sztuka pacyfistyczna w jednym akcie, 1988
Osoby:
KAZA, jak zwykle jest pijany, lat około 45, twarz i strój banalny, przedziałek na bok, jasny płaszcz, trochę wymięty, leży na kozetce podłączony do APARATURY,
LISEK, który ukradł Kazie kluczyk od windy, młody, energiczny i uśmiechnięty, modny golf, długie włosy,
JACENTY, opiekun pijaków i hulaków, poczciwy staruszek w powłóczystej szacie, siwy i łysiejący,
RTĘĆ, pijący atrament, fizjonomia wedle wyobraźni reżysera, ale to okropny odjazd,
PISAN, cherlawy i łysy z brodą, lat około 40,
ewentualnie inne postacie PIJAKÓW i HULAKÓW, wedle uznania reżysera,
Scenografia:
Prosta, siermiężna chata, barak lub bunkier, światło niewyraźne, sprzętów niewiele, pośrodku
APARATURA – nowoczesna, skomplikowana i budząca podziw.
***
LISEK (patrząc na wskaźnik aparatury): Jacenty, patrz! To jest rekord.
JACENTY: Rzeczywiście, ponad 15 litrów. No, no, takich wyników nie miał od trzech miesięcy…
KAZA (bełkocząc): Jacenty, ten drań ukradł mi kluczyk od windy!
LISEK: Ale dzięki temu masz szansę pobić rekord!
KAZA: A co mnie to obchodzi? Kluczyk od windy był moją ulubioną pamiątką z cywilizacji.
JACENTY: Kaza, nie martw się. Lisek odda ci kluczyk od windy. Zabrał ci go tylko po to, żebyś, zalewając robaka, wypił jak najwięcej, bo widział, że jesteś w formie i chciał, żebyś zrobił dobry wynik.
LISEK: Powiedz lepiej, co ci się śniło.
KAZA: Kobieta o niebieskich oczach.
LISEK: I co?
KAZA: Jak to co? Nic. Miała niebieskie oczy.
JACENTY: A ty co chciałeś, żeby Kaza wyśnił? Żyjemy w świecie bez kobiet. Jeśli się czasem pojawiają, to nie jako kobiety, lecz element krajobrazu.
LISEK: To prawda, nie pomyślałem o tym. Kaza, pamiętasz jakie Matysikowa miała oczy?
KAZA: Matysikowa… oczy? Co ty marudzisz? Przecież ona nas goniła z miotłą. Miała ubłocone cholewy, a nie oczy.
JACENTY: Sam widzisz, Matysikowa była przecież kobietą, a jednak nią nie była. Przynajmniej my chyba inaczej wyobrażamy sobie kobiety, jeśli w ogóle je sobie wyobrażamy.
LISEK: Jak to, ty przecież byłeś żonaty! Twoja żona była kobietą.
JACENTY: Tak, ale zmarła tak dawno, że aż nieprawda. W przeciwnym razie nie byłbym waszym opiekunem.
KAZA: He, he!
LISEK: Z czego się śmiejesz?
KAZA: Popatrzcie na Rtęć, on ma strach na mordzie!
JACENTY: Lisek, popatrz na poziom odczynnika! Jest grubo poniżej normy. Właściwie to prawie go nie ma.
LISEK: Niemożliwe, przecież dolałem wczoraj wieczorem. On prawie nie paruje w takich temperaturach. Zresztą widać go z daleka po kolorze…
JACENTY: Właśnie, po kolorze! On jest przecież granatowy, zupełnie jak atrament… Rtęć! Czy ktoś widział, gdzie jest Rtęć?
LISEK: Czyżbyś podejrzewał, że Rtęć mógł wziąć odczynnik za atrament i go wypić?
JACENTY: Właśnie. Niedostateczny poziom odczynnika mógł sfałszować rekord Kazy!
KAZA: O kurwa, więc cały dramat po stracie kluczyka do windy poszedłby na marne?
LISEK: Nie łam się! Trzymaj swój kluczyk. Jeszcze nie wiadomo czy Rtęć wypił odczynnik. Może po prostu coś się schrzaniło w miernikach.
PISAN (wesoło, wchodząc do izby): Panowie szlachta, dokończyłem książkę o wujku gorylu!
JACENTY: Brawo! Czyli masz pełno atramentu w kałamarzu!
PISAN: Tak, a co?
LISEK: Podejrzewamy, że Rtęć wychlał odczynnik z aparatury, biorąc go przez pomyłkę za atrament.
PISAN: Przed chwilą go widziałem za rogiem. Jarzył się jak żarówka i chwalił się, że zapierdolił ze sklepu cały karton atramentu.
LISEK: Więc to nie on. Kaza, nie martw się. Twój rekord chyba jest ważny.
KAZA: Niech żyje Dionizos! Kiedyś wspomną, że byłem największym pijakiem w całej Anglii.
JACENTY: Skądinąd, ciekawe skąd Jacio Poeta i Pawełek Bohentyn wytrzasnęli w pełnym rozkwicie PRL pomysł, żeby nas umieścić w Londynie. Nie mogli przecież przewidzieć, że dwadzieścia lat później wyjadą tam tłumy Polaków. Skąd mieli niby wiedzieć, że przyjdzie nędza, stan wojenny, a potem Europa się zjednoczy i stanie się globalnym osiedlem.
KAZA: I że na gruszki do Matysikowej będzie się latać Ryanem, bo będzie taniej, niż rowerem.
LISEK: I że przyjdzie Brexit i to w Łagiewnikach będzie Europa, a nie u nas w Londynie.
RTĘĆ (wchodzi znienacka niezauważony): Może jednak warto przekonać autorów, żeby umieścili nas w Łagiewnikach razem z tamtejszymi menelami. Oni się przecież nie nadawali na emigrantów. Już do Swoszowic to była dla nich wyprawa stulecia.
KAZA: Wszystko to takie porąbane. Lepiej się napijmy.
LISEK: Dowcipny się znalazł! Czego? Już przed tygodniem wychlałeś cały zapas rumu.
RTĘĆ: Chłopaki, dzisiaj rano zajebałem ze sklepu karton atramentu. Z radością was poczęstuję.
KAZA: Chłopie, ty jesteś jeszcze bardziej porąbany od tych autorów, co nas wymyślili. Przecież my nie pijemy atramentu, tylko wódę, jak Bóg przykazał.
RTĘĆ: A może warto się przestawić? W przeliczeniu na litry atrament jest dziesięć razy tańszy od najtańszego bimbru. Globalizacja, panowie!
LISEK: Gadki szmatki, kolego! Choćby nie wiem jak alkohol zdrożał, nikt sobie nie odmówi mniej lub bardziej szlachetnego trunku w imię zdrowia, przywiązania do natury i do tradycji.
JACENTY: Amen!
RTĘĆ: Wy się śmiejcie, a niedługo ręczne pisanie wyjdzie z obiegu i ty, Pisan, będziesz musiał klepać te swoje dyrdymały o małpiszonach na komputerze. I co wtedy zrobią producenci atramentu?
KAZA: Zamienią produkcję na gorzelnię! Skoczmy jutro do fabryki i zaproponujmy im to, a teraz napijmy się!
Od autora
Ta krotochwilna jednoaktówka, napisana pod koniec studiów, około 1988 roku, była reminiscencją pacholęcej twórczości, którą uprawialiśmy z kolegą z podstawówki Jackiem Bińkowskim, zaciekawieni życiem barwnych postaci z marginesu społecznego na tzw. „Emilce” (tak wówczas nazywano warszawską dzielnicę w pobliżu hotelu Marriott, od nazwy przecinającej ją ulicy Emilii Plater) oraz w podkrakowskich Łagiewnikach, gdzie spędzałem wakacje i wolne chwile na ojcowiźnie. Znamiennym rysem owej młodzieńczej radosnej twórczości epicko-komiksowej było umieszczenie bohaterów w Londynie, na który snobowała się wówczas polska młodzież, co mogło wywrzeć pewien wpływ na wybór geograficzny późniejszej masowej emigracji zarobkowej naszych rodaków.
Niestety, Kobieta o niebieskich oczach nie doczekała się nigdy inscenizacji i cierpliwie przeczekała w szufladzie ponad trzy dekady. Postanowiłem więc ją odkopać, nieco wygładzić i opublikować w dwutygodniku z nadzieją, że jakaś trupa teatralna lub kabaretowa zechce ją ożywić w formie oryginalnej lub zmodyfikowanej podług własnych potrzeb twórczych.