We wrześniu 1772 roku Goethe opuścił Wetzlar. Dzięki protekcji Johanna Heinricha Mercka, znajomego polityka i redaktora, odwiedził Georga Michaela Franka von La Roche, nadwornego kanclerza Trewiru, mieszkającego z rodziną w zamku Ehrenbreitstein na obrzeżach Koblencji. Jego żona, Sofia (nb. pierwsza miłość pisarza Krzysztofa Wielanda) prowadziła salon literacki, którego gośćmi byli m.in. Johann Heinrich Merck, Fryderyk Heinrich, Johann Goerg Jacobi, Johann Caspar Lavater. Przede wszystkim jednak Sofia była człowiekiem pióra. Kierowała pierwszym niemieckim magazynem dla kobiet Pomona. Napisała wiele książek, które odniosły sukces czytelniczy, a jedną z nich zrecenzował Goethe, zamieszczając artykuł we frankfurckim piśmie Gelehrte Anzeige. W Prawdzie i zmyśleniu tak ją scharakteryzował: „Była najwspanialszą kobietą i nie wyobrażałem sobie, że ktokolwiek mógłby się z nią równać. Szczupła i delikatnie zbudowana, raczej wysoka, potrafiła zachować do późnej starości pewną elegancję (…), która z wdziękiem oscylowała między manierami szlachcianki a dostojnej mieszczanki”.
Johann goszcząc u państwa von La Roche poznał ich córkę, uroczą szesnastoletnią Maksymilianę, zwaną Maksi, która przypadła mu do gustu. „Oczywiście (…) była warta miłości; raczej drobnej, lecz kształtnej postury; w zachowaniu swobodna, wdzięczna, miała głęboko czarne oczy i tak gładkie lico, że nie starcza wyobraźni, by mogło być czystsze i bardziej kwitnące” – tak po latach opisał ją w cytowanej autobiografii.
Johann i Maxi chodzili na spacery wzdłuż Renu. Dziewczyna pokazywała mu najciekawsze miejsca, on zaś je szkicował. Starał się wówczas zapomnieć o bólu z powodu zawiedzionej miłości do Charlotty. Maksi mogła być na to dobrym antidotum. Któregoś dnia, będąc na spacerze, zatrzymali się na klifie przed ciekawym krajobrazem. Johann, przyglądając się jej po raz kolejny, pomyślał: „To bardzo przyjemne uczucie, kiedy zaczyna się budzić nowa namiętność, a stara jeszcze zupełnie nie wygasła. Stojąc przy niej czuję, jak te dwie szale wychylają się w przeciwnych kierunkach”.
Panna obserwowała go, jak trudził się z rysunkiem, poprawiając go nieustannie.
– Wybacz, ale odnoszę wrażenie, że szkice i rysunki raczej nie dorównują twoim wierszom – skonstatowała bez skrępowania.
– Od wczesnej młodości marzeniem moim było, aby w artystycznych zatrudnieniach być wszechstronnym, jak twórcy włoskiego renesansu. Dlatego chłonąłem sztukę i pobierałem lekcje rysunków. Jednak od pewnego czasu dociera do mnie, że wszechstronność nie jest mi dana.
– Skup się zatem na jednym, aby robić to dobrze.
„Genialna w swej prostocie recepta” – pomyślał ironicznie, przyglądając się jej badawczo.
– Może… – nie chciał wdawać się z nią w polemikę. – Frustracja z powodu słabszych rezultatów w pobocznych dziedzinach niewątpliwie gorzej wpływa na główną pasję. – Po chwili uzupełnił: – I na samopoczucie.
– Rzuć więc to – wskazała na szkicownik.
„Radykalna, jak każdy młody człek” – pomyślał.
– Nie jest łatwo porzucić coś kochanego, nawet jeśli przez jakiś czas brakuje wzajemności – odrzekł po chwili.
– Podobnie, jak z uczuciem dwojga ludzi.
– Słusznieś zauważyła – pochwalił ją. – Może kiedyś zrodzi się wzajemność? – myślał o niej.
– Jeśli od początku jej brakuje, trudno liczyć, że objawi się później – rzekła z przekonaniem.
– Maksi, ja nigdy nie tracę nadziei – popatrzył jej głęboko w oczy. – Trzeba dać szansę drugiej stronie.
Dziewczyna zauważyła w oczach Johanna coś więcej, niż zwykłe spojrzenie. Po jego ostatnim zdaniu domyśliła się, że myślał o niej.
– Jestem przekonana, że jeśli na początku nie pojawi się iskra wzajemności, później nie można spodziewać się płomienia – rzekła sentencjonalnie.
– Zrazu można nie zauważyć małej iskierki, która tli się gdzieś w skrytości – próbował ją przekonać.
– Ja bym ją zauważyła od razu – stwierdziła pewnym tonem.
Goethe był zmartwiony jej stanowczością, co utwierdziło go w przekonaniu, że z tej mąki chleba nie będzie.
W grudniu 1772 Johann powrócił do Frankfurtu. Następny rok był dla niego czasem osamotnienia i przygnębiających myśli o samobójstwie. Pisał wówczas Cierpienia Młodego Werthera. Na początku 1774 roku Maksymiliana wyszła za mąż za owdowiałego włoskiego kupca i tajnego radcę Petera Antona Brentano. Zamieszkali we Frankfurcie. Młodsza od niego o dwadzieścia jeden lat z trudem dźwigała potrójną rolę gospodyni domu, żony i macochy dla kilkorga jego dzieci.
Poeta często odwiedzał ją w mieszkaniu, w którym czuła się samotna, choć otoczona była liczną gromadką dzieci męża (później także swoich). Nie potrafiła odnaleźć się w nowej sytuacji. Mąż, prowadząc interesy, późno wracał do domu. Goethe osładzał jej smutne dni, tocząc z nią interesujące rozmowy i grając na wiolonczeli. Po jakimś czasie coś między nimi zaiskrzyło, chętnie z sobą przebywali i coraz lepiej się rozumieli. Zauważył to Peter Anton. Zaniepokojony rozwojem sytuacji postanowił przerwać ich idyllę.
Pewnego wieczoru, kiedy Johann grał jej sentymentalną melodię, a Maksi słuchała go, wpatrując się w niego, jak w obrazek, Brentano wrócił zmęczony do domu. Widząc słodką scenę, puściły mu nerwy.
– Basta con questo, dosyć tego, młody człowieku, basta! – wrzasnął na Goethego.
– Co się stało, Antonio? – Maksymiliana przestraszyła się. – Proszę, nie krzycz na gościa.
– Precz z mojego domu! – wydarł się jeszcze głośniej, wskazując ręką w kierunku drzwi wyjściowych. – Nie życzę sobie, żebyś bałamucił moją żonę.
Goethe wstał roztrzęsiony.
– Szanowny panie, co się dzieje? – próbował mówić łagodnym tonem.
– Won stąd! Esci da casa mia – darł się. – I żeby twoja noga nie przekroczyła więcej progu tego domu. Nie będę dłużej tolerował waszych miłostek. Koniec tego!
Poeta, widząc Brentana w szale wściekłości, podszedł do wyjścia.
– Z przykrością żegnam cię, droga Maksi – ukłonił się jej. – I z wielką ulgą opuszczam waćpana – zwrócił się ku niemu. – Czy się to panu podoba, czy nie, zawsze mogę ją kochać. Uczucie moje jest czyste, niczym zdrój, w którym mógłby waćpan umyć swoje brudne myśli. Żegnam!
Słowa te zatkały Petera Antona, w okamgnieniu spurpurowiał na twarzy. Chciał ponownie ryknąć na Goethego, lecz wydał z siebie tylko niezrozumiały koguci pisk. W tym momencie poeta wyszedł, zamykając za sobą głośno drzwi.
Maksymiliana Brentano urodziła dwanaścioro dzieci. Zmarła w wieku 37 lat podczas porodu. Jedną z jej córek była Bettina urodzona w 1785 roku. W wieku ośmiu lat została osierocona przez matkę. Ojciec oddał ją wraz z trzema siostrami do instytutu edukacyjnego zakonu Urszulanek we Fritzlar koło Kassel. Po czterech latach zabrała ją do siebie babka, Sofia von La Roche. Po pewnym czasie dziewczyna odkryła na strychu listy miłosne Goethego do jej matki, Maksymiliany. Po ich lekturze zrodził się w niej kult poety. Uwielbienie przybierało czasem formy religijne; dziewczyna w duchowym uniesieniu modliła się do niego.
Od 1806 roku zaczęła odwiedzać matkę poety, która przez kilka miesięcy opowiadała jej o zdarzeniach z czasów jego dzieciństwa. Bettina spisała usłyszane wspomnienia. Następnego roku zaczęła z Goethem korespondować. Po jej usilnych błaganiach zgodził się, aby przyjechała do Weimaru. Spotkali się po raz pierwszy w kwietniu 1807 roku. Widzieli się zaledwie kilka godzin.
– Nareszcie spełniło się moje marzenie, aby spędzić z tobą, proroku, tych parę cudownych chwil. Z wdzięczności przytulam twoją dłoń do mego serca – w tym momencie rzuciła się przed nim na kolana, całując go w rękę – i wołam z całych sił: moją duszę wypełniają teraz obficie radość i pokój – zawołała egzaltowanie.
– Miła Bettino, jestem rad, że mam okazję poznać panią osobiście, ale proszę nie przesadzać z tym prorokiem i ekspresyjnymi gestami – zmarszczył brwi.
– W moim życiu zaświtał nowy dzień, a jego blask niechaj trwa do zmierzchu mego żywota – ciągnęła w tej samej tonacji, nie przejmując się jego uwagą. – Gorąco ufam, że moje pragnienia zostaną w tobie, mistrzu, twórczo uformowane, aby wyrosła z nich cudowna roślina z wiecznie zielonymi liśćmi – ze wzruszenia zwilgotniały jej oczy.
„Próżna i zadufana w sobie – pomyślał niezadowolony. – Czyż ona naprawdę wierzy, że jej opowiastki kiedyś wykorzystam? Nawiedzona panna. Właściwie fantastka” – spojrzał na nią pobłażliwie i uśmiechnął się w duchu. Po chwili nie wytrzymał i zaśmiał się głośno.
– Jam bliska płaczu, a mistrz śmieje się ze mnie.
– Przenigdy z ciebie, raczej z sytuacji. Chciałabyś, abym twoje pragnienia uformował w sobie? Czy wiesz, o co prosisz? Poeta kierujący się czyimiś pragnieniami nie byłby twórcą, jeno naśladowcą – zirytował się.
– Myślałam o… inspiracji – poprawiła się zmieszana.
– To już lepiej.
– Wybacz śmiałość, wieszczu, może kiedyś wykorzystasz zanotowane przeze mnie wspomnienia twojej matki? Przecie sam przyznałeś, że wiele zapomniałeś ze szczenięcych lat.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego oblicze przybrało pogodny wyraz, wypierając poprzednią chmurność.
– Na przykład całkiem wyleciała mi z głowy zabawa w teatr marionetek…
– …Który pozostał jeszcze po twojej babci – uzupełniła z entuzjazmem. – Graliście wtedy Dawida i Goliata.
– Tej sztuki też nie pamiętałem. A przecie zdawało mi się, że pamięć mam jak słoń. No, cóż…, odpowiedzialne za nią mózgowe komórki zachowują się czasem fanaberyjnie – uśmiechnął się.
– To, co spisałam jest bezcenną skarbnicą wiedzy o tobie, mości Johannie.
– Może faktycznie… – podparł głowę. – Kto wie, czy kiedyś, jak będę już zniedołężniałym starcem, nie zdecyduję się podyktować zaufanej osobie przypadków mojego żywota. Obiecuję, że wykorzystam kilka utrwalonych przez ciebie prawd i zmyśleń – uśmiechnął się ironicznie.
– Jesteś wielki, wieszczu – ponownie pocałowała go w dłoń.
Zniesmaczony wyrwał rękę z jej uścisku.
– Błagam, bądź dla mnie życzliwy i kochaj mnie – powiedziała z pasją.
Goethe spojrzał na jej rozżarzone oczy i się zląkł.
„Najgorsze jest pomieszanie szaleństwa z normalnością – pomyślał. – Wtedy nie wiadomo, kiedy ktoś zachowuje się jak wariat, kiedy jak człek normalny, a kiedy jest w stanie ekstazy”.
Po powrocie do domu Bettina napisała z charakterystycznym dla siebie przesadnym uwielbieniem: „Nie mogę przejść bez zginania kolan obok ogniska, którego żarem karmiła się moja miłość, rozpalała wyobraźnia, gdzie byli bogowie mojej młodości”. Choć Goethe zachowywał wobec niej ostrożność i dystans, jednak przywołane przez nią czasy jego dzieciństwa zastanowiły go. Wykorzystał z zanotowanych przez nią wspomnień niektóre wątki w autobiografii Z mojego życia. Zmyślenie i prawda. Pracę nad nią rozpoczął po ukończeniu sześćdziesiątego roku życia, opracowując najpierw koncepcję autobiografii (Tagebücher: Schema einer Biographie). Od stycznia do połowy czerwca 1811 roku napisał pierwsze trzy księgi tomu I, które oddał do druku w czerwcu i lipcu.
W marcu 1811 roku Bettina poślubiła Achima von Arnima, pisarza epoki romantyzmu. Małżonkowie doczekali się siedmiorga dzieci, choć nie żyli zgodnie. W lecie tego roku oboje odwiedzili w Weimarze Goethego i jego żonę Krystianę, nocując u nich w domu. Któregoś dnia we czworo udali się na wystawę obrazów przyjaciela poety, Johanna Heinricha Meyera. W westybulu przed salą wystawową Johann zatrzymał się z Achimem przed jakąś rzeźbą. Krystiana i Bettina poszły dalej. Przystanęły przed obrazem, na którym uwieczniona była Krystiana (wówczas jeszcze Vulpius) z trzyletnim synkiem, Augustem. Prawdę powiedziawszy zarówno ona, jak i mały syn nie wyglądali na płótnie ładnie. Bettina skomentowała dzieło:
– Obraz tak piękny, jak modelka… – chwilę zastanowiła się, po czym uzupełniła z lekceważącą miną: – Bez smaku i głębi wyrazu.
Chrystiana poczuła się obrażona. Nie zważając na licznych zwiedzających, rzuciła się na nią. Zamierzała ją spoliczkować, ale w ostatniej chwili poniechała tego ze względu na jej ciążę. Zdarła więc z jej nosa okulary, które spadły na parkiet. Bettina, zaskoczona niespodziewanym atakiem, machała rękoma w obronie własnej. Obie panie były krewkie; jednak ciężarna Bettina (młodsza o dwadzieścia lat), nie chcąc się wdawać w bijatykę z silną i tęgą żoną Goethego, odskoczyła w bok, by ochronić ciążę.
– Ty szalona, pękata kaszanko! – Bettina Arnim krzyknęła wściekła.
Krystiana nie pozostała jej dłużna:
– Verfluchte Hexe! – zaklęła szpetnie. – Zejdź mi z oczu!
Dookoła zebrali się widzowie. Goethe i Amin nie widzieli scysji, ale poeta został szybko o niej poinformowany. Tego samego dnia wyprosił gości ze swego domu, a Bettinie zakomunikował, żeby więcej z nim się nie kontaktowała.
Po pewnym czasie zaczęła jednak słać do niego błagalne listy, prosząc o ponowny kontakt. Goethe nie odpowiadał. Dopiero w 1821 roku (jego żona nie żyła już od pięciu lat) wyraził zgodę na odwiedziny Bettiny, prawdopodobnie z powodu omówienia jej projektu pomnika poety. Po wyjeździe prosiła listownie o ponowne spotkanie. Poeta jednak nie chciał się z nią widzieć. Irytowało go jej natrętne zachowanie i uczuciowa egzaltacja. W 1826 roku scharakteryzował ją krótko w liście do księcia Karola Augusta: „W spadku po mojej dobrej matce otrzymałem tę nieznośną muchę, która przez wiele lat była powodem mojego dyskomfortu. Powtarza śpiewkę z czasów swojej młodości, opowiadając o słowikach i ćwierkając jak czyżyk”. Dwa lata przed śmiercią poety, na skutek jej nalegań, pogodzili się.
Po śmierci męża w 1831 roku Bettina Brentano rozpoczęła nowy etap swojego życia; została pisarką i aktywistką społeczną. Wydała pięć książek, z których najbardziej znaną jest Korespondencja Goethego z dzieckiem (Goethes Briefwechsel mit einem Kinde). Jeszcze za życia poety wysłała mu rękopis z informacją w emfatycznym stylu: „(…) Ach, to jest tak delikatne, tak niewinne, tak ogniste, tak pokorne, tak śmiałe, tak naiwne, tak natchnione; jakżeby to nie zachwycało!”. Pierwsze wydanie z 1835 roku odniosło sukces. Wydania francuskie i rosyjskie również zostały przyjęte entuzjastycznie. Jednak w książce więcej jest fantazjowania, niż prawdy; autorka próbowała na przykład upiększyć sposób odnoszenia się do niej wielkiego poety.
W czasie panującej w Berlinie cholery (1831) Bettina odwiedzała chorych w szpitalach, przekazując im koce i inne potrzebne rzeczy. W 1844 roku wydała książkę Biedacy (Das Armenbuch), opisując trudne życie i pracę tkaczy. Przypuszcza się, że stała się ona iskrą zapalną wybuchu powstania tkaczy śląskich, które rozpoczęło się dwa miesiące po jej wydaniu na Dolnym Śląsku w Lagenbielau (dzisiejsza Bielawa) i Peterswaldau (Pieszyce). Została za to skazana na dwa miesiące więzienia. Książkę objęto zakazem rozpowszechniania. Od tego czasu poświęciła się pracy na rzecz ubogich oraz promowaniu działań filantropijnych.
W 1846 roku domagała się (wraz z innymi osobistościami) od króla Fryderyka Wilhelma IV uwolnienia Ludwika Mierosławskiego, który został aresztowany przed planowanym wybuchem powstania wielkopolskiego. Po dwóch latach zwolniono go z twierdzy w Moabicie. W 1848 roku pisała artykuły wspierające odzyskanie przez Polskę wolności. Zmarła w 1859 w Berlinie.
Franciszek Czekierda