Tadej Karabowicz – Wydziedziczenie jako forma poszukiwania siebie

0
137
Wira Wowk i Zoja Lisowska przed cerkwią z Krywki w skansenie we Lwowie. Palmowa Niedziela, kwicień 2011

Motto:

Nadchodzą chwile trwogi i nadziei,
Nadchodzi wieczność w promieniach mocy,
Zwieńcza się czoło śmiałka mirtem
A kwiatem kaliny ołtarz ojczyzny.

Z tomu Wiry Wowk „Heroika”, 2022

W mojej pracy translatorskiej ważne miejsce zajmowała twórczość przekładowa utworów autorki ukraińskiej Wiry Wowk (1926-2022). Autorka urodziła się 2 stycznia 1926 roku w Borysławiu. Zmarła 16 lipca 2022 roku w brazylijskim mieście Rio de Janeiro, gdzie mieszkała od zakończenia wojny. Była ukraińską poetką emigracyjną, historykiem literatury, literaturoznawcą, znawczynią literatury staroniemieckiej i języka niemieckiego, tłumaczką z języka ukraińskiego na język portugalski, przedstawicielką ukraińskiego ugrupowania poetyckiego w USA o nazwie „Grupa Nowojorska”. Znała dobrze język portugalski, niemiecki, polski, angielski oraz hiszpański. Znajomość tych języków podaję na podstawie listu poetki do mnie. Język polski pani Wira wymieniła na trzecim miejscu, chociaż dobrze nim władała, czego byłem naocznym słuchaczem i świadkiem. Sprawnie proponowała swoją korektę do moich tłumaczeń, wprowadzając do utworów słowa odległe i nieużywane we współczesnej polszczyźnie. W ukraińskiej literaturze powojennej tworzyła uduchowiony, oparty na religijnym światopoglądzie typ twórczości psychologicznej. Składały się nań doświadczenia życia i postrzegania chwili w sposób emocjonalny. Bohaterowie jej utworów najczęściej powracali do przeszłości, zagłębiając się w prywatność sag rodzinnych, niosąc na barkach życia utratę i niespełnienie. Poetka lubiła miasto i wielkie zbiorowiska ludzkie, co nie przeszkadzało jej zaszywać się w pielesze domowe i całymi dniami poświęcić się pisaniu. Twórczością Wiry Wowk władała fikcja literacka z mityczną linią wspomnień na wielkim emigracyjnym wydziedziczeniu. Faktycznie wydziedziczenie było formą poszukiwania siebie w świecie.

Poetkę poznałem przez lidera „Grupy Nowojorskiej” poetę Bohdana Bojczuka, prosząc go, by udostępnił mi adres Wiry Wowk. Wówczas napisałem list z prośbą o zgodę tłumaczenia jej utworów na język polski. Wysłana prośba, tradycyjną formą długo owiana była milczeniem. Dzieliło nas przecież ogromne oddalenie, Rio de Janeiro leżało na drugiej półkuli. Ale po pewnym czasie przyszedł list z Brazylii, a w nim zgoda na przekłady. Była to zgoda sakramentalna, bowiem obejmowała nie tylko poezję, ale także prozę, dramaturgię i małe formy literackie. Ze zgody tej, na przestrzeni wielu lat mojej pracy translatorskiej, wyrosła spora lista książek tłumaczeniowych i prawdziwa przyjaźń z autorką. Została ona pogłębiona, zwłaszcza w okresie, gdy w naszych rozmowach pojawiła się poczta elektroniczna. Napisaliśmy wówczas do siebie wiele listów. Wraz z pojawieniem się e-poczty, zanikły nasze tradycyjne listy, które nosiły charakter poważnego dyskursu epistolarnego. Przecież listy te pisała profesor dwóch największych i najważniejszych uniwersytetów brazylijskich – katolickiego Uniwersytetu św. Urszuli i Federalnego Uniwersytetu Państwowego w Rio de Janeiro. Na poczcie elektronicznej pojawił się natomiast pierwiastek osobisty, który nas zbliżył. Przesyłaliśmy sobie nasze zdjęcia, linki z muzyką oraz wiadomości kopiowane z Internetu. Zaczęliśmy być przyjaciółmi. Piszę to z wielką odpowiedzialnością, bowiem śmierć poetki przeżyłem boleśnie i dane mi było jako pierwszej osobie w Europie na Facebooku i na Wikipedii poinformować o śmierci Wiry Wowk. Otrzymałem nawet zdjęcia z ceremonii pogrzebu pani Wiry od Letícii Nascimento.

Na progu lat dwutysięcznych, zacząłem uczyć się dla Wiry Wowk języka portugalskiego, chociaż w naszych relacjach komunikowaliśmy się wyłącznie w języku ukraińskim. Znajomość portugalskiego wykorzystałem w listach z Letícią Nascimento, już po śmierci Wiry Wowk, bo to ona była wykonawczynią testamentu poetki. Przekazała bowiem dla mnie ostatnią niedokończoną książkę „Heroika”. Natomiast powracając do nauki języków obcych, to na spotkaniu we Lwowie wynikła wzruszająca historia. Na obiedzie w mieszkaniu zaprzyjaźnionej z poetką Wirą Biłewycz, głównym daniem były lwowskie pierogami z ziemniakami i serem, znane w polskiej kuchni jako „pierogi ruskie”. Wówczas Wira Wowk nie mówiąca po polsku od czasów jej emigracji ze Lwowa w 1939 roku, przypomniała sobie nazwę pierogów, jako „pirogi” i to było takie naturalne, że wszyscy obecni nagrodzili ją gromkimi brawami. Siedziało wówczas za stołem lwowskie intelektualne towarzystwo dysydenckie, które w czasach niewoli przebywało na zesłaniu i Syberii. Była także przyjaciółka gimnazjalnych lat poetki, malarka ze Szwajcarii Zoja Lisowska de Nyżankiwska, poeta i pisarz z Polski Andrzej Chodacki, ja, Wira Biłewycz, poeta Ihor Kałyneć. Był obecny ukraiński redaktor książek poetki – Jarosław Tatomyr, skromna – ale ważna postać w jej życiu. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości państwowej w 1991 roku Wira Wowk zajmowała się powrotem jej twórczości nad Dniepr. Wydawała swoje książki w zaprzyjaźnionych prestiżowych wydawnictwach w Kijowie i we Lwowie. Powierzała wówczas pracę redaktorską nieocenionemu znawcy języka ukraińskiego, jakim okazał się dla niej Jarosław Tatomyr. Wspominam o tym głównie dlatego, że było to moje pierwsze spotkanie z Wirą Wowk, poprzedzone wieloma latami kontaktów epistolarnych.

Wira Wowk była świadoma, że życie podlega ciągłej przemienności, stąd od początku do końca poświęciła je literaturze. Jej pierwsze nieśmiałe i pełne obaw, wyprawy w latach sześćdziesiątych z Brazylii do Europy, zahaczały o Ukrainę i miały charakter patriotyczny oraz literacki. Poetka spotykała się wówczas w Kijowie i we Lwowie z ukraińskimi dysydentami. Przekazywała im nadzieję, że Ukraina będzie w przyszłości wolnym i niezależnym państwem. Gdy wojska Federacji Rosyjskiej w 2022 roku brutalnie wtargnęły na Ukrainę, rozpętując krwawą wojnę, Wira Wowk zaczęła prowadzić dziennik tego trudnego czasu. Była to forma zapisków o nazwie „Heroika”, nawiązująca tytułem do obrazu „Guernica” Pabla Picassa z 1937 roku, znajdującego się w zbiorach Muzeum Narodowego Centrum Sztuki Królowej Zofii w Madrycie. Wstrząsające płótno Picassa, mówiące językiem malarstwa o wojnie, uznawane jest za jeden z najbardziej autentycznych dzieł w historii sztuki. W podobny sposób swoje dzieło traktowała Wira Wowk. W „Heroice” zawarła całe spektrum tragedii XXI wieku – brutalną wojnę i walkę Ukraińców wobec rosyjskiej agresji. Niespodziewana śmierć poetki 16 lipca 2022 roku przerwała jej pracę nad tą ważną książką. Wówczas zaproponowałem powołanie komitetu redakcyjnego, który wydałby niedokończone zapiski zmarłej autorki. Do komitetu weszły dwie literaturoznawczynie z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie Nadija Hawryluk i Julia Hryhorczuk, ja oraz Wira Biłewycz ze Lwowa. W grudniu 2022 roku książka ukazała się w lwowskim wydawnictwie „Kolir Pro”. Ze względu na wojnę książka, nie miała promocji, jednakże na czytelniku wywarła ogromne wrażenie. Była bowiem zapisem odczuć i emocji, ocen i skarg wobec agresji wojennej. Stała się także formą podziwu, że żyjąca w dalekiej Brazylii poetka, mająca wówczas 94 lata, śledziła na bieżąco polityczne wiadomości z Ukrainy i przetwarzała je w swoim dziele na wartki dziennik osobisty, pisząc w nim o własnych odczuciach i emocjach.

Twórczość Wiry Wowk nie była łatwym fenomenem literackim. Bohdan Bojczuk – czołowy pisarz powojennej emigracji ukraińskiej, określił ją, mimo pierwiastków kobiecych, jako profesorską. W tej charakterystyce zawarło się odniesienie do tytułu naukowego poetki. Wira Wowk, jako profesor uniwersytecki, miała świadomość wtopienia się w kulturę brazylijską, odległą od ukraińskiej. Poetka robiła to w sposób podlegający świadomej ocenie, na ogół w sposób subiektywny oraz indywidualny. Dotyczy to zwłaszcza jej tłumaczeń autorów brazylijskich na język ukraiński.

Warto w tym miejscu przywołać kilka faktów z życia poetki. Wira Wowk (Wira Selańska) urodziła się 2 stycznia 1926 roku w Borysławiu. Dzieciństwo spędziła w Kutach na Huculszczyźnie. Jej ojciec Ostap Mychajło Selański był lekarzem, matka Stefania Maria Selańska archeologiem, chociaż przed wojną zajmowała się pracą nauczycielską, a po wojnie w realiach emigracyjnych w Rio de Janeiro wykonywała zawód pielęgniarki w szpitalu. Poetka naukę pobierała w gimnazjum we Lwowie (1939), a następnie w Clara Schuman Schule w Dreźnie (1941–1945). Od 1939 roku wraz z rodzicami mieszkała w Dreźnie, przeżywając nalot dywanowy aliantów na miasto w lutym 1945 roku. Wówczas to zginął ojciec poetki 13 lutego 1945 roku w szpitalu podczas wykonywania operacji. Po ewakuacji ocalałej ludności ze zniszczonego Drezna, Wira Wowk studiowała germanistykę, muzykologię oraz literaturoznawstwo porównawcze na Uniwersytecie Eberharda Karola w Tybindze (1945–1949). W roku 1949 przez Francję wraz z matką emigrowała do Brazylii, gdzie w Rio de Janeiro kontynuowała studia i podjęła pracę uniwersytecką. Odbyła staż naukowy na Uniwersytecie w Monachium (1956–1957) oraz w 1965 na Columbia University w Nowym Jorku. Tytuł doktora filologii otrzymała na Papieskim Uniwersytecie Katolickim w Rio de Janeiro w 1952 roku. Była profesorem języka niemieckiego, literatury niemieckiej i literaturoznawstwa porównawczego na Uniwersytecie Federalnym w Rio de Janeiro (1952-1996). Wykładała język niemiecki na Uniwersytecie św. Urszuli w Rio de Janeiro. Od 1957 roku wykładała również teorię poetyki na Fakultecie Filologicznym w Cabo Frio.

Życie poetki wypełniała uniwersytecka praca dydaktyczna i twórczość własna. Okres wakacyjny poświęcała podróżom po świecie. Jeździła na Ukrainę oraz do Lozanny w Szwajcarii, gdzie mieszkała przyjaciółka i autorka okładek do jej książek poetyckich, malarka Zoja Lisowska de Nyżankiwska. Poetka zwiedzała także Europę, głównie egzotyczną, jak Bałkany. Lubiła odwiedzać Egipt, skąd zachowały się jej zdjęcia w kobiecych strojach egipskich na tle piramid w Gizie. Gdy tłumaczyłem jej dramat o nazwie „Śmieszny Święty” i czołowy tom „Kobiece maski”, zaproponowała, by projekty okładek wykonała Zoja Lisowska. Gdy książki te ukazały się, czytelnik przyjął ich szatę graficzną z zachwytem. Była ona bowiem patrzeniem na ilustrację książkową według klasycznych zasad optyki wizualnej dobrej książki. Uwypuklały ją ciepłe kolory sjeny palonej, błękitu, różu czy zieleni o cechach dzikich pnączy. Mowa tutaj zwłaszcza o jednopłaszczyznowej okładce „Kobiecych masek”, gdzie przewodnim motywem stały się maski teatralne trzymane przez bohaterki utworów Wiry Wowk.

Oglądając z Wirą Wowk wystawę ukraińskiej grafiki książkowej z XVII – XVIII wieku w Muzeum Literatury w Kijowie na prezentacji tłumaczeniowego tomu „Kobiecych masek” w 2014 roku, usłyszałem ważną wypowiedź antropologiczną. Poetka powiedziała, że jej wiersze z „Kobiecych masek”, moje tłumaczenia i okładka Zoi Lisowskiej, są powiązane ze sobą spójną klamrą. Łączy je niewidzialny most estetyczny, który poprzez tropy literackie, prowadzi ku toposom opisywanym w jej utworach. Jako przykład podała oglądane przez nas ukraińskie renesansowo-barokowe druki książkowe. Mówiła, że są one charakterystycznym znakiem dla wspólnego dziedzictwa całej ówczesnej Europy. Mimo dużej różnicy pokoleniowej między nami, rozumiałem jako tłumacz, jej filozoficzny tok myślowy. Dlatego pozwoliłem sobie na prezentacji przeczytać przekład utworu „Wanda”, mówiący o krakowskim księciu Kraku i jego córce Wandzie. Utwór opowiadał o wydziedziczeniu Wandy poprzez koligacyjny ślub z niemieckim władcą, którego ona nie chciała. Wiersz przeczytany przeze mnie spodobał się zebranym. Czytając go, połączyłem tym samym przeszłość i teraźniejszość, mit i dzień codzienny. Ukraińscy słuchacze odebrali go, nie jako opowieść z przeszłości, ale jako most dobrych stosunków polsko-ukraińskich.

Wydziedziczenie dla poetki pozostawało formą poszukiwania siebie w meandrach emigracyjnego niechcianego świata. Jednakże nie było ono jedyną wypowiedzią autorską. Był to stan okaleczonej wygnaniem duszy, która doświadczając emigracji mówiła o swojej utracie. Tęskniła do progów rodzinnych i je sakralizowała. Mimo propozycji przyjaciół, powrotu na Ukrainę, głównie Wiry Biłewycz, poetka nie zdecydowała się na porzucenie emigracji. Wielokrotnie pisała o tym w listach do mnie, gdzie zastanawiała się, czy potrafiłaby mieszkać we Lwowie, z którego wyjechała w wieku gimnazjalnym. Znała historię powrotu Bohdana Bojczuka na Ukrainę w 1999 roku, który łączył swoje życie z mieszkaniem w Kijowie i Nowym Jorku. W literackim sensie, poetka nawet zazdrościła Bojczukowi tej odwagi bycia na codzień w Kijowie. W ostatnim okresie życia, jej najwierniejszym druhem był komputer, za pomocą którego komunikowała się ze światem.

W dramacie „Śmieszny Święty” Wira Wowk opisała mnisi klasztor z kultem maryjnym w ustronnym górskim odludziu, o nienazwanej toponimice, kuszony przez kobiety. Dramat ten poetka opublikowała w almanachu „Słowo” w Nowym Jorku w 1968 roku. Zbieg okoliczności sprawił, że na promocji mojego tłumaczenia dramatu, w lwowskim Pałacu Potockich, była obecna Elżbieta Baniewicz – znana krytyczka teatralna, prowadząca przez wiele dekad dział teatralny w „Twórczości”. Podeszła wówczas do mnie po spotkaniu i zapytała o ontologię performatywności w twórczości Wiry Wowk. Pytanie to było ze wszech miar zasadne, bowiem mieszkając na emigracji, Wira Wowk zetknęła się z kulturą gender, już w latach sześćdziesiątych, propagowaną zwłaszcza przez psychologa Johna Moneya. Ta lwowska rozmowa z Baniewicz, uświadomiła, że elementy ontologii performatywnej w literaturze ukraińskiej istniały wcześniej, i ich odkrywczynią nie jest Oksana Zabużko, w jej prozie „Badania terenowe nad ukraińskim seksem” (Польові дослідження з українського сексу, 1996).

W literaturze ukraińskiej, twórczość Wiry Wowk zahaczała o doświadczenie  brazylijskie. Poetka opisywała bowiem nieznaną na ogół w Europie obrzędowość kolonialną wielkiego kontynentu Ameryki Łacińskiej. Czyniła to przez pryzmat symboliki pomnika Chrystusa Zbawiciela na górze Corcovado w Rio de Janeiro, będącym symbolicznym znakiem archetypu zwycięstwa nad niemożliwym. Dlatego w utworach dokonywała przewartościowań. Opisywała rzeczywistość w sposób właściwy dla niej, poprzez pryzmat osobistego doświadczenia. Odnajdywała także w tym co wcześniej napisała, klucz od siebie samej. Dlatego posiadała łatwość nawiązywania przyjaźni z wieloma twórcami, nie bacząc na dystans mentalny i czasowy. Mowa o poetach „Grupy Nowojorskiej” do której należała od 1959 roku oraz ukraińskich pisarzach lat 60 (szistdesiatnykach). Dotyczy to także jej studentów z Fakultetu Filologicznego w Cabo Frio – znanych obecnie brazylijskich pisarzach i poetach. Ale także dotyczyło to młodych twórców ukraińskich, którzy przychodzili w Kijowie i Lwowie na jej prezentacje poetyckie i rozmawiali z Wirą Wowk o poezji.

W sposobie patrzenia na słowo, poetka lubiła powracać do beztroskiego dzieciństwa i wprowadzać do swoich utworów elementy symboliki huculskiej. Wychowywała się bowiem na Huculszczyźnie, w karpackiej miejscowości Kuty. Gdy zapytałem poetkę o jej związki z teatrem, to odpowiedziała, że jej sceną teatralną w wieku szkolnym było rozłożyste drzewo przy plebanii jej dziadka, gdzie na wakacje z Zoją Lisowską grała role aktorskie, a jej słuchaczami były kury i gęsi na podwórku. Trzeba tutaj dodać, że poetka miała w rodzinie duchownych greckokatolickich. Jej chrzestnym był metropolita Andrzej Szeptycki. Ojciec poetki, Ostap Mychajło Selański w pierwszej fazie praktyki lekarskiej był osobistym lekarzem metropolity. Poetka mieszkała wówczas w obrębie zabytkowych budowli katedry św. Jura we Lwowie. Opowiadała, że pamiętała pokoje metropolity ze starymi austriackimi meblami, ikonami  i obrazami dawnych mistrzów na ścianach. Metropolitę zapamiętała z wielką siwą brodą, w obszernej sutannie z krzyżem na piersiach, siedzącego w krześle. Mimo że był wobec swojej chrześnicy łagodny, napawał ją respektem. Wspomnienia te, umieszczała w swoim dorosłym twórczym życiu w książkach poetyckich oraz we wspomnieniach.

Moje kontakty z Wirę Wowk nie miały jedynie charakteru literackiego i nie ograniczały się tylko do tłumaczeń utworów poetki. Pisząc listy do mnie autorka interesowała się moim życiem prywatnym, przesyłała książki z Brazylii, czasami jakieś drobiazgi i pamiątki. Kiedyś przysłała statuetkę Chrystusa Zbawiciela z Corcovado, wykonaną w kamieniu. Innym razem przysłała zimowe huculskie wełniane skarpety (kapczury) z wizerunkami wilka. Miały one symbolizować jej pseudonim literacki Wowk (dosłownie po ukraińsku: wowk / wilk). By sprawić poetce radość nałożyłem skarpety jako rękawice, podparłem się pod brodę i tak zaaranżowane zdjęcie wysłałem do Rio de Janeiro. Otrzymałem serdeczne upomnienie, że to nie są rękawice, a skarpety, wysłałane z troską o moje stopy w czasie surowej europejskiej zimy, którą pamiętała z Huculszczyzny. To był rodzaj poetyckiej opieki i dawania znaków, że w dalekiej Brazylii, czuwa jej troskliwe serce wobec tłumacza i jej wiernego czytelnika. Rzeczywiście byłem nie tylko odpowiedzialnym tłumaczem jej utworów, ale także wiernym czytelnikiem jej dzieła literackiego. Zgłębiłem całą twórczość poetki, może nie docierając jedynie do powojennych druków rozproszonych, które były na ogół niedostępne. Nie dotarli bowiem do nich nawet tacy badacze jej twórczości, jak prof. Ołeksandr Astafiew z Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Tarasa Szewczenki, czy prof. Ludmyła Tarnaszyńska z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie.

Po śmierci poetki nastąpiła bolesna pustka. Ale przyszedł czas refleksji oraz wspomnień. Nastąpiła praca redakcyjna nad ostatnim dziełem Wiry Wowk „Heroika”. To przypomniało dawną maksymę, że ludzie odchodzą, ale pozostają po nich wspomnienia i niewidzialny cień ich obecności w naszym życiu.

czerwiec 2023

Reklama
Poprzedni artykułKsiążki pod lupą
Następny artykułKrzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko