Krystyna Habrat – IDĄ RADOSNE ŚWIĘTA!  BŁĘDY PRECZ!

0
90

Nadeszła wreszcie wiosna i niemal co dzień budzi nas rano jasny uśmiech słońca. A kiedy chmurno i wietrznie, też nie jest tak źle, bo można wtedy dłużej poczytać książkę, co jednak kończy się zwykle nadrabianiem zaległości w porządkach i gotowaniu. Przynajmniej panie tak mają.

Ale od kilku dni mamy piękną aurę, białe przebiśniegi i bazie leszczyny – takie rdzawo-żółte, zwisające – pokazały się już ze dwa, może trzy tygodnie temu, a od kilku dni – listki na wierzbie płaczącej pod moim oknem i drzewie, którego z daleka nie mogę zidentyfikować.

Tak, świat na wiosnę jest zawsze piękny, radosny, optymistyczny. Tylko ludzie to piękno zaburzają. Komuś chce się wojny i zabijania niewinnych bliźnich. A pośród maluczkich wkoło trochę za dużo jadu. Po co to komu? Czy ten od wojny szczęśliwszy przez to? Czy potargany naukowiec popisujący się swą pogardą wobec szarego tłumu da to szczęście. Pogardą, nienawiścią, zachwytu do siebie nie wzbudzi. Tylko nienawiść. I złą sławę, jak ten, co w starożytności dla sławy spalił świątynię i nazwisko jego skazano na zapomnienie, zatem i ja przywoływać go nie będę.

Idą radosne święta- Wielkanoc – nawiązujące do zmartwychwstania z grobu Pana Jezusa. Nie mam pojęcia jakimi treściami wypełniają te dni ludzie niewierzący, gdy wątpliwe są dla nich nasze obrzędy: rekolekcje, spowiedź, a nawet didaskalia w postaci święcenia Palm, pisanek i baranka, no bo już śmigus dyngus bardziej świecki. Myślę, że po cichu i oni cieszą się tym wszystkim. Przecież to ubarwia nasze życie, a wcześniej porządkuje poprzez przypomnienie zasad życiowych i wiarę w odpuszczenie grzechów. Grzechy świeckie, które przydałoby się przezwyciężyć, też przecież się zdarzają. Nie ja mam je wytykać. Ale każdy w swym sercu. Jeśli chce.

Ze dwa dni temu znalazłam w internecie drobną potyczkę o błąd ortograficzny. Oczywiście w komentarzach. Ja lubię sobie podczytywać komentarze, bo to cała encyklopedia, nawet wielka biblioteka wiedzy o ludzkich zachowaniach, osobowościach, słabościach, kompleksach, lękach i ambicjach, o społecznych tendencjach, modach, snobizmach… i co tylko da się wymyślić.

W tym przypadku sympatyczna dziewczyna wrzuciła zdjęcia swoich dziadków i ładnie opisała ich historię. Komentarze pokazały, zainteresowanie dziejami owej, nieznanej sobie, rodziny oraz urodę jej opisania. Ale trafił się jeden, co w nieparlamentarnych słowach wyśmiał drobny błąd ortograficzny, jaki dziewczyna popełniła. Inni to taktownie pominęli. Ja w takim przypadku staram się    podpowiedzieć poprzez pocztę prywatną małą  erratę, zanim ktoś złośliwy zrobi z tego użytek. Tu było już za późno. Wprawdzie inni komentujący wzięli dziewczynę w obronę, ale ów „poprawca” brnął dalej, ironizując z wykształcenia dziewczyny i  głosząc, że on sam błędów ortograficznych  nigdy nie robi. Jaki był przy tym zadowolony z siebie! Wyraźny troll, co wchodzi na strony, myszkując, gdzie by tu komu przyłożyć. Poznaje się takiego po tym, że jego strona jest pustawa. Zawiera tylko kąśliwe komentarze do innych stron, często do osób z polityki, którym się dokucza, bo ktoś tak chce i tacy, jak  ten opisany   w baranim pędzie, wyłączając własny pomyślunek, to naśladują.  Tylko po co dokuczać Bogu ducha niewinnej dziewczynie?    Ano taki żyje jak jemioła – z dokuczania innym. Nie, to gorzej niż jemioła. Taki widać nie ma innych powodów do radości, a jemioła choć piękna, gdy zielonymi pomponami osacza wyniosłe drzewo. Ale ginie wraz z nim.

 Z trudem się powstrzymałam, by nie skomentować jego postu, że być może on, jak  się przechwala, nie popełnia błędów ortograficznych, ale popełnia błędy… I tu zabrakło mi słowa na określenie niewłaściwości jego postępku. Bo jak nazwać zamierzony nietakt wobec drugiego człowieka, tu młodej dziewczyny, która nic nikomu złego swym wpisem nie uczyniła? Nazwać to błędem ludzkim? To nazbyt ogólne. Błędem niehumanitarnym?  Też nie trafia w sedno. Wierzący mają tu celniejsze określenie: grzech przeciwko miłości bliźniego, bo drugie przykazanie mówi: kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.  Niewierzący mówią tu o empatii. Wierzący też.

Rzecz w tym, że  niektórym ludziom sprawia wielką uciechę dokuczanie innym. To tacy ubodzy duchem, którzy nie mają innych radości, nie potrafią ich sobie stworzyć, ani polubić kogoś innego. Tyle zresztą wkoło jest do polubienia: piękna wiosna, inni ludzie, książki, przysmaki, stroje…

Czytanie dobrych powieści kształtuje nas na ludzi lepszych. Wzbogaca nas, uwrażliwia, rozbudza empatię, poszerza horyzonty, podnosi inteligencję. Uczy żyć! Hmm, wszystko to każdy wie od dawna, tylko czemu nie każdy czyta dobre powieści, opowiadania, wiersze? Czemu, wielu mówi, że woli czytać literaturę faktu, kryminały i sensacje pełne morderstw i trupów oraz oderwaną od ziemi fantastykę? Ja nie mam nic przeciwko takiej literaturze, choć sama po taką sięgam rzadko, a jeśli już to raczej publicystykę, popularnonaukową. Tylko spostrzegłam, że najczęściej, ci, co taką niby preferują, nie czytają prawie nic. Niby z braku czasu, zmęczenia, innych zainteresowań. Bo trzeba biegać dla zdrowia, jeździć na nartach, wrotkach i chodzić do siłowni, bo tak wciąż kraczą media. A do książek nikt nie przymusza. Nawet powtarza się, że „Pan Tadeusz”, jest nie do przeczytania, choć nasi przodkowie pod zaborami uczyli się go na pamięć, a  powojenne pokolenia – jeszcze wiele fragmentów.

 Podczas matur zawsze jakiś redaktor nie omieszka się pochwalić, że gdyby nie ściąga od kolegi, to matmę by oblał, bo ni w ząb jej nie pojmował. Czyżby nie wiedział, że ten przedmiot kształtuje i  określa inteligencję danej osoby.

 W więc nikt nie zachęca do czytania wielkich dzieł literatury, postrzeganych jako nudne. W dodatku wojna na wschodzie zabiera nam w ramach sankcji Czechowa, Bunina, Tołstoja, bo rosyjskich chwilowo czytać nie wypada.

Nikt nie przypomina, że książki uczą życia. U Kuncewiczowej wyczytałam kiedyś, że jakiś wujek, starszawy kawaler, stronił od powieści. Potem się ożenił i wybrał bardzo źle. A może wybrałby lepiej, gdyby czytywał powieści. Tu dodam od siebie, gdyby znał „Trzpiotkę” Czechowa,  „Szczęście małżeńskie” czy „Sonatę Kreutzerowską” Tołstoja itd,  a jest takich dużo.

Ale wielu woli robić wszystko byle nie czytać, a jeśli już to byle swego mózgu nie przemęczyć i przez to  nie rozwinąć. Rynek książki się do takich niewybrednych gustów dostosowuje, przodują książki, lekkie, zabawne, nie wymagające myślenia. … i niewiele poza rozrywką dające.

Tak potrzeba nam w życiu publicznym nowych treści, nowych idei. Męczą już powtarzające się slogany w dyskusjach medialnych. Nudzą rozmowy w studio, poglądy, nawet fakty. Przerażają wieści z wojny na Ukrainie, kryzys i walka podjazdowa w polityce oraz nadawane wciąż filmy wojenne lub sensacyjne, gdzie trup ścieli się gęsto, wszyscy strzelają, uciekają, pełno wszędzie strachu, co się i widzom udziela. To nie poprawia naszego samopoczucia, nie kształtuje  prawidłowo naszej osobowości, nie poszerza horyzontów. Obojętniejemy już na to.

Za to coraz więcej agresji w społeczeństwie, nienawiści – nieskrywanej nawet u osób na świeczniku – złego języka, rozpadu rodzin, samobójstw młodzieży. Ile oszustw, jak nie na wnuczka, to na policjanta. Ile po śmierci rodziców walk o głupi spadek, kończących rodzinną historię. A na cóż komu tyle nienawiści  wokoło? Nie milej na sercu jest lubić jak najwięcej?! Cieszyć się lubieniem wszystkiego.

Potrzebna nam odnowa duchowa. Potrzeba nam bardzo wartości, jakie wpaja Kościół, a kiedyś harcerstwo, i tych codziennych, do jakich przyuczał przekrojowy Kamyczek, ale i pani Irena Gumowska. I dawny Przekrój, Filipinka, Przyjaciółka, Zwierciadło… A teraz, jeśli są te lub podobne, to za dużo tam o malowaniu się i sensacji z życia aktorek.

Moim przewodnikiem w wieku szkolnym była Filipinka, wpajająca zamiłowanie do książek, wiedzę o malarstwie, dobrym wychowaniu i języku polskim. Stamtąd przypomniałam sobie niedawno felieton o wujku doradzającym dziewczynie ze złamanym sercem, aby zatopiła się w jakiejś lekkiej  powieści, co da jej pocieszenie.  I posunął jej tą, którą akurat przeczytał. On,  prawnik,  znajdował zawsze odskocznię od swej trudnej pracy właśnie  w pogodnej  powieści. Prawdopodobnie nie czytywał wyłącznie takich. A  niedługo potem zmarł. Okazało się, że był  beznadziejnie chory, co skrywał, a lekkie  powieści dawały mu zapomnienie. Więc i te lekkie mają swoją rolę do spełnienia. Byle we właściwych proporcjach.

No więc idą Święta, rozkwita wiosna, zapomnijmy o naszych błędach, a tym bardziej o błędach naszych bliźnich i cieszmy się. I bardziej nawzajem lubmy.

A może ktoś zechce i mnie zrobić przyjemność i zainteresuje się moimi 6 książkami – powieści, opowiadania – i zapyta o nie w którymś wydawnictwie…  Nikt ich nie promuje, ja nie mam do tego sił, będą po zafonowsku zapomniane. Te moje nie są lekkie, ale i niezbyt trudne, ot takie psychologiczne spostrzeżenia ujęte po literacku w fabułę czerpaną z życia.

Krystyna Habrat

25.3.23r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko