Irena Kaczmarczyk rozmawia z Andrzejem Dębkowskim

0
299

Z JAMY MICHALIKA
Nie wierzę pisarzowi, który pisze dla czytelnika…

Andrzej Dębkowski Irena Kaczmarczyk

Irena Kaczmarczyk: – Cieszę się Andrzeju, że mogę wykorzystać okazję i porozmawiać z Tobą w Jamie Michalika. Na zaproszenie Krakowskiego Oddziału ZLP, będziesz miał spotkanie autorskie w Klubie Dziennikarzy Pod Gruszką  a więc, z delikatnym pośpiechem, zapytam czy byłeś już kiedyś w Jamie?

Andrzej Dębkowski: – Tak, byłem i to nie raz, ale to było dość dawno: wtedy często bywałem w Krakowie, spotykałem się z moimi przyjaciółmi: Heniem Cyganikiem i Andrzejem K. Torbusem wpadaliśmy tutaj na piwo, przeważnie przed naszymi wyjazdami na Pogórze i w Beskid Sądecki. Z Cyganikiem na Parchowatkę koło Łomnicy Zdroju, gdzie Henio miał swój azyl, swoją chałupę, taką bez prądu, z wodą źródlaną, gdzie całymi dniami włóczyliśmy się po górach, pisaliśmy wiersze, patrzyliśmy w gwiazdy i piliśmy spirytus dobrany miętą. Spotykałem się tutaj, ale i  Pod Jaszczurami, z Jędrusiem Torbusem, a trzeba wiedzieć, że z nim to trudne spotkania – trzeba było mieć zdrową wątrobę (śmiech). Ech, to były czasy, kiedy żyło się jakoś inaczej, wolniej, spokojniej, gdzie drugi człowiek dla nas (ludzi) jeszcze coś znaczył.

W ubiegłym roku też odwiedziłeś Kraków. Brałeś udział w uroczystości odsłonięcia tablic upamiętniających nazwiska pisarzy mieszkających w dawnym Domu Literatów, który Gałczyński nazwał „Domem czterdziestu wieszczów”. Jak oceniasz pomysł krakowskiego lekarza, poety, prof. Waldemara Hładkiego, który jest inicjatorem i fundatorem wymienionych tablic?

– A w jaki sposób można oceniać coś, co jest piękne, co służy pamięci, utrwalania najpiękniejszych kart naszej historii i chociaż jest to już dawno minione, to znajdują się ludzie, którzy chcą tę pamięć pielęgnować. Inicjatywa Waldka Hładkiego, to dar, który (przy naszym bardzo skromnym udziale) zrobił rzecz wielką – spowodował, że następne pokolenia Polaków może nie zapomną, że było coś takiego jak Dom Literatury w Krakowie przy Krupniczej 22. Myślę, że te dwie tablice upamiętniające tamte wydarzenia przysłużą się do tego, że jeszcze przez wiele lat będzie się pamiętać o tym miejscu i ludziach tam mieszkających i tworzących. Zresztą to nie pierwsza tego typu inicjatywa Waldka Hładkiego. Na stulecie Związku Literatów Polskich ufundował w Ciekotach na Kielecczyźnie jubileuszową ławeczkę…

A dzisiejszy Kraków,  jak go postrzegasz?

– Teraz rzadziej bywam w Krakowie. To miasto, jak i wiele innych w Polsce zmienia się z roku na rok. Ale przecież to nic nadzwyczajnego – po prostu jest to zwykły rozwój cywilizacyjny. Jednak Kraków zachował jedną rzecz – tę unikatową magię i swoiste piękno przeszłości. Chodząc uliczkami dostrzegamy tutaj tę aurę minionych lat, coś czego nie odnajdziemy gdzie indziej, no może poza małymi miasteczkami…

No właśnie… Przenieśmy się teraz do centrum Polski, gdzie mieszkasz. Wiem, że Zelów to jedno z najbardziej multikulturowych miast w Polsce. Istny tygiel narodowościowy i religijny. Jak mieszka się w takim zbiorowisku kultur? Czy czujesz się wewnętrznie bogatszy, znajdujesz więcej inspiracji?

– Zelów, to miejsce szczególne. Nie dlatego, że tutaj mieszkam od urodzenia, z przerwami na różne nauki, które pobierałem w przeszłości. Mało kto wie, że to największe skupisko Czechów w Polsce (dokładnie Braci Czeskich), którzy przybyli tu na początku XIX wieku i zakupili majątek Zelów od ówczesnego właściciela – szlachcica Józefa Świdzińskiego. Dlaczego tak się stało? Za mało czasu i miejsca by o tym teraz mówić, ale w skrócie: trzeba cofnąć się do czasów Reformacji i prześladowań religijnych, kiedy to wspomniani Bracia Czescy szukali swojego miejsca na ziemi do życia i wyznawania swojej wiary. Trwało to przez setki lat… Ale Zelów to nie tylko Czesi, to także historia związana z Żydami czy Niemcami. Poprzez tę mozaikę kultur i wyznań, staliśmy się taką małą wieżą Babel. Pewnie dzięki temu zelowskie korzenie ma wielu znanych – nie tylko w kraju – Polaków. To tutaj na zelowskim cmentarzu pochowany jest ojciec polskiej chirurgii – prof. Emilian Klemens Janicki, w Zelowie urodził się i jest pochowany prof. Józef Jersak, wielki polski geograf – założyciel Stacji Arctowskiego na Spitsbergenie, zelowskie korzenia mają: pisarz Paweł Hulka-Laskowski, który przetłumaczył jako pierwszy na język polski „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, czy znany tłumacz i założyciel Instytutu Polskiego w Darmstadt – Karl Dedecius. We wsi pod Zelowem urodził się pilot Dywizjonu 303 – kapitan Wacław Giermer, czy wielcy bohaterowie wojny polsko-bolszewickiej odznaczeniu krzyżami walecznymi i krzyżami Virtuti Militari – Zygmunt Wysocki, Adolf Przepiórkowski i Paweł Vondraczek. To tutaj urodził się i wychowywał Jan Jelinek – sprawiedliwy wśród narodów świata, na zelowskim cmentarzu ewangelickim pochowany jest Waldemar Krygier – scenograf Teatru Grotowskiego, twórca Polskiego Teatru Absurdu. To w końcu tutaj urodził i wychowywał Waldemar Kedaj – dziennikarz, ambasador, który posługiwał się perfekcyjnie 24 językami.

Niesamowite jest to co mówisz, że z tak małego miasteczka wywodzi się tylu znamienitych Polaków. Macie także w Zelowie prężnie działający Dom Kultury i z tego, co wiem, wielu ważnych twórców literatury, kultury, sztuki i muzyki przewinęło się przez tę instytucję kultury…

– Trudno mi wymieniać wszystkich, ale rzeczywiście nasza działalność jest szeroka i bogata. Prestiżowym jest Festiwal Muzyki Klasycznej organizowany od 30 lat. Corocznie w miesiącach wczesnojesiennych koncertują w Zelowie artyści najwyższej klasy. Do tej pory pojawili się m.in.: Krzysztof Penderecki, Jerzy Maksymiuk, Teresa Żylis-Gara, Wiesław Ochman, Stefan Stuligrosz, Konstanty Andrzej Kulka, Alicja Węgorzewska, Małgorzata Walewska, Józef Skrzek, Zbigniew Macias i wielu innych. Bywali wybitni polscy aktorzy: Anna Seniuk, Krzysztof Kolberger, Wojciech Siemion, Jerzy Trela czy Jerzy Radziwiłowicz… Wielu pisarzy, by wymienić Wiesława Myśliwskiego, Ernesta Brylla, Andrzeja Brauna, Tadeusza Chruścielewskiego, Jerzego Górzańskiego i setki innych…

No właśnie, powiem kolokwialnie, że „siedzisz” w literaturze już wiele lat. Wiem, że jesteś szalenie pracowitym i zajętym człowiekiem. Przecież sam jesteś wspaniałym poetą, krytykiem literackim, felietonistą, masz liczne obowiązki z racji bycia aktywnym, kiedyś członkiem ZG ZLP, obecnie jesteś członkiem komisji kwalifikacyjnej ZLP, zasiadasz w jury konkursów literackich, prowadzisz warsztaty literackie itp. Długo by wymieniać Twoje role i funkcje, ale opowiedz coś więcej, jak Ty to wszystko godzisz, jak znajdujesz czas, co jest Twoją siłą napędową?

– Myślę, że to organizacja pracy. Logistyka zawsze była u mnie na pierwszym planie. Mój tata zawsze mnie uczył: jak sobie przygotujesz warsztat pracy, tak będziesz funkcjonował. I przez cały czas staram się serio brać do siebie te słowa. Staram się nie tracić czasu na rzeczy nieistotne. Krótko żyjemy, więc wykorzystajmy dany nam czas najlepiej jak potrafimy, żeby nie żałować, że mogliśmy zrobić coś wartościowego, a nie zrobiliśmy…

Natomiast jeśli chodzi o literaturę, to uważam, że w każdej twórczości najważniejsza jest prawda i odwaga. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie powinien w ogóle zajmować się tego rodzaju działalnością. A muszę powiedzieć, że znam dziesiątki, jeśli nie setki osób, dla których ważne są tylko: układ, koniunktura, kasa i kiełbasa… Gdybyśmy zajrzeli do ich życiorysów, to nagle okaże się, że przecież nie powinniśmy się wcale dziwić, bo oni zachowywali się tak zawsze. I nie ma tu znaczenia z jakiego obozu politycznego, z jakiej partii, czy z jakiego układu pochodzą. Układ, koniunktura i kasa ma od wieków jeden kolor… A jeśli chodzi o odwagę, to myślę, że to tak naprawdę nie jest odwaga, tylko złość, niemożliwość pogodzenia się z tym, że wmawia się nam, że skoro poprzedni system był zbrodniczy i złodziejski (a taki był), to dlaczego obecni „naprawiacze”, strażnicy moralności, jedyni głosiciele prawdy, postępują zupełnie tak samo. Powiedziałbym, że są jeszcze gorsi, bo całą tę swoją ideologią podpierają Matką Boską i Panem Bogiem. To okropne. Nigdy nie należałem do żadnej partii, do żadnego układu, nie kradłem, nikomu nie dawałem łapówek, wszystko, co osiągnąłem w życiu zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie; ponad czterdzieści lat staram się uczciwie pracować, pomagam ludziom, a niektórym nie podoba się to, że należę np. do Związku Literatów Polskich, a nie do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Nie uważasz, że to jakiś absurd?… Ale to powoduje, że chce mi się dalej pracować, że chcę coś zmieniać… chociaż – jak powiedziałem – żyjemy w absurdalnych czasach…

Każdy moment w historii wymusza na twórcy określone zachowanie, język, sposób komunikacji. Wielu współczesnych zajmujących się krytyką literacką, deprecjonuje wartość uczuć we współczesnej poezji, oczekując tzw. poezji zaangażowanej. Twoja twórczość raczej nie wpisuje się w ten proponowany nurt. Jaka jest Twoja wizja polskiej poezji na najbliższe lata?

– Powiem więcej, współczesna krytyka literacka (a raczej sztuka recenzencka) nie wymaga od twórców poezji zaangażowanej. To straszne, że tak mało ludzi zajmujących się literaturą nie próbuje pokazywać, że rzeczy ważne mają szansę zostać w historii na stałe. Współcześni młodzi ludzie myślę, że zbudują swój świat na kolorowych obrazach, ale tak się nie da. Życie to nie tylko kolory, nie tylko biel i czerń. Życie to odcienie szarości.

Pytasz mnie, jak będzie wyglądać polska poezja w przyszłości. A któż to może wiedzieć, co będzie w polskiej poezji za dziesięć, dwadzieścia czy więcej lat. Największe jej przewartościowanie nastąpiło w 1989 roku, kiedy dokonały się w Polsce zmiany systemowe, gospodarcze i społeczne, kiedy zniesiono cenzurę.

Wielką sztuką jest pisanie nie o rzeczach błahych. Młodzi poeci często piszą o tym, że motyl usiadł na pięknym kwiatku, że ktoś się zakochał lub próbują szokować nowomową i mówią, że to nowe nurty w poezji, albo że piszą, mając na uwadze dla kogo piszą. Ja nie wierzę pisarzom, którzy mówią, że piszą dla czytelnika. To zwykła hochsztaplerka, to są mało istotne bzdury, bo są przecież ważniejsze sprawy do poruszenia. Można pisać przecież o cywilizacji, o egzystencji, o stosunkach międzyludzkich, o tym, jak się wzajemnie traktujemy, czy jesteśmy w stanie wybaczać. Myślę, że współczesny rozwój cywilizacyjny powoduje, że poeci większy nacisk będą musieli kłaść na takie właśnie ludzkie zachowania.

Teraz porozmawiajmy o Twoim dziecku literackim, które już ma 27 lat. Mam na uwadze „Gazetę Kulturalną”, której jesteś inicjatorem i redaktorem naczelnym. Opowiedz o narodzinach tego ambitnego, poczytnego czasopisma i jego dalszych dziejach…

– „Gazeta Kulturalna”, pismo kulturalno-literackie, powstało właściwie przypadkowo. W 1996 roku organizowałem w Zelowie bardzo duży festiwal literacki – „Ogólnopolskie Konfrontacje Literackie” – i wymyśliłem sobie, że byłoby dobrze, żeby impreza miała swoją jednodniówkę. Ludzie, którzy przyjechali, zostawili jednak po sobie mnóstwo materiałów: wierszy, opowiadań, szkiców, recenzji, a mnie szkoda było się tego wszystkiego pozbywać, więc niedługo potem wydałem drugi numer pisma, następnie trzeci… A dalej, to już tak jakoś samo „poleciało”… I leci już tak przez ponad dwadzieścia siedem lat…

Jedno jest niezmienne od początku funkcjonowania pisma. Stworzyłem je jako odtrutkę na to wszystko, co dzieje się dookoła nas. Nie interesowało mnie robienie pisma, takiego, jak inne. To miało być pismo dla nielicznych – na bardzo wysokim poziomie intelektualnym, dla tych, którzy chcą czytać tego typu rzeczy. I muszę powiedzieć, że udaje mi się to realizować niezmiennie…

Ale trzeba powiedzieć, że pismo ewoluowało przez lata. Zresztą trudno, żeby tak się nie stało, kiedy jakieś wydawnictwo literackie ukazuje się ponad ćwierć wieku. To naturalna kolej rzeczy. Zmieniają się ludzie, zmieniają czasy, więc i takie pisma – jeśli chcą podążać za współczesnością – muszą się zmieniać. Ale nie tak, ślepo, tylko w sposób przemyślany i rozumny. Od początku ukazywania się pisma postanowiłem szerzyć kulturę wysoką, taką, której nie ma wśród nas na co dzień. A można to robić, poprzez różne gatunki literackie i dziennikarskie. Są więc: i poezja, i proza. Są felietony, eseje, szkice krytycznoliterackie, wspomnienia, recenzje i zwykłe informacje dotyczące tego, o czym warto poinformować czytelników. Oczywiście wszystko jest subiektywnym punktem widzenia redaktora naczelnego… (tutaj śmiech).

Myślę także, że jakiś czas temu przełomem stało się stworzenie strony internetowej. Dzięki temu zasięg pisma stał się w zasadzie nieograniczony. Doszedłem do wniosku, że jeżeli „Gazeta Kulturalna” ma się dalej rozwijać, to trzeba zrobić coś, co spowoduje, że jej odbiór będzie większy, bez znacznego zwiększania środków finansowych. Nadarzyła się taka okazja i trzeba było ją wykorzystać, a ponieważ jestem dość sprawny informatycznie, to nie było żadnego problemu, żeby zrobić również jej wersję internetową. Poza tym internet ma ogromne możliwości – dzięki niemu wersja elektroniczna pisma posiada działy, których nie ma wersji poligraficznej. Ale ciekawostką jest to, że wersja internetowa pisma jest w całości w takiej samej formie, jak wersja poligraficzna, więc jeżeli ktoś nie może zdobyć jakiegoś numeru, to może go sobie samemu wydrukować ze strony internetowej…

W „Gazecie Kulturalnej” artykuły, felietony czy eseje piszą cyklicznie uznani krytycy, autorzy, felietoniści. Jak udało Ci się pozyskać tak wielu wspaniałych osób do współpracy?

– Myślę, że to zależy od tego, jak podchodzi się do literatury. Poza tym najważniejsze jest chyba zaufanie. Przecież ludzie, przysyłający do „Gazety Kulturalnej” swoje materiały, doskonale wiedzą, co przysyłają i do kogo. Myślę również, że przez te wszystkie lata pismo wyrobiło sobie jakąś markę i pisarze różnych opcji nie boją się w niej drukować, bo wiedzą, że jedynym kryterium drukowalności jest dla mnie poziom, a nie przynależność organizacyjna czy towarzyska. Na pewne rzeczy trzeba sobie po prostu zapracować…

„Gazeta Kulturalna” to również przestrzeń dla popularyzowania współczesnej poezji i prozy, odkrywania debiutantów, ale też kultywowania sylwetek i twórczości znanych i uznanych autorów – to rola niebagatelna, wręcz misyjna. Jak to możliwe, że co miesiąc czytelnicy otrzymują tak bogaty materiał? I czy każdy może nadesłać swoje pomysły?

– Absolutnie każdy. Kto ma tylko taką wolę, albo życzenie. Ale niestety, muszę czytać absolutnie wszystko, co przychodzi do redakcji. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś inny decydowałby, co ma iść w następnych numerach pisma. Dzięki temu doskonale orientuję się w naszym rynku literackim – wiem, kto i co napisał, jakie są nowości, co warto czytać, a i później publikować. Przez te dwadzieścia siedem lat nauczyłem się nawet rozpoznawać twórców po ich poetyce, nie muszę widzieć nazwiska autora, żeby poznać czyj to na przykład wiersz. Muszę stwierdzić, że młodzi ludzie, którzy przysyłają swoją twórczość literacką do redakcji z prośbą o analizę lub ocenę swoich wierszy, nie zdają sobie sprawy z tego, że aby wiersz miał pewną wartość, trzeba po prostu nad nim pracować. Im wydaje się, że wystarczy zapisać słowa, które najczęściej podobają się ich rówieśnikom. A przecież taki wierszyk, to jeszcze nie poezja. Należy także przede wszystkim bardzo dużo pracować nad samym sobą – czyli ciągle się rozwijać. Stąd też wiele z tych wierszy nie spełnia kryterium drukowalności – są po prostu słabe. Trzeba uczciwie powiedzieć, że na łamach „Gazety Kulturalnej” niedużo jest drukowanych wierszy młodych poetów, ponieważ jest to pismo z założenia elitarne i służy ono przede wszystkim do poszerzania ogólnej wiedzy o literaturze i kulturze. Dlatego inaczej wygląda sprawa z twórcami o ustalonej renomie. Oni zazwyczaj nie schodzą poniżej określonego poziomu, więc z nimi jest mniejszy kłopot, chociaż są bardziej niecierpliwi jeśli chodzi o czekanie na swoją kolej druku. Często nie zdają sobie sprawy z tego, że materiałów do „Gazety Kulturalnej” mam na ponad rok do przodu, a pojemność pisma jest taka, jaka jest. Nie da się zwiększyć liczby stron z dnia na dzień. Poza tym nie o to przecież chodzi, ażeby każdy kolejny numer pisma był objętościowo większy. Przecież czekanie na kolejną publikację powoduje, że kiedy w końcu ukaże się czyjś tekst, przyjemność jest o wiele większa. Na szczęście większość materiałów w „Gazecie Kulturalnej” ma taki charakter, że dwa czy trzy miesiące nie robią dla większości różnicy…

Jak wygląda dzień redaktora naczelnego?

– Najnormalniej, jak tylko można to sobie wyobrazić. Jest niezmienna od początku ukazywania się pisma. To znaczy: przychodzą materiały, więc trzeba je najpierw przeczytać, zadecydować, co dalej z nimi zrobić (wiele z nich trafia od razu do kosza), następnie opracować teksty, zrobić adiustację, zaplanować termin wydania itp., a później trzeba złożyć całość w komputerze i do drukarni. Wszystko robię sam, poza korektą. To nie znaczy, że nie potrafię, wprost przeciwnie. Mam na tym punkcie skrzywienie zawodowe, poprawność jest najważniejsza. Ale w tym pomagają mi koleżanki, bo sam nie mam już na to czasu…

W „Gazecie Kulturalnej” skład redaktorski nieczęsto się zmienia. Jest kilku stałych współpracowników. Zazwyczaj są to felietoniści i recenzenci, którzy systematycznie, co miesiąc, przysyłają materiały do stałych rubryk. Są to osoby o ugruntowanej pozycji literackiej i wysokim poziomie merytorycznym…

Józef Baran stworzył ostatnio w Jamie Michalika świetny dekalog podkarmiania weny. Czy pokusiłbyś się sprokurować (liczę na to) dekalog redagowania dobrego literackiego pisma, które nie opiera się upływowi czasu? Jakie cechy powinien posiadać dobry redaktor naczelny?

            – Ireno, ojej, o co Ty mnie prosisz? Wydaje mi się, że każdy redaktor pisma, każdy dziennikarz, ma wypracowany swój własny styl pracy. Mój oparty jest na właściwej organizacji i przede wszystkim na tym, aby nie odkładać na jutro tego, co można zrobić dzisiaj. W przeciwnym razie zaczyna się tworzyć chaos, a to nie sprzyja systematycznej pracy. Redagowanie pisma literackiego, to jak swego rodzaju powołanie, jeśli w którymś momencie pozwolimy sobie na chwilę słabości, tracimy wiarygodność. Poza tym szczerość jest rzeczą podstawową, szczególnie wtedy, kiedy dostajemy od twórców ich  wytwory intelektualne. Wiadomo, nie każdy ma na tyle talentu, aby rozbłysnąć na literackim firmamencie, a wymagania twórców są coraz większe i bywa, że coraz bardziej absurdalne, jak np. list pewnego poety, który zasugerował mi, że jeśli jego wiersze nie zostaną opublikowane, to „Gazeta Kulturalna” wiele na tym straci (śmiech)… Wyznaję zasadę, że jeśli uznam, że coś jest niedobrego, mówię o tym otwarcie, choć zdaje sobie sprawę, że wielu się to nie podoba. No cóż, cena bycia uczciwym…

Andrzeju, ciekawi mnie, jak godzisz Twoje m. in. „wojskowe” wykształcenie z pracą literacką i kulturalną? Zawód i pasja. Jak to się do siebie ma?

– Moja wojskowa przygoda to już przeszłość. Raczej nie wracam do tego. Poza tym skończyłem jeszcze inne nauki, aby mieć papiery do pracy w kulturze… A praca kulturalna, którą wykonuję – nie tylko ta związana z „Gazetą Kulturalną” – to rzeczywiście moja pasja. Należę do tych szczęściarzy, którzy rano, podczas golenia, nie muszą używać niekulturalnych słów, że znowu muszę iść do roboty…

Chciałabym, abyś zabrał ze sobą nastrój tego wnętrza i kiedyś ponownie odwiedził Jamę. Z kim, jestem ciekawa, chciałbyś się tu rozgościć? A cofając się wstecz, do 1905 roku, do czasów Zielonego Balonika, do jakiego stolika przysiadłbyś się, aby pogadać, napić się czegoś mocniejszego? Przy jakiej karykaturze czy obrazie zatrzymałbyś się na dłużej?

 – Ciekawe pytanie… Czasami zastanawiam się do jakich czasów chciałbym się cofnąć, żeby poczuć atmosferę tamtych lat… Czasami jest to moje ulubione Średniowiecze, czasy rycerzy, zakonów, wypraw krzyżowych, Templariuszy, ale przecież wtedy nie było Jamy Michalikowej (śmiech), a drugim takim okresem jest właśnie dwudziestolecie międzywojenne, a więc jeśli ten czas i to miejsce, w którym się znajdujemy, to zapewne byłoby z kim tutaj przebywać, dyskutować, popijać dobre trunki, najlepiej te mocniejsze. Ech, pewnie z Witkacym bym chciał poszaleć, na pewno coś wypić, ale bez narkotyków (śmiech). Na pewno ze Stanisławem Wyspiańskim i na pewno z Tadeuszem Żeleńskim (Boyem). Ale to teraz tylko marzenia, ale podobno marzenia się spełniają, więc pewnie kiedyś, po drugiej stronie błękitu, moje się spełnią…

Andrzeju, bardzo dziękuję Ci za rozmowę.

– I ja Tobie za dobrze spędzony czas w tym czarownym miejscu…

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona), 23.01.2023

Jama Michalika, Sala Czerwona (Stara)
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko