opowiadanie
W pewnym mieście, w wysokim bloku z korytarzami na piętrach, żyje sobie człowiek, o którym sąsiedzi niewiele wiedzą, ale niepomiernie odczuwają jego sąsiedztwo i dlatego tylko tyle go znają, by nie musieć bliżej.
Nie chodzi tu o dozorcę, inaczej: ciecia, czy gospodarza domu, który utrzymuje stan bloku na mieszkalnym poziomie, ale o lokatora, który nawet bardzo dba o czystość. Widać to pod jego drzwiami, bo dalej jakoś nikt z sąsiadów się nie zapędza, nie puka do niego, nie dzwoni. Inni na tym korytarzu się odwiedzają, ucinają sobie pogawędki przy spotkaniu i wiedzą co u kogo słychać, ale te jedne drzwi od dawna są omijane.
Ten jeden zawsze jest sam. Odkąd rodzice mu poumierali. Wcześniej jego matka lubiła się swarzyć z każdym o byle co, a ojciec cichcem wpychał innym szpilki w zamki. Łatwo było to ustalić, gdy się go na schodach minęło w drodze do skrzynki pocztowej i 5 minut później zamek nie dał się otworzyć. Nikt więc nie chciał się tej rodzinie narażać. Dla świętego spokoju. Ale ich jedynak wyglądał na spokojnego, choć nie kwapił się do żeniaczki, a miał już dobrze po czterdziestce. Nie zastanawiano się nad przyczyną. Do czasu. Dopóki nie odkryto jego tajemnicy.
Nieraz ktoś widział go, jak energicznie macha wokół swych drzwi miotłą, taką szczotką na długim kiju, ale on zaraz chował się w mieszkaniu. Miał zawsze najbardziej wypucowane pod drzwiami. W przeciwieństwie do innych, gdzie z daleka widać było na posadzce jakieś farfocle, błoto z butów, papierki. Nieraz sąsiadka obok niego biadała, suwając mokrym mopem wokół swej wycieraczki i dalej, dokąd sięgało jej terytorium sprzątania, że nie było jej tydzień, a tyle się tego naniosło, choć przed samym wyjazdem sprzątała.
Z niechęcią wykręcała głowę w stronę najbardziej błyszczącego prostokąta korytarza, gdzie mieszkał sąsiad, który nikomu się nie kłaniał, ale ciągle sprzątał. Tam nigdy nie widziało się zabrudzeń ani śmieci, a przecież ludzie chodzili przez cały korytarz. Tylko ów lokator często wybiegał ze szczotką i sprzątał. Znikał, gdy tylko zaskrzypiały czyjeś drzwi. Ktoś jednak przyuważył, że on wcale nie używa śmietniczki. Po prostu rozmachuje swoje śmieci na wszystkie strony pod sąsiadów. Bano się go o to pytać. Nikt nie chciał się narażać na szpilkę w zamku.
-To taki z niego gagatek – szeptano.
– Złe geny. Złe geny. Ta rodzina zawsze czuła się pokrzywdzona, nieszczęśliwa. Miała żal do wszystkich. Nie wiadomo o co?
– I jak tu się w takim zakocha jakaś dziewczyna?
– To i lepiej. Szkoda by takiej.
W końcu został przyłapany na gorącym uczynku, bo zapuścił się z miotłą za daleko i nie zdążył uciec przed dwojgiem sąsiadów, otwierających przeszklone drzwi na korytarz. Przestraszył się, że choć zatopieni w wesołej pogawędce, mogli dostrzec coś więcej.
Sam więc zaczął się boleściwie skarżyć, że to tamci rozsypują mu śmieci pod drzwiami i on po prostu im odrzuca. Naprawdę był rozżalony. Przekonany o swej krzywdzie.
– Ależ wszyscy przecież przechodzą pod czyimiś drzwiami, by dojść do swego mieszkania to i ślady niekiedy zostawią – wyjaśniła mu rzeczowo sąsiadka.
– Nikt nie ciągnie miotły za sobą, aby od razu sprzątała – dodał dowcipnie sąsiad i wszyscy się roześmieli, a nawet ci, co wychylali już głowy i z innych mieszkań.
Przyłapany z miotłą człowiek patrzył na nich w zdumieniu.
– Z sąsiadami należy żyć w zgodzie. Pomagać sobie… – dodała któraś z pań, wychodząc zza drzwi.
