Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
106

100 dolarów, plecak, handel…

Anna Kalinowska postanowiła przypomnieć,  drugą już książką, swoje eskapady podróżnicze z okresu PRL-u i transformacji. Tym razem, z jednym wyjątkiem, pisze o krajach bloku sowieckiego. A i ten wyjątek jest tylko pretekstem, ludzkim pretekstem, do zagłębienia się w przeszłość, czasami okrutną, trudną dla kogoś młodszego do zrozumienia.

Sześć krajów, sześć wypraw. Czasami, jak ta pierwsza, do Gruzji i Armenii w ramach podróży poślubnej, czasem jako opiekunka studentów, czasami już jako pracownik naukowy. Zawsze za to z ograniczonymi środkami, z plecakiem, w warunkach, które dziś wielu uznałoby za nazbyt trudne.

Kalinowska, jej przygody rozpoczynają się w miejscu, w którym rzadko kto widziałby początek wyprawy. Bo jak go dostrzec w… sandałach kupionych w Warszawie albo w wypchanych ropuchach na półce sklepowej czy kawiorze w słoju, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić?

Takie były jednak fakty. To sandały decydowały w Gruzji może i o życiu. No bo cóż zrobić, gdy na ulicy czarna wołga zawraca, jedzie pod prąd, gdy otwierają się przed tobą drzwi tego charakterystycznego auta, a jego kierowca zaprasza do środka, po czym oświadcza… że musi mieć twoje… sandały.

Gruzja była w ZSRR uznawana za co najmniej specyficzny region. „Załatwić” prywatnie samolot, który 8 marca, w Dzień Kobiet, przewiezie do Moskwy tysiące kwiatów, zrobić interes… Tak, to chyba było możliwe tylko tam. Mafia? Dziwne połączenie władzy, szemranych interesów, zapewne wcale nie tak rzadko, zbrodni. A tytułowy mafioso? Wydawało się, że to nie on był najważniejszy… Przynajmniej na początku

Armenia? Jej mieszkańcy? Tacy „trochę lepsi Żydzi”. I opowieść o ormiańskim teściu ze Lwowa. Opowieść o łagrze, miłości, o nauce ojczystej historii. I zaraz współczesność, handel, autorka przemycająca do Polski złoto i wysyłająca w rewanżu dziesiątki zaproszeń dla obrotnych Ormian.. Złoto pokrywane miedzią, potem jego odzysk, rulon dolarów w rurze umywalki wagonu sypialnego, których nie można z niej wydobyć… I kawior, „najlepszy interes”… W słoju z moskiewskiej restauracji.

Do Mongolii pojechałaś Kalinowska ze studentami i… i mężem.. Ta podróż przez Rosję, sowieccy żołnierze pijący polski spirytus zanieczyszczony acetonem, zarzygany wagon. I ta plastyczna scena. Autorka, nieświadoma tego, kto spowodował katastrofę, zawstydzona, ze szmatą sprzątająca korytarz sypialnego i za chwilę sowiecka sprzątaczka patrząca na nią ze wstrętem.

Potem słynny kapitan Czechowicz, radca w polskiej ambasadzie, któremu myli się Ułan Bator z Monachium, step i porażająca scena pogardy. Niewyobrażalnej. Gdzieś w głuszy sklep dla sowieckich żołnierzy. Dobrze zaopatrzony. Polacy, którym zezwalają na zakupy i mongolski opiekun traktowany…Powiedzieć, że jak zwierzę, to nic nie powiedzieć. Tak, Rosjanie nie byli tam wcale lepsi niż XIX wieczni kolonizatorzy Afryki. Ten opiekun, dziś profesor…

A potem jeszcze… Ossendowski. Ossendowski? Przecież umarł w 1945. A jednak obecny. Nooo, prawie obecny. Miała autorka szanse dotknąć historii. Spotkała myśliwego, który go znał. I nie tylko jego, ale i legendarnego barona Ungerna. Zapaliła, wielce to prawdopodobne, fajkę najpopularniejszego w świecie polskiego pisarza.

Ten wyjątek, o którym napisałem wcześniej to wyprawa za koło podbiegunowe, do Finlandii. Historia i tam ją dogoniła. W drodze powrotnej, na zupełnym pustkowiu. Kim był młody człowiek, który przedstawiał się jako berlińczyk? Kim była jego babka, ojciec urodzony w Moskwie, w jaki sposób uciekli z Berlina, tego wschodniego, na Zachód? I kim była dla nich Róża Luksemburg? Jestem berlińczykiem. Nie Niemcem, berlińczykiem. Nie miał innej ojczyzny. Zastanawiałem się czy wówczas ten młody człowiek rozumiał zło komunizmu. Jego nostalgia… Ale może najważniejsza był ta miłość do babci…

Kubańską ropuchę zobaczyła Kalinowska na półce któregoś z Domów Centrum. Ogromną, z gatunku tych największych. Wypchaną… Potem poleciała, gdzieś daleko. Kuba była tylko przystankiem. Znaczącym. Co można było kupić za kubańską walutę? Uśmiałem się. Dobrze pamiętam świetne albumy malarskie, sam je kupowałem w Ośrodku, a może w Księgarni Radzieckiej w Warszawie. Te na Kubie były ponoć jeszcze lepszej jakości.

Pozostałości tej przedrewolucyjnej Kuby. Stara Hawana i klub, w którym piękne, młode kobiety tańczą dla spragnionych emocji turystów. Pióra, falbanki, baletki. I…  Żaden facet by nie dostrzegł, że kubańskie tancerki mają połatane kostiumy. Kobieta… tak.

Polski statek z rarytasem. Kartofle. Pamiętacie te statki z kubańskimi pomarańczami? No więc oni nam pomarańcze, my im kartofle. Tyle, że nie miał kto ich rozładować. Gniły. Poszły do morza. Socjalizm…

I jeszcze Nachodka… Przez przypadek. Przez błąd w obliczeniach. I przez konferencję w Japonii. Awaryjna trasa, ale przygody z cyklu tych wartych zobaczenia… Wesele w Nachodce. Pijane do cna. Jeden jedyny taniec młodych małżonków. Pan młody zbyt pijany. Profesor ze szkoły, nomen omen, trzeźwo mówiący o przegranej dziewczynie, która nie miała szansy na lepszego męża. Ten sam profesor bredzący o Japonii, o imperialistach…

Podróże sentymentalne? Pomińmy to, że każdy z nostalgią wspomina młodość… Przy wszystkich niedogodnościach to tamte podróże dawały szansę poznawać ludzi inaczej, lepiej, w większym kontakcie niż dziś. Wygoda rozleniwia.

100 dolarów, plecak pełen jedzenia, trudności z paszportem, handel…

Anna Kalinowska – Piękny mafioso z KC i inne opowiadania podróżującej po krajach bloku, BookEdit, Warszawa 2023, str. 292.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko