekania… Już czuję wewnętrzny ogień namiętności… Muszę wytrzymać”.
Punktualnie o godzinie dwudziestej drugiej Goethe wszedł do jej skromnego pokoju bez pukania, by nikt go nie usłyszał. Faustyna czekała na niego w łóżku. Panował półmrok, paliła się tylko mała lampka oliwna. Johann spędził z nią upojne godziny. Kruczoczarna zgrabna rzymianka doprowadziła go do ekstazy po długim okresie wstrzemięźliwości. Był jej szczerze wdzięczny.
– Spotkamy się jutro? – zapytał zniecierpliwiony.
– Mogę dopiero za trzy dni.
– Dlaczego? – czuł się zawiedziony.
– Wtedy będę miała trochę wolniejszy dzień.
– Pragnę widywać się z tobą co noc – chciał ją pocałować, lecz Faustyna zrobiła unik. – Nie dałaś mi się ani razu pocałować w usta – rzekł zasmucony. – To mi się źle kojarzy.
– Nie jesteś moim narzeczonym, więc nie mogę tego robić.
– Nienawidzę małżeństwa – rzekł zły.
– Jestem jeszcze młoda i zamierzam wyjść za mąż – powiedziała rozmarzona.
– Zanim to uczynisz, możesz mnie uszczęśliwiać i sama być szczęśliwą.
Chwilę zastanawiała się.
– Mówisz pięknie, ale życie takie nie jest. Możemy dawać sobie szczęście, ale najpierw porozmawiaj z moim wujkiem.
– Nie pojmuję. Po cóż pośrednicy? Przecie jesteś dorosła. Ba, jesteś wdową – Goethe był niepocieszony.
– To zbyt skomplikowane, żebym miała ci to wyjaśnić. Wuj Federico zrobi to lepiej.
– Chcesz się ze mną spotykać? – postawił sprawę kategorycznie.
– Mhh – skinęła skromnie głową.
– Jeśli tak, to o co chodzi? Czy są jakieś przeszkody?
– Otóż to.
Nazajutrz Goethe spotkał się z jej wujkiem.
– Wczoraj, signore Federico, gdy wspólnie biesiadowaliśmy, była wspaniała atmosfera… – zaczął wywód.
– Bawiłem się przednio. Chyba wypiłem więcej, niż powinienem – wszedł mu w słowo.
– A potem, gdyśmy się już rozeszli… – zastanawiał się, jak to ująć – spotkałem się przypadkowo z Faustyną.
– Domyślam się, signore – stwierdził pewnym głosem.
Goethe spojrzał na niego przenikliwie. Zmieszał się, lecz nie stracił rezonu. „Czyżby powiedziała mu o wszystkim? Prędzej matce, a ta jemu… Trudno” – pomyślał zafrasowany.
– Chciałem się z nią umówić na przyjacielską pogawędkę za kilka dni, ale odrzekła stanowczo, żebym najpierw porozmawiał z wujkiem. Dlatego pozwalam sobie niepokoić pana. Nie rozumiem o co chodzi, signore.
– Czy zamierza pan jeszcze spotykać się z Alfiną? – zapytał wprost.
– Tak.
– To nie będzie proste. U nas każda dziewczyna, czy młoda kobieta powinna wyjść za mąż, mieć dzieci i być ostoją rodziny. Jeżeli jednak mężczyzna spotyka się z taką bez zamiaru ożenku, sąd wikariatu dla jej parafii może uznać taki związek za nielegalny – tłumaczył jak kaznodzieja.
– Skąd się o tym dowie?
– Sąsiedzi chętnie doniosą. Nie zna pan ludzi?
– Aha… – poskrobał się po skroni.
– Wtedy sąd uznaje taki związek za nielegalny.
– I co z tego wynika?
– Proboszcz ma obowiązek ostrzegać grzeszną parę trzy razy w tygodniu, prosząc o zakończenie związku. Przy okazji nakłania ich do małżeństwa. Jeśli para go nie posłucha, składa w sądzie wikariatu protokół. Postanowieniem sądu para może zostać prewencyjnie aresztowana i zmuszona do zawarcia małżeństwa.
– A jeśli nie zechce się pobrać?
– Sąd może wydać wyrok skazujący na więzienie.
– To jakieś średniowiecze! – Goethe oburzył się. – U nas jest pod tym względem całkowita swoboda.
Wuj Federico popatrzył na niego z uczuciem lekkiego zawstydzenia.
– Signor Tedesco, jesteśmy w Italii. Mimo ograniczeń pary jednak się spotykają, życie toczy się normalnie – próbował zmiękczyć swoją wypowiedź.
– Jak może się toczyć normalnie, skoro wisi nad nimi zagrożenie?
– Muszą zachowywać należytą ostrożność… – powiedział dydaktycznym tonem.
– Ostrożność w mieście, gdzie domy stoją ciasno obok siebie i wszyscy się znają? To niemożliwe. Zresztą przed chwilą mówił pan, że sąsiedzi donoszą.
– Z niektórymi można porozmawiać, a innych trzeba przekonać… – zrobił pauzę, po czym dokończył z pewnym wysiłkiem – sakiewką.
– Aha – Goethe wreszcie pojął jego wywód.
Johann spotykał się często z Faustyną, która godziła się na romans bez zobowiązań. Matka nie sprzeciwiała się. Rodzina dbała, aby wszystko odbywało się dyskretnie. Zbyt wścibskim sąsiadom musiała prawdopodobnie zamknąć usta niejedną sakiewką scudo, ponieważ nie odnotowano w tej sprawie żadnego donosu do wikariatu.
W obwarowanej sztywnymi obyczajami religijnymi włoskiej społeczności, głównie rzymskiej, odwiedzanej przez wielu zagranicznych gości, rozkwitł w owym czasie swoisty interes, z którego korzystało wiele rodzin mających ładne córki. Jednak takich sytuacji nie można porównywać z romansem Goethego, ponieważ z treści Elegii rzymskich wynika, że między kochankami zrodziło się uczucie. Pieniądze, które Johann ofiarował później rodzinie di Giovanni, należy raczej traktować jako dowód wdzięczności za jego najszczęśliwsze dni przeżyte w Rzymie.
Poeta był zadowolony ze związku z Faustyną, o czym świadczy jego list z 16 lutego 1788 roku do księcia Karola Augusta: „Zdaje się, że Twoje dobre myśli zadziałały 22 stycznia zaraz po Rzymie, bo mogę Ci już donieść o kilku przyjemnych spacerach. Na pewno ty, jako Doctor longe Experimentissimus [uczony o długim doświadczeniu] masz zupełną rację, że takie umiarkowane ćwiczenia odświeżają umysł i cudownie równoważą ciało. Niejeden raz w życiu tego doświadczyłem, ale także odczuwałem dyskomfort, gdy chciałem z szerokiej drogi wejść na wąską ścieżkę wstrzemięźliwości i bezpieczeństwa”. Owe „przyjemne spacery” i „umiarkowane ćwiczenia” były oczywiście eufemizmami, ponieważ w korespondencji z księciem nie wypadało poddanemu używać erotycznych sformułowań.
W Elegiach rzymskich poeta ukazał nastrój chwil spędzonych z Faustyną. W szóstej Elegii oddawał niepokoje ukochanej (fragment):
VI
„O, czemuż, okrutny! zasmucasz mnie takimi słowy?
Czy tacy zgorzknialcy i niewdzięcznicy są pośród was?
Jeżeli źli ludzie mnie pozwą, muszę to jakoś znieść!
Czyż jestem niewinna? Niestety! Obojeśmy winni!
Moje suknie kolą w oczy zazdrosnego sąsiada;
Młoda wdowa nie chce już płakać samotnie po mężu.
(…)
Zostałam oszukana, całkiem oszukana! Ty, zły,
Chcesz być ze mną tylko na pokaz, planujesz ucieczkę.
Precz! Nie jesteś godzien kobiet! My nosimy pod sercem
Nowe życie, bo tak dźwigamy brzemię lojalności;
W trzynastej Elegii ujawnił rozterki i radości intymnego związku (fragment):
XIII
Oto naga prawda. Wyznaję ją wam, przyjaciele:
Irytuje mnie samotne przebywanie nocą.
I szalenie przykre są na drodze ku miłości
Obawy przed wężami i jadem pośród róż żądzy;
kiedy w cudnej chwili radosnego dawania siebie
twoją omdlałą głowę wypełnia szept niepokoju.
Dlatego Faustyna mnie uszczęśliwia, chętnie dzieląc
ze mną łoże i szczerze dochowując mi wierności,
Żwawa młodość pożąda uroczych przeszkód; uwielbiam
więc radować się pewnym, miłym dobrem przez długi czas.
Tak właśnie zwie się szczęście! Wymieniamy pocałunki,
Oddychając życiodajnie sobą, czule się pieszcząc.
Po prawie czterech miesiącach Goethe powoli oswajał się z myślą powrotu do Niemiec i koniecznością rozstania z kochanką. Kilka dni przed wyjazdem wyszedł z jej pokoju w środku nocy bez pożegnania. Jednak dręczyły go wyrzuty sumienia. Tęsknił i płakał. Następnego dnia odwiedził ją.
– Chcę wiedzieć, dlaczego uciekłeś zeszłej nocy, nic nie mówiąc? – Faustyna była podenerwowana.
– Nie uciekłem – zapewniał przekonywująco. – Po prostu cicho wyszedłem. Na pożegnanie pocałowałem cię, lecz twardo spałaś, więc nic nie poczułaś.
– Jesteś na mnie zły?
– Najdroższa, skąd ci to przyszło do głowy?
– Jean, jestem cała dla ciebie – powiedziała tak, jakby odsłoniła mu serce.
Zląkł się jej słów. „Owszem miłujemy się, ale nie jak narzeczeni, tylko jako kochankowie – zamyślił się. – Czyżby o tym zapomniała? Przecież mamy niepisany układ”. Milczał.
– Zauważyłam, że ostatnio nie kochasz mnie tak żarliwie, jak na początku – mówiła z pretensją. – Co się stało?
– Nieprawda, z mojej strony nic się nie zmieniło – kluczył.
– Kobiecej intuicji nie zwiedziesz. Powiedz prawdę. Znalazłeś sobie inną? – w jej oczach pojawiły się łzy.
Johann nie chciał się przyznać, że zamierza ją opuścić.
– Od kilku dni męczy mnie odrętwiający smutek – powiedział drżącym głosem.
– Jaka jest tego przyczyna, mio amato? – zlękła się.
Goethe objął ją mocno. Faustyna przytuliła głowę do jego piersi.
– Nie potrafię ci tego wytłomaczyć…
– Jean, musisz. Tak będzie najlepiej.
– Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak z tobą, Alfino.
– Wierzę ci.
– W tym podłym życiu chyba już tak musi być, że to co najpiękniejsze zawsze kończy się zbyt szybko. Najgorsze, że o tym wiem, ale nie umiem się z tym pogodzić – otarł łzę.
– Opuszczasz mnie? – zapłakała.
– We czwartek wyjeżdżam do Weimaru – rzekł łamiącym się głosem.
Dzień przed wyjazdem spotkali się po raz ostatni. Pożegnanie było bolesne dla obojga. Po długich czułościach rozstali się. We łzach obiecali sobie, że nie będą mieli do siebie pretensji.
Kilka dni wcześniej Goethe odebrał z banku 400 skudów, które przelał mu z Weimaru sekretarz Philipp Seidel. Wręczył je rodzinie Faustyny. Po kilku miesiącach, gdy był już w Weimarze, przekazał jej rodzinie, przez rzymskiego bankiera, dodatkowe 150 skudów.Porównując te pieniądze do posagu gotówkowego Konstancji (150 skudów) można domniemywać, iż 550 skudów dla ukochanej i jej familii było znaczącą kwotą.
Po czterdziestu latach w rozmowie z Johannem Peterem Eckermannem poeta wyznał, że dwa tygodnie przed rozstaniem z Faustyną codziennie płakał jak dziecko; i że nigdy nie był tak szczęśliwy, jak w Rzymie.
Franciszek Czekierda