Zamarł z wytrzeszczonymi oczami. Po raz pierwszy usłyszał coś takiego. Jego matka zawsze narzekała, że ludzie są źli. Że wszyscy im dokuczają.
Dziś nikt nie powiedział mu nic złego. Teraz drzwi powoli się zamykały, wszyscy wracali do siebie, a on tkwił samotnie pośrodku korytarza, opierając się na miotle. „Jakie to wszystko dziwne” – myślał i już chciał uciec, jak zwykle, by nikt go nie widział. Ale tym razem zobaczyli go wszyscy. „A co widzieli?”
Poczuł nieznośny ciężar w piersiach i ból ręki, trzymającej szczotkę. Rozległ się straszny trzask i kij szczotki się złamał. Pociemniało mu w oczach i runął na dopiero co wymiecioną posadzkę.
Kiedy otworzył oczy, leżąc na twardej posadzce korytarza, zobaczył nad sobą oczy sąsiadów z korytarza. Nawet nie znał ich twarzy. Nigdy nie patrzył im w oczy. Nie rozmawiał. Pomimo rozsadzającego bólu w piersiach stwierdził, ze chyba są nad nim wszyscy. A on się im nie kłaniał, tylko burknął czasem coś pod nosem spod pochylonej głowy i obmyślał, co by tu komu spłatać. To sprawiało mu frajdę. Psuł zamki w drzwiach na korytarz i niejednemu, co się bardziej naraził. I do skrzynek pocztowych. On śmiecił… I nie tylko. Nie tylko. Co mu teraz zrobią?
– Już jedzie pogotowie. – usłyszał. – Będzie dobrze.
„Oni tak serio? Nie udają? Nie próbują się zemścić?”
– Niech pan leży spokojnie na poduszce. Przyniosłam też koc, bo lekarz z pogotowia nie pozwolił pana ruszać. Dobrze, że pod pana drzwiami tak czysto.
Sąsiad z naprzeciwka, widząc, że najgorsze minęło, odszedł w głąb korytarza, wyszarpnął z kieszeni papierosy i nerwowo zapalił.
Drzwi obok skrzypnęły i wysunęła lękliwie głowę sąsiadka.
– Ja się boję takich sytuacji. Mam chore serce – wyszeptała ledwo słyszalnie i wskazując na leżącego, spytała: – A co z nim?
– Ech – machnął ręką. – Marnie się żyje, gdy się jest przeciw wszystkim.
– Bardzo się zdziwił, gdy mu powiedziałam, że z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie. Jakby słyszał coś takiego po raz pierwszy.
– Właściwie za co ta rodzina tak nas nie lubiła? – dywagował sąsiad, strząsając na posadzkę popiół z papierosa i roześmiał się. – Zaraz to zamiotę. Jeszcze tylko dodam, ze niektórym nienawiść jest potrzebna do życia. Wyrównuje jakieś rachunki?
– A nie można inaczej?
A w leżącym na posadzce z bólem serca kołatała teraz myśl, że oni chcą go zniszczyć tym pokazem szlachetności.
Wtedy z dala doleciał dygocący sygnał pogotowia ratunkowego.
– Będzie dobrze. Będzie dobrze – padło z ust kilku czekających.
Krystyna Habrat
24.4.2023.
Smutny tekst. Ci “udani” sąsiedzi tak naprawdę nic nie zrobili, aby “nieudanego” spróbować cokolwiek poznać. Taka alienacja niczemu nie sprzyjała. A on, wprawdzie dzikus, aspołeczny i odludek, był samotny, stąd też konieczność szukania zajęcia – sprzątanie. Jednak nawet w tym dopatrywano się podstępu. I tak w oparciu o złych wspomnieniach po jego rodzicach, sąsiada nie zaakceptowali. Odrzucili. I trzeba było nieszczęścia, aby pokazali ludzkie, zatroskane twarze. Tylko na jak długo ?? Tak trudno mi uwierzyć, że przyjmą go do grupy “udanych” sąsiadów.
Aniu, jak zwykle odsłaniasz ciekawe drugie dno sprawy, czyli stronę odwrotną. No i ten osobny odżył jako ciekawszy typ. Czymś takim cieszy się każdy autor. Dziękuję pięknie. Pozdrawiam.