Krzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne 16

0
38
Filip Wrocławski

Jak się kiedyś o literaturze gaworzyło

Ten tom jest arcyniemodny przede wszystkim dlatego, że rzadko już powstają tego typu zbiory lekkich, felietonowych tekstów o książkach, pisane poza sferą literaturoznawstwa uniwersyteckiego. Po drugie, najwyraźniej pierwszoplanowym celem Stanisława Zielińskiego (1917- samemu będącego prozaikiem, nie było pisanie o książkach kolegów i koleżanek po piórze, lecz o swoich wrażeniach, wspomnieniach i przemyśleniach, przy potraktowaniu wspomnianych tytułów jedynie jako pretekstu, o czym zresztą Zieliński lojalnie informuje w podtytule – „Gawędy z pretekstem”. Na czym polega „podstępna” metoda Zielińskiego? Ot, na przykład pisząc o biografii „Katarzyny II carowej Rosji” Władysława Serczyka, Zieliński tylko krótko koncentruje się na dziele i sposobie przedstawienia postaci, lecz szybko ochodzi w w swoje osobiste impresje na temat Katarzyny w stylu „co by było, gdyby było”, co dziś bywa nazywane „historią alternatywną”. Jeszcze bardziej odlatuje w przypadku biografii Władysława Broniewskiego autorstwa Jana Zygmunta Jakubowskiego. O samej biografii czytelnik nie dowie się nic, natomiast poznaje garść impresji Zielińskiego na temat poezji w ogólności. Lektura „Z krainy Gorców” Władysława Orkana wiedzie Zielińskiego na łączkę zadumania, jak bardzo tytułowy region zmienił się po kilkudziesięciu latach i że teraz to tam jeździe multum aut i pekaesów, ale czym był utwór tego pisarza – ani trochę. Pół biedy, gdy chodzi o dzieła naukowe lub popularnonaukowe, bo wtedy materia jakoś zmuszała Zielińskiego do jakiego takiego trzymania się tematu. Gorzej jest z prozą literacką. Ot, na przykład odnosząc się do lektury „Sędziego i jego kata” Friedricha Dürrenmatta, intrygującego opowiadania o intrygującej strukturze, co Zieliński weksluje kilkoma zdawkowymi zdaniami, a potem odchodzi w tematy tak bardzo ogólne, co sprawia, że czytelnik nie zyskuje nawet zielonego pojęcia o problematyce tego jednego z najważniejszych utworów austriackiego pisarza. O samej materii tego opowiadania dowiadujemy się od Zielińskiego tyle: „Policjant zabija policjanta, tureckie sztylety śmigają w powietrzu, a na wety koncertują cztery rewolwery dużego kalibru. Trupów pięć”. O „dirrenmattowskiej” problematyce moralno-egzystencjalno filozoficznej, którą austriacki pisarz wbudował w formę kryminału – ani zdania. W tekście o „Niepokojach komisarza Maigreta” Georgesa Simenona nie znajdziemy ani słowa o bogatych konotacjach związanych z formułą, w jakiej belgijski pisarz uprawiał gatunek powieści kryminalnej, lecz odlatuje w dalekie, ogólne dygresje o współczesnej powieści kryminalnej,  a nawet w dywagacje o perypetiach Zielińskiego podczas zakupów czynionych w jednej ze stołecznych hal targowych, w tym nabyciu proszku „Persil”, a potem wraca na koniec do Maigreta, ale czytelnik tym bardziej nie wie już po co. 

Nie napisałem tego, by wyzłośliwiać się nad Zielińskiego metodą pisania o literaturze, nad tym, że punkt wyjścia na ogół nijak nie pasuje u niego do punktu dojścia, wręcz przeciwnie, jest w niej pewien staromodny urok, którego brak metodzie dzisiejszej, „sierioznej”, pedantycznej, zawiłej i zamiast fantazji prezentującej nadętą powagę. Młodzi już tak gaworzyć jak starzy Polacy nie potrafią. Przypomniałem tylko, że i tak się kiedyś o literaturze pisało, co dziś jest niemodne, a nawet arcyniemodne.

Stanisław Zieliński – „Wycieczki balonem. Nr 6. Gawędy z pretekstem” (1978)

Marynarze, maszyniści, beletryści, wydawcy

„Od małego nienawidziłem Jamesa Fenimore Coopera. Sherlocka Holmesa, tygrysów, wystrzałów karabinowych, Napoleona, wojen i różnych wyczynów dzielnych marynarzy. Nie mam do tego skłonności. Mam skłonności do bakteriologii”. Albo: „Pociąg już gotów. Wszyscy są pijani – dowódcy, Kozacy, konduktorzy i, co najgorsze, maszynista. Osiemnaście stopni mrozu. W wagonach towarowych lodowato. Nie ma ani jednego piecyka. Wyjeżdżamy głęboka nocą. (…) Sam poiłem sanitariuszy spirytusem. Przecież nie możemy zamarznąć”, „Beletrysta Jurij Slozkin siedział w wykwintnym fotelu. W ogóle wszystko w pokoju było wykwintne i dlatego Jura wyglądał tu na jakiś niepojęty dysonans”.

To próbki charakterystycznego, wybornego stylu Michaiła Bułhakowa, zaczerpnięte z tomu „Notatki na mankietach”. Humor subtelny, zręcznie łączący w sobie finezyjną ironię z humorem ludycznym, co stworzyło kapitalną, jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Pokrewny typ humoru miał Mikołaj Gogol, więc może jest jakaś wspólna genetyka humoru rosyjskiego. Proza Bułhakowa, z jego opus magnum, czyli „Mistrzem i Małgorzatą”, „Psim sercem”, „Fatalnymi jajami” łączy w sobie mimetyczny realizm (a nawet dość ostry naturalizm w „Zapiskach młodego lekarza”) z aurą zwariowanej fantasmagorii (n.p. „Diaboliada”), Wydaje się, że ten jego surrealizm, kpina z biurokracji, były formą ucieczka od sowiecji w bujną przypadkowość żywiołu życia. Bohaterem prozy Bułhakowa jest zazwyczaj drobny radziecki inteligent,  zakręcony, zagoniony, zaszczuty, zagubiony, zwariowany, nie wiedzący gdzie jego głowa. Tak śmieszny w swej nieporadności, że budzący skojarzenia z Charlie Chaplinem. Z rzeczy budzących bieżące skojarzenia, pakiecik krótkich opowiadanek pod wspólnym tytułem. „Miasto Kijów”. Na koniec jedna jeszcze próbka rozkosznego stylu Bułhakowa, który mógłbym łyżkami jeść: „Majakowski mieszka w gabinecie (…). Lubi śmietankowe masło, zabawne wierszyki i żeby w pokoju był porządek. Ulubiony autor – Conan Doyle. Ulubiona opera – „Eugeniusz Oniegin”. Sam smaży sobie kotlety na prymusie. Nie znosi komendanta notariusza. Marzy o tym, jak go wcześniej czy później wysiedli, ożeni się, i będzie mieszkał w pięciu pokojach, jak baron”.

Michaił Bułhakow – „Notatki na mankietach. Wczesna proza”, „Pan wydawca”, „Rozkosze kultury”

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko