KRYSTYNA HABRAT – ROZKWITA  MAJ, LUBMY SIĘ BARDZIEJ!

0
48


 Zacznę od pochwały internetu, który pozwala mi poznawać dużo ciekawych ludzi i ich ciekawe  przemyślenia życiowe i filozoficzne, a nawet twórczość. Wielu z nich to moi wirtualni przyjaciele. Jedna z nich, Elżbieta Szczupak imponuje mi od dawna zamieszczanymi na Facebooku, pięknie ilustrowanymi  opowieściami o mitologii Greków i Rzymian, a także o poezji współczesnej. Niedawno  pokazała na FB kilka  własnych wierszy z lat licealnych i pozwoliła  je tu opublikować. Sama traktuje je tylko jako pamiątkę i nie szlifuje ich do druku. A mnie się  spodobały.


 Elżbieta Szczupak
   „Czy wiesz?”
Czy słyszysz teraz ten szum w parku?
– to szumią liście.
Czy widzisz moje rozwiane włosy?
– to wiatr.
Czy widzisz drzewa nagie
i zżółkłe liście?
– to jesień.
Czy czujesz ciepło mojej ręki?
– to ja.
Co stuka dziś do moich drzwi?
– to może Miłość…
3.11.1972

“Deszczowy ranek”
O szyby kapie deszczyk smutku
idę do okna powolutku
I nos rozpłaszczam
na szklanej szybie
odgradzającej mnie od burzy
i mały smutek zmieniam
w duży.
Tam ciągle kapie, kapie, kapie,
wystawiam rękę
może złapię
deszczu troszeczkę
– już mamo idę,
tylko popatrzę jeszcze chwileczkę.
Luty, 1974

  Już widzę oczami wyobraźni, jak pełna fantazji dziewczyna stoi  w oknie i zachwyca się całym światem,  pragnąc czerpać uroki życia całymi garściami. Trochę jakby zauroczona pierwszą miłością, ale  przerwa swe radosne rozmarzenie i wraca posłusznie na zawołanie mamy. Urocze wiersze, urocza dziewczyna. I ta z wiersza i autorka, bo widzę ją tak samo.
Dodam, że tak nas kiedyś wychowywano. Uwrażliwiano na piękno, kształtowano dobroć i inne przymioty charakteru. Byłyśmy bardziej uduchowione i wrażliwe. Ale nie przewrażliwione niczym andersenowska księżniczka na ziarenku grochu. Starałyśmy się być jak harcerki. To nam imponowało. Podobne dziewczęta pokazałam w mojej ostatniej, szóstej, książce w opowiadaniu tytułowym: „Dziewczyna pląsająca w jednym pantofelku”. Takie byłyśmy.

A co z nas wyrosło, jakimi się stałyśmy, to już inna bajka. Współczesność nie sprzyja by być dobrym, bo zbyt łatwo stać się wtedy ofiarą losu, a teraz należy mieś ostre łokcie i buzię dookoła głowy. Nie każdy tak potrafi. To kariera przed nim zamknięta. Trudno. Na próżno antyszambruje pod drzwiami ważnych ludzi. Lepiej niech ucieka w swą sielankę gdzieś daleko.
Teraz wpaja się dziewczętom mniej romantyczne  nauki. Strach pomyśleć, co wyrośnie z tych, które odrzucają stare zasady i krzycząc: „Mamy przecież XXI wiek!” wyruszają na marsz, jaki autor  chętnie czytywanego cyklu powieściowego: C.S. Lewis określiłby jako „snobizm epoki”.  Te dziewczyny raczej nie piszą wierszy, gdy się zakochają, ale domagają się pewnych tabletek. I po to idą na obrazoburczy marsz, których prowodyrka wykrzykuje takie hasła, że nasi rodzice nie pozwoli by  z nią  zamienić słowa.

To chociaż teraz, na wiosnę powracajmy do tamtych, piękniejszych  spraw. A tu kolejno zakwitają i przekwitają śnieżyczki, forsycje, mlecze, zawilce, magnolie, fiołki i fukubana czyli   wiśnia japońska, obsypane różowym kwieciem drzewo, a już rwą się do życia bzy.

I jest jak w wierszu Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, co zacytuję z pamięci, bo często to sobie deklamuję:

W ogrodzie
Wciąż coś zakwita, przekwita,
Raz jest ciemniej, raz jaśniej.
Wczoraj kwitło moje serce,
Dziś – jaśmin
.”

A ja wychodząc dziś z domu wymienić książki w bibliotece i na spacer, gdzie  pragnę nasycić oczy obrazami maja przy  pobliskim oczku wodnym, otoczonym drzewami, spotykam na schodach znajomą z pokolenia moich dzieci. Zamieniamy kilka uprzejmych zdań, co słychać, i nieoczekiwanie dla siebie samej pytam: „Pani jest sama?”

Odpowiada,  jakby na to czekała,  że rozwiedziona, że już dawno. I jeszcze  dodaje z uśmiechem to i owo. I jeszcze, gdy już wychodzimy z bloku.

Taka miła dziewczyna! Ładna. I dzielna, co daje się zauważyć po jej energicznym chodzie i jak odjeżdża  szybko samochodem. Ta wiadomość bardzo mnie poruszyła. Taka młoda i już?! Dlaczego to młodsze pokolenie tak łatwo zrywa więzi małżeńskie? Czyżby te ich więzi były tylko pozorne?

Wracając z biblioteki,  idę nad nasz stawek. Jest wolna ławka w cieniu, ale zamiast zabrać się do przeglądania wypożyczonych książek rozmyślam, jak teraz więzi międzyludzkie są łatwo targane. Już nie cieszy mnie zieleń majowa  wokół  wody ani kaczuszki wypływająca z kępy tataraku, bo ciągle myślę: dlaczego teraz młodzi nie dbają o ciepło rodzinne? Dlaczego wszyscy  za mało dokładamy starań, aby być dobrymi ludźmi?   

 Na początku znajomości zwykle bywamy uprzejmi wobec siebie, nawet uroczyści.  Obsypujemy się podziwem, komplementami.  Gdy już nie musimy zabiegać o tę relację i  wypadać jak najlepiej, zaczynamy  pokazać się w przysłowiowym szlafroku czyli w swoim gorszym wydaniu. Wiemy o sobie nawzajem tak  wiele, że przestajemy dbać o fasadę, o pozory.  Pozwalamy sobie na drobne  złośliwości. Bez skrupułów przymuszamy drugą stronę do pewnych usług. Coś ma nam załatwić. Raz, drugi. Nie może tym razem? No to  oskarżamy ją o nieuczynność. Zaczyna być brzydko. Już nie liczymy się ze słowami. Ktoś wreszcie trzaska drzwiami i zbiega w dół po schodach. Zdąży uciec zanim wkradnie się  w tę relację zawiść i nienawiść. Zawiść  o lepsze wykształcenie, urodę, samochód… Niekoniecznie. Ktoś zazdrosny zawsze znajdzie sobie powód. Czy da się jeszcze wrócić do fazy, gdzie panuje uprzejmość?

Niektórzy myślą, że zażyłość, przyjaźń, polega na swobodzie  wbijania sobie nawzajem szpileczek. Takich uszczypliwości.  Nie zawsze nawzajem.  Często  jedna strona pozwala sobie na złośliwości częściej i strasznie się ze swych żarcików  zaśmiewa. A ile razy ta druga strona spróbuje tego samego, to ta pierwsza  mocno urażona. I tu zażyłość się kończy.

 Cóż, wielu nie rozróżnia żartu od złośliwości. A to takie proste: żart to coś, co my  przygadujemy  drugiej osobie i strasznie się z tego zaśmiewamy, a ona  urażona. Natomiast złośliwość, to  przygaduszka drugiej osoby  wobec nas,  co ją bardzo śmieszy, a nas wcale.

 Czyż nie jest to tym samym? Nie tego dotyczy przysłowie: „Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”? Chyba tak. A jednak tyle z tym nieporozumień.

Czasem wystarczy odsunąć się od kolącej słowami osoby, niezależnie, czy robi to celowo, bo czerpie z tego przyjemność,  czy też bezmyślnie nietaktowna, bo źle wychowana. Albo jest „gafiarą” przez roztargnienie, bo niby zna savoir-vivre,  lecz emocje chwili zaburzają  jej  tok myślenia. Niech więc  będzie, że większość niewłaściwych, raniących słów pada tylko z powodu silnych emocji.

Za to niektórzy pozwalają sobie na dokuczanie innym, bo podobno przy pewnych niedoskonałościach osobowościowych – tak ostatnio modnych, a których nazwy nie wymienię – brakuje im empatii. Podobno nie wyczuwają, że robią komuś przykrość. Wcale nie wyczuwają  emocji osoby obok siebie.  Tłumaczą, że terapeuci ich usprawiedliwiają. Czy tak jest do końca – nie wiem, ale znałam niejedną osobę tak usprawiedliwioną, która w końcu zostawała sama, bo ludzie od takiej uciekają. Nie ma przecież wymogu znosić pokornie czyjeś dokuczanie. Są pewne granice. Nawet ofiara losu nie musi się wobec takiej poświęcać.
Gorzej kiedy wejdziemy w fazę wzajemnego oddawania sobie: „ty mi tak, to ja tak”. Takie rewanże doprowadzają w końcu do zrywania stosunków rodzinnych, rozwodu, dramatu dzieci, nieudanego życia. Nie, nie! Tak jest niedobrze!

Co dziwniejsze, nastały teraz takie czasy, gdy wszystko zdaje się być dozwolone, a zwłaszcza to, co kiedyś było nie do pomyślenia. Nie wyobrażam sobie, by kiedyś damy potrafiły wykrzykiwać takie wulgaryzmy, jak pewna przywódczyni tłumu dziewczyn, co  te niedojrzałe dziewczyny powtarzają za nią. Nie wiem, czy dawne  sufrażystki aż tak szokowały? Też nie przebierały w słowach? Choć w tamtych czasach znaczenie wielu słów było inne, a one walczyły zajadle za pomocą parasolek, to  na współczesnym proteście niejedna sufrażystka by się zaczerwieniła.

Tamte walczyły o lepszy świat. Czy my po 89 roku staliśmy się lepsi? Świat nam się polepszył, a my?

Na pierwszy rzut oka poczuliśmy się aż tak wolni, że wyzwoliliśmy swe skrywane emocje negatywne.

Wcześniej na to publicznie nie można było sobie pozwolić.  Po pierwsze nie było internetu, gdzie można pisać co ślina na język przyniesie, a palce na klawiszach wystukają,  bo stało się to łatwiejsze, gdy się siedzi we własnym pokoju, obok paruje herbatka, na talerzyku ciastko, i można komuś przyłożyć w komentarzu, gdy jego zdanie się nam nie spodoba. Już nie mówię o trollach i hejterach, ale niejeden Bogu Ducha winny spokojny obywatel musi czasem coś ostrego komuś napisać, gdy aż go ręka swędzi. Dawniej nie było takiej możliwości, a przede wszystkim tak nie wypadało. Należało być dobrze wychowanym, zrównoważonym, uprzejmym. Wszystkim na tym zależało, bo jak cię widzą, tak cię piszą. Traciło się tylko taką twarz w zatłoczonym tramwaju,  gdy ktoś nadepnął na odcisk. Taki odcisk przysłowiowy, bo  nowoczesne zasady higieny na odciski już nie pozwalają. Więc niech będzie: gdy jesteśmy spóźnieni do pracy,  w tramwaju do kasownika nie można się dopchać, a tu ktoś wbija nam łokieć w plecy, łatwiej  odpysknąć coś winowajcy. Nawet musimy, aby zabrał łapę, bo może kieruje się tak do naszej torebki.

Gorzej, gdy w telewizji popatrzymy na dyskusje polityczne. Głoś zabiera minister, a siedzący przy tym samym stole przeciwnik polityczny zagłusza go, wrzeszcząc, że kłamie, że mówi głupio. I gdzie tu dobre maniery? Przestały się liczyć. Ksiądz Tischner wyszedł raz na kazanie i powiedział tylko jedno słowo: „Chamiejemy”. A było to wiele znaczące i to już tak dawno, bo ksiądz profesor nie żyje już ze 24 lata. Od tego czasu to zjawisko narosło.  Cham  przestał się wstydzić swego chamstwa. Publiczne demonstrowanie zawiści i nienawiści już nie jest be, bo to dla niektórych oręż w walce politycznej. O co? O władzę!  Tylko ministrowi jeszcze nie wypada  oponentowi przyłożyć w papę.  Minister musi  pozostać szlachetny i dobrze ułożony.
Jakie mechanizmy nas popsuły naszą dobroć?

 Po 89 roku najpierw nastąpiła euforia. Nawet puste półki sklepów się jakoś zapełniały. Tylko masło i wszystko inne co dzień kosztowało więcej. Słyszałam to każdego dnia z radia w przyczepie kempingowej, będąc  na wakacjach w Moritzburgu pod Dreznem.   Niedługo mur berliński został zburzony.   Po powrocie do kraju zastaliśmy już inny świat. Pustoszały korytarze biur projektów i już nie miał mi kto dać zaświadczenia o wysokości mojej premii, co przegapiłam do późniejszej emerytury. Pustoszały korytarze i hale innych zakładów pracy. Za to coraz tłoczniej robiło się na korytarzach pośrednictwa pracy, gdzie przybywało bezrobotnych. Takich wcześniej u nas nie było. Szlachetne jednostki serwowały takim i innym nagle zubożałym darmowe zupy. A więc tak wygląda kapitalizm. Za wpłacane  co miesiąc raty na wkłady mieszkaniowe dla dzieci, po ich sfinalizowaniu  wystarczały już co   najwyżej wycieraczkę pod drzwi. Byliśmy wszyscy zadziwieni.  Że tak łatwo było wylać kogoś z pracy na pysk, nawet wszystkich od razu, gdy biuro likwidowano. Czegoś takiego nikt u nas nie pamiętał. A tu na gwałt pustoszały biura i fabryki. Coś poszło nie tak.

A ludzie?
Usłyszeliśmy, że trzeba odtąd brać sprawy w swoje ręce. Być przedsiębiorczym, by osiągnąć sukces. Bo sukces jest najważniejszy. Tylko nikt nie tłumaczył, co to jest ten sukces? Na czym polega? Dotychczas, to było jakieś osiągnięcie w szkole, w pracy zawodowej czy szczęście osobiste. Teraz sukces  znaczył coś zwyczajnego, na co dotąd nie zwracaliśmy aż tak uwagi, nie poświęcaliśmy temu życia. Sukces znaczył – forsa. I szło się do tego po trupach.

Zapanowała ostra konkurencja. Narastała świadomość, że bogaci będą coraz bogatsi, a biedni biedniejsi. Niech więc biorą się do robienia interesów! No i kto mógł, robił. Wystawiając polowe łóżeczko z byle towarem na sprzedaż. Potem zmieniał to na szczęki na placu handlowym. Wkradła się nieuczciwość, szemrane interesy, utrata zaufania. Iluż się dało naciąć w oszustwie na wnuczka itd, iluż zmarnowało życie w pogoni za forsą. Popadano w alkoholizm, rozpadały się rodziny. W tym nowym świecie nie było miejsca na sentymenty, na elegancję bycia. Pojawił się nowy model człowieka: bizneswoman – taka  pani po operacji plastycznej, obwieszona  biżuterią,  co pokazywało, że dorobiła się wielkich pieniędzy. I model grubego biznesmana, rozwalonego na fotelu i mówiącego niedbale dudniącym głosem, jakby miał kluski w gębie. Czy  naprawdę wszyscy oni tak wyglądali? – nie wiem.
Wtedy też pojawiły się wszędzie łóżka polowe ze stosami książek innych niż dotąd. Wróciły przedwojenne romanse i nowość –  harlekiny, takie tanie romanse. Obok leżały pisane naprędce pamiętniki ludzi wielkich, bo nastała moda, by każdy ważniak napisał o sobie, książkę, najczęściej ręką dziennikarza. Te wszystkie książki szybko przeminęły. Pojawiły się masowo inne i odtąd nikt nie orientował się, która książka wartościowa, o walorach literackich czy poznawczych, a która  to zwykłe czytadło,  jakie można, a często trzeba,  sobie darować.

Ten brak rozeznania w rynku księgarskim, jak i urynkowienie wydawnictw,  doprowadził do upadku czytelnictwa.
Gdy raz i drugi wpadnie w ręce zła lub głupia książka, traci się zaufanie do książek, że one coś nam dają i trzeba je czytać. O zaletach uprawiania sportu ciągle się nam mówi, jak i o właściwym odżywianiu, ale, jak znaleźć w wielości wychodzących książek te dla nas najlepsze, tego już nikt nas nie uczy. Zanikła więc moda na czytanie powieści, które dają tyleż przeżycie duchowe, bo obcowanie z pięknem,  co i wiedzę o świecie, życiu i ludziach. Przecież najwięcej nauk, jak żyć, czerpiemy z powieści.

 Teraz nieczytający książek idą do   gabinetu terapeuty, który powinien uleczyć  jego pogubioną duszę, gdy życie religijne wychodzi z mody, a modne są różne niedoskonałości psychiczne, jakiś autyzm, ADHD i inne, które należy leczyć. Takie niedoskonałości bywały zawsze, tylko nienazwane albo lekceważone z braku czasu na zajmowanie się nimi. Znudzona arystokratka, co nie miała nic do roboty, chętnie chodziła do Freuda. Ale kobieta z przełomu XX i XXI  wieku, która wraca zmęczona z pracy, ciągnąc za rękę dziecko z przedszkola, już w domu nie wie w co ręce wsadzić? od czego zacząć? I gdzie jej tam w głowie terapie dla duszy, gdy trzeba gotować obiad, sprzątać, albo umyć umorusanego przedszkolaka i iść z nim i mężem na spacer, a obiad zjeść później…

Teraz jednak o terapiach głośno, bo krzywimy się psychicznie i duchowo. Niektórzy naprawdę potrzebują terapii. Ja nie, bo dla mnie zawsze najważniejsza była inteligencja  oraz twórczość i ich rozwijanie, a o to mogłam zadbać sama, no wcześniej po odpowiednich studiach.  Podobnie  każdy może, kto zaczerpnął z książek odrobinę wiedzy, jak to rozwijać. Teraz o rozwijaniu walorów umysłowych, jak: inteligencja, uwaga, pamięć, spostrzegawczość, zainteresowania, uzdolnienia, wyobraźnia,   twórczość, mówi się mniej. A przecież to  tak ciekawe! O pamięci się trochę mówi   w kontekście straszenia demencją, ale to za późno i za mało. Być może uzdolnienia i twórczość bywają tematami modnych teraz kursów pisania, ale ja na takie nie uczęszczałam.

Dodam tu z lekkim uśmiechem, że pisania powieści i rozwijania wyobraźni uczyła już Ania z Zielonego Wzgórza swą przyjaciółkę, Dianę. To ulubiona książka dziewcząt i podejrzewam, że to stąd panie mają  barwniejszą wyobraźnię. To nam pozwala przetrwać w trudniejszych obecnie duchowo czasach, gdy spadają na nas kolejne plagi: pandemia  koronowirusa, światowy kryzys finansowy, kłopoty z UE , opozycja, a w końcu wojna na Ukrainie.

Tak, pozmieniały się nasze idee, priorytety, uświadomiliśmy sobie więcej naszych niedoskonałości cielesnych  jak też duchowych,  i rozkwitła w naszym kraju nienawiść polityczna. Dawniej niebezpiecznie było  ją głosić, choć po cichu  była uznawana za słuszną. Do tego dobre wychowanie nie  pozwalało na pokazywanie  zawiści, złości, nienawiści.  Jedynie w słusznym celu. Teraz nienawiść  wkrada się wszędzie i, o dziwo! nikt się jej nie wstydzi. Według mnie dlatego, że za mało  ludzi czyta powieści. One przecież uczą życia, wysubtelniają nas i podobnie jak muzyka, co  jej przypisywał Jerzy Waldorff, łagodzą obyczaje. Zatem uzdrawiają też naszą psychikę.

Może odwróćmy te tendencje i czytajmy wiersze i powieści. A teraz w maju, zamiast łazić do terapeutów,  obserwujmy, jak piękny jest świat. Wszystko się zieleni, kwitnie, szybko przekwita. Nie pójdziemy na spacer, to przegapimy kwiaty, jakie akurat kwitną, fiołki albo konwalie. Wybierzmy się na majówkę z dawnym stylu z kocem i koszykiem z kanapkami, jajkami na twardo i ogórkiem oraz termosem. A potem posłuchajmy śpiewu ptaków, popatrzmy w obłoki na niebie, poczytajmy powieść i cieszmy się życiem. Grilla nie zabieramy, by odpocząć od codziennego pichcenia, ale leżaki by się przydały. Trzeba pójść po nie do samochodu. Ale młodym wystarczy koc! Byle nie wlazł nań ten czarny postrach kleszcz. O jaszczurce nie mówiąc.
Tu muszę dodać jeszcze jeden wiersz  Elżbiety Szczupak, bo choć młodzieńczy,  może niewykończony, to tak pięknie nawołuje do zachwycania się światem.

Elżbieta Szczupak
“Mój świat baśniowy”
Cyganko miła, usiądź chwilę
dam ci pieniążek szczerozłoty.
O pani czarów, przepowiedni
I szczęśliwości urojonych
nadziei, snów tak niepowszednich.
Powiedz mi prawdę, powróż proszę
z mej ręki czytaj moją przyszłość.
Bo kto nie wierzy w czary, bajki
wróżby, cygańskie przepowiednie
I mówi, śmiejąc się bezczelnie,
że to są największe brednie
ten wyobraźni nie ma wcale
ani też nic za grosz fantazji.
Bo świat jest pełen bajek, czarów
i nikt mi przecież nie zaprzeczy
mój świat baśniowy, wymyślony,
w którym są same piękne rzeczy.
24.01.1974
Przemyśl, nad Wiarem

Ach, rozejrzymy się więc i jak nastolatka z wiersza, cieszmy się tym, co wokół.  W maju świat taki piękny, że nawet łatwiej wszystkich lubić. Tak, lubimy się bardziej.

KRYSTYNA HABRAT

10 maja 2023r.
 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko