Kalina Izabela Zioła – wiersze

0
180


POZNAŃSKIE RETROSPEKCJE

tutaj się urodziłam
i w cieniu Okrąglaka
stawiałam pierwsze kroki

ściskając rękę siostry
szłam przez Plac Młodej Gwardii
do starego przedszkola
przy ulicy Pocztowej

Aleja Stalingradzka
wiodła mnie wprost do szkoły
tornister był taki ciężki!

na ławce w parku pod Zamkiem
poznałam smak papierosa
i pierwszych pocałunków
(papieros mi nie smakował)

dziś nie ma już tych ulic
zmieniły się jak ja
lecz to wciąż moje miasto

tutaj się urodziłam


BOCZNE ULICE

boczne ulice mojego miasta
skrywają wiele tajemnic

w cienistym zaułku
szum drzew zagłusza
zdyszany jęk i szept
namiętnych kochanków

z brudnego podwórka
wznosi się rozpaczliwy
wysoki krzyk kobiety
wtóruje mu basowy
bełkotliwy monolog
i odgłos uderzeń

w ciemnej bramie
z rąk do rąk
przechodzą pieniądze
i małe foliowe torebeczki
czasami można tam znaleźć
rozbitą strzykawkę

o zmroku
na rozświetlone okna opadają
ciężkie powieki zasłon
teraz już nikt nie usłyszy
cichego płaczu
krzywdzonego dziecka

boczne ulice mojego miasta
nie zdradzają tajemnic


LATEM

najbardziej lubię Poznań
znużony letnim upałem
gdy po pustych ulicach
leniwie snują się przechodnie
nie spiesząc donikąd

nad chodnikami
drży rozgrzane powietrze
rozmywając kontury budynków
osiadając na włosach
i wilgotnych ubraniach

zmęczony Pegaz na dachu Opery
wachluje się skrzydłami
czeka na choćby lekki
podmuch wiatru

dzieci beztrosko
moczą nogi w fontannie
ze śmiechem rozpryskują
srebrzyste krople
które słońce spija
z ich opalonych ramion

drzewa pochylają korony
by dać trochę cienia
przywiędłym kwiatom na klombie –
razem wypatrują deszczu

wystawiam twarz do słońca
łapię złociste promienie
i uśmiecham się

wokół unosi się niepowtarzalny
zapach wakacji


NOCNY SPACER

nocne miasto rozjaśnione
kolorowymi plamami neonów
bajkowe miraże
kwitnące w mroku

idę Świętosławską
depczę gwiazdy
spadające z drzew i dachów
na poznański bruk

samochody cicho mruczą
przymykają
zmęczone oczy reflektorów


jeszcze tylko ostatnie
dobranoc wysłane do ciebie
i będę mogła zasnąć

za oknami noc
śpiewa nielicznym przechodniom
dzwonkami tramwajów

pachnie śniegiem


GOLĘCIN

w Golęcinie
sosny szumią tak samo
jak przed laty
pod nogami suchy pył
i wypalona trawa

droga nad Rusałkę
taka znajoma
chociaż kiedyś
zdawała się długa i wyboista

wśród drzew jezioro
ocienione rzęsami szuwarów
wodne trzciny
kołyszą się z wiatrem
opowiadają

idę leśną ścieżką
zbieram opadłe szyszki
i wspomnienia

a sosny wciąż szumią


KOŚCIÓŁ MATKI BOSKIEJ OSTROBRAMSKIEJ W  ANTONINIE

na ołtarzu jasna promienna twarz

słońce prześwietla ten witraż
rysując na ścianach różnobarwne plamy
rozjaśnia mrok zakamarków

łuk marmurowej bramy spina dwie nawy
smukłe kolumny dźwigają setki
rozmodlonych postaci
strzeżonych przez dziwne bestie

siadam ostrożnie na książęcym krześle
wsłuchuję się w odległy śpiew kapłana
i łacińskie słowa sprzed lat –
nie rozumiem ich

spod kamiennej podłogi dobiegają
szepty i stłumiony śmiech
to świadkowie historii zamknięci
w ciemnej krypcie przekomarzają się
chcąc zabić wiekową nudę

w milczeniu zamykam za sobą
ciężkie drzwi
wracam do rzeczywistości


W  ANTONINIE

minęła północ
ciepły mrok otula myśliwski pałac
ucichły nawet ptaki

nagle słyszę stuk końskich kopyt
głośne szczekanie psów i krzyki –
to książę Radziwiłł z kompanią
wyrusza na polowanie

wokół kominka
przesuwają się zwiewne cienie
szmer rozmów jak brzęczenie pszczół
muzyka i kruchy dźwięk kieliszków
szelest jedwabnych sukien

z okrągłej galerii dobiega
tupot małych stóp
srebrny dziecięcy śmiech odbija się
od ścian rozsypuje
i jak szklane kulki toczy po schodach

między tralkami balustrady
migają kolorowe wstążki małych księżniczek –
prawie je widzę

noc powoli blednie
za chwilę zbudzą się ptaki

myśliwi rozpływają się w porannej mgle
przy kominku pusto
na oparciu fotela pozostał zapomniany
jedwabny szal
zauważam ostatni błysk złotych loków
za balustradą

a może to tylko odbicie
wschodzącego nad Antoninem słońca


PORANEK W ANTONINIE

najlepsza kawa to ta poranna
wypita na tarasie
z widokiem na park

trawa jeszcze zmięta
nieuczesana po nocy
ptaki opowiadają sobie
ostatnie sny

słońce przegląda się
w oknach pałacu
różane krzewy prężą liście
ziewając głośno
a nad stawem (o dziwo!)
nie słychać komarów

rozpoczyna się
kolejny dzień rezydencji


W PRACOWNI STANISŁAWA MROWIŃSKIEGO
                                           Irenie Rychły-Mrowińskiej

wśród muszli bibelotów
obrazów i starych koronek
śpi pamięć

nie budzisz jej
swymi cichymi krokami
wtapiasz się
w ten dawno zapomniany
świat

pod rondem kapelusza
skrywasz figlarny uśmiech
i trochę smutku

do twarzy ci Irenko
z tą nostalgią


Cień

na różowej zasłonie w motyle
pozostał twój cień

siedzi przygarbiony
obgryza paznokcie
i stuka
w niewidzialne klawisze komputera

czeka na ciebie

może powinnam zmienić zasłony
żeby nie czekał nadaremnie


OSTATNI LIST

oddalasz się ode mnie błękitniejesz
stajesz się coraz bardziej przezroczysty
rozpływasz jak mgła

jeszcze zza chmur dobiega twój głos
jeszcze próbujesz coś powiedzieć
ale porwany milionem ważnych  spraw
nie możesz zawrócić
znikasz

wieczorem na moją poduszkę
spływa srebrzysty promień wiersza

twój ostatni pożegnalny list


JAK IKAR

otulona bezpiecznym kokonem
czułych słów i obietnic
uwierzyłam
że jak różnobarwny motyl
mogę wzlecieć ku słońcu
zatańczyć na krawędzi tęczy

więc poleciałam

twój oddech rozwiewał  mi włosy
dotykałam wszystkich kolorów
tańczyłam w złotych promieniach
i jak Ikar zapomniałam
że nie wolno bezkarnie
zbliżać się do słońca

poszybowałam nagle w dół
upadek zabolał

już nigdy tak nie zatańczę
mam złamane skrzydło

a może serce


MOMENT

chciałabym jeszcze raz
zatrzymać na chwilę słońce
usłyszeć cichy trzepot chmur nad głową
policzyć ogniki gwiazd
i księżycowi zajrzeć prosto w oczy

i nie mów że to bez sensu
bo kiedy pod palcami czuję ciepło twej dłoni
to cały świat się zmienia
nabiera wreszcie kolorów

i choć to tylko chwila

to warto


SPEŁNIONE OBIETNICE

niebo zapłonęło
noc oderwała z sukni
wszystkie cekiny gwiazd
obsypała nimi ziemię

zapadła świetlista cisza
zegary zatrzymały się
przestały odmierzać
sekundy i oddechy

coraz bliżej twoje oczy
ciemne od grzechu
i miłości

wzeszła błękitna pełnia


Kalina Izabela Zioła –poetka, tłumaczka, krytyk literacki, dziennikarka, animatorka kultury.
Wydała dwadzieścia książek poetyckich ( w tym dziesięć w obcych językach) i jedną książkę krytycznoliteracką. Przetłumaczyła na język polski dwadzieścia  tomów poezji i antologii. Jej wiersze tłumaczone były na ponad dwadzieścia języków, publikowane w wielu czasopismach w kraju i za granicą, w polskich i międzynarodowych antologiach i almanachach, a także emitowane wielokrotnie na antenie radia oraz w programach telewizyjnych. Uczestniczyła w wielu międzynarodowych festiwalach i konferencjach poetyckich, zarówno w kraju, jak i za granicą.
Laureatka wielu nagród literackich krajowych i międzynarodowych, między innymi  Nagrody Świętych Tłumaczy KANTEH 2019 (Armenia) i Odznaki Honorowej Zassłużony dla Kultury Polskiej 2020.
Członkini Związku Literatów Polskich , członkini Klubu Literackiego „Dąbrówka” w Poznaniu, członkini Światowego Stowarzyszenia Poetów „Poetas del Mundo”,  sekretarz Zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy RP  oraz Honorowy Członek Związku Pisarzy Armenii, Związku Niezależnych Pisarzy Bułgarskich, Związku Pisarzy Macedonii, Związku Pisarzy Chorwacji, Związku Pisarzy Ukrainy.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko