Buty
Ojciec starannie pastował buty
Kolistymi ruchami mazaka
równomiernie nakładał pastę
Potem czekał kilkanaście minut
i miękką szmatką polerował je do połysku
W butach trzeba się przejrzeć
Mówił oglądając z zadowoleniem swoje dzieło
Próbuję się przejrzeć
w swoich butach
Drzewa
Za zakrętem tłoczy się tłum młodych brzóz
Rosną szybko
Szybko
Trzeba wydostać się z cienia sędziwych sosen
Skrzypią coś o dawnych czasach
Monotonnie ostrzegawczo pouczająco
Powoli
Życie to pośpiech
W górę
Do słońca do swobodnego tańca z wiatrem
Halny szedł tuż nad nami
Ocalałe wybiją w słońce
Spod powalonej sosny
Nieskończoność
Nigdy nie rozumiałam pojęcia nieskończoność
To coś czego nie ogarnia wyobraźnia
Mogę sobie wyobrazić że idę z punktu A do punktu B
A potem dalej
I dalej
I tak okrążam kulę ziemską
Wracam do punktu wyjścia
A wędrówka w nieskończoności?
Dalej
I dalej
Wreszcie znikam
A może jestem?
Gdzie?
Człowiek musi mieć punkt zaczepienia
Miejsce o którym powie
Moje
Przed zachodem
Tuż przed zachodem
niektóre ścieżki przedeptane
przyjazne stałe użyteczne
zarastają znikają stają się
nieważne
niektóre
dotąd zarośnięte
odsłaniają się
widać na nich ślady stóp
odciśniętych pośpiesznie
aby zdążyć
jeszcze moment pochwycić
obecności
Tuż przed zachodem
ptaki zaśpiewają
bardzo głośno
niebo na wschodzie stanie się
turkusowo-szmaragdowe
a na zachodzie czerwono-złote
piękny rogacz wyjdzie
na skraj lasu
i będzie uważnym spojrzeniem
lustrował okolicę
w bajorze wokół źródła
odezwą się żaby
wiadomo
zawsze tak było
Tuż przed zachodem
odsłaniają się
dotąd nieuświadomione prawdy
widać niczym pestkę brzoskwini
po przegryzieniu się przez miąższ
pewnik
najważniejsza jedyna
najbardziej upragniona
jest ta chwila która właśnie trwa
Tuż przed zachodem
wiadomo
więcej
i tak wiele jest wciąż
niewiadomych
Sen poety
światła
setki spojrzeń
czatujących na jego wejście
setki uszu chwytających
każdy odcień ciszy
w którą wejdzie
z talią wierszy
i zagra
już postawili choć bezwiednie
najlepszych uczuć skarby wielkie
oni nie wiedzą
że czekają
na szulera
Pytanie (retoryczne)
ile słów trzeba
rozsypać na papierze
bacząc by ich treść
była w miarę jasna
i trochę
niezrozumiała
bo poezja nie może
być zbyt prosta
logiczne jest
twierdzenie Pitagorasa
a poezja to raczej
lekko zawikłana
więc ile słów trzeba
przemielić
lub ugnieść
w twardą kulę wiersza
albo rozsnuć na wietrze
w jego pajęczyny
by napisali na grobie
poeta
Zawód
Był poeta
pisał dużo
wierszy aby
swą próżność
zadowolić
Mówiono wokół:
patrzcie to
poeta
a on czuł się
wielki
Wiersze nie przetrwały
próby czasu
nazwisko zapomniano
a poeta w zaświatach
wzdycha zawiedziony”
Trzeba było
kowalem zostać
niektórzy przechowują
podkowy na szczęście
Mój duch
duch wolniusieńko wycieka
wysącza się ulatnia odparowuje
przydałoby się wrzucić zawartość ginących
komórek mózgowych do komputera
najlepsze byłoby stałe bezprzewodowe
połączenie
plik mój duch musiałby być szczególnie zabezpieczony
przed wirusami bo cóż by to było gdyby…
jednakowoż to problem przyszłości bo na razie
zrobienie zapisu treści naszych znikających
neuronów nie jest możliwe
ale może już niebawem może
doczekamy wszakże technika rozwija się
szybko
a póki co martwię się jak ten mój nieustannie
ulatujący duch zbierze się kiedyś w zaświatach
do kupy
Żaba
żaba wie że ten daleki szum to rzeka
czasem ogarnia ją gwałtowne pragnienie
by pójść do niej dać się porwać
nurtowi w nieznany świat
radośnie rusza w stronę kuszącego dźwięku
jednakże po kilku metrach ogarnia ją lęk i znużenie
(potężne lenistwo żab nie zostało dotąd opisane tylko
z powodu jeszcze większej gnuśności żabologów)
żaba mocniej wydyma gardło bardziej niż zwykle
wytrzeszcza oczy co jak się zdaje jest przejawem
intensywnego namysłu a ten męczy płazy
niemal bezgranicznie
wreszcie wzdycha boleśnie
i człapie z powrotem
do bezpiecznej i swojskiej kałuży
Interwencja
rozsiewamy nienawiść gęsto sypiemy
jadowite nasionka sadzimy wrogość ziarnko
przy ziarnku podlewamy tę uprawę trującym jadem
zawiści nawozimy toksycznymi odżywkami wszelkich
odmian antagonizmu radośnie ochoczo
z wielkim zaangażowaniem
nieustająco
ciemność się powiększa gęstnieje zastyga
w twardą skałę wokół nas i w nas do samej
głębi ducha
w dziewiczych ostępach borów
nad rzekami strumykami jeziorami
na brzegu morza
mgła się podnosi srebrna i świetlista
wychodzą z niej światowidy (zwęglone twarze
ożywają ręce podnoszą się władczo)
za nimi zastępy słowiańskich bogów hufce boginek
dziwożony utopce strzygi syreny driady
rusałki bazyliszki wiły południce
ruszają
w sukurs bogom współcześnie wyznawanym a może
przeciwko ich zwalczającym się czcicielom
perun na razie tylko
sprawdza moc swoich błyskawic
Utopiec
stara chałupa suszy zmurszałe belki w porannym słońcu
postękując mości się w bezpieczniejszej pozycji
bardziej na prawym boku a tuż obok rzeka w odwrocie
na kopcu granicznym jej wpływów
obok suszarni przybyło okorowanych gałęzi
dobrych na podpałkę
nieco przeźroczysty utopiec
(takie byty znikają wraz z wiarą w ich istnienie)
zsuwa się z cembrowiny studni
odgarnia zielone włosy sprzed wyłupiastych ślepiów
i odważnie rusza przez mokre podwórze
(odciski błoniastych stóp znikają za nim momentalnie a może
wcale ich nie było?)
na przeszukanie wnętrza opuszczonej chaty
potrzeba tyle czasu by zaschnął błotnisty ślad na progu
powracający utopiec gęstnieje nad nim z radości
a potem znów blednie
rzeka opowiada o wielu twarzach schylających się
nad wodą o lęku fascynacji i zachwycie
a w studni została kolorowa dziecięca piłka pocieszycielka
osamotnionego straszydła
(znikające demony nie mogą podnosić przedmiotów)
wrócę obiecuje utopiec przed wejściem w fale
Kołysanka
Na środku obszernej izby
znów kołyszę młodszą siostrę
Siedzę na jednym z wyższych boków
zielonej kołyski z nogami na puchowym
materacyku i pracowicie naciskam go
stopami maszeruję lewa prawa
lewa prawa
Bieguny bujają się rytmicznie
niczym wahadło zegara
Znów zbyt głośno śpiewam i babcia
strofuje mnie ostrzegawczym psykaniem
Wiatr przelatuje obok nas drgają ściany
izby faluje dach i wszystkie belki domu
Przymykam oczy aby jeszcze przez chwilę
nie uleciał
Nieobecność
Kumuluje się nawarstwia
wypełnia najpierw fotele kanapę
potem przestrzeń na dywanie
Tam zaczyna od jasnego prostokąta
wygrzanego przez słońce
zaglądające przez okno
(w czasach obecności zawsze tam
było leniuchowanie w pogodne dni)
Potem nieobecność zajmuje cały pokój
kuchnię i inne pomieszczenia
W przedpokoju jest niecierpliwa
nie może się doczekać kiedy włożę buty
Na zewnątrz jest tyle miejsc do zagarnięcia
Czekają ulice place drogi za miastem
ścieżki w lesie zarośla nad rzekami
Nieobecność wygrywa z pamięcią
Przez wyobrażenie przechodzi dłoń
Nie ma ono zapachu ani ciepła
Mówią że czas
zaczaruje wspomnienie w obecność
Koło
Używane powszechnie popularnie nagminnie
Od dawna
Pospolite jak wróble albo piasek
nad brzegami mórz
Działało
zanim zbudował je człowiek i zaliczył do swoich
najbardziej doniosłych wynalazków
Budujemy szałas ziemiankę dom z drewnianych
bali z cegły z pustaków z wielkiej płyty
bunkier betonowy
Szałas dom z drewnianych bali
Pachnie żywicą skrzypi o ptasich gniazdach
i szumie wiatru w gałęziach który cieszy się
że bunkier tym razem okazał się zbędny
a szałas jest tylko miejscem zabaw dzieci
którym śnią się nocą przodkowie z jaskiń i szałasów
więc potem polują na grubego zwierza
ukrytego
na pewno
w kępie jaśminu
Trwanie
Początek
Czas i przestrzeń
Wokół nas rozwijają się i zapadają galaktyki
Supernowe obejmują ognistymi ramionami
żywe światy
Czarne dziury pochłaniają materię
Horyzont zdarzeń ogromnieje
W Filarach Stworzenia rodzą się
nowe gwiazdy
Z rzadka wirują dyski planetarne
Wabi nas
ognista kula gwiazdy
Rosną nam płetwy, skrzydła
kopyta, rogi, szpony, zwoje mózgowe
Rozłupujemy orzechy, czaszki, atomy
Zapalamy światło jaśniejsze od słońca
Błądzimy
Przypadek znajduje nowe możliwości
Jak zawsze
……………………..
Mamy parę miliardów lat nowego czasu
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl
Mam szczęście być posiadaczką tomów poezji (jak również prozy) Danuty Sułkowskiej. To mądra głęboko refleksyjna poezja. Gratuluję autorce.