Andrzej Piątekj pisze po premierze w Rzeszowie:
„Małe zbrodnie małżeńskie” – reż. Jan Hussakowski – Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie
Ze sceny padają mocne słowa o miłości zatrutej. Wynikłe z przeżyć dwojga młodych ludzi. Siła tych słów, tkwi w tym, co zawierają, nie w tym, jak są mówione. Nikt nie krzyczy. Emocje ukryte starannie prawie nie wychodzą z postaci na zewnątrz. A jeśli, to bez nadmiernej ekspresji i cienia afektacji.
Hussakowski zostawia w postaciach słowa nie wypowiedziane. Widzowie muszą dosłuchać, coś dopowiedzieć. Emocje są na półtonach. To, co w postaciach świadczy o konflikcie, od iskrzenia po zwarcia i otarcie się o morderstwo, jest starannie obudowane poprawnością zachowania obojga.
To, że uczucia gorące jak lawa z wulkanu w chwili erupcji, w przekazie scenicznym są tak stonowane, po części sugeruje, że można zamordować, nie będąc bandytą, a ofiara być nie musi ucieleśnieniem dobroci. Czyżby o takie przesłanie tu chodziło?
Choć na scenie cały czas emocjonalnie iskrzy, Magdalena Kozikowska-Pieńko i Karol Kadłubiec, od pierwszej sceny osiągają sukces, w przekazywaniu emocji stonowanych, czym skutecznie przekonują publiczność do Lisy i Gillesa. Grają niby ich chaos uczuciowy, ale w szaleństwie tym jest jakaś spójność, którą akcentują. Ukrytymi emocjami, które tłumiąc w sobie, dozują z wyczuciem, koncentrując na sobie skupienie widowni.
Zauroczenie miesza się tu z pogardą, urazy z odrazami, miłość z nienawiścią. Hussakowski ostrożnie buduje spektakl na tych emocjach, które ukryte, mają siłę pożaru.
Postacie Lisy i Gillesa – Kozikowskiej-Pieńko i Kadłubca, trudno sklasyfikować, jednoznacznie i ostatecznie. Związek Lisy i Gillesa jest chory. Ale może cały system uczuciowości współcześnie jest chory? Skoro miłość można zakończyć zbrodnią z miłości?
W zderzeniu obu postaci scenicznych, dominuje Lise Kozikowskiej-Pieńko. Aktorka sprawnie porusza się na linie przeciwnych uczuć i nastrojów. Troskliwie buduje Lise z okruchów kompromisu, neurotyzmu, szaleństwa, siły i kruchości. Z każdą minutą energia aktorki ulega coraz szybszym i zawrotnym przemianom, znajdując ujście w zachwycająco precyzyjnym prezentowaniu zawiłej psychiki Lise.
W kreacji Kozikowskiej-Pieńko, dostrzegamy spektrum emocji obecnych w fantastycznie napisanej sztuce Érica-Emmanuela Schmitta: Mistrza subtelnej przewrotności, twórcy opinii, że „kiedy widzimy kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówmy się, które z nich stanie się mordercą…”.
Kadłubiec sprawnie i precyzyjnie porusza się po zawiłościach skomplikowanej osobowości Gillesa – kiedy Gilles traci pamięć, próbuje zamordować Lise i gdy odzyskuje siebie. Gilles Kadłubca, grany wyraziście i sugestywnie, „do wewnątrz”, cały czas nosi w sobie tajemnicę, nierozwikłaną do końca spektaklu. Może niczego nie zapomniał? Pamięta, jak, w jakich okolicznościach próbował Lise zabić? Kadłubiec subtelnie, delikatną kreską kreśli to niedopowiedzenie. Trzymając widownię w niepewności.
Hussakowski opowiada nam ze sceny o miłości cierpkiej i uczuciowo trudnej z pomocą oszczędnej scenografii Agaty Stanuli i nie narzucających się wizualizacji Klaudii Kasperskiej. Nie aktorzy, ale emocje w nich i uczucia grają tu główną rolę. Widz jest świadkiem jednego dnia z życia pary, który zdaje się być czegoś początkiem i końcem.
Jak w życiu, tym poza sceną, gdzie też początek może być końcem, koniec początkiem. Bez względu na wiek pary i płeć. Do tej sprawy Hussakowski podchodzi jednak najprościej i najmniej kontrowersyjnie.
Andrzej Piątek