Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
155


Mądrość Państwa Środka

Ten zbiór, pięknie wydany przez Państwowy Instytut Wydawniczy, to klasyczne teksty kultury chińskiej, oddające jej specyfikę. „Mistrzowie, nauczyciele konfucjańskiego kręgu kulturowego, bez względu na to, którą szkołę reprezentowali, przekazywali swoim uczniom (…) następującą myśl: człowiek nie jest odrębnym skończonym bytem, lecz częścią większej niż on całości, którą może stanowić rodzina, społeczność, państwo, a także – z punktu widzenia taoistów – dao lub natura. Elementy owej całości nieustannie na siebie wpływają, dlatego człowiek ma obowiązek nauczyć się tak żyć, by ową całość harmonijnie – czyli poprzez różnorodność – wzbogacać. Wymaga to kompromisu pomiędzy własnymi, niekiedy egoistycznymi potrzebami a dobrostanem owej całości. Propagowanie zachowań altruistycznych oraz miękkich cech społecznych, a także przywiązywanie dużej wagi do samodoskonalenia w ich wykształcaniu , to niewątpliwie jedne z najważniejszych i chyba nieco zapomnianych przez (…) kontynuatorów cech myśli wczesnokonfucjańskiej. W świecie egoistycznie nastawionych indywidualistów warto o nich przypominać”.

Czteroksiąg „Najwyższa nauka. Powszednia praktyka drogi środka”, to dzieło pracy Zhu Xi, XI-wiecznego neokonfucjanisty, to kanon tworzący podstawę kształcenia chińskich elit, choć z czasem nauki te przenikały w polu świadomości coraz szerszych kręgów społeczeństwa. Tworzą je „Analekty”, „Mencjusz”, „Zapisy o rytuale” oraz „Powszednia praktyka drogi środka, Zhong Yong” i są wykładami na temat zaprowadzenia ładu moralnego na świecie i propagowania wewnętrznego samodoskonalenia, mającego prowadzić do ukształtowania człowieka doskonałego.

System konfucjański i neokonfucjański to być może jedyny w dziejach ludzkiej cywilizacji tak stary i tak fundamentalny świecki kodeks etyczny, nie inspirowany religią, tak jak n.p. system etyczny chrześcijaństwa, islamu czy judaizmu. Bo nawet ateistyczne czy agnostyczne systemy etyczne zrodzone w Oświeceniu czy w XIX i XX wieku były w istocie swej treści kopiami systemów religijnych. Tylko system etyki konfucjańskiej jest rdzennie świecki i zupełnie oryginalny, bo stworzony na kilka stuleci przed narodzinami chrześcijaństwa. Poza walorami poznawczymi i duchowymi, poza poza pożytkami jakie my, czytelnicy dzisiejsi możemy wywieść z nauk tej lektury, to co  w tych tekstach zachwyca, to ich walor estetyczny, literacki, ich nieskazitelna, niczym niezmącona prostota, tak charakterystyczna dla konfucjanizmu, dla filozofii, Mądrości Państwa Środka. Na koniec jedna tylko nauka z tej księgi: „Poszerzanie wiedzy polega na uświadomieniu sobie prządku, w jakim dzieją się rzeczy”.

„Najwyższa nauka. Powszednia praktyka drogi środka”, przekład Katarzyna Pejda, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 132, ISBN 978-83-468-5

„Burza” interpretacji

„Burzę” Williama Szekspira można czytać jak powieść przygodową, bo taka jest jej faktura zewnętrzna, fabularna. Morska katastrofa okrętu, malownicza wyspa, na której lądują pasażerowie, ekscentryczny Książę w płaszczu i z czarodziejską różdżką w dłoni oraz inni wielmoże, dostojnicy dworscy, rycerze, piękne kobiety, zakochana para, dziwne, na poły ludzkie stwory, morska katastrofa okrętu i tym podobne motywy rodem z poetyki przygodowo-fantastycznej. Można mieć nawet skojarzenia z „Tajemniczą wyspą” Juliusza Verne czy „Robinsonem Crusoe” daniela Defoe i innymi powieściami przygodowymi, które łączy motyw lądowania na wyspie (początkowo błędnie branej za bezludną) po perypetiach morskich lub okołomorskich.

Przed odnotowaniem nowego przekładu „Burzy”, dokonanego przez Piotra Kamińskiego, a wydanego przez Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, warto odwołać się najpierw do kilku dawniejszych interpretacji.

Andrzej Tretiak, autor wstępnego opracowania do przedwojennego wydania „Burzy” w XIX-wiecznym przekładzie Józefa Paszkowskiego, w ramach Biblioteki Narodowej, podkreślił m.in. autobiograficzny sens „Burzy”, w czym skądinąd nie odróżnia się od szeregu innych badaczy i interpretatorów. Tretiak widział też w „Burzy” podsumowanie stosunku Szekspira do teatru jako iluzji, ale dostrzegł w tym tekście także rzecz o  żądzy panowania, żądzywładzy. Zobaczył w nim też tekst o społecznej utopii, a nawet – co może być zaskoczeniem – o pracy, o jej społecznym wymiarze, co, jeśli uznać takie odczytanie za trafne, mogłoby świadczyć o bardzo nowoczesnym, nie pozbawionym rysu progresywizmu, pojmowaniu przez Szekspira kwestii cywilizacyjnych. Ciekawie zobaczył też Tretiak postać Kalibana, jako przedstawiciela tłumu, niezadowolonego z mądrej władzy Prospera, choć powinien mu być wdzięczny za to, że ten go uczłowieczył. Tu z kolei Tretiak, co podchwycili niektóry późniejsi interpretatorzy, nawiązał do aspektu kolonizacyjnego. Choć  „Burza – zdaniem Tretiaka – nie jest poematem alegorycznym”, bo dominuje w nim wpływ przypadku, to Ariel jest alegorią poezji. Zdaniem Tretiaka Szekspir objawił się (choć nie tylko w „Burzy”) wyznawcą filozofii biskupa Berkeleya, według której każdy człowiek sam we własnej wyobraźni i zmysłach stwarza świat w którym żyje. Ten świat żyje w naszej wyobraźni, bez nas świata nie ma. ( „Poza mną nie ma świata”) Tretiak zwrócił też uwagę na arystotelesowską strukturę tekstu „Burzy” czyli na jej jedność miejsca, akcji i czasu.

W ujęciu autora zbiorku mini-esejów „Szekspir”, Tomaso di  Lampedusy, „Burza”, to „baśń o księciu czarodzieju, dobrym i prześladowanym, który zaprzyjaźnia się z duchami żywiołów i przywabia do swego ustronia nieprzyjaciół, by im przebaczyć i oddać córkę (sztukę?), potem łamie różdżkę, topi księgi, ro zaprasza czary”. Prospero to więc Szekspir jako wyzbyty złudzeń Czarodziej? Lampedusa zauważa też w „Burzy” powtórzone motywy z innych sztuk Szekspira: Ariel to jakby Oberon ze „Snu nocy letniej” , Miranda i Fernando to replika Romea i Julii. Finalna gorycz i deziluzja Szekspira też ma swoje podobieństwa w niejednym jego utworze, choćby w „Ryszardzie II”.

Andrzej Żurowski w szkicu o „Burzy” pomieszczonym w zbiorze „Czytając Szekspira”, koncentruje się na fenomenie iluzji,  a teatr Prospera to dla niego opozycja rzeczywistości i snu (to też jeden z kluczowych, stały motywów Szekspira, choćby w „Hamlecie”, „Makbecie”, „Śnie nocy letniej”, „Opowieści zimowej”). Podobnie jak opozycja piękno-brzydota, Ariel-Kaliban, czy silne odczuwanie fenomenu czasu. „Burza” jest zdaniem Żurowskiego sztuką o teatrze i o kreacji, z którymi Szekspir się żegna. Na koniec iluzję obnaża, choć podkreśla, że teatr przeobrażając człowieka, przeobraża świat. „Można czytać „Burzę” jako moralitet – powiada Żurowski – bo w finale jest skrucha, ukorzenie się przed losem człowieka. To sztuka o afirmacji, o pogodzeniu się ze światem takim, jakim jest. Żurowski przytacza cytat z eseju Jana Kotta „Prospero albo reżyser”, określając go jako zdanie wielkie: „W najgłębszym z odczytań Szekspirowskiej „Burzy” życie i teatr, dwa spektakle i dwie iluzje, powtarzają i przesyłają swoje odbicia jak dwa zwierciadła”.

Przywołany na wstępie nowy przekład „Burzy” poprzedza wstępny esej Anny Cetery-Włodarczyk, p.t. „Tam i z powrotem”. Zauważa ona, że  przez pierwszych widzów „Burza” mogła być odbierana jako „widowiskowa komedia o radosnym zamążpójściu, umiejętnie zgraną z aspiracjami rządzących elit”. Dopiero w epilogu aktor, w tym przypadku Prospero, wychodzi poza łamy fabuły, niczym u Bertolta Brechta, by opowiedzieć o  końcu wszystkiego – i przedstawienia i życia. Widzi też Cetera-Włodarczyk „Burzę” jako „romans” i „ nostalgiczny testament”.  Kluczowa postać Kalibana, to jej zdaniem zawsze aktualizowany refleks kolonializmu. Autorka zwraca uwagę, że z wieku na wiek w inscenizacjach „Burzy” dokonuje się postępująca emancypacja i dowartościowywanie postaci Kalibana, dowartościowywanie, od niegdysiejszego złego demona do szlachetnego dzikusa, jakby rodem z pism Rousseau. W aspekcie formalnym, „Burza” w jej ujęciu to wyprawa w  nieznane, flirt z nowymi, pojawiającymi się estetykami. Choćby przez to, że „Burza” to kolaż gatunków, sztuka o pamięci subiektywnej, poranionej, korygowanej  i narzucanej innym. Ale też sztuka o władcy zdradzonym przez brata, dramat rodzinny, jak w „Hamlecie” czy „Królu Learze”. I chrześcijański moralitet przebaczenia. Smaczkiem interpretacyjnym jest  określenie „Burzy” przez autorkę wstępu jako „najbardziej neurologicznej  sztuki Szekspira” (bo dużo w niej sygnałów różnych, zazwyczaj bolesnych odczuć fizykalnych przeżywanych przez postacie), co wydaje się dowodem wnikliwości Szekspira w realistycznej percepcji życia. Paradoksalny jest, biorąc pod uwagę fantazyjny, czarodziejski entourage scenerii utworu, brak gęstości poetyckiej w „Burzy”, brak niezwykłych porywów wyobraźni, brak takiego wielkiego monologu jak w „Hamlecie”, „Makbecie” czy „Ryszardzie III”. „Burza” nie jest bowiem tragedią, nie kończy się katharsis. Wywiad, który w 2004 roku przeprowadziłem z Andrzejem Żurowskim zatytułowałem, za jego aprobatą, „Jak wam się podoba”, czyli tytułem słynnej komedii. Bo kiedy pytałem go o interpretacje tych czy innych utworów Szekspira powtarzał: „interpretujcie jak wam się podoba”. I to kolejne spotkanie z Szekspirem, tym razem z „Burzą”, zdaje się mądrość tego zdania potwierdzać.

William Shakespeare – „Burza”, w przekładzie Piotra Kamińskiego, wstęp i komentarz Anna Cetera-Włodarczyk, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2022, str. 252, ISBN 978-83235-5693-0

Polka ateistka debatuje z Polakiem katolikiem

Książka „Polska ateistka kontra Polak katolik” została zareklamowana przez wydawcę, „Kulturę Liberalną” i media, jako zapis personalnego dialogu między przedstawicielami dwóch Polsk, którzy spotkali się w połowie drogi, by nie tylko porozmawiać, ale by znaleźć jakieś pole porozumienia  w skłóconym w kraju nad Wisłą. Rozmówcy, to Tomasz Terlikowski, znany szerokim kręgom katolicki publicysta o radykalnym światopoglądzie religijnym i lewicująca liberałka, ateistka Karolina Wigura. Nie doszłoby pewnie do tej rozmowy, gdyby nie to, że Terlikowski po części sam się wycofał, a po części został odrzucony przez środowisko fundamentalistycznych katolików, bo dołączył do krytyków Kościoła katolickiego, w m.in. w kwestii pedofilii i to na łamach prasy liberalnej w rodzaju „GW”. Rozmowa dotyczy jedenastu tematów, ale skoncentrujmy się z konieczności tylko na tych dotyczących kwestii religijno-światopoglądowych. Tom otwiera rozmowa o aborcji. I w tej kwestii między rozmówcami widać niemożliwość kompromisu dotyczącego tej kwestii. Terlikowski, owszem, przyznaje, że „wyrok trybunału” Przyłębskiej z października 2020 roku był porażką polityczną władzy, ale zarzuca jej akurat nie co innego, lecz próbę rozwadniania „wyroku”, doraźnego łagodzenia jego skutków poprzez jego nieogłaszanie przez pewien czas i zapowiedź, niezrealizowaną, prezydenta, takiego „sprecyzowania” ustawy, by aborcje były możliwe w niektórych najbardziej drastycznych przypadkach. Terlikowski troszczy się tylko o to by nie „rozszczelniać” prawa wyjątkami, jak w Hiszpanii sprzed czasów Zapatero. Terlikowski martwi się jednak perspektywą liberalizacji prawa o aborcji w przyszłości (jak  np w Irlandii) oraz nazbyt krańcowymi w formach, a zatem przeciwskutecznymi działaniami takich osób jak Kaja Godek czy Mariusz Dzierżawski. Różnica między postawą Wigury a Terlikowskiego w tej rozmowie polega głównie na tym, że ona nie żąda od rozmówcy, aby wyzbył się swoich poglądów, ale by nie odbierane w Polsce praw także osobom niewierzącym i dopuszczającym aborcję. On natomiast trwa niezmiennie przy dążeniu, by reguły religijne narzucić wszystkim. Terlikowki odrzuca nawet to, co przyznają niektórzy inni, nawet radykalni katolicy, by przyjąć zasadę niewymagania heroizmu od kobiet będących w ciąż z ciężko uszkodzonymi płodami. A dlaczego niby nie można wymagać od nich w niektórych przypadkach heroizmu? – pyta Terlikowski. Sceptycznie odnosi się jednak do innego katolickiego fundamentalisty, Jacka Pulikowskiego. Ten uważa, że „mężczyzna jak ptak ma wznosić się i patrzeć z góry, czy kobieta czyta odpowiednie gazety, a potem to kontrolować”.

W tej sytuacji nie warto już chyba szczegółowo analizować poglądów Terlikowskigo na takie kwestie jak eutanazja (tu też oczekuje on, by ludziom pragnącym śmierci z powodu nadmiaru cierpienia, skutecznie to uniemożliwiać), małżeństwa jednopłciowe i prawa LGBTQ (niedopuszczalne), Kościół katolicki (zasadniczo, mimo wad, dobry jak chleb), ateizm (zasadniczo zły, choć niech tam sobie istnieje, skoro musi).

Byli tacy, którzy oczekiwali od tej książki, że będzie jaskółką dialogu między dwiema Polskami, między tą katolicką, a tą laicką. Ta rozmowa raczej tej nadzieli nie spełniła.

Więcej porozumienia między dwojgiem rozmówców pojawia się z rozmowach na inne, odległe od powyższych kwestii tematy, dotyczące sytuacji i perspektyw Polski, wojny w Ukrainie itd.

Karolina Wigura, Tomasz Terlikowski – „Polka ateistka kontra Polak katolik”, Kultura Liberalna, Warszawa 2022, str. 240, ISBN 978-83-66619-09-8

W gąszczu życia polskiego

To już trzecie, i tym razem finałowe, spotkanie z będącym owocem iście benedyktyńskiego wysiłku dziełem Zofii Odrowąż z Pieniążków Skąpskiej (1881-1961) i jej wnuka Rafała Skąpskiego, które zawdzięczamy Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Nie sposób w ramach skromnej objętości prasowego artykułu opisać bogactwa tego dzieła, w którym najbardziej uderza pasja i miłość życia, którą odznacza się autorka, nawet jeśli życie to było bardzo trudne i bliższe szarego, codziennego wysiłku, zwanego czasem znojnym trudem niż barwnej przygody. Jest ono tak obfite w fakty i personalia, tak bogate w zapis egzystencji w jej najrozmaitszych przejawach, tak gęste narracyjnie, tak bogate w tło społeczne, obyczajowe, polityczne, historyczne, że każdy kto chciałby choćby w najbardziej lakonicznym skrócie ująć jego zawartość, staje przed zadaniem niewykonalnym. Przypomnę więc tylko, że dwa pierwsze tomy zapisków Zofii Skąpskiej poświęcone były kolejno jej życiu i jej rodziny na Sądecczyźnie na początku dwudziestolecia międzywojennego (tom I), a później na Pomorzu, także w II RP, z dodaniem opisu lat 1939-1945 (tom II). Ostatni, III tom obejmuje ostatnie 16 lat życia autorki, spędzone na Śląsku i w Krakowie, w czasach PRL. W pomieszczonym na skrzydełku tomu zdaniu zaczerpniętym od Manueli Gretkowskiej pojawia się nawiązanie do „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej. Wspomnienia Zofii Skąpskiej nie są co prawda prozą literacką (choć napisane zostały piękną, klarowną polszczyzną), ale skojarzenie Gretkowskiej jest uzasadnione, zrozumiałe i mnie też się one w naturalny niemal sposób nasunęło. Losy zbiedniałego polskiego ziemiaństwa, zrządzeniem historycznego losu przekształconego w ciężko pracującą inteligencję, które zachowało mimo niesprzyjających okoliczności swój etos, obyczaje, kulturę i właściwą jej postawę wobec świata, jego wędrówka, w przenośni i dosłownie, przez trudny los, rodzinność jako oś opisywanego świata, losy małżeństwa Skąpskich i ich dzieci, bliższych i dalszych krewnych i powinowatych, siłą rzeczy narzucają skojarzenia z losami małżeństwa Bogumiła i Barbary Niechciców z powieści Dąbrowskiej. Warto jeszcze zaczerpnąć z zacytowanych na skrzydełku okładki ocen. Profesor Waldemar Łazuga określił wspomnienia Zofii Skąpskiej jako mieszaninę reportażu, eseju, pamiętnika, dziennika, diariusza i rekonstrukcji. Dodałbym jeszcze atrybut mimetycznego realizmu, dzięki któremu życie ważnej grupy społecznej w trudnej epoce poznajemy nie za pośrednictwem abstrakcyjnych uogólnień, lecz w całej jego drobiazgowej, zmysłowe, rdalistycznej naoczności. Ten gęsty świat chłonie się z pasją, bo zza każdego detalu, zza każdego, czasem banalnego zdarzenia, zza każdego portretu personalnego wyłania się obraz epoki.

Nie sposób jednak, eksponując walory samych wspomnień, pominąć również benedyktyńską pracę jaką wykonał Rafał Skąpski, wnuk autorki,  który wykonał kilka ról naraz: redaktora, korektora,  komentatora, autora przypisów i materiałów ikonograficznych. To ich obopólny, choć dokonany osobno, w różnych epokach, które dzieli ponad sześćdziesiąt lat, wysiłek stworzył ową synergię, która sprawia, że trzy tomy wspomnień „Dziwne jest serce kobiece” Zofii Skąpskiej bez wątpienia znajdą poczesne, wybitne miejsce w historii polskiego piśmiennictwa pamiętnikarskiego.

Zofia Odrowąż z Pieniążków Skąpska – „Dziwne jest serce kobiece”, tom 3, Wspomnienia z Ząbkowic i Krakowa”, opracowanie wspomnień przepisanych z rękopisu, wstęp, komentarze, przypisy, dobór materiału ilustracyjnego i tablice genealogiczne Rafał Skąpski, Czytelnik, Warszawa 2023, str. 736, ISBN 978-83-07-03550-5

Wróżenie z fusów Ameryki

Bardzo dobrze pamiętam lato 1974 roku. Jako siedemnastolatek jeszcze w ogóle nie interesowałem się wtedy ani kwestiami społecznymi, ani polityką, tym bardziej zagraniczną, ale upadek Richarda Nixona był wydarzeniem tak spektakularnym, które tak wstrząsnęło Stanami Zjednoczonymi i światową opinią publiczną, że dotarło nawet do mnie, do leśnej, wakacyjnej głuszy we wschodniej Polsce, gdzieś w okolicy Biłgoraja, za pośrednictwem małego turystycznego radyjka. W tym samym roku urodził się Portugalczyk Bruno Maçães, autor „Początku historii. Narodzin Nowej Ameryki”. Te fakty ułatwiają mi ustawienie zagadnień będących tematem eseju Portugalczyka na osi czasu. Politologiczny, ale też antropologiczny i historiozoficzny esej Maçãesa zdobi fotograficzna okładka, na której wyposażeni w specjalną aparaturę pracownicy w  kombinezonach czyszczą sławny, monumentalny posąg Abrahama Lincolna z hallu  mauzoleum u stóp Kapitolu w Waszyngtonie. Jest ta okładka bardzo trafną metaforą sytuacji, w której znalazły się w ostatnich latach Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Tak też postrzega obecny moment historii USA Maçães. Swoje studium rozpoczyna od przywołania składającego się z pięciu malowideł cyklu angielskiego malarza Thomasa Cole „Dzieje Imperium” (1836). Figuralnie chodzi o Imperium Romanum, ale w wymowie ideowej o USA czasów prezydenta Andrew Jacksona. To obraz Imperium od Świtu przez Apogeum po Upadek. Maçães zdaje się sugerować, że USA przeżywa obecnie okres poprzedzający Upadek i że rozstrzygają się obecnie losy tego kraju. Przy czym różnica między losem starożytnego Rzymu i współczesnych USA jest ten, że tam chodziło tylko o los Imperium, Państwa, Władzy, a w przypadku USA także o Demokrację, bo o kraj który był Prekursorem Demokracji.  Maçães przywołując na wstępie autorów, którzy podjęli ten sam co on temat, cytuje n.p.  Jeeta Heera, który „zastanawia się, czy kiedy gwiazdka porno pozywa prezydenta Donalda Trumpa, a Biały Dom zostaje wypłukany z wszystkich oprócz jego rodziny, Ameryka wchodzi w okres dekadencji mogący swą grozą równać się z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego”. Jednak nie mniej szokująco, zwłaszcza dla tych, którzy uważają USA za championa postępu technologicznego i cywilizacyjnego, brzmi passus o „rozpadzie przestarzałej infrastruktury, która w pół wieku pokonała drogę od wzbudzania podziwu gości zza granicy po niepokój, czy wylądowali we właściwym kraju. Weźmy przypadek miasta Nowy Jork: choć może to brzmieć nieprawdopodobnie, nie wybudowano w żadnym z pięciu jego głównych okręgów żadnego elementu publicznej infrastruktury od czasu, kiedy oddano Most Verrazzano, łączący Brooklyn ze Staten Island. Gdy na scenie pojawił się Trump, twierdząc, że Ameryka nie jest już wielka i trzeba ponownie uczynić ją wielką, ludzie wiedzieli o czym mówi”. Mądry i fascynujący esej  Maçãesa prowadzi czytelnika przez szlaki i meandry Ameryki dawnej i dzisiejszej, bo ono są splecione więzami tym ściślejszymi, że biorąc pod uwagę zaledwie 250 lat historii tego kraju, odległość czasowa amerykańskiej przeszłości od amerykańskiej teraźniejszości jest znacznie krótsza niż w Europie. Esej jest atrakcyjny w lekturze, wyzbyty akademickiej ciężkości, a  Maçães chętnie posługuje się błyskotliwymi bon-motami w rodzaju: „Sto lat po Manifeście Komunistycznym, widmem, które krąży po Europie – jest Gary Cooper”. Jednak choć podtytuł eseju brzmi: „Narodziny Nowej Ameryki”, na dobrą sprawę brak nim wizji prognostycznej jak ta Nowa Ameryka miałaby wyglądać. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu autorzy podobnych syntetycznych studiów i esejów znacznie śmielej formułowali prognozy. Po historycznym, legendarnym kiksie Francisa Fukuyamy z „końcem historii: stali się przesadnie nawet ostrożni i Maçães nie wyłmuje się z tej tendencji. Spotkanie z jego esejem jest więc spotkaniem z diagnozą jaka jest Ameryka „today”. Jaka jednak będzie „tomorrow”, tego Maçães nie wyjaśnia, więc musimy albo poczekań na jego kolejną analizę albo zdać się na obserwacje biegu zdarzeń.

Bruno Maçães – „Początek historii. Narodziny Nowej Ameryki”, przekład Michał Szczurowski, Teologia Polityczna, Warszawa 2022, str. 248, ISBN 978-83-67065-24-5

Ojciec polskiego Indiany Jonesa

W mojej czytelniczej, młodzieńczej hierarchii cykl przygodowo-podróżniczy o Tomku Wilmowskim (m.in. „Tomek w krainie kangurów”, „Tomek wśród łowców głów”, „Tomek na wojennej ścieżce”, „Tomek na tropach yeti”) sytuował się właściwie na tym samym poziomie co powieści Karola Maya, Jamesa Fenimore Coopera czy Juliusza Verne, choć ci trzej autorzy obcy przynależą do wielkiej klasyki światowej, podczas gdy zasięg czytelniczy (bardzo znaczący jeśli mierzyć go liczbą sprzedanych 10 milionów egzemplarzy) powieści Alfreda Szklarskiego (1912-1992) ograniczał się jednak do odbiorcy krajowego w PRL oraz do tłumaczeń głównie w obrębie języków krajów socjalistycznych. Książka Jarosława Molendy, choć jej bohaterem jest „ojciec” „Tomków”, jak zwykło się nazywać Szklarskiego i jego cykl, nie jego prozie jest (zasadniczo) poświęcona, lecz dość skomplikowanemu życiorysowi pisarza. Według wielu źródeł Alfred, jako syn polskich emigrantów w USA urodził się w Chicago, choć inne źródła to kwestionują i jako miejsce jego urodzin podają Włocławek. Na pewno Szklarski część dzieciństwa w USA spędził i zapewne było to dla niego (przynajmniej do pewnego stopnia) w przyszłości pisarskim kapitałem założycielskim. Jak Szklarski pamięta okres amerykański nie bardzo wiadomo, ponieważ nie pozostawił poświęconych mu wspomnień, za to bardzo dokładnie zbadany i opisany został czas okupacji niemieckiej w Polsce, gdy jako młody, nieco ponad trzydziestoletni człowiek podjął współpracę z tzw. „gadzinową” prasą niemiecką, w tym prasą kolaboracyjną jak „Nowy Kurier Warszawski”. Teksty Szklarskiego, który publikował pod kilkoma fikcyjnymi nazwiskami (Murawski, Bronowski) nie miały wprawdzie charakteru antypolskiego, proniemieckiego, pisał on o sprawach z tego punktu widzenia raczej neutralnych, lecz sam fakt tej kolaboracji zaprowadził go po wojnie na ławę oskarżonych i za kraty więzienia. Autor studium drobiazgowo opisał ten okres, reakcje Szklarskiego, jego rodziny etc. Trzecia część książki poświęcona została okresowi powięziennemu i drodze Szklarskiego do roli pisarza, który w mieszkaniu w Katowicach, nie opuszczając miasta (nie lubił podróżować, jakkolwiek paradoksalnie nie brzmiałoby to w odniesieniu do autora powieści podróżniczych), w wyobraźni i z wiedzy książkowej wyczarował w latach sześćdziesiątych cykl powieściowy, który uczynił go, obok Arkadego Fiedlera, głównym polskim „specjalistą” od gatunku przygodowo-podróżniczego. Molenda przybliżył też charakter i źródła fenomenu ogromnej popularności „Tomków”. „To był Indiana Jones „na miarę na szych możliwości”, dodajmy – polski Indiana Jones. Przygody polskiego chłopca i jego bardzo polskich w rysunku typologicznym postaci partnerskich (kapitan Smuga i bosman Nowicki) zaspokajały ten rodzaj aspiracji polskiej młodzieży, których angielscy, amerykańscy czy francuscy bohaterowie Maya, Coopera czy Verne’a nie mogli zaspokoić. Co w biografii Szklarskiego jest ważniejsze, epizod okupacyjny czy jego wkład w literacką popkulturę czasów PRL, niech rozstrzygną czytelnicy.

Jarosław Molenda – „Alfred Szklarski. Sprzedawca marzeń”, Wydawnictwo IPN, Warszawa 2022, str. 399, ISBN 978-83-8229-517-7

Hłasko warszawski, Hłasko górski

„Dwie doskonałe mikropowieści stworzone przez dojrzałego, choć przecież bardzo młodego pisarza. Wykorzystując własne doświadczenia, Hłasko zobrazował tragizm dwóch pokoleń: wojennej młodzieży poszukującej swojego miejsca w socjalistycznym mieście gruzów i boleśnie doświadczonych przez życie degeneratów, szukających schronienia w zatrważająco malowniczej dziczy Kotliny Kłodzkiej” – tak Wydawnictwo „Iskry” przedstawia dublet powieściowy Marka Hłasko, „Ósmy dzień tygodnia” i „Pierwszy do raju”. Nawiasem mówiąc nie dkokońca wiadomo o jakie góry chodzi. Jedni pisali o Sudetach, inni o Bieszczadach, mniejsza o to. Nie będę streszczał fabuły obu utworów, bo byłaby to niezamierzona parodia „opowiadania filmów” przez Hłaskę, a poza tym, kto z czytelników czytających o książkach nie zna tych najbardziej klasycznych jego powieści. I tylko przypomnę, że w tej pierwszej unikalne jest to, że, wbrew obyczajom pisarskim Hłaski główną bohaterka jest kobieta, Agnieszka. Jednak Hłasko nie byłby sobą, gdyby także kobieta i to młoda, nie traktowała miłości równie brutalnie, cynicznie, bez złudzeń. Jej stosunek do miłości był kiedyś idealistyczny, ale życie ją tych złudzeń pozbawiło. Agnieszka przemierza szarą, zburzoną, deszczową, smutną Warszawę, pojawiają się ulice Targowa, Brzeska, brzeg Wisły przy lasku bielańskim. To jakby zdegradowana wersja podróży Wergiliusza przez Piekło w „Boskiej komedii” Dantego. „Ósmy dzień tygodnia” to opowieść o „młodości na zakręcie dojrzewania, stającej przed pierwszym krokiem w chmurach, tragizującej w lombardzie złudzeń”. To także powieść o splugawieniu miłości.

„Następny do raju”, choć należy do niewarszawskich utworów Hłaski, także nie jest wolny od akcentu warszawskiego – jeden z bohaterów ma przydomek („ksywkę”, jakbyśmy dziś powiedzieli), „Warszawiak”, a w pewnym momencie pojawiają się w powieści słowa popularnej, folklorystycznej piosenki z przedmieść, o „Ulicy Gnojnej”. „Następny do raju”, zekranizowany w 1958 roku przez Czesława Petelskiego jako „Baza ludzi umarłych” z udziałem grona wybitnych i popularnych aktorów, to męska opowieść o straceńczej odwadze, polska „Cena strachu”. To opowieść o gronie poharatanych przez życie mężczyzn, z bagażem ciężkich doświadczeń, w niektórych przypadkach z przeszłością kryminalną, którzy podjęli się transportu drewna ciężarówkami w scenerii dzikiej, surowej górskiej przyrody, przypomina swoją poetyką western pomieszany z produkcyjniakiem, ale nie ma jego radykalnego podziału na Dobro i Zło. W tej powieści najsilniej wyraża się mizoginizm Hłaski. Kobieta, która pojawia się niespodziewanie w gronie męskim jest nie tylko postacią dwuznaczną, daleką od „cnót niewieścich”, ale nie łagodzi męskich obyczajów, przeciwnie, zaostrza je. Jest za to ta powieść pochwałą ducha szorstkiej męskości, tak charakterystycznego dla Hłaski.

Są w tej prozie wszystkie walory stylu pisarza: soczystość, prostota, dosadność, jakiś rodzaj zakamuflowanej poezji. To, mimo totalnej nieaktualności realistycznego tła i kontekstów, niezmiennie pociągający walor tej prozy,

Marek Hłasko  „Ósmy dzień tygodnia”. „Następny do raju”, „Iskry”, Warszawa 2022, str. 350, ISBN 978-83-244-1074-3

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko