Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
131

Odyseja kosmiczna 2001. 55 lat później

To był jeden z tych filmowych seansów, które utrwaliły mi się w pamięci. Początek lat siedemdziesiątych, prawie pusta sala kinowa i dziwny film, niepodobny do żadnego z dotąd widzianych. „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka (1968). Jednocześnie nudny, monotonny, statyczny, strasznie długi i zarazem fascynujący hipnotyzującym obrazem i atmosferą. Jasne wnętrze statku kosmicznego, astronauci w białych kombinezonach, przetykane naprzemiennie obrazem  statku płynącego pośród gwiezdnego mroku, przy akompaniamencie dochodzących z offu taktów walca Johanna Straussa „Nad modrym Dunajem”. Dziś, gdyby nie te dźwięki, mógłbym tę scenę skojarzyć ze słynnym powiedzenie Blaise Pascala o „przerażającej ciszy tych niezmierzonych przestrzeni”. I ta pierwsza, otwierająca film scena z czarnym, połyskliwym „monolitem” w prostokątnym kształcie, otoczonym przez zaaferowane małpy. „2001: Odyseja kosmiczna” – taki był tytuł filmu – data na początku, słowa po nich, jak w angielskim oryginale powieści. W wydaniu poznańskiego „Rebisu” porządek tytułu jest odwrócony. Domyślam się, że bierze się to z metryki powieści Arthura C. Clarke (1917-2008), jednego z najważniejszych klasyków gatunku science fiction, laureata wszystkich najważniejszych nagród za dokonania w tej domenie literackiej. 55 lat temu data 2001 była bowiem datą z odległej, trudnej do wyobrażenia przyszłości. Dla nas dziś to data z dość już odległej przeszłości, bo sprzed 22 lat.

„Na sawannach Afryki u zarania ludzkości pojawia się tajemniczy monolit. Mija czas… W XX wieku na księżycu zostaje odkryty podobny artefakt, który emituje sygnał w głąb kosmosu. Ludzie postanawiają nawiązać kontakt z innymi inteligentnymi istotami i organizują wyprawę. Ku pierścieniom Saturna wyrusza statek kosmiczny „Discovery”, którego załoga nie zna jednak prawdziwego celu misji. Ten jest znany jedynie pokładowemu superkomputerowi HAL 9000. Wkrótce dochodzi on do wniosku, że ludzie przeszkadzają mu w realizacji zadania…”. O tym traktuje „Odyseja kosmiczna 2001”. Jakże profetyczne było choćby to przeczucie, przeszło pół wieku temu, AI, Sztucznej Inteligencji.

Mimo pewnych anachronizmów „trącących myszką” (z dzisiejszego punktu widzenia) w fabule i obrazie świata przedstawionego, czyta się ten powieścio-scenariusz znakomicie. Ma on fascynującą atmosferę, klimat, aurę. Tekst samej „Odysei” poprzedzony jest wstępem autorstwa Clarke’a pochodzący z 1989 roku, w którym bardzo interesująco opisuje on losy powstania pomysłu, scenariusza, jego ewolucji oraz powstania filmu, współpracy z Kubrickiem oraz tło tamtych czasów.

Arthur C. Clarke – „Odyseja kosmiczna 2001”, przekład Radosław Kot, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2022, str. 274, ISBN 978-83-8188-496-9

Grzanie się przy Nietzschem czyli powrót do niczego

Mroczne konotacje związane z filozofią Friedricha Nietzschego, tak potocznie i stereotypowo rzecz biorąc, słabo kojarzą się z kultura francuską z jej tradycjami oświeceniowej jasności, dążeniem do ładu kojarzącego się z geometrycznymi ogrodami. Jednak to tylko szablon wyobrażeniowy. Francuscy intelektualiści także potrafią być mroczni. Wystarczy sięgnąć do Pascala, z jego uczuciem grozy wobec otaczających go „niezmierzonych przestworzy”. Do markiza de Sade z jego mrocznym, krańcowo fizjologicznym seksualizmem, przez który drążył niczym tunel  prowadzący do najgłębszych pokładów ludzkiej natury. Do egzystencjalistów z Camusem i Sartrem, którzy starali się zapełnić mroczną pustkę etyczną XX wieku nowymi wartościami i nie znajdowali pocieszenia w urokach Paryża, w którym żyli. Do takich mrocznych raczej i „ciężkich” francuskich myślicieli należał Georges Bataille (1897-1962), uznawany ze jedenego z prekursorów pozytywizmu, filozof, krytyk literacki, eseista, autor bardzo subiektywnego światopoglądu i twórcą języka, którym go wyrażał. Był autorem m.in. „Historii erotyzmu” czy „Literatura a zło” (1957). Jego „O Nietzschem” ukazał się nakładem Instytutu Mikołowskiego imienia Rafała Wojaczka w przekładzie Jakuba Dąbrowskiego.

 Bataille traktował swoje pisanie jako intelektualną prowokację, ale nie była to prowokacja łatwa, przez każdego zrozumiała. Język Bataille’a jest szalenie (i to słowo nie jest w tym przypadku przymiotnikiem przesadnym) hermetyczny, trudny, enigmatyczny, pełen zdań-zagadek, paradoksów, formuł aforystycznych. Problematykę jego twórczej refleksji także niełatwo jest nazwać. To refleksja nad ludzką naturą, przede wszystkim jej sferą uwewnętrznioną, nad naturą bytu, moralnością, emocjami. Bataille nie był filozofem-monistą, przywiązanym do jakiegoś jednego traktu myślowego czy systemu. Jego refleksja filozoficzna ma cechy panrefleksji, właściwie nie ma takiej sfery ludzkiej egzystencji wewnętrznej, której by nie podjął, lub której by nie dotknął.

„O Nietzschem” to jeden z wcześniejszych (1946) tekstów Bataille’a. Jak jawi się niemiecki filozof  w myśli francuskiego, jak na niego wpłynął, dlaczego o nim właśnie napisał, bo to jedyny filozof, któremu poświęcił odrębny tekst? Teksty, a raczej ich zbiór, bo całość składa się z kilku esejów oraz zapisków z 1944 roku. Eseje nie mają formy zwartych wykładów naukowymi o Nietzschem, ich język nie jest uniwersytecki. Sam niemiecki filozof jest w nich obecny jakby dygresyjnie, mimochodem, jak cukier rozpuszczony w „filiżance herbaty”, raczej jak wspornik myślenia Bataille’a niż główny, bohater jego rozważań filozoficznych. Jest Nietzsche obecny w jego tekstach niczym bakalie rozprowadzone w keksie. Pisze o nim Bataille we wstępie m.in. jako o myślicielu, który doprowadził do „zniesienia obowiązku dobra” , a także jako zaciętym wrogu tej niemczyzny czy niemieckości, „przeklinającym tępe szaleństwo, nienawistne i zadowolone z siebie, które opanowało niemieckie umysły po roku 1870, a które ma swoją kulminację w wybuchach hitleryzmu”. („radykalna niekompatybilność”). „Pangermańska propaganda przyprawiała go o mdłości” – podkreśla Bataille. Pisze też o Nietzschem jako o „piszącym własną krwią” , a o jego spuściźnie,  w perspektywie działania, jako o „poronionym płodzie”, ale niezwykle inspirującym, bo tworzącej fascynującą, choć straszliwą wizję człowieka, „niezależną od celu moralnego i służby jakiemuś Bogu”. Bataille widzi Nietzschego jako filozofie, którego życie było klęską, a jego filozofia, labirynt sprzeczności, choć nie przeszła w oczekiwane działanie, to „rozpuściła się w całości”. Jak cukier w herbacie. Nietzsche przepuszczony przez Bataille’a, przez jego myślową maszynkę. Wstęp poprzedzony jest następującym mottem, cytatem z Nietzschego: „Chcecie rozgrzać się przy mnie? Radzę wam, nie zbliżajcie się za bardzo: inaczej moglibyście osmalić dłonie. Bo trzeba wam wiedzieć, że jestem zbyt płomienny. Z największym trudem powstrzymuje ogień, by nie buchał z mojego ciała”.

„Nietzsche marzył o człowieku, który nie uciekałby przed swoim tragicznym losem, ale pokochałby go i wcielił w zgodzie ze sobą” – powiada Bataille. Byłby to „człowiek całkowity”, wolny, niezależny, ktoś w połowie drogi między człowiekiem współczesnym a nadczłowiekiem”. Jeden z najbardziej wyróżniających się cech myśli Nietzschego Widział Bataille w wyniesieniu ponad wszystko wartości dionizyjskich, nieskończonego upojenia i entuzjazmu”, a jego doświadczenie wewnętrzne jako mistyczne.

O bardzo interesujących aspektach filozofii Nietzschego traktuje posłowie Jakuba Dąbrowskiego „Bataille – na ścieżkach nihilizmu”. Dąbrowski przytacza sformułowanie Heideggera, który wyróżnił trzy cechy konstytutywne nihilizmu: upadek nadrzędnych wartości, brak porządkującej jedności oraz brak transcendencji, która staje się jedynie wyobrażeniem jednostkowych emocji (indywidualnej wiary). To ujęcie jest bliskie potocznemu wyobrażeniu o nihiliźmie jako o formie zła. Tymczasem autor posłowia zwraca uwagę na to, że Nietzsche postrzegał nihilizm jako kategorię dodatnią, mówiąc kolokwialnie – jako dobro. Taka konstatacja może być dla wielu zaskakująca. Jednak Bataille uważał, że w XX wieku człowieczeństwo zostało skompromitowane, więc i owe wartości, które uważano za przeciwieństwo nihilizmu uległy deprecjacji. A ponieważ centralnym punktem antropologii Nietzschego był nadczłowiek powodowany wolą mocy, więc powstało nowe źródło tworzenia nowych wartości, w miejsce skompromitowanych starych. W tym momencie Dąbrowski przywołuje Schopenhauera, z jego uznaniem woli za bezsensowny, ślepy witalizm, widząc w tym zasadniczą różnicę z Nietzschem, który – przeciwnie – widział w woli źródło nadziei na przekroczenie ludzkich ograniczeń i wzniesienie ku wyższych formom bytu. Współcześni interpretatorzy myśli Nietzschego, Giovanni Vattimo i N. Land, który uznał „O Nietzschem” za najważniejsze dzieło poświęcone filozofii twórcy „Woli mocy” wątek walorów nihilizmu kontynuowali. Zdaniem Landa nie jest on upadkiem, lecz pozytywnym impulsem, dzięki czemu Nietzsche stał się założycielem ponowoczesności. Konsekwentny wykład walorów nihilizmu dał Vattimo, który widział  w nim kontre w stosunku do ontologicznego dogmatyzmu (m.in. Filozofii Tomasza z Akwinu). „W optyce Vattimo nihilizm nie prowadzi do deprawacji”, lecz sprzeciwia się dogmatyzmowi. Uważa on, że skostniałe myślenie dogmatyczne powinno się zastąpić hermeneutycznym. Dlatego to nihilizm stoi po stronie prawdy, a na pewno rozbija odwieczne schematy myślenia, otwiera drogę do otwartego myślenia. Jego korzeniem jest uznanie: postępującej dehumanizacji świat, fatalizmu, braku moralizowania oraz ucieczki przed „powszechnymi wartościami”. Te cztery zasady „mają stanowić punkt wyjścia dla dla człowieka, który odrzucił już wszystkie rozumowe przesądy” – zauważa Dąbrowski. W sumie, w ujęciu autora posłowia Bataille, Vattimo i Land, idąc tropem Nietzschego, podkreślają „pozytywny charakter pustki, braku, niczego, bo z nich bierze się cały świat”. Warto przestudiować ten fascynujący tekst.

Georges Bataille – „O Nietzschem”, tłumaczenie Jakub Dąbrowski, Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka,  Mikołów 2022, str. 189, ISBN 978-83-65250-99-5

Lektura jako zmaganie z nieoczywistością

To dobrze, że Państwowy Instytut Wydawniczy, obok prezentacji literatury  obcej i polskiej, tej już uznanej, renomowanej, wydaje także prozę eksperymentalną, nieoczywistą treściowo i formalnie. To także forma spełniania roli kulturotwórczej. Ten rodzaj prozy często niełatwo się czyta, bywa irytująca, ale stanowiła ona i stanowi niezbędną laboratoryjną retortę bez której literatura nie mogłaby na dłuższą metę należycie oddychać i przeobrażać się. Bez której by kostniała.

Kolejna pozycja z PIW-owskiej serii Polska Proza Współczesna, to „Pięć i pół kobiety” Miłosza Waligórskiego. „Trzynaście składających się na tom opowiadań, można najprościej – za Robertem Walserem – nazwać utworami prozatorskimi (Prosastücke). Cechuje je szczątkowa akcja i rozbudowana warstwa eseistyczna. Wspólnym mianownikiem jest koncept przeglądającego się w sobie języka, który raz sam się unicestwia, to znów samoczynnie się konstytuuje. Stąd różny status ontologiczny postaci: od sugestywnie odmalowanych aż po „widma”, których nie-obecność jest jednak równie ważna dla świata przedstawionego jak obecność „pełnokrwistych” bohaterów. Te dwie płaszczyzny: to, co jest, i to, co nie-i-jest, dopełniają się, tworząc całość, jak ciało i jego cień. Tę prozę charakteryzuje szczątkowa akcja i głęboki namysł nad znaczeniem i brzmieniem słów” – czytamy w wydawniczej nocie.

Czytanie tego rodzaju prozy, choć niejednokrotnie jej lektura polega na trudnym zmaganiu się z nią, na odszyfrowywaniu znaczeń, sensów, na szarpaninie z językiem i hermetycznością, z nieprzenikalnością. To ten rodzaj lektury, który nie jest przyjemną konsumpcją dobrze znanej potrawy, lecz jakiegoś kulinarnego „wynalazku”, którego smak na początku wydaje się nam nie do przyjęcia, ćwiczenie się w cierpliwości we wnikaniu w dziwactwa cudzej wyobraźni, cierpliwości, która niejednokrotnie, jakże opłaca się na dłuższą metę. Miłośników literatury zachęcam więc do takich ćwiczeń.

Miłosz Waligórski to poeta i tłumacz urodziny w 1981 r. w Bydgoszczy. Z wykształcenia slawista i hungarysta. Pracuje w Nowym Sadzie jako lektor języka polskiego. Przekłady i teksty własne publikował w czasopismach (m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Twórczości”, „Odrze”, „Wyspie”, „Czasie Kultury”, „Tekstualiach”, „RED-zie”, „Akcencie”, „FA-arcie”). Opublikował również tom poetyckiej prozy „36 sposobów na pustkę” (2012). Dla Państwowego Instytutu Wydawniczego tłumaczył m.in. Prozę nowelistyczną węgierskiego modernisty, tragicznego Gézy Csátha.

Miłosz Waligórski – „Pięć i pół kobiety”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 204, ISBN 978-83-8196-473-9

Podsłuchy, podglądy, lecące i stojące ekscentrycznego inteligenta

To świetnie, że Państwowy Instytut Wydawniczy edytuje, obok klasyki, także polską prozę współczesną, bo obok tradycji literackiej i prozy wypróbowanej potrzebna jest też retorta nowości. Podczas lektury „Zaszłości” nie sposób uwolnić się od skojarzeń z prozą Mirona Białoszewskiego. I nieprzypadkowo, bo Adam Poprawa jako filolog i krytyk literacki Białoszewskim się zajmuje i pisze obecnie o nim książkę biograficzną. Nie znaczy to jednak, że mimo podobieństw stylistycznych, językowych, nie jest to epigoństwo czy mechaniczne naśladownictwo autora „Prozy lecącej, procy stojącej” i „Szumów, zlepów, ciągów”. Proza Poprawy odznacza się sobie właściwą, indywidualną fakturą. „Miłosny dziennik inteligenta. Autobiograficzny bohater przypatruje się światu, innym, językowi. Przede wszystkim językowi. W „Zaszłościach” sporo się czyta, słucha, ogląda, stąd ślady wielkiej literatury i gazet, arcydzieł i rozrywek. Bohater tej prozy, jak się zdaje, uważa, że składamy się w znacznej, istotnej mierze z książek, muzyki i ludzi, których wybraliśmy. Proza Poprawy to dziennik pozorny, Owszem postać narratora i zapiski w porządku czasu stanowią szkielet kompozycyjny, ale w gruncie rzeczy bohaterem tych zapisów z rzeczywistości jest język; uwolniony od poprawnościowych zasad, w formie zapisków, drobiazgów i urywków pozwala generować znaczenia i sensy” – napisano w nocie wydawniczej.

Janusz Drzewucki napisał o „Zaszłościach”, że to rzecz o współczesnym, nowoczesnym i ponowoczesnym języku polskim; o tym, że nie ma jednego języka, że tych języków jest kilka, że raz one się przeplatają czy krzyżują, innym razem pozostają wobec siebie niezależne. W wielości tychże języków możemy usłyszeć także własny język, którego używamy bezwiednie. „Zaszłości” wiele zawdzięczają „Szumom, zlepom, ciągom” Mirona Białoszewskiego (zresztą przywoływanego wielokrotnie w książce). Na myśl przychodzą „Trenta Tre” i „Panna Lilianka” Ryszarda Szuberta, a nawet „Wirówka nonsensu” i „Nowy taniec la-ba-da” Janusza Głowackiego . Czy to znaczy, że Poprawa jest wtórny? Nie, bowiem żywa polszczyzna zmienia się i inny jej stan zapisali, udokumentowali Białoszewski czy Schubert, a inny zapisuje Poprawa”.

Jerzy Jarniewicz zwrócił uwagę na to, że Poprawa „słucha i podpatruje”, jak „wytrawny kolekcjoner kuriozów słownych i obyczajowych, kronikarz tego wszystkiego, co przytrafia się, pojawia i znika, zanim się na dobre wykluje (…). Jednak nie w kolekcjonerstwie tkwi siła tych prozatorskich miniatur, ale w ich języku, harcującym i peryferyjnym, akcydensowym i półgębkowym, którym autor do naszych osobliwości powszednich tak bardzo skutecznie się dobiera”.

Adam Poprawa (rocznik 1959), to filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, prozaik. Pracuje na polonistyce Uniwersytetu Wrocławskiego. Wydał m.in. tomy prozatorskie „Walce wolne, walce szybkie” ( 2009, nominacja do Nagrody Nike), „Kobyłka apokalipsy” ( 2014), zbiór „Szykista. Felietony po kulturze (2020). Opracował odcenzurowaną edycję „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Białoszewskiego ( 2014) oraz nowe, poszerzone wydanie „Języka poetyckiego” Mirona Białoszewskiego Stanisława Barańczaka ( 2016) i zbiór tekstów tego autora o kulturze masowej („Odbiorca ubezwłasnowolniony” ( 2017). Przetłumaczył „Epifanie Joyce’a ( 2016). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Doprawdy, smak lektury „Zaszłości” Adama Poprawy, utalentowanego „mironoida” dowodzi, że bogate, atrakcyjne i oryginalne jest w polskiej prozie dziedzictwo Niezrównanego, Inspirującego Mirona Białoszewskiego.

Adam Poprawa – „Zaszłości”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Seria: Polska Proza Współczesna, Warszawa 2023, str. 231, ISBN 978-83-8196-485-2

Zwierzenia dojrzałego mężczyzny

Gdyby nie Państwowy Instytut Wydawniczy, wgląd zainteresowanych w nowe nazwiska i zjawiska z kręgu polskiej prozy współczesnej byłby bardzo ograniczony. Wprawdzie, jak dowiedziałem się z jednej z gazet, rekordy popularności biją autorzy (konkretnie mowa jest o jedne, młodej autorce) publikujący wyłącznie w internecie, ale nie mam ochoty zgłębiać tego zjawiska, bo świat literatury czytanej z ekranu elektronicznego to nie mój świat i nigdy nim nie będzie.

Po serii lektur z zakresu, który można umownie określić jako prozę eksperymentalną, a której esencja zawiera się języku, w formie, wziąłem w dłonie powieść innego typu. „Chłopiec w ogniu” Alana Sasinowskiego (debiutował w 2010 roku i ma już na koncie kilka tytułów, ale zetknąłem się z jego nazwiskiem po raz pierwszy) ma właściwie formę, którą można określić jako klasyczną, tradycyjną. Brak w niej co prawda typowej fabuły, intrygi, ale świat przedstawiony autora jest nam dobrze znany z codzienności, daleki od jakichkolwiek tzw. „udziwnień” językowych, narracyjnych, czasoprzestrzennych. To rodzaj zwierzeń dojrzałego mężczyzny z jego perypetii z kobietami, z zawiłości i utrudnień jakie go na tej drodze spotykają. Nie są to doświadczenia bardzo optymistyczne, w tle przewija się nuta sceptycyzmu w stosunku do kobiet, a nawet delikatnego, acz zauważalnego mizoginizmu. Jest to też rzecz o próbie dojrzewania mężczyzny, próbie znalezienia sobie przez niego miejsca w świecie, w którym kobiety odgrywają coraz bardziej znaczącą rolę. Bohater powieści nie jest ani zimny ani gorący, raczej letni. Autor nie próbuje stworzyć syntetycznego portretu współczesnego społeczeństwa. Nie ma w tle mocnego pulsu życia, nie ma polityki, problemów społecznych, ekonomicznych i światopoglądowych. Jest tylko główny bohater i jego doznania i problemy. „Chłopiec w ogniu” nie jest prozą porywającą, inspirującą, wprawiającą w czytelniczy trans. To sprawozdanie, raport ze stanu zwykłości. To cząstkowy obrazek z panoramy życia społecznego współczesnych Polaków, ale warto po niego sięgnąć. Z takich pojednyńczych kamyków składa się syntetyczny obraz, mozaika naszej rzeczywistości.

Alan Sasinowski – „Chłopiec w ogniu”, Polska Proza Współczesna, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 163, ISBN 978-83-8196-543-9

Montaliański zwierzyniec

„Io” Jerzego Skolimowskiego przypomniał – w obszarze sztuki – o zwierzętach, a ściśle biorąc o jednym, o osiołku. Obraz zwierząt i ich kondycji w literaturze, filmie, malarstwie, to temat na obszerne studium naukowe. Mniej natomiast kojarzą się zwierzęta z poezją, może dlatego, że  bardziej adekwatny jest do nich realistyczny mimetyzm prozy niż metafora, metafizyk i liryzm poezji. Był jednak poeta, i to wybitny (literacki Nobel 1975), który poświęcił zwierzętom spory segment swojej poezji. To Eugenio Montale (1896-1981). Temu właśnie pasmu poetyckiego poświęcony jest wybór jego poezji „Zwierzęce tropy”. „Fauna” była dla niego tak ważna, że uważano go za poetę nią „zahipnotyzowanego”. Nie jest to poezja sentymentalna o zwierzętach, ani prosty hołd im oddawany. Nie jest to też rodzaj poetyckiego „katalogu” zwierzęcego świata o A do Z. Zwierzęta ewokują we włoskim poecie bardzo skomplikowane, wyrafinowane, wręcz metafizyczne refleksje. Świadczy o tym choćby to, że tom poprzedzają uwagi tłumaczy, którzy interpretują „zwierzęcą” część  poezji Montalego, poprzedzając to zarysem biografii i twórczości tego poety, skrajnego pesymisty i ewokatora bólu istnienia (male di vivere, z niemiecka zwanego weltschmerzem). „Świat fauny u Montalego nie jest więc jednoznacznie wartościowany. Poeta celowo komplikuje swoją refleksję na temat zwierząt, ale i relacji jakie próbuje z nimi nawiązać człowiek. Montaliański zwierzyniec to rodzaj poetyckiego nieoczywistego świata, ale też wyjątkowa soczewka, przez którą poeta przygląda się ludziom. Człowiek będący zarazem częścią natury i jej największym wrogiem, musi umieć zobaczyć zwierzę, zachwycić się nim, pochylić nad jego losem, a także uszanować jego odrębność. Montale doskonale zna świat fauny, zafascynowany nim, traktujący każde spotkanie ze zwierzętami jako źródło inspiracji, poświęcił ssakom, ptakom, gadom, płazom, rybom i owadom liczne wiersze.

„Odczuwam skruchę, że zmiażdżyłem komara na ścianie, mrówkę na podłodze”; „Gdy upadasz po szybkim strzale (…) ja także kulę się, ja także płonę w rowie”. Jednak Montale nie stawia wyraźnej granicy między światem ludzkim a światem zwierzęcym, między cierpieniem ludzi a cierpieniem zwierząt. Poeta pragnie zgłębić naturę świata zwierząt. Jak napisali we wstępie tłumacze, ich celem było „uchwycenie w poezji włoskiego noblisty mistrzowskiej precyzji, z jaką przywołuje bogactwo zwierzęcych gatunków i ukazanie choć po części wrażliwości, z jaką poeta mówi o swoich braciach mniejszych”. Inny aspekt zwierzęcej poezji Montalego zaakcentował w posłowiu Antonino Musumeci, o czym świadczy tytuł jego teksty: „Bestiariusz Montalego”. Mniej akcentuje on współodczuwanie poety ze zwierzętami, w większym to, co jest bardziej właściwe duchowości włoskiej, skłonnej do niesamowitości, makabryczności, demoniczności i bardziej otwartej na godzenie się ze złem. „Samotność „martwej pory roku” zdaje się wypełniać złowieszczymi bytami. Cała seria zwierząt (…) towarzyszy „świętu nieludzkich mitów” i celebruje ich okrutne rytuały. To zwierzęta z koszmaru, o epidermicznej reakcji. Musumeci akcentuje „okropność” czającą się w świecie zwierząt, łączącą breuglowską fantazję z groteskowym misterium. Jeśli kogoś dziwi takie dowartościowanie zwierząt jak w poezji Montalego, niech sobie przypomni Ezopa, La Fontaine’a czy Ignacego Krasickiego. Każdy z nich opisał świat ludzki sięgając po zwierzęce maski. Nie stało się to bez powodu.

Eugenio Montale – „Zwierzęce tropy. Wybór poezji”, przekład Paulina Malicka, Alessio Mangiapelo, Magdalena Śniedziewska, posłowie Antonino Musumeci, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2022, str. 294, ISBN 978-83

Raczej bandytyzm, niż mesjanizm

Po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej zainteresowanie Rosją i mechanizmami, które nią rządzą, wzrosło intensywnie. Cały światowy komentariat na wyścigi analizuje syndrom rosyjski, postać Władimira Putina oraz rozmaite sfery rosyjskiego życia, militarnego, ekonomicznego, społecznego etc. To zrozumiałe, że wiele narodów, państw, społeczeństw poczuło się po 24 lutego 2022 roku w większym czy mniejszym stopniu, mniej czy bardziej bezpośrednio zagrożonych rosyjską agresją.

Do grona komentatorów prezentujących swój punkt widzenia na kwestię rosyjską dołączył też polski publicysta Piotr Skwieciński, od szeregu lat pracujący w Moskwie. Swoje rozważania, wydane nakładem Teologii Politycznej rozpoczyna Skwieciński od cytatu z Waltera Schubarta, niemieckiego filozofa kultury z początku XX wieku: „Rosjanie odruchowo wiążą swoje problemy i cele polityczne z najważniejszymi zagadnieniami ludzkiej egzystencji. Nie odnaleźliby żadnego sensu w losie własnego narodu, gdyby jednocześnie nie odkrywał im on losu całego świata. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że Rosjanie posiadają doprawdy najgłębszą i wszechogarniającą narodową ideę – ideę zabawienia całej ludzkości”.

Powołanie się na efektowną teorię myśliciela sprzed wieku od początku nadaje pracy Skwiecińskiego historiozoficzny sznyt, ale realna ocena obecnej Rosji skłania do sceptycyzmu w stosunku do tego rodzaju koncepcji interpretacyjnych. Wydają się one być zbyt dla współczesnej Rosji pochlebne, jako że prawda jest raczej dużo bardziej prosta. Wypada się raczej obawiać, że nie przywołany w cytacie narodowy rosyjski mistyczny mesjanizm, ale naga, brutalna siła, nagie interesy ekonomiczne oraz imperatyw państwa bandyckiego kierują Rosją i jej władzą. Abstrakcyjny charakter teorii Schubarta zdaje się potwierdzać też fakt, że był on zafascynowany Rosją i jej kulturą, wydawał się szczerze wierzyć, że Rosja zbawi Europę, a to właśnie takie fascynacje inspirują do podobnych, nieco fantazyjnych, efektownych koncepcji. Zresztą, osobisty los Schubarta, śmierć w radzieckim łagrze w Kazachstanie  w 1942 roku, okazał się ponurą, ironiczną puentą jego rosyjskiej fascynacji. Skądinąd, rolę membrany koncepcji Schubarta odegrali, jakże by inaczej, rosyjscy, wielkoruscy nacjonaliści, także spod znaku cerkwi prawosławnej, „obrońcy Dobra” i „bojownicy przeciw światowemu Złu”, „toczący bitwę z Antychrystem”. Jakże znamienne jest, że często narody o wątpliwej reputacji budują swoje samopoczucie poprzez samodurstwo i nacjonalistyczną pychę, nieracjonalna, ale pełną złej energii. Dlatego użycie przez Skwiecińskiego zwrotu „intelektualne źródła Buczy” jest  nadaniem znaczenia kompletnie fałszywej tezie. Nie ma żadnych „intelektualnych źródeł Buczy”. Nie ma co do tego mieszać Bierdiajewa, Sołowiowa, Szestowa, Rozanowa, Dostojewskiego, Tiutczewa i innych myślicieli i twórców rosyjskich. Jedynym „źródłem Buczy” jest stara jak świat, ordynarna, brutalna, prymitywna żądza mordu. Po owym „historiozoficznym” wstępie Skwieciński powrócił jednak na tory analizy realistycznej, której dokonał w kilkunastu rozdziałach, aczkolwiek historia systematycznie w tych rozważaniach powraca. Nie jest łatwo zreferować rozważania Skwiecińskiego obejmujące rosyjski „kosmos”, bo sam autor nie znalazł dla nich jakiegoś wyraźnego wspólnego mianownika, nie dążył na siłę do puenty, do zamykającej konkluzji. Pokazał jak Rosja wygląda, w całym jej chaosie i złu. I bardzo trafnie dodał znak zapytania do tytułu swojej pracy „Koniec ruskiego miru”. Bo jeśli dałoby się wyciągnąć z jego książki jakąś ewidentną puentę, jakąś niekwestionowalną konkluzję, to brzmiałaby ona tak: nic z tego, co można zaobserwować w Rosji, ani na jotę nie zwiastuje „końca ruskiego miru”. Niestety. I nie ja jeden chciałbym się mylić.

Piotr Skwieciński – „Koniec ruskiego miru? O ideowych źródłach rosyjskiej agresji”, Teologia Polityczna, Warszawa 2022, str. 259, ISBN 978-83-67065-27-6

Goebbels na sweet fotce z Marszałkiem

„Po godzinie 18.00 w sali Resursy Obywatelskiej w Warszawie minister Goebbels wygłosił półtoragodzinny referat pod tytułem „Narodowosocjalistyczne Niemcy jako czynnik pokoju europejskiego”. Wcześniej gości powitał profesor Tadeusz Zieliński, następnie w języku niemieckim zwrócił się do Goebbelsa. Budynek szczelnie obstawiono policją, a na Krakowskim Przedmieściu wyłączono ruch kołowy. W trakcie odczytu obecni byli najwyżsi przedstawiciele polskiej polityki i nauki. Według „Gazety Polskiej”, która była gazeta prorządową i nie krytykowała  Goebbelsa, wygłosił on prelekcję „z właściwą sobie swobodą, skupiając nieprzerwanie uwagę publiczności na poruszanych tematach, których zebrani wysłuchali z dużym zainteresowaniem”. Ponadto dzienni dodawał, „Minister Goebbels cieszy się opinią doskonałego mówcy, posiada wyborna dykcje, ożywia wywody trafnymi akcentami namiętności i siły” – tak Bartosz Borkowski, autor wydanego przez „Bellonę” zbioru tekstów „Ku wojnie” opisuje fragment pobytu w Polsce Josepha Goebbelsa, który 13 czerwca 1934 wylądował w Warszawie potężnym statkiem , Junkersem G 38 „Hindenburg”, złożył wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza, gdzie orkiestra wojskowa wykonała niemiecki hymn „Horst Wessel Lied”, odwiedził groby żołnierzy niemieckich na Powązkach, odwiedził Zamek Królewski, sfotografował się w Belwederze u boku Józefa Piłsudskiego, która to fotografia znalazła się na barwnej okładce „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”,  a odwiedził także Kraków, gdzie zwiedził Wawel, Muzeum Narodowe, Uniwersytet Jagielloński, kościół Franciszkanów i zachwycił się kościołem Mariackim.

Jest to epizod wprawdzie odnotowywany w szeregu publikacji historycznych, ale po raz pierwszy przeczytałem taką uszczegółowioną z niego relację opartą na doniesieniach ówczesnej prasy. I na tym właśnie polega walor pracy Borkowskiego – na podbudowaniu sekwencji powszechnie dostępnej wiedzy faktograficznej z licznych syntez poświęconych polityce polskiej lat trzydziestych XX wieku podobnie smakowitymi, detalicznymi, przemawiającymi do wyobraźni „obrazkami”. Wywołują one także poboczne asocjacje, jak na przykład ta związana z postacią wspomnianego profesora Tadeusza Zielińskiego (1859-1944), osoby w najmniejszym stopniu nie związanej z polityką. Ten wybitny uczony, znawca literatury starożytnej Grecji i Rzymu, autor fundamentalnych dzieł z tego zakresu, był absolwentem uniwersytetów niemieckich i germanofilem, którego po wkroczeniu do Polski Niemcy ewakuowali ochronnie do Niemiec, gdzie zmarł i został pochowany w 1944 roku. Borkowski cytuje także zapisek z dziennika Goebbelsa po spotkaniu z Piłsudskim: „Marszałek jest faktycznie chory. Ale rozmawia ze mną prawie godzinę. Bardzo jowialny i szarmancki. Na wpół Azjata. (…) Stary rewolucjonista. Piłsudski trzyma Polskę w swych rękach. Wielki człowiek i fanatyczny Polak (…) Despota jak sądzę. Podczas rozmowy sypie anegdotami”. Podobnie barwnie i nieabstrakcyjnie opowiada autor o historii ostatnich lat przed wojną, m.in. o wizycie w Polsce hrabiego Galeazzo Ciano, o losie germanofila Władysława Studnickiego, o okolicznościach samobójstwa Walerego Sławka i o innych  sprawach. Do tego bogata ikonografia fotograficzna.

Bartosz Borkowski – „Ku wojnie”, Bellona, Warszawa 2022, str. 397, ISBN 978-83-11-16829-9

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko