Czy literatura faktycznie chroni przed złym losem,
jak twierdzi M.V. Llosa?
W pewnym sensie broni przed nim, jest miejscem, w którym można odsapnąć i nabrać sił. Nie chroni w sensie stricto, jednak tworzy pewnego rodzaju metaforyczne miejsce, w którym można się odrodzić. Nabrać rumieńców.
Lubię słuchać wypowiedzi pisarzy, którzy z namysłem próbują wytłumaczyć, jak w ich przypadku wygląda proces twórczy. Z namysłem, bo zależy mi na przemyślanych wypowiedziach, a nie zdawkowej gadce o wenie i po sprawie. Jednak takie wypowiedzi nie biorą się z powietrza i aby coś przekazały słuchaczowi czy czytelnikowi wymagają namysłu i rozpatrzenia sprawy poważnie, ale i uczciwie.
Być względem siebie uczciwym człowiekiem to nie lada wyzwanie. Uczciwie powiedzieć, co jest łatwe, a co trudne bez krygowania się na geniusza wymaga samodyscypliny. Llosa twierdzi, że “u źródeł wszystkich opowieści leżą przeżycia twórcy; autentyczne doświadczenie jest krwią fikcji”. Trochę brzmi to absurdalnie, ale czy on nie ma racji?
Nie należy tej wypowiedzi rozumieć jako podszeptu, że każda powieść to zakamuflowana biografia autora, bo nie chodzi tutaj o fakty z jego życia. A o doświadczenie. O przeżycie czegoś, co zostawiło w nas blizny. We mnie te słowa pisarza, kiedy je pierwszy raz przeczytałam, spowodowały sprzeciw. Nie godziłam się z nimi. A przeczytałam je bardzo dawno temu. Byłam na początku życiowej drogi. Literatura była dla mnie zmyśleniem, pewnego rodzaju zabawą słowem i nastrojem. Ale czas zmienia nas wewnętrznie, a poprzez wspomniane już “doświadczenie” zmieniamy nasze postrzeganie nie tylko rzeczywistości, ale i pracy, którą wykonujemy. Zaczynamy sprawniej się posługiwać słowem, ale i więcej od tego słowa wymagać.
Czyli w dziedzinie literatury nie ma czystej chemicznie fantazji?
Trudno jednoznacznie powiedzieć tak albo nie. Jednak każdy twórca, kiedy poobserwuje własny proces twórczy i to jak on przez lata ewoluował, będzie musiał przyznać, że coś prawdy w tym stwierdzeniu jest. Taki Tolkien, niby fantasy, ale przecież jeśli się wczytamy głębiej to będziemy w stanie zauważyć odniesienia do warstw społecznych, do wojny światowej, a nawet moglibyśmy się pokusić o przypisanie poszczególnych narodowości do konkretnych bohaterów. Zatem, niby wymyślona kraina, a jednak zbudowana na doświadczeniu autora. Na jego wiedzy płynącej z obserwacji świata.
Dlatego to nie pisarz wybiera tematy do powieści, a tematy wybierają pisarza, kontynuuje swój wywód Llosa. I znowu muszę przyznać, że coś prawdy w tej wypowiedzi jest. Wszak nie każdy napisze o wojnie czy głodzie. Z jakiegoś powodu jedni porywają się na takie tematy, a inni wolą pisać o miłości albo o trudnych relacjach rodzinnych. I to działa również w drugą stronę. Czytelnicy także mają pewne życiowe doświadczenia, dlatego wybierają książki o takiej a nie innej tematyce. Nie każda powieść przemówi w takim samym stopniu do wszystkich. Nie u każdego wywoła podobne skojarzenia czy reakcje. Jednak, nawet jeśli zgodzimy się z tezą Llosy to musimy pójść krok dalej i uświadomić sobie, że powieści, w których widać na pierwszy rzut oka tylko przeżycia autobiograficzne autora, są powieściami nieudanymi. Bo powieść to nie dokument, podobnie jak biografia to nie beletrystyka choć wielu lubi tworzyć akurat beletryzowane biografie, czego jestem przeciwniczką, bo nie tego, jako czytelnik oczekuję.
Jednak takie nieudane powieści dość często stanowią skarbnicę wiedzy o konkretnej epoce. Llosa wspomina francuskiego pisarza “płodnego do granic braku kontroli”, o talencie umiarkowanym, ale zbuntowanego przeciwko rzeczywistości, niejakiego Restifa de la Bretonne. Nie znam pana, ale mnie przyszła do głowy Rodziewiczówna, której powieści są taką skarbnicą wiedzy o Kresach, których już nie ma. O stosunkach panujących w ówczesnym czasie w naszym społeczeństwie. Z takich powieści mogą korzystać inni pisarze, kiedy zbierają materiały dotyczące konkretnych wieków. Fabuła w takich książkach jest najczęściej nieistotna, wykonanie słabe, ale nieświadoma dokumentalistyka na najwyższym poziomie.
Llosa dużą wagę przykłada do tego, że tworzenie literatury wynika z buntu, z braku akceptacji wobec świata realnego. Dlatego w powieściach wspomnianego Francuza docenia ten bunt, ale też trochę się śmieje z drobiazgowości opisywanego przez niego życia. Jednak zauważa jeszcze coś, zauważa że pan Francuz był fetyszystą. W jego powieściach mężczyźni co prawda zakochiwali się w kobietach, ale nie w ich twarzach czy wąziutkich taliach, a w stopach i elegancji trzewiczków. W świecie realnym był ekscentrykiem, wyrzuconym poza nawias oszołomem. Za to świat, który tworzył na kartach powieści, budował na swoich zasadach, według swojego gustu i swoich upodobań. Podporządkowywał go subiektywnej wizji własnych pragnień, gustów, marzeń i rozczarowań.
Llosa widzi podobny fetysz u wszystkich twórców literackich. Nie jest on może u każdego tak spektakularny jak u francuskiego pisarza, ale zamyka się w pragnieniu innego świata niż ten, który ich otacza. Jedni wymyślają świat wspaniały i altruistyczny, inni pełen masochistycznych żądz czy najprymitywniejszych rządz.
Niedawno ktoś zadał mi pytanie: czy jest możliwe, aby zły człowiek napisał piękną książkę?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Do dzisiaj się nad nim zastanawiam.
Napisałam kiedyś opowiadanie, którego akcja dzieje się nad morzem “Tajemnica latarni”. Byłam zachwycona nim, ale moi współziomkowie nie byli. Nie wiem, co o nim by powiedzieli ludzie morza, to ich opinii najbardziej się obawiałam, bo osoba spod Bieszczad siłą rzeczy niewiele wie o morzu. Życia przy morzu i z morza w żaden sposób nie można porównać do wypadu turystycznego nad morze. Akcja opowiadania działa się w XIX wieku. Wszystko zmyśliłam od a do z. Tylko sztormu nie zmyśliłam. Słuchałam nagrań sztormów przeróżnych całymi godzinami. Nawet jadąc samochodem. Ale, ale…pamiętam spotkanie z rybakami, to w jaki sposób z nami rozmawiali i jak się zachowali. Uderzyła mnie wtedy ich mentalność bardzo różna od naszej z południa. Ale to nie była ta sama mentalność, którą dostrzegłam u ludzi na Mazurach, choć to niby dość blisko. To wspomnienie pozwoliło mi stworzyć charaktery bohaterów. Czyli właśnie doświadczenie zostało wykorzystane.
Myślę sobie, że o takie doświadczenie chodzi nobliście. Nie chodzi mu o relacjonowanie własnego życia, a wykorzystywanie doświadczenia związanego z życiem czy choćby podróżami.
Zabrakło mi takiego doświadczenia podczas pisania eseju o ludziach żyjących nad Narwią. Nigdy nie byłam nad tą rzeką, nie rozmawiałam z tamtejszymi mieszkańcami. I na nic moja ówczesna praca. Przeczytanie wielu książek, artykułów, obejrzenie filmów. Nie. Bez tego doświadczenia nic nie zdołałam napisać. Bo wiedza, to nie doświadczenie hm…choć w pewnym sensie również, ale mam na myśli to, że wiedziałam ile razy ta rzeka zmieniała koryto, a mimo tego poległam i tekst nie powstał. Nie stałam nad jej brzegiem, nie obserwowałam nurtu wody, nie słyszałam ptaków pośród drzew, nie czułam zapachu powietrza, nie widziałam tamtego nieba. Można sporo zmyślić, ale nie sposób kłamać.
Czy można napisać opowieść dziejącą się w Nowym Yorku czy Paryżu, nie będąc w tych miastach? Można, ale czytelnik wyczuje brak autentyczności. Że autor Winnetou nigdy nie był w Ameryce i nie widział Indian, ale dał radę. No dał, jednak to były inne czasy. Mało który jego czytelnik znał wówczas Amerykę.