Krystyna Habrat – BRUDNI NA CZYSTEJ PLANECIE

1
94

Walka o czystą planetę, naszą Ziemię,  zdominowała teraz inne tematy. Co rusz to nowe pomysły, nowe przepisy, mające nas podobno uchronić od totalnej zagłady.

Popieram to z całych sił. Ale zadowolona nie byłam, gdy kilka lat temu w myśl takich postulatów UE zakazała pakować klientom marketów zakupy w plastikowe woreczki. Takie to było wygodne, gdy w Auchan kasjerka sama wkładała w podjeżdżający woreczek kupione produkty, a jak się zapełnił, naciskała nogą dźwignię, by odjechał w stronę koszyka i już dalsze produkty wrzucała do następnego. A kupujący tylko zawiązywał woreczki i przekładał do wózka i już na parkingu – szybko do samochodu. Teraz dużo więcej z tym zachodu, nosi się ze sobą stos własnych toreb, one plączą się, a my zdenerwowani, bo kolejka czeka, nie możemy się uporać z pakowaniem. Wreszcie odjeżdżamy od kasy z bałaganem w wózku. Po drodze drobne przedmioty wypadają przez otwory wózka. Gubią się serki i szczoteczki do zębów.

 W zdenerwowaniu  nie chce się nawet wejść, jak dawniej, do  przytulnego bistro na kawę i ciasto, aby odetchnąć po łażeniu wśród półek sklepowych. W dodatku istnieje obawa, że jeszcze by czyjaś łapa wsunęła się w rozbebeszoną zawartość wózka, stojącego poza stolikami. To i owo podczas zakupów da się zauważyć. Elegancka kobieta z dzieckiem nie dlatego tak chowała się za gabloty, że niby chciała poprawić rajstopy, ale zwinnie wsunęła szynkę do torebki i poszła, jak gdyby nigdy nic. Ale dziecko widziało.  Inna w futrze zważyła egzotyczne, drogie owoce, nakleiła na woreczku cenę, ale go nie zawiązała i nucąc coś beztrosko, ruszyła z powrotem do tych owoców. Nagle spostrzegła, że patrzę, zakręciła się i znikła. Starszy pan obrywał sobie  rzodkiewki z innych pęczków do swego woreczka z jednym pęczkiem „Ładnie to tak?” – spytałam odruchowo, a on zadowolony odkrzyknął: „Trzeba brać! Trzeba brać ile się da!”  Pewnie myślał, że pyta tak znajoma, bo jak na mnie spojrzał, już go nie było. Ale rzodkiewki zabrał. Ile się na nich wzbogacił?

Napomknęłam o tak śmiesznych  sytuacjach w mikropowieści „Popołudnie niedzielne w supermarkecie”, zamieszczonej obok opowiadań w książce: „Dziewczyna pląsająca w jednym pantofelku”. Ma coś 100 stron, a nikt na jej temat szerzej się nie wypowiedział. Nawiasem dodam, że to nie głos w dyskusji: za czy przeciw zakupom w niedzielę,  tylko opowieść o ludziach samotnych i tych, którzy nie mają czym wypełnić świątecznego dnia,  a supermarket daje im namiastkę przygody i nadzieję na coś ciekawszego. Niektórzy spotykają tam kogoś. Ale plączą się tam różni ludzie. I ludziska.

Właśnie: ci ludziska… Jak tylko czas pozwala, namiętnie oglądam filmy przyrodnicze. Najchętniej takie, które naukowo wyjaśniają mechanizmy przyrody. Nie chodzi o sam opis, jak coś wygląda? Czy jak to się dzieje? Ale o przyczynowo skutkowe wytłumaczenie mechanizmu, dlaczego tak się dzieje? Podziwialiśmy zawsze z mężem te mechanizmy natury. Malutki robaczek robi jakąś dziurkę na listku nieprzypadkowo, bo w jakimś celu i dokładnie w jakimś miejscu, aby tą rośliną zawładnąć. Żeby, zrobić z niej swego żywiciela albo złożyć tam jajeczka i potomstwu zapewnić wyżywienie. Ale roślina niegłupia. Też ma swoje sposoby. Przeciwdziała zagładzie, wydzielając trujące soki.  

Nie opowiem dalej, bo dokładnie tego przykładu nie pamiętam, ale pamiętam nasz podziw dla mądrości praw przyrody.

A ile razy myślę o tej mądrości natury, przyrody, to przychodzi mi do głowy smętne stwierdzenie, że człowiek tę mądrość natury zaburza.

Jak?

Człowiek nie tylko niszczy przyrodę, ale ludzie niszczą się nawzajem. Historia pokazuje, że w dziejach ludzkości mało było lat, kiedy na świecie nie było żadnej wojny. Mniejsze czy większe żarzyły się nieustannie, a często doprowadzały do zagłady wielkich społeczności.

Dlaczego?

Ludzie nie potrafią się zadowolić małym szczęściem z rodziną w domowym zaciszu czy przydomowym ogródku. W pewnej chwili to im nie wystarcza. Pragną uznania, sławy, bogactw, władzy. Często są to ci, którym to małe szczęście wymyka się z rąk, albo im w ogóle niedostępne, bo nie potrafią go zdobyć czy utrzymać. Może nie zasługują na spokojne szczęście.

Jak Biblia naucza człowiek ma więcej skłonności do złego niż do dobrego. Dlatego musi nad sobą pracować, pokonywać z uporem złe instynkty,  pielęgnować te dobre, aby zasłużyć na niebo i wieczne obcowanie z Panem Bogiem. Niewierzący podobno mają swoje cele i zasady przyzwoitości. A  mimo to nie da się ukryć, jak potężny jest w ludziach   odrażający brud ich duszy, a po świecku: ich psychiki, czyli: nienawiść. Brzydka, odrażająca nienawiść.

I co to będzie, gdy oczyścimy naszą planetę, a ludzie pozostaną brudni?

Skąd się bierze nienawiść? Dlaczego tak się panoszy? Dlaczego nie da się do końca jej wykorzenić? A ile zła za sobą niesie!

Ktoś czuje się skrzywdzony, albo zazdrości komuś, kto   wydaje się mu szczęśliwszy, więc zaczyna  mu zazdrościć. Kopać pod nim dołki. Nienawidzić! To przynosi ulgę. Jakieś wyrównanie rachunków losu.

Ludzie przestali się nawet wstydzić okazywania nienawiści. A przecież tak nie wypada?!  Ale wypadło też z obiegu poczucie, co wypada, a co nie. Nie wiem, czy tylko u nas? Ludzie nie wstydzą się już wypowiadania publicznie, nawet w telewizji, brzydkich słów, takich, które kochany profesor Miodek zwalcza. Wypisują je wszędzie bez zażenowania,  jako swoje – jak twierdzą – credo życiowe. Gdy brak im słów, demonstrują odruchy wymiotne. Było, było to w telewizji!  Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia!

 Czy tacy coś tą nienawiścią osiągają?  Raczej nic. Bo takich omija się z daleka. Czy takie rzyganie nienawiścią kogoś dotyka? Nie! Ono przynosi tylko ulgę temu, kto nienawidzi, bo ma kompleksy, czuje się gorszy, coś mu w życiu nie wychodzi. Wreszcie znajduje obiekt do nienawidzenia, czyli osobę szczęśliwszą. I to na tyle szlachetną, że jej nie wypada walczyć tę samą bronią, czyli złośliwością, obmawianiem, intrygami. A ów nienawistnik w środkach nie przebiera. Mści się na Bogu ducha winnym swej gorszości.  Wtedy doznaje rozładowania swych emocji, czyli poczucia gorszości i żalu. To przynosi takiemu ulgę. Wątpliwa terapia, bo brzydka, niemoralna, a  efekt niespecjalny.

Może nauka do tego nieopatrznie doprowadziła, wbijając ludziom do głowy, że najważniejsze to lubić siebie, że trzeba w siebie uwierzyć, że trzeba być asertywnym itd. Te mądre porady każdy przyjmuje po swojemu. Na przykład asertywność, czyli nierobienie z siebie ofiary losu i przyzwalanie na wykorzystywanie typu: pożycz pieniędzy (daj ostatni grosz na  papierosy),  posprzątaj za mnie pokój (w akademiku) wielu utożsamia z egoizmem, bezczelnością a nawet chamstwem.

 Wielu wyciąga w tych nauk wniosek, że normy społeczne ich krępują, zatem hulaj dusza, wszystko wolno! Nawet pokazywać się  publicznie, jako ktoś wulgarny i nieokrzesany. Bo to przecież wolność!

Tych nietłumionych emocji,  wyzwalanych na zbyt szybko, pochopnie,  na ogół się później żałuje, gdy się kogoś niepotrzebnie zrani i samemu okaże się przez to osobą mało kulturalną.

Tylko, co poradzić na plagę naszych czasów nadmiernego folgowania sobie w emocjach poprzez publiczne demonstrowanie tego, co dotąd nie wypadało, bo wstyd było pokazać się jako ktoś niekulturalny, nieobyty, cham, burak. A teraz, o dziwo, nawet w telewizji można zobaczyć tak nieprzyzwoite zachowania, jak publiczne wyzywanie innych, brudne słowa (wulgarne), kłamanie w żywe oczy bez zahamowań, bezwstydne demonstrowanie niedoborów swego intelektu, kultury osobistej czy oczytania, wybuchy złości, popisy nienawiści, itd? A hejt w internecie?  Jednak potrzeba nam jakichś hamulców.  

Kiedyś czytałam, że koty, którym w celach badawczych wycinano po kawałku mózg, na pewnym etapie te prawie bezmózgie koty zaczynały  szaleć wrogością, stroszyły sierść, obnażały kły, gryzły. Dalsze cięcia powodowały uspokojenie. Wnioski przemilczę.

Wolę jednak tradycyjne metody wychowawcze, prowadzące do kulturalnego zachowania się wśród ludzi. Należę do pokolenia, które jeszcze solidnie wychowywano w domu, w szkole i poprzez książki i czasopisma odpowiednie do wieku, np. Filipinka. Ze wszystkich stron padały pouczenia, nakazy, zakazy, połajanki. Jak się zachować przy stole, jak jeść nożem i widelcem i jak je złożyć na talerzu, gdy przerywamy jedzenie, a jak, gdy kończymy. Należało być dobrze ułożonym i nam wszystkim bardzo na tym zależało.

Długo po wojnie przedwojenne nauczycielki wychowywały nas w tym stylu. W klasie na poczesnym miejscu wisiało hasło: BĘDZIEMY KARNI! oraz SPIS LEKTUR – OBOWIĄZKOWYCH I NADOBOWIĄZKOWYCH, gdzie każdy uczeń zaznaczał z boku, jak tylko którą przeczytał. A przeczytać należało po prostu – wszystkie. Ze dwadzieścia kilka. W tym: tom wierszy Mickiewicza, “Dawid Copperfield” Dickensa i “Roald Amundsen” (autora nie pamiętam) i inne. I proszę sobie wyobrazić: myśmy już wtedy te nauczycielki doceniali. Dotąd wspominam te obie panie z sentymentem pomimo, że pani od karności nieraz przesadzała. Ale przyjemnie było być najlepszą klasą i docenianą też indywidualnie. A ta groźna pani ma teraz w naszym mieście ulicę swego imienia.

  Ale tych „wolno i nie wolno” pojawiało się wokół coraz więcej, więc nieraz nasza spontaniczność czy żywszy temperament wywoływały niezrozumiały gniew dorosłych. I kolejne zakazy: „Z nią się nie baw!” – bo to ona,  starsza,  namówiła, żeby podczas remontu dachu na bloku z rozgrzanej w beczce smoły lepić murzynka. Potem ledwo masła w domu starczyło na usuwanie czarnych, kleistych, plam z palców i ubrania. Dorośli ciągle przeszkadzali nam w najlepszych zabawach. Rozumieliśmy, że mają rację, ale świat miał tyle możliwości, tylko barw i tajemnic, że chcieliśmy poznać wszystko. A tu zakazy wszędzie i zakazy.

Ale wcześniejsze pokolenia dziewcząt miały gorzej. Wiem to ze „Staroświeckiej historii” Magdy Szabo’ (moja ulubiona pisarka węgierska) oraz z „Pamiętników Wacławy” Orzeszkowej. Wspomnę jeszcze o Nataszy Rostowej z „Wojny i pokoju” i o słynnej Scarlet z „Przeminęło z wiatrem”. Zachwycamy się angielską autorką “Rozważnej i romantycznej” Jane Austen, a mamy wzorce własne, bliższe realiom i czasom, jak Eliza Orzeszkowa i jej “Pamiętniki Wacławy”. To niby staroć, niby nie do końca wypolerowana stylistycznie, ale pięknie pokazuje obyczajność tamtych czasów, gdy Wacława dorasta i wchodzi w wiek “wychodzenia za mąż”. Nawet teraz można się z tej książki dużo nauczyć: jak być ostrożną, by nie oddać serca niepoważnemu łowcy posagów czy innemu niewłaściwemu wielbicielowi, co robić z rękami i oczami podczas wizyty starającego się? Robótki ręczne.   Tamtym dziewczętom wpajano dopiero surowe zasady. Wacława podczas wizyt starających się o jej rękę kawalerów  musiała mieć ręce zajęte jakąś robótką, zwykle haftem, żeby nie patrzeć na młodziana, a wyglądać na skromną i miłą.  

Inne czasy, inne obyczaje.

Najgorsze, że obecnie źli ludzie nie wstydzą się tego pokazywać. Planetę mamy oczyszczać, żeby nie zginęła, Ekolodzy mocno nawołują. Nawet, żeby zamiast wołowiny czy wieprzowiny jeść karaluchy i inne obrzydlistwo. Niech oni to jedzą sobie sami, ale niech lepiej pomyślą, jak oczyścić ludzi z ich grzesznego brudu. Przecież nienawiść, zawiść, złość, agresja, pogarda, mściwość, chciwość, to brud ludzkiej duszy.  Po świecku – psychiki. To należy oczyścić, bo ludzkość wcześniej zginie niż nasza planeta. Może nadchodząca sztuczna inteligencja tego dokona.  

   Kiedyś w parku widziałam wystającą z wody pośrodku stawu piękną, nową ławkę. Sama tam nie wpadła. Była duża i b. ciężka, więc, ci, co ją tam wrzucili, a musiało ich być co najmniej dwóch, mocno się natrudzili, by ją przytachać do wody i nawet wejść, aby ją wrzucić. Tyle się namęczyli, aby wyrządzić zło! Najczęściej to psychopaci, ludzie marginesu. Często staczają się, bo nie mają szans na godne miejsce w społeczeństwie, gdzie będą szanowani.  A może mieli się za dowcipnych?

Ciekawe, czy taki złoczyńca jest szczęśliwy z tym złem, które w sobie dźwiga? Ulżyło mu?   Czy odwrotnie?  

Może i oni zrobili to z nienawiści. Za dużo wkoło tej nienawiści. Dlaczego ludzie nie  wiedzą, że  Z KAŻDYM ODRUCHEM NIENAWIŚCI TRACIMY KAWAŁEK SERCA.  

  Przypomnijmy, że w teorii Freuda są trzy stopnie człowieczeństwa. Ten najniższy   to sfera „id”, czyli  najniższe popędy (instynkty) związane z zaspakajaniem podstawowych  potrzeb życiowych, jak jedzenie, spanie, rozmnażanie. To niestety wiąże się też z chamstwem, brutalnością i   pozwalaniem sobie na nieuczciwość, kradzież, gwałcenie kobiet, wyzywanie, wulgarność itd. I to rozpasanie instynktów  jest  hamowane przez trzecią sferę, tę najwyższą  – „superego”,  a jest tym:  rozum, kultura, opanowanie, patriotyzm itd.   A więc człowiek kulturalny musi być opanowany i nie powinien ulegać niskim instynktom. Nikt takiemu nie broni być niekulturalnym, wulgarnym, chamowatym, jeśli sam tego chce, ale takich się nie szanuje. Nawet pogardza. Dlatego od małego należy uczyć dziecko opanowania swych niewłaściwych popędów. Inaczej będzie mu w społeczeństwie źle. Będzie miał kompleks niższości i rozładowywał go agresją i wulgaryzmami. Błędne koło.

  Myślę, że niekonieczne jest kultywowanie nienawiści jak i wybaczania, o którym tak dużo się ostatnio mówi. Wybaczanie u nas kojarzy się z nadstawianiem drugiego policzka czy nadmierną uległością niczym pochyłe drzewo, na które byle koza włazi. Nienawiść nie jest dobra, szkodzi zdrowiu, nie mówiąc o szkodach społecznych. Nie trzeba się z nią obnosić, krzyczeć, manifestować z transparentami i brzydkimi hasłami.

 Wybaczanie zrozumiałe  jest w sytuacji, gdy się kogoś nienawidzi, bo się mu zazdrości. Ale to jest inne wybaczanie, choć pokrewne: tu trzeba wybaczyć komuś jego lepszość.  Przecież  czyjaś lepszość w jednej dziedzinie może być zrównoważona naszą lepszością w innej dziedzinie. On ma tamto, a ja mam to. Tylko w emocjach się o tym zapomina

Łatwiej żyć, gdy się ma ze wszystkimi ciepłe, a przynajmniej poprawne stosunki. Niestety nie z każdym tak można. Szczególnie, gdy czyjś charakter nie rokuje zmiany na lepsze. Niektórych czyjaś dobroć tylko rozzuchwala. Może zamiast poniżać się i rzucać takiemu na szyję z wybaczeniem, wystarczy omijać go z daleka i zapomnieć o nim. To taki psychiczny rozwód z kimś.

Niedawno przeczytałam w internecie wiersz jakoby jego autor, poeta, dobry poeta,   nie chciał być politykiem i czerpać z tego zysków. – Ładny wiersz i zgrabnie zrobiony. Tylko  ja mam ciągle przekonanie, że nie wszyscy politycy są tacy interesowni. Ja wierzę w ideowość ludzi, szczególnie tych, którzy za swe działania więcej tracą, nawet życie. Ale zgadzam się z autorem, że poeta najbardziej potrzebny dla upiększania i obłaskawiania świata poezją. Szczególnie, że nam dobre wiersze, jak i wartościowe powieści, ukazujące piękno świata i złożoność natury ludzkiej, są bardzo potrzebne. One uczą życia i dodają naszemu życiu radości, wzbudzanej przez zachwyt i mądrość.

No tak. Te pozytywy są najważniejsze! A ja  dziś za dużo o nienawiści i złu w człowieku. Żeby nie popaść w banał, przytoczę  pewne wspomnienie.

  Kiedy wchodziłam w szranki zawodowe, poruszono ten problem na zebraniu naszej grupy zawodowej, że jesteśmy wobec siebie za mało życzliwi, Wtedy  starszy pan podbiegł do tablicy i napisał po łacinie  odpowiednie do tego przysłowie: Człowiek, człowiekowi wilkiem. Zrobił z tego żartobliwe stopniowanie, przerabiając wilka – lupus- na przymiotnik i go stopniując (czego rzeczownik nie ma). To wyszło tak: “Homo homini lupus”. W stopniu wyższym: ” P*. homini >>lupior<< – czyli: jeszcze bardziej wilkiem. i w najwyższym: “P*. P.* >>lupissimus<<.” – czyli “najwilkszym” albo najbardziej wilkiem. To P* to nasza grupa zawodowa (tu nie powiem jaka). Zdziwiłam się wtedy, choć żart był przedni, ale po latach byłam już o tym przekonana. Tylko dalej nie wiedziałam, dlaczego tak jest. Tu znawców łaciny proszę o wyrozumiałość, bo, jak wspomniałam, to stopniowanie zawiera świadomy, żartobliwy błąd.  A moje w tym pomyłki świadczą, że  pobierałam  nauki martwego języka dość dawno.

Ja  dużo później zrozumiałam, że świata nie da się naprawić, bo zawsze jest ktoś taki, co ma interes w tym, żeby było, jak on chce, a wbrew wszystkim innym.

Ale wiedziałam już o tym, gdy w styczniu tego roku mój internetowy znajomy Mirek Śliwa zamieścił na FB rysunek, gdzie pokazane jest, jak ładowanie elektrycznego rowerka prowadzi do silnego dymienia kominów.

W takich sytuacjach słyszy się, że świata i tak nie da się naprawić, bo światem rządzi pieniądz i każdy za nim goni na swój sposób. Stąd tyle zła w świecie.

Ale ja wiem, pewnie naiwnie, że nie każdy tak goni za pieniądzem. Wielu potrafi celebrować urodę życia. Szczególnie w tradycji religijnej. Ale i świeckiej, kontemplując to, co oferuje nam przyroda (uroki pór roku) i kultura – muzyka, film, książka, teatr…  

A właśnie pod moimi oknami kwitną akacje. Po nich rozpachnią się, jak co roku,  lipy. To mój mąż mi ich nasadził, a liczni sąsiedzi  mu pomagali. Pod naszym XIV piętrowym wieżowcem. Sam zainicjował tę akcję przed laty, gdy wróciliśmy z wycieczki po Europie, gdzie oprócz zabytków, architektury i dzieł sztuki podziwialiśmy ukwiecone okna – pelargoniami na wioskach oraz wspaniałą przyrodę wielkich miast, na przykład sekwoje w Genewie.  A u nas wkoło bloku  nadal  zbita glina i śmiecie. Bez jednego listka czy kwiatka. Mąż zrobił mi niespodziankę i nazwoził humusu (3 wywrotki), sadzonek, łopat, grabi. Nawet nie wiem dokładnie, jak to załatwił. Potem pisał tylko ogłoszenie, że dziś sadzimy ligustr i wielu mieszkańców schodziło do tej roboty. Młodzi i starzy. Sam  robił to po powrocie z pracy  przez 4 miesiące. Jeszcze w Wigilię podwiązywał drzewka do palików. Ale najpierw należało wywieźć taczkami pozostały po budowie gruz, cegły, rupiecie, skopać twardą glinę.  Ligustr administracja potem wycięła, jak i część drzew, bo wyżużlowała połać ziemi pod parking pod oknami. Potem wycięto topole, ogłaszając, że posadzi się zamiast nich inne drzewa. Posadzono, ale pod innym blokiem. Pozostały jednak dwie (z siedmiu) akacje, dwie lipy, wspaniała brzoza i druga mniejsza. Ludzie lubią przesiadywać na ławeczkach pod nimi. Tym obca jest złość dalekiego świata. Nawet nieznani mi są uprzejmi i mili. Wszyscy mówią: dzień dobry i podbiegają, by otworzyć drzwi windy.

Ostatnio nie kosi się trawy tak często, więc kwitnie więcej polnych kwiatów.  W maju jedne, które obserwowałam z okna,  wzbudziły  we mnie taką refleksję:

  Mlecze gaszą pod wieczór żółte światło kwiatów, zostawiając kule białych abażurów.  

Krystyna Habrat
Katowice  7.6.23r

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Dawno nie czytałam tak wspaniałego tekstu.
    I chociaż nie we wszystkim się z Autorką zgadzam… to chyle przed Nią czoło….

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko