Zofia Maria Smalewska – (opowiadanie) Stare grzeszki pradziadków

0
222
Maria Wollenberg-Kluza

(na podstawie starego sztambucha rodzinnego)

Laszlo Roch Budzyn pochodził z rodziny chłopskiej mieszkającej w Vapalota. Jego ojciec w roku 1848-1849 brał udział w kampanii węgierskiej, awansując do stopnia porucznika. Po upadku powstania węgierskiego emigrował do Turcji, gdzie był przez dwa lata internowany, a następnie w 1851 roku wyjechał do Anglii.

W Anglii Laszlo pracował w fabryce klisz służących do wyrobu tapet. Tam ślad po nim się urywa. Przestały przychodzić pocztą  konną od niego listy, nie docierały żadne wiadomości od Węgrów powracających w ojczyste strony.

Matka Marianna z Chałajców wychowywała syna w wielkiej biedzie do lat szesnastu, kiedy to w 1866 roku zmarła na galopujące suchoty. Laszlo po jej śmierci wraz ze stryjecznym kuzynem i innymi parobkami z okolic wyemigrowali do Polski z zamiarem wyuczenia się rzemiosła, i wyrwania się węgierskiej biedzie.

Młody Budzyn z uwagi, że był – jak wspomina prababka – potężnej postury i miał ręce jak dwa bochny chleba, został przyjęty w termin do kowala na trzy lata. Jego o ciemnej karnacji uroda, jak i gorący temperament sprawiały, że cieszył się niezwykłym zainteresowaniem młodych panien, a nierzadko mężatek i wdów. Sam Laszlo także przywykł do tego, co niejednokrotnie też wykorzystywał. – Każda niewiasta, która chętnie pokazywała dekolt oraz boskie nogi do kolan, była w jego pożądaniu.

Do takich należała młoda mężatka Stefcia Morawska, która w tajemnicy przed dużo starszym mężem przychodziła pod kuźnię i udając głos synogarlicy, wywabiała młodego, spragnionego uciech i miłości chłopaka. Miejscem ich miłosnych figlów był stryszek pod gołębnikiem, gdzie kowal składował siano dla koni.

Można by powiedzieć, że miłość Laszla i Stefci pachniała sianem, kiedy nasyceni sobą leżeli tak i patrzyli przez małe, otwarte okienko na nieskoszone łany zbóż na pobliskich polach.

Słońce tego lata przygrzewało solidnie i jedynie podmuch z otwartego okienka studził ich rozpalone ciała, no i zapał do dalszych miłosnych igraszek.

Igraszki te zresztą miały swój finał. Któregoś dnia Stefcia oznajmiła swojemu Laszce, że jest w błogosławionym stanie i to on jest sprawcą owego poczęcia. Laszlo chyba nie spodziewał się takowego efektu, bo wiadomość owa zaskoczyła go zupełnie, świat usunął mu się spod nóg. Stefcia stanowczo oświadczyła, że nie odejdzie od męża, a wiadomość o ciąży zapewne ucieszy starego kupca.

Owoc ich miłości przyszedł na świat 1. września 1876 roku i na chrzcie otrzymał imię Rozalia. Laszlo jedynie sporadycznie ukradkiem mógł zobaczyć swoją córeczkę.

W bogatym dworze w Kurowie wraz z dziadkami Nikodemem i Marią wychowywała się Laura. Była jedyną ich wnuczką, której matka zmarła w połogu. Niezwykle urodziwa dziewczynka miała filigranową budowę ciała i niesłychanie wrażliwą psychikę. Dziadkowie, bogaci ziemianie byli jedynymi jej krewnymi. Starali się, aby wychowywała się w dostatku i pod okiem dwóch guwernantek uczyła się łaciny i wielu innych przedmiotów potrzebnych panience z dobrego domu.

Szczególną troską otaczano jej wątłe zdrowie, gdyż występujące u niej ataki epilepsji – choroby na tamte lata nieznanej, a postrzeganej jako opętanie przez złe moce – występowały dość często.

Kiedy Laura skończyła osiemnaście lat, jej babcia Maria odeszła we śnie, a dziadek postanowił ją wydać za bogatego kupca żydowskiego, starszego od niej o całe dwadzieścia dwa lata.

Dwudziestego pierwszego marca 1865 roku Nikodem nie chcąc, aby jego ukochana Laurka została starą panną, postanowił wydać przyjęcie zaręczynowe.

W nocy, w pełnej poświacie księżyca, Laura łkając w szydełkowaną koronkami poduszkę, usłyszała głos zmarłej babki, która odradzała jej to małżeństwo bez miłości, a jedynie zawarte w celu pomnożenia majątku.

Rano, kiedy Laura wyszła do ogrodu i zaczęła przechadzać się, podziwiając budzącą się do życia przyrodę, i rozpamiętując nocny dyskurs z nieboszczką, powzięła decyzję, że mimo wszystko nie będzie się sprzeciwiać woli swego opiekuna i podpisze ślubną intercyzę.

Stawiwszy się na umówioną godzinę w gabinecie dziadka, Laura sięgnęła po pióro i wtedy… stało się coś dziwnego. Jakaś nadprzyrodzona siła – jakby w celu przeszkodzenia złożenia podpisu – wywołała u niej silny atak epileptyczny. Dziewczyną zatrzęsło tak silnie, że obecny przy tym opiekun z trudem odjął jej dłonie od poręczy wieńczącej blat biurka. Kałamarz całą swoją zawartość atramentu wylał na nieszczęsny dokument.

Dla Laury był to widomy znak, że jej babcia Maria czuwa przy niej i nie ma po co próbować zmieniać jej zdania. Rozpacz dziewczyny była tym większa, że wykrzykując iż nie godzi się na zamążpójście, sprzeciwiła się woli dziadka, hańbiąc nie tylko jego dobre imię, ale i swoje własne oraz potencjalnego narzeczonego, który zgodził się z nią ożenić pomimo jej ułomności zdrowotnych; częstych  ataków odczytywanych przez ogół jako kumanie się z diabłem.

Nieszczere intencje narzeczonego wobec Laury znała tylko babcia, która była na tamtym świecie i nad wszystkim czuwała.

Wkrótce po zaistniałym incydencie dziadek poważnie się rozchorował i mimo troskliwej opieki wnuczki, umarł. Młoda dziewczyna została zupełnie sama z ogromnym majątkiem, ale bez żadnego pojęcia, jak nim zarządzać. Bez mężczyzny, który mógł by ją wspierać i jej pomagać.

Laura kilkakrotnie jeszcze odrzucała zaloty innych kawalerów, upatrując w nich jedynie chęci zagarnięcia dóbr Kurowa, a babka jeszcze kilkakrotnie w nocy prowadziła z nią dysputy co do losów majątku, namawiając wnuczkę, aby sprzedała dobra i przekazała fundusze na budowę kościoła w Lublinie. W domniemanym przez Laurę zamyśle nieboszczki pozostawała nadzieja, że ofiara sprawi wyswobodzenie jej z mocy uciążliwej choroby.

W dniu 15 maja 1876 roku majątek ostatecznie został sprzedany. Laura kupiła kamienicę w Lublinie przy ulicy Brukowej, a resztę pieniędzy przekazała na budowę kościoła.

Z powodu rozdzierającego serce bólu, Laura po kolejnej bezsennej nocy, przysnęła nad ranem, by obudzić się na dochodzący z salonu odgłos kukułki zegara, wykrzykującej godzinę ósmą. Z trudem uniosła ciężkie powieki i rozmasowała dłońmi twarz.

Zaspana usiadła na swoim metalowym łóżku i wlepiła wzrok w sękate deski podłogi. Przez firanki wdzierało się blade światło poranka. W jego czerwono – złotych smugach unosiły się srebrzyste drobinki kurzu. Zza okna wydobywały się dźwięki budzącego się miasta.

Laura powoli wstała i niedbałym ruchem dłoni przeczesała swoje długie blond włosy. Szyja bolała więc wygięła ją mocno, jak to robi zraniony ptak, aż chrupnęło. Biorąc głęboki oddech ze skamieniałą twarzą podeszła do okna i otworzyła je. Chłodny wiatr wdarł  się do niewielkiego pokoju na poddaszu. Kolejny dzień  jej staropanieńskiego życia zaczął się  jak każdy inny nie zwiastujący szczególnych zmian na lepsze jutro.

Kobieta, nie pozostawiając sobie złudzeń, tępo patrzyła na witające ją sztyletowate promienie słoneczne, które ogrzewały jej bose stopy, siejąc okruchy nadziei na poprawę nastroju.

Ludzie chodzili już tu i tam, krzątając się wokół własnych spraw i problemów. Karczmarz zamiatał przed swoją oberżą, kupiec głośno nawoływał przechodniów do zakupu swoich towarów, a  przekupka z sąsiedniego stoiska darła się wniebogłosy, próbując zwrócić na siebie uwagę.

Na ulicy turkotała po kocich łbach dwukółka, tocząc się leniwie. Woźnica krzyczał i klął jak szewc, bo gromadka rozbrykanych dzieci wbiegła mu wprost pod konie, płosząc zwierzęta.

Laura odeszła od okna, podeszła do szafy, otworzyła ją i po krótkim namyśle wybrała  najładniejszą swoją sukienkę z organtyny w kolorze ciepłego różu. Na głowę założyła  kapelusik słomkowy z fikuśnym wykończeniem ronda. Rozejrzała się po pokoju, jakby chciała  zapamiętać każdy szczegół, przeżegnała się i wyszła.

Wolnym krokiem skierowała się w stronę bramy małego kościółka. Otworzyła ją z oporem, aż kute zawiasy jęknęły rozdzierająco w proteście. Usiadła w pierwszej ławce, aby Najwyższy mógł ją dostrzec,  a i ona mogła spojrzeć prosto, wyobrażając sobie, że patrzy Mu w oczy, i zadać z głębi duszy kilka nurtujących ją pytań, na które nie znała odpowiedzi.

Schodząc z tego świata z własnej woli, musiała się upewnić, że nie ma dla niej nadziei na zmianę i nie będzie jej nikt na tym świecie opłakiwał.

Nagle jej wzrok zatrzymał się na trzech bezładnie leżących na ziemi sylwetkach. Obok o ścianę stały oparte mary. Nad nieboszczykami pochylał się ksiądz Ambroży z kościelnym Jakubem.

– Psia krew! – mruknął Jakub i dorzucił jeszcze kilka szpetnych przekleństw ku przerażonemu spojrzeniu księdza.

– O bogowie! – jęknął ksiądz, rozpoznając w zmarłych rodzinę Morawskich.

– Ale co się stało? – zapytał sam siebie Jakub, kiwając z niedowierzaniem głową. Obok ojca pana Morawskiego z grymasem przerażenia leżała jego żona i w skulonej pozycji ich syn.

W Lublinie panowała tajemnicza choroba zwana hiszpanką. – Czyżby ona była sprawczynią tego okrutnego nieszczęścia? –  przemknęło przez myśl kościelnemu, który dopiero teraz zauważył klęczącą Laurę. Dziewczyna  nie spuszczała wzroku z Jezusa wiszącego na krzyżu.

Odrętwiała z przerażenia Laura widząc rozmiar nieszczęścia, którego stała się mimowolnym świadkiem, nagle uświadomiła sobie, że z bocznej nawy dobiega słabe  kwilenie niemowlęcia. Obejrzała się za siebie. Nikogo tam nie było jednak, ale…  słuch ją nie mylił. Wydawało jej się, że słyszy dziecko. Uświadomiła wtedy sobie, że to nieszczęście spotkało jej sąsiadów z oficyny. Skoro tak, brakuje niemowlęcia.

Jeszcze raz przyklęknęła, aby dokończyć swoją modlitwę. Dziecko na pewno zostało samo w mieszkaniu. – O Boże!.. Co z Rozalką? – przypomniała sobie jej imię. – Chyba żyje? Myśli bombardowały jej umysł ze zdwojoną siłą. Poderwała się z klęczek i czym prędzej popędziła na oślep, potykając się o przechodniów.

Nadprzyrodzona chyba siła unosiła ją, dodając przysłowiowych skrzydeł. Gdy stanęła przed drzwiami Morawskich, bez pukania i czekania na zaproszenie z zewnątrz, pchnęła je z całej siły. W progu nagle wyrósł rosły młody mężczyzna o czarnym, od kilku dni nie golonym, zaroście. 

– Och witaj, Laura! – Ucieszył się na jej widok. Laszlo Budzyn, syn emigranta z Węgier trzymał ma rękach zawiniętą w kraciastą chustę trzymiesięczną Rozalkę, która zanosiła się płaczem.

Chłopak obejmował niezdarnie swoimi wielkimi łapskami niemowlę, próbując je na swój sposób uspokoić.

– Józefie święty!  Laszlo, co tutaj się stało?!

Węgier chyba sam też zadawał sobie to pytanie, bo stał na rozstawionych nogach jak zapora.

– No suńże się, cholera! – ponagliła go Laura. Zdenerwowana kobieta odepchnęła mężczyznę i sprytnym ruchem jednocześnie odebrała zanoszące się płaczem niemowlę. Przytuliła go do piersi i zaczęła głaskać po główce. Laszlo nadal stał i patrzał na Laurę, która starała się uspokoić dziewczynkę. Po chwili ruszył do kuchni, aby znaleźć butelkę z mlekiem. Laura tuliła małą, a spływające na nią nieoczekiwane macierzyństwo zacierało widmo jej bezsilności, która owładnęła ją tego ranka.

– Dziwne – mruknęła sama do siebie, kładąc w kołyskę uspokojone i nakarmione dziecko.

Laszlo wymknął się niepostrzeżenie, pozostawiając uchylone drzwi. Na stole leżała kartka, na której koślawym pismem wykaligrafował informację dla niej: „Będę z mlekiem”.

Do pokoju w wiewał chłód sprawiający, że na ciele Laury pojawiła się gęsia skórka.

– Co ja chciałam, Boże, co ja chciałam najlepszego zrobić? Co stało by się z tym bezbronnym dzieckiem, gdybym popełniła samobójstwo? – Zadając sobie te pytania, długo wpatrywała się w pobielany wapnem sufit, powoli dochodząc do siebie.

Laura spojrzała na śpiącą dziewczynkę i uśmiechnęła się pierwszy raz od wielu miesięcy.

Mała Rozalka rozwijała się jak pączek róży. I tak często nazywała ją Laura, kiedy maleństwo z rumieńcami na twarzyczce wypowiadało pierwsze niezdarnie składane sylaby  w słowie mama.

Laszlo Budzyn bywał teraz w domu Laury częstym gościem. Przychodząc pod pretekstem opieki i dostarczania mleka dla Rozalki. Laura nawet polubiła te wizyty, co zapewne sprawiło, że z czasem stawały się one coraz częstsze.

Laszlo sam nigdy nie przypuszczał, że taka „mimoza” jak Laura będzie w stanie znaleźć w sobie na tyle siły i miłości, aby sprostać trudom wychowania małego dziecka. Do tego tak silnie oddziaływać na jego zmysły, budząc pożądanie.

Tego lata Laura postanowiła z Rozalką wyjechać na wieś do swojej matki chrzestnej Aureli Jakubiec. Laszlo zaproponował jej wynajęcie od kowala bryczki. …I własne towarzystwo w podróży.

W małym gospodarstwie Aurelii znajdował się duży sad i ogród warzywny, a co najważniejsze – świeże mleko od krowy dla Rozalki. Byłby to zapewne całkiem normalny wyjazd poza miasto, gdyby niecodzienne obcowanie ze sobą tych dwojga młodych ludzi.

Laura, ta filigranowa osóbka była niezwykle atrakcyjną kobietą i miała silny wpływ na Węgra. On, w przeciwieństwie do niej, nosił w sobie gorący temperament.

Laszlo coraz częściej łapał się na tym, że mimo woli obserwuje ją na każdym kroku. Patrzy jak się porusza po sadzie, a to niosąc na ramieniu kosz jabłek, a to jak siada na ławeczce pod klonem zakładając nogę na nogę pod przewiewną batystową, długą do ziemi sukienką, by potem, jak wstaje i idzie przez ogród, kołysać kusząco biodrami. Jego wzrok przykuwały kształtne, swobodnie układające się piersi Laury, kusząc i nęcąc go niezwykle mocno.

Na obserwacjach jednak zawsze się kończyło. Coraz mocniej biło jednak jego serce na widok krzątającej się po obejściu Laury, a i ona coraz częściej wydawała się być mu bardziej przychylna, wymieniając z nim przypadkowe spojrzenia i uśmiechy przyozdabiane leciutkim, nieśmiałym rumieńcem.

Laura i Laszlo z małą Rozalką bardzo upodobali sobie odpoczynek na plantach. Wszyscy  mieszkańcy Lublina lubili się tam spotykać i wypoczywać od miejskiego zgiełku. Ulubionym ich miejscem była ławeczka w cieniu rozłożystych drzew. Zakątek był piękny o każdej porze roku. Miejsce było tak urokliwe, że przyciągało artystów z całego miasta, a oni starali się przelać na płótno urok tego malowniczego terenu. Ona sama, kiedy stanęła przed sztalugami miejskiego malarza, aby podziwiać jego powstający obraz w swojej powłóczystej delikatnej sukience koloru herbacianej róży i z pszenicznym warkoczem oplecionym wkoło głowy, była postacią zjawiskową.

Tego pamiętnego dnia Laszlo wreszcie zdobył się na odwagę. – Dobrze byłoby, gdybym mojemu aniołowi wyznał wszystkie moje grzeszki – przemknęła jak błyskawica myśl w głowie niezdecydowanego dotąd Laszlo.

W dniu, kiedy z niewyjaśnionych przyczyn znaleziono trzy martwe ciała rodziny Morawskich, w tym matkę Rozalki, i złożono je na marach w parafialnym kościele, był pierwszym który przybiegł, aby zobaczyć, czy maleńka Rozalka nie potrzebuje pomocy. Był też przecież jej ojcem.

Skoro Laura z taką pieczołowitością przejęła macierzyństwo nad niemowlęciem, czyż nie należy się jej wyjaśnienie, dlaczego on tak uczynnie ją w tym wspiera?

Laszlo delikatnie ujął dłoń swego Anioła i poprosił go o wysłuchanie swej ukrywanej dotąd tajemnicy, a otrzymując przyzwolenie, niezgrabnie podniósł tę dłoń do swych ust i ucałował.

Mówił. Spokojnie i cicho, jakby bał się, że oprócz Laury usłyszy ją ktoś jeszcze. Może któraś z gapiących się na niego młódek spacerujących wzdłuż alei kwiatowej, a może kręcący się i gruchający obok ławeczki gołąb?

Nieważne. Niech słucha kto chce. Byleby pozbyć się tego ciężaru i tej niepewności, która zatruwała mu ostatnio bezsenne noce. Byleby wszystko co go powstrzymywało przed wyznaniem miłości Laurze, wyjaśnione zostało do końca, a wiara w jej – jeśli tylko go otrzyma – przebaczenie, pomogła mu na zawsze przygarnąć ją do swego serca.

Jego Anioł Stróż też zapewne z uwagą wsłuchiwał się w pełne goryczy wyznanie skruchy, a jednocześnie zapewnienie Laszlo o dozgonnej wierności i miłości wypowiadane do Laury.

Ona sama jednak nie odezwała się do Laszlo ani jednym słowem. Musiała konieczne z kimś o tym wszystkim, co od niego usłyszała, porozmawiać, pod rozwagę biorąc zarówno dobro Rozalki, jak i swoje dobre imię.

W nocy jak zwykle, z rozważaniami tymi i wątpliwościami, mogła się podzielić tylko ze świętej pamięci babcią Marią, która poleciła ją opiece Najwyższemu i do niego nakazała się zwrócić.

Laura modląc się w kościele, zadała Bogu mnóstwo pytań, co ma uczynić? Laszlo czekał na nią przy kościelnej bramie, aż podejdzie i powie mu, jaką odpowiedź otrzymała. Czekał i trwożył się. Jak okazało się niepotrzebnie, bo chociaż bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie nie otrzymał, Laura podeszła do niego, uśmiechnęła się i podała mu swą białą, kruchą dłoń, co miało wyrażać zgodę.

Miłość przyszła do Laury tak nieoczekiwanie, jak i nieprzewidziane jej macierzyństwo. W drugą niedzielę pobytu w Kurowie do matki chrzestnej przyszli swaty – w towarzystwie krewnego Laszlo – Dobora Budzyna omówić sprawę zrękowin.

Po smakowitym gościńcu ustalono ostatecznie termin, kiedy młodzi złożą sobie przyrzeczenie narzeczeństwa.

W dniu 10 lipca 1880 roku starosta ceremonii zaręczyn poprowadził Laurę i Laszlo wokoło stołu, okrążając go trzykrotnie. Na stole, na pięknej koronkowej serwecie, ułożono zaręczynowy kołacz w kształcie plecionki.

Laszlo szedł wpatrzony w dziewczynę, której za chwilę miał złożyć przyrzeczenie zaślubin.  Gdy oboje usiedli na przystrojonych odświętnie krzesłach, ich ręce połączyły się nad chlebem. Dłonie oblubieńców na znak połączenia w przyszły związek starosta uroczystości przewiązał chustą specjalnie zrobioną przez koronczarkę Józię.

– ”Z wolą, czy z niewolą związana?” – starosta  zapytał  trzykrotnie.

– ”Z wolą” – odpowiedzieli zgodnie goście zebrani na uroczystości.

Starosta rozwiązał ręce młodym, przełamał chleb na pół i podał narzeczonym.

Laszlo pomalutku ujął delikatną dłoń Laury i wsunął pierścionek z rubinowym oczkiem na jej serdeczny palec.

Oblubienica chcąc mu podziękować, w prezencie podarowała ukochanemu własnoręcznie uszytą lnianą, bieloną na słońcu koszulę z wyszytym jego monogramem.

Laszlo po raz pierwszy oficjalnie objął ją i pocałował. W podarunku pani swojego serca ofiarowując dodatkowo własnoręcznie wykonaną przetyczkę do kądzieli i rzeźbioną prześlicę oraz piękną parę skórzanych trzewiczków.

Ślub Laszlo Rocha Budzyna z Laurą Marianną z Chałajów – na podstawie zachowanych dokumentów w parafii lubelskiej – odbył się 15 sierpnia 1880 roku w święto Maryjne. Dokumenty, które zostały nam przedstawione z archiwum, były już bardzo nieczytelne, ale po przetłumaczeniu z łaciny, potwierdziły zawarty tam związek oraz zapis chrztu ich dzieci Jana, Franciszka, Józefy i Anny.

Laura Marianna Budzyn w dniu 15 sierpnia 1880 roku, odmówiwszy poranne pacierze, wyciągnęła z kufra babci Marii strój weselny, który na krosnach własnoręcznie utkała jej ukochana babcia. Na łóżku rozłożyła spódnicę, halki, staniczek, pantalony i najważniejszy w stroju weselnym gorset wyhaftowany srebrnymi cekinami.

Obok  lnianej bielutkiej koszuli ułożyła sznur srebrnych korali. Kilkakrotnie gładząc  poszczególne elementy ubioru uśmiechała się w kierunku wiszącego nad jej łóżkiem portretu dziadka i babci, a i oni zdawało się rozpromienieni porannym promieniem słońca z  błyskiem w oku patrzyli na szczęśliwą Laurę.

Laura podeszła do komody, aby wyjąć prezent od matki chrzestnej. Była to piękna kolorowa chusta zwana „malinówką”, która będzie zdobiła jej głowę w tak ważnym dniu.

Mam chyba wszystko – pomyślała i w tym momencie usłyszała śmiechy za drzwiami i przyśpiewki druhen. Przyszły stroić pannę młodą.

Pan młody w czarnym surducie zdobionym kolorowymi szlakami i koszuli, którą otrzymał od  Laury w dniu zrękowin, prezentował się okazale. Laszlo stanął przed swoją wybranką, szurnął po węgiersku obcasami i w głębokim skłonie uchylił swój odświętny słomkowy kapelusz z kolorowym tkanym otokiem. Uroku dodawały mu szuwaksem czernione okazałe wąsy.

Uśmiechnął się szeroko pokazując piękne białe zęby i podał ramię swojej damie serca, aby poprowadzić ją do wystrojonego, jak ona sama, powozu w cztery kare konie.

Sprosiny były na sobotę, a ślub przy bytności zgromadzonych wiernych, krewnych i rodziny pobłogosławił kanonik imć ks. Karpiński – takowy zapis w oryginale sporządziła babcia Rozalia na podstawie wspomnień ustnych Laury.

Po ceremonii zaślubin odbyło się wesele w karczmie. Jadła i napitku było do woli. Gościom trzy dni przygrywała muzyka jezuicka.

Po nim młodzi z małą Rozalką wyjechali w podróż na zaproszenia stryja do Łodzi na Stare Rokicie. Tak im się tam bardzo spodobało, że kiedy Laszlo przestał terminować u kowala, zdając stosowne na ten czas egzaminy, podjęli decyzję przeprowadzki  do Łodzi, sprzedając uprzednio kamienicę w Lublinie.

Laura, seniorka mojego rodu, pomimo że była babcią przybraną, była też ciocią, a później po prostu babcią Laurką. Wszyscy bardzo ją szanowali i liczyli się z jej zdaniem.

Ataki epilepsji, na które wcześniej cierpiała, od dnia ślubu nigdy się nie powtórzyły i babcia Maria, która jej wcześniej podczas proroczego snu pomogła, więcej się jej nie przyśniła.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko