Irena Kaczmarczyk rozmawia z Aliną Kręcisz

0
750

Z Jamy Michalika

… a czy Witkacy bywał w Jamie Michalika?
z Aliną Kręcisz rozmawia Irena Kaczmarczyk

Od lewej: Irena Kaczmarczyk, Alina Kręcisz

Irena Kaczmarczyk: To nie przypadek, że rozmawiamy w Jamie Michalika, której historia sięga przełomu XIX i XX wieku, a więc czasów, w których Witkacy i Malinowski odbyli podróż na Cejlon a ty tę wyprawę opisałaś 100 lat później w swojej książce. O książce jednak porozmawiamy za chwilę, a teraz powiedz coś o sobie. Czym się zajmujesz? Jakie są twoje pasje?

Alina Kręcisz: Jestem ciekawa świata i ludzi. Przebywanie z przyjaznymi, otwartymi ludźmi pozwoliło mi samej otworzyć się na świat, zmieniło moje nastawienie do inności.

Życie stawiało przede mną różne wyzwania, zawsze starałam się im sprostać, najlepiej jak umiem. Zrozumiałam też, że warto próbować, bo jeśli nie spróbujesz, to nie możesz mieć pewności, że ci się nie uda! Wtedy okazało się, że wiele rzeczy, które wcześniej wydawały się nieosiągalne, stały się możliwe.

Ukończyłam chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim, po czym przez kilka lat byłam nauczycielką. Ciągle jednak czegoś poszukiwałam. Były studia z reklamy i próby malowania, aż pojawił się w moich rękach aparat fotograficzny. I tak fotografia stała się moją pasją. Kurs Fotografii Artystycznej był kilkuletnim okresem poszukiwań odpowiedzi na pytanie, w jakim rodzaju fotografii chciałabym się wypowiadać. W międzyczasie brałam udział w kilku zbiorowych wystawach. Studia w Warszawskiej Szkole Fotografii i Grafiki Projektowej uświadomiły mi, że kocham fotografię na styku realności i ulotności, w której można doszukiwać się nowych sensów i znaczeń. Zdjęcia, które uruchamiają wyobraźnię, w których kryje się świat pełen fantazji i nieodgadnionych egzystencji. Ktoś powiedział, że fotografie są zwierciadłem, w którym odbija się dusza fotografa …w mojej kryje się świat poetyckiej iluzji, co pokazała moja indywidualna wystawa – Inkarnacje.

Odkąd pamiętam, przemierzałam świat z bohaterami namiętnie czytanych książek, marzyłam, że kiedyś sama wyruszę w świat. W dorosłym życiu mi się to udało. Poznawanie daje mi wielką radość, więc chcę się nią dzielić z innymi. Tak się zaczęła moja przygoda z pisaniem… zaczęłam od bloga. Tak jak zdjęcie wypuszczone w obieg nabiera życia, tak też podróż zaczyna istnieć, kiedy zostanie opowiedziana. Zaczęłam opowiadać o moich podróżach po Sri Lance. Za pisane po angielsku artykuły do lankijskich gazet przyznano mi nagrodę – The Best Foreign Journalist Promoting Sri Lanka Tourism.

Ciekawiły mnie bardzo dawne wspomnienia Polaków z podróży na Cejlon. Tak trafiłam na wspomnienia Witkacego i Malinowskiego. Moja wiedza o Sri Lance i doświadczenia z podróży pomogły mi podjąć jedno z najciekawszych wyzwań – napisania książki Moja podróż z Witkacym i Malinowskim na Cejlon.

To również nie przypadek, że nasza dzisiejsza rozmowa odbywa się przy cejlońskiej herbacie. Czym jej smak różni się od tej, którą częstowali cię lankijscy przyjaciele podczas twoich kilkukrotnych pobytów na Sri Lance?

Cejlońska herbata! Uwielbiam jej delikatny, „miękki” smak, dla mnie najlepszy na świecie. Z każdej podróży przywożę zapas, który zwykle wystarcza mi do następnego wyjazdu. Nie wiem, czy wiesz, jak produkuje się herbatę na wyspie Cejlon? Większość cejlońskiej herbaty jest nadal wytwarzana metodami tradycyjnymi, dzięki czemu powstaje produkt najwyższej jakości. Z herbacianego krzewu delikatne kobiece ręce zrywają dwa szczytowe listki i pączek, które następnie poddawane są obróbce. Herbatę uprawia się na różnych wysokościach, nawet do ponad dwóch tysięcy metrów nad poziom morza. Położone na różnych wysokościach plantacje, ze względu na różny klimat wytwarzają herbaty różniące się smakiem. Do uzyskania czarnej herbaty, takiej, jaką właśnie pijemy, konieczny jest proces fermentacji, w którym uzyskuje się wyrazisty smak i aromat oraz głęboką czerwono-brązową barwę naparu. Na wyspie Cejlon produkuje się najwięcej czarnej herbaty, w mniejszych ilościach wytwarzana jest zielona, srebrna i złota. Jeśli chodzi o herbatę, jaką pija się w lankijskich domach to w tych, w których bywałam, pije się bardzo mocny napar, często z dodatkiem mleka i cukru. W barach podaje się zawsze herbatę z mlekiem i zawsze bardzo słodką. Jako ciekawostkę dodam, że o tym, że możemy dziś delektować się cejlońską herbatą zadecydowała Niszczycielska Emilia, zaraza o takim imieniu zniszczyła plantacje kawy na Cejlonie (1869) i wtedy przestawiono się na herbatę.

Twoje pierwsze wrażenia po wylądowaniu na tej egzotycznej wyspie? Czy cała Sri Lanka pokryta jest herbacianymi plantacjami i czemu nazywana jest wyspą słoni?

Najbardziej emocjonalne było moje pierwsze zetknięcie ze Sri Lanką. Przylot odbywał się we wczesnych godzinach porannych. Gdy samolot zniżał się do lądowania, wypatrzyłam w mroku ledwie widoczne w dole wystrzępione czupryny palm a między nimi światła migające niczym świetliki. Bardzo szybko zrobiło się jasno, dzień na wyspie zaczyna się nagle jak za naciśnięciem magicznego guzika. Nic w tym dziwnego, bo Sri Lankę dzieli zaledwie kilka stopni od równika. Pamiętam wszechogarniającą wilgoć, oblepiającą moje ciało ciepłym mokrym kompresem – częste uczucie w porze deszczowej. W nagrzanym porannym powietrzu czuć było mnóstwo nieznanych zapachów. Jakieś tutejsze ptaki ukryte w liściach bananowca ćwiczyły gamy od samego rana. Z oddali wtórowały im dźwięki klaksonów.

Pierwszy spacer brzegiem oceanu, ciepła spieniona woda przyjemnie obmywała zmęczone długą bezczynnością nogi. Pierwszy łyk wody kokosowej, naturalnego elektrolitu zamkniętego w żółtym okrągłym owocu o nazwie king coconut. Przydrożny sprzedawca otworzył go sprawnie niewielką maczetą. Pamiętam mały pensjonat ukryty wśród zielonych palm, wszędobylskie mrówki maszerujące zapamiętale jedna za drugą po jego ścianach, ciekawskie gekony zastygłe w ruchu gdzieś pod sufitem, pohukiwania małp ukrytych w koronach okolicznych drzew i świergotanie różnokolorowych ptaków. Wszędzie dookoła czuć było toczące się życie. Pamiętam, jak codziennie rano starszy mężczyzna przycinał maczetą narosłe przez noc wszędobylskie rośliny. Pamiętam uśmiechniętego sprzedawcę chleba, który każdego ranka sprzedawał pieczywo świeżo upieczone na zapleczu małego sklepiku i piękne kobiety spieszące do pracy w różnobarwnych sