Irena Kaczmarczyk rozmawia z Monique Bronner

0
227

Z JAMY MICHALIKA
Dwa płuca, jedno serce czyli w kręgu dwóch kultur

Monique Bronner (autor zdj. David Bronner)

Irena Kaczmarczyk: Bonjour, Monique! Dzień dobry, Moniko!

Monique Bronner: Bonjour très chère Irena ! Witaj Ireno! Co za przyjemność spotkać się z Tobą ponownie i dzięki Tobie uczestniczyć w nowej literackiej przygodzie.

Urodziłaś się w 1993 r. w Thionville we Francji. Pochodzisz z rodziny polskich emigrantów. Jak wyglądało Twoje dwujęzyczne dzieciństwo?

Po osiedleniu się moich rodziców we Francji, mama przez pierwsze dziesięć lat nie pracowała i jedynym językiem używanym w domu był język polski.
W przedszkolu nauczyliśmy się z bratem języka francuskiego, ucząc się wierszyków i piosenek oraz zawierając nowe znajomości. Rodzice mówili do nas po polsku, a my zazwyczaj odpowiadaliśmy po francusku. Telewizja też była dwujęzyczna: przełączaliśmy z kanałów polskich na francuskie w zależności od tego, co było ciekawsze do oglądania.
Chociaż w domu język polski był wszechobecny, nie przeszkadzało nam to w otrzymywaniu dobrych ocen z ortografii i w umiejętności czytania i pisania w języku francuskim. Nasze pochodzenie nigdy nie było problemem ani usprawiedliwieniem czegokolwiek: nauczyliśmy się pisać i czytać najpierw po francusku a potem po polsku.

Czy w przedszkolu byłaś jedyną Francuzką polskiego pochodzenia? Jak wyglądają francuskie przedszkola?

Przez pierwsze dwa lata byłam jedyną Polką, potem pojawił się mój młodszy brat!
Poza nami nie było innych dzieci imigrantów, byliśmy w szkole w małej miejscowości i  wiem, że w dużym mieście wyglądałoby to zupełnie inaczej.
Dużo uczniów miało włoskie i polskie nazwiska, które były pozostałością po wielkiej fali emigracji z początku XX wieku, ale mówili tylko po francusku i mieli bardzo niewielką wiedzę o swoich korzeniach. Często od nas dowiadywali się, że ich dziadkowie pochodzili z Polski.
Przyznaję, że moje pochodzenie wydawało mi się dużym plusem w porównaniu z moimi kolegami. Miałam coś, czego inni mogli mi pozazdrościć. Dzieci ze szkoły były raczej zaciekawione tym, że znamy dodatkowo inny język, że nasi rodzice pochodzą z jakiegoś dalekiego kraju i my tam jeździmy na wakacje.

Co możesz powiedzieć o systemie szkolnictwa we Francji?

Nie mogę tak naprawdę porównywać systemu francuskiego i polskiego, ponieważ w ogóle nie spotkałam się z polskim systemem.
Jak powiedziałam, przedszkole trwa trzy lata i dzieci rozpoczynają tam naukę w wieku trzech lat. Od szóstego roku życia zaczynamy szkołę podstawową, która trwa pięć lat.
Potem jest czteroletnie gimnazjum zakończone egzaminem państwowym, tzw. „Brevet”, który poświadcza zdobytą wiedzę i umiejętności.
Następnie trzyletnie liceum, zakończone maturą – podobnie jak w Polsce. We Francji istnieją trzy typy liceum: liceum ogólnokształcące, które przyjmuje zdecydowaną większość uczniów, liceum techniczne oraz liceum zawodowe, które umożliwiają natychmiastowe wejście na rynek pracy, dzięki nauczaniu naprzemiennym teorii w szkole i praktyki w przedsiębiorstwach.
Myślę, że system szkolnictwa francuskiego należy do jednych z najbardziej
skomplikowanych, obciążających i nieprzyjaznych uczniom: mamy dużo zajęć, zwłaszcza w liceum, gdzie możemy być w szkole od 8:00 do 18:00 i jeszcze musimy odrabiać dużo lekcji wieczorem w domu. Klasy są bardzo liczne ze względu na brak nauczycieli, bo zawód ten nie cieszy się popularnością ze względu na małe zarobki. Słabo opłacani nauczyciele często strajkują i cały ciężar nadrabiania programów nauczania, które są i tak przeładowane, spada na uczniów.

Twoja droga edukacyjna…

Wybrałam kierunek ekonomiczno-społeczny w liceum w Thionville, tam, gdzie się urodziłam. Na maturze, oprócz przedmiotów obowiązkowych, mogłam wybrać kilka opcji dodatkowych, więc oczywistym wyborem dla mnie, córki polskich imigrantów, był wybór języka polskiego. Egzamin odbywał się w Nancy. Musiałam wybrać fragmenty z polskich utworów i skomentować je przed nauczycielem. Zdałam bardzo dobrze dzięki wierszom Wisławy Szymborskiej. Ale najlepszą ocenę otrzymałam z filozofii.
.

Monique, Moniko, interesujesz się literaturoznawstwem, filozofią, a jednak wybrałaś studia prawnicze i pracujesz w kancelarii prawnej…

Po maturze, wahałam się między wyborem literaturoznawstwa a studiami prawniczymi, w Metz’u. I jak to zwykle bywa, rodzice poradzili mi wybrać bezpieczniejszą drogę i w ostateczności zdecydowałam się na studia prawnicze.
Znalezienie pracy po ukończeniu tych studiów też nie było takie łatwe. Kontynuowałam więc przez rok naukę prawa w Luksemburgu i odbyłam dodatkowy rok szkolenia w Wyższej Szkole Notarialnej w Strasburgu.
Dzisiaj jestem asystentką notariusza, ale wciąż myślę o zmianie pracy, bo to zbyt stresujący zawód i czuję, że to nie jest dziedzina, do której jestem stworzona.

Twoje humanistyczne zainteresowania wpłynęły na to, że zajęłaś się przekładami polskiej poezji na język francuski? Czy były może inne powody?

Tłumaczenie polskiej poezji traktuję niejako moją misję. Mam szczęście, że jestem dwujęzyczna i naturalnie rozumiem różne niuanse między tymi dwoma językami. Dumna jestem z mojego pochodzenia i zawsze podkreślam, że jestem Polką urodzoną we Francji.

Przetłumaczyłaś mój tom wierszy „Deja vu /Już widziałam/” (2022). To był Twój debiut translatorski. O trudnościach w jego tłumaczeniu w szczegółach opowiedziałaś w 20-minutowym filmiku, który został wyemitowany podczas promocji wymienionego tomu w Krakowie w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką”. Była to bardzo interesująca i pouczająca lekcja.
Gdybyś mogła choćby zwięźle opowiedzieć o pracy translatorskiej, o doznaniach towarzyszących pracy nad tekstem, nad niełatwą przecież metaforyką stosowaną w mowie wiązanej. 

Tłumaczenie to przekazywanie intencji, uczuć i ukrytych komunikatów, przy jednoczesnym poszanowaniu subtelności i piękna języka.
Tłumaczyć, to być zarówno interpretatorem jak i poetą. Zarówno etymologiem, jak i językoznawcą, psychologiem, jak i pisarzem.
Najgorszym koszmarem tłumacza jest gra słów. W obliczu tego tłumacz ma niewiele sposobów na uratowanie całości przekazu: musi użyć swojej wyobraźni. Gra słów często dotyczy różnicy kultur, więc nie zawsze można odzwierciedlić ich znaczenia w dwóch różnych językach.
Niestety, idealne tłumaczenie nie istnieje i czasami translator musi uciekać się do tłumaczenia dosłownego, kosztem aspektu poetyckiego. Tak samo jest z metaforami.

Masz 30 lat. O ile wiem, pracujesz już nad tłumaczeniem czwartego tomu polskiej poezji…Możesz ujawnić nazwiska autorów, którzy nadesłali Ci do przekładu swoje zbiory poezji? Jaka jest tematyka ich utworów?

Moja przygoda poetycka zaczęła się od Ciebie: Ireno Kaczmarczyk. Przywołanych tematów było wiele, takich jak podróże po świecie, miłość, wspomnienia rodzinne i pamięć tego co nieuchronnie przemija.
Drugim autorem, który się ze mną skontaktował jest Pan Stefan Żarów. Jego wiersze wspaniale opisują świat malarskich dzieł wielkiego francuskiego impresjonisty Clauda Moneta. Przyznam się, że dzięki temu, iż  miałam szczęście tłumaczyć wiersze Pana Żarów, odkryłam na nowo i spojrzałam inaczej i głębiej na dzieła impresjonistyczne, w których kluczową rolę odgrywały kolor i swobodny gest malarski.
Trzecią autorką jest Alicja Tanew, poetka i kompozytorka. Jej twórczość opiera się głównie na tematyce miłosnej i przemijaniu. Jeszcze nie ukończyłam przekładu całości, ale to co już zrobiłam, daje mi dużo satysfakcji i zadowolenia.
Czwartą poetką ( i na razie ostatnią) jest Pani Anna Maria Mickiewicz z Londynu. Jestem w trakcie tłumaczenia przekazanych mi tekstów.
Przyznaję, że każde tłumaczenie zajmuje mi dużo czasu, ponieważ praca w Gabinecie Notarialnym pochłania mi całe dni, a weekendy spędzam z przyjaciółmi i rodziną. Trudno mi więc znaleźć czas i poświęcić go wyłącznie na tłumaczenia. Tym bardziej, że podejmując się translacji poezji staram się robić to w miarę perfekcyjnie, aby nie zostawić niczego przypadkowi. Chcę wykonać „dobrą robotę”, a to jest niezwykle czasochłonne.

Mówiłaś mi kiedyś, że tłumaczenie sprawia Ci ogromną radość…

Tłumaczenie zmusza mnie do pracy nad własnym sposobem myślenia oraz wzbogaca moje słownictwo i doświadczenie. To jest dla mnie ważne. Kiedy kończę pracę, czuję ogromną satysfakcję.
A jeśli mogę zostawić swój ślad w świecie literatury, tym bardziej mnie to cieszy.

Jestem ciekawa, który z języków: francuski czy polski wydaje Ci się trudniejszy?

Te dwa języki są bardzo skomplikowane, zwłaszcza gramatycznie. Istnieje tak wiele zasad.
Jednak uważam, że francuski jest trudniejszy niż polski ze względu na złożoność systemu odmian, który niesie ze sobą wiele wyjątków, prawie tak częstych jak reguł.
Oba języki ewoluują nieustannie, trudno więc dotrzymać kroku nie będąc profesjonalistą w domenie.

Monique, Moniko, żyjesz w kręgu dwóch kultur. Porównałaś te kultury do dwóch płuc z sercem pośrodku. Mówisz, że rano jesz rogaliki (croissanty) a wieczorem pierogi  (pierogui) i nie widzisz w tej konsumpcji różnicy, bo żyjemy w jednej Europie…jakież to cudowne porównanie w ustach tak młodej Europejki…

Myślę, że w naszych czasach wszystko jest międzynarodowe. Wszyscy jedzą pizze, kebaby, sushi… Wszędzie te same sklepy. Ale podoba mi się mieszanka kultur. Dowodzi, że każdy może żyć w pokoju, jeśli szanuje kulturę drugiego.
Myślę, że korzyści płynących z różnorodności kulturowej jest wiele: pobudzanie innowacji i inspirowanie kreatywności, przyciąganie i wykorzystywanie lokalnych i globalnych talentów. Prowadzi to do wyższej produktywności i wydajności oraz zapewnia możliwości integracji. Posiadanie podwójnej kultury oznacza posiadanie dwóch dostępnych nam wizji świata, dwóch sposobów życia, dwóch języków, różnych tradycji (kulinarnych, religijnych, ubioru, polityki, itd.).
Dorastanie pomiędzy dwiema kulturami niesie ze sobą korzyści wynikające z posiadania dwóch wzorców odniesienia, posiadania dwóch sposobów myślenia… Mamy wybór: odwoływać się do obu kultur w życiu codziennym lub nie.
To też nas uczy interesować się kulturami innymi niż własna i uważam, że jest to bardzo ważny akt otwartości umysłu, rozwija umiejętności poprzez analizę i zrozumienie różnic. Ta otwartość umożliwia również zrozumienie i doskonalenie własnej kultury poprzez czerpanie inspiracji z innych źródeł.
Jest to też mottem Unii Europejskiej: Zjednoczeni w różnorodności.

Twoje aktualne związki z Polską. Jak często odwiedzasz kraj rodziców?

Staram się jechać do Polski raz w roku, aby odwiedzić rodzinę w Opolu. Z mężem też bardzo lubimy Kraków i Zakopane. Mój mąż zwiedził Polskę w większym zakresie niż Francję! Warszawa, Gdańsk, Sopot, Wrocław… Bardzo lubi ten kraj i to mnie cieszy. Polska to miejsce, w którym oboje czujemy się dobrze.
We Francji uczyłam się, pracuję, prowadzę codzienne życie. Moje wyjazdy do Polski zawsze kojarzą mi się z wakacjami i rodziną. Z krajem, w którym nie zaznałam stresu. Wakacje u babci pozostaną dla mnie obrazem Polski na zawsze. Będę jeździła do kraju nad Wisłą tak często, jak tylko będę mogła.

Czy utrzymujesz kontakty ze środowiskiem polonijnym? Jak postrzegasz Polaków we Francji?

Jest wielu Polaków w regionie i w całej Francji. Na północy jest duża społeczność polska. W Hénin-Beaumont odbywa się dwa razy w roku duży polski targ. Mam przyjaciela Francuza, który zawsze tam jeździ z przyjemnością i kupuje krówki!
W okolicy jest trochę polskich sklepów spożywczych, ale znam jeden niedaleko miejsca mojej pracy i dwa w Luksemburgu, prowadzony przez Polaków, gdzie regularnie jeździmy z rodzicami na zakupy.
Moi rodzice utrzymują kontakt z wieloma polskimi przyjaciółmi, którzy również wyemigrowali do Francji i mieszkają niedaleko nas.
W pracy często spotykam klientów polskiego pochodzenia, którzy są mile zaskoczeni i bardzo chętnie rozmawiają ze mną po polsku. Może przesadzam, ale widzimy się jako część jednej dużej rodziny. Pomagamy sobie wzajemnie.

Zapytam teraz o Twoją bibliotekę domową. Czy jest również dwujęzyczna? Wymień Twoich ulubionych autorów francuskich i polskich.

Mam więcej książek francuskich niż polskich. Przyznam, że łatwiej mi się czyta po francusku klasykę, którą bardzo lubimy z mężem: „Mały Książę”(„Le Petit Prince”)  Antoine de Saint-Exupéry, „Ludzka bestia”(„Germinal”)Emila Zoli, którego bardzo lubię , „Piekło to inni”(„L’enfer c’est les autres”) Jean-Paula Sartre’a, bardziej filozoficzny punkt widzenia, „Pachnidło” Patricka Süskinda, Pamiętnik Anny Frank i wiele, wiele innych.
Po polskiej stronie zostały tylko książki z mojego dzieciństwa, ale możemy też znaleźć: „Kwiat Pustyni”  Cathleen Miller et Waris Dirie, „Pana Tadeusza” Mickiewicza,  „Brzechwa dzieciom” Jana Brzechwy.
Chyba nie mam ulubionych autorów, wszystko może mnie zadowolić. Gdybym naprawdę musiała wybrać, to byłby Victor Hugo po francuskiej stronie i Wisława Szymborska po stronie polskiej.

Jestem ciekawa, czy masz na półce dzieła Boya-Żeleńskiego, który po powrocie z Paryża, gdzie został wysłany na stypendium (1900), zainteresował się literaturą francuską i pozostał jej wierny do końca życia, przekładając na język polski jej kanon niemal w całości (40 dzieł!). Dodam, że za przekład dzieł Moliera otrzymał w 1914 roku Order Palm Akademickich. Czy w Twojej szkole średniej wspominano jego nazwisko?

Nauczyłaś mnie czegoś. Nie znałam tego twórcy, ale myślę, że się zainteresuję tym tematem. Widzę, że dokonał wielu tłumaczeń wielkich francuskich pisarzy, to niesamowite! Uważam, że to postać prawdziwego polskiego bohatera, pisarza i działacza, promotora kultury francuskiej w Polsce! Bardzo to do mnie przemawia. Wydaje się być dla mnie wzorem!
W szkole francuskiej koncentrujemy się głównie na francuskiej historii i jej postaciach. Studiowaliśmy dzieła i biografię Moliera, ale nigdy nie słyszeliśmy o Boyu-Żeleńskim, nawet na lekcjach historii. Naprawdę szkoda…

Monique, Moniko, Twoi rodzice mieszkają nieopodal Luksemburga, Ty z mężem w departamencie Mozela a Twój brat Jean-Marc w Paryżu. Jak mieszka się we francuskim niewielkim miasteczku? Wolałabyś mieszkać w stolicy Francji?

Mój brat nigdy nie chciał mieszkać na wsi. Zawsze wolał aktywne miasta.
Ja jestem inna. Z mężem mieszkaliśmy 5 lat w dużym mieście, w Metz’u. Było naprawdę bardzo wygodnie, gdy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, chodzić na imprezy ze znajomymi, spacerować po centrach handlowych… Ale naszym celem jest założenie rodziny i wolimy spokój na wsi.
Bardzo lubię Paryż, można tam spędzić romantyczny weekend, pójść do kabaretu, zjeść dobre makaroniki, pospacerować po Montmartrze, Trocadero… Ale mieszkać tam wcale bym nie chciała. To prawdziwe mrowisko. To inny rytm, bardzo stresujący. Jestem bardzo szczęśliwa w regionie, w którym mieszkamy. Mała wioska, z sąsiadami, z którymi się zaprzyjaźniliśmy, urządzamy grille, mamy mniej korków do pracy. Mieszkamy na granicy Niemiec, Luksemburga, Belgii i mamy wiele różnych atrakcyjnych miejsc do zwiedzania. To naprawdę piękny region.

Dużo podróżujesz po świecie. Najpierw z rodzicami, teraz z mężem. Jakim językiem posługujesz się zwiedzając obce miejsca?

W szkole uczyłam się niemieckiego, angielskiego i włoskiego, ale gdy nie używa się regularnie języków, szybko się je zapomina. Nie byłabym już w stanie wypowiadać się po niemiecku ani po włosku, za to całkiem nieźle radzę sobie po angielsku. Język angielski to najbezpieczniejszy paszport do podróżowania po świecie.

Przypominasz sobie zapewne nasze spotkanie w Jamie Michalika. Tu przecież zapadła decyzja dotycząca tłumaczenia moich wierszy. Jakie wrażenie wywarła na Tobie wyciszona, artystyczna kawiarnia? Czy podzielasz opinię prof. Bolesława Farona (autora Przewodnika po Jamie Michalika), że nie ma takiej drugiej w Europie? Co mówili o Jamie, Twój mąż David i jego brat Julien, którzy towarzyszyli nam podczas rozmowy przy michalikowej kawie?

Rzeczywiście, nie ma dwóch takich miejsc na świecie. David i Julien są tego samego zdania. To bardzo intymne miejsce, przesiąknięte historią, we wspaniałej scenerii. Wręcz stworzone dla pisarzy, malarzy i innych artystów.
Po stylu wystroju nawet czuliśmy, że Jama powstała na wzór słynnych paryskich kawiarni.
Mój mąż David nie pierwszy raz był w Krakowie, ale dla Juliena było to odkrycie nowego kraju. Wyraźnie stwierdzili, że najlepszym momentem było spotkanie z Wami i nasze dyskusje w tej kawiarni. Nieźle się wtedy pośmialiśmy, czytaliśmy Twoje wiersze po polsku, moje pierwsze tłumaczenia na francuski. I pozostanie to niezapomnianym wspomnieniem dla wszystkich!

Nawiązałam do spotkania w Jamie, gdyż trudno pominąć wymienionego wcześniej autora „Słówek” czyli Boya- Żeleńskiego, współtwórcy kabaretu „Zielony Balonik”, który działał w Jamie w latach 1905 -1912 roku.
Monique, Moniko, bardzo Cię proszę, przetłumacz fragment piosenki, którą w 1911r. poświęcił Boy właścicielowi Jamy Michalika Janowi Apolinaremu Michalikowi:
(…)
Miał se Michalik cukiernię
Kupczył w niej trzeźwo i wiernie
Kawusia, ciastka i pączki
Zapłata z rączki do rączki.

Kredytu śmiertelny on był wróg,
Toteż mu za to poszczęścił Bóg,
Że serce dla golców miał z głazu,
Nie zrobił benkełe ni razu.
(…)

Nie byłabym w stanie przetłumaczyć na stary francuski, ale z rymami może dać to następujące tłumaczenie:
(…)
Michalik avait une pâtisserie
D’un commerce sobre et fidèle il en fit
Café, gâteaux et petits-pains
Paiement de la main à la main.

Il était l’ennemi mortel du crédit,
Pour cela aussi Dieu l’a béni
Que son cœur fût de pierre envers les plus démunis,
De dette pas une seule fois il n’en fit.
(…)
Jakaż to  interesująca piosenka !

Wiem, że marzysz o napisaniu własnej książki. Jestem bardzo ciekawa jej treści. Zatem dziękując Ci za dwujęzyczną rozmowę, życzę realizacji tego projektu i ponownego spotkania w czarującym miejscu, jakim jest Jama Michalika à Cracovie.

Od kilku lat próbuję pisać o anoreksji, o stereotypach medialnych i ich wpływie na naszą psychikę od samego dzieciństwa. Temat ten jest mi bardzo bliski i trudny ze względu na własne doświadczenia.
Zaczęłam też pisać powieść o kulisach zawodu notariusza, historię również w dużej mierze inspirowaną moimi własnymi doświadczeniami.
Dużo piszę, nie wiedząc, jak skończyć to, co zaczęłam. Na razie te teksty sprawiają mi radość, ale wciąż pozostają w szufladzie. Zobaczę później, czy będę chciała i czy uda mi się je opublikować. W każdym razie będziesz jedną z pierwszych osób, która się o tym dowie!
Dziękuję bardzo za tę dyskusję. Na pewno wrócę do Jamy Michalika. Uwielbiam to miejsce pełne dobrych wspomnień.

Jama Michalika, widok na Salę Zieloną (Starą) – autor zdj. Julien Bronner

Jama Michalika, 2023

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko