przekonuje mnie pomysł Arystotelesa
aktor na scenie nie przeżywa
prawdziwego smutku
jedynie naśladuje
poeta podobnie
ma pod ręką
odpowiednie parametry
niezależny świat
i żeby jeszcze to szaleństwo
odbywało się pod kontrolą intelektu
bo dobrze kierować się nastrojem
ale i rozumem
stajemy się rodzajem medium
tańczący w nas derwisz wsłuchuje się
w zagadkowy rytm języka
daje się poprowadzić
następnemu i następnemu słowu
chce wibrować
i nie chce żeby słowa się odczepiły
nie wyrwiemy ich z brzucha
by melodia ucichła
pragniemy jej o zmierzchu i o świcie
kolejnych słów – nut jak powietrza
a kiedy cichnie
jesteśmy bliscy obłędu
Odyseja Homera i Eneida Wergiliusza
były jednocześnie poezją
muzyką i sprawozdaniem
dopiero z czasem gatunki
zaczęły się rozdzielać
i tu wszystko się zapętla
bo poezja bliższa jest muzyce
niż literaturze
Tytuł iście “arcypoetycki” , aż chce się go wąchać jak rozkwitłą piwonię. Od razu odrzuca od lektury, mimo to przemogłam osobistą niechęć do tytułu. I co? Same oczywistości z których wynika, że nic nie wynika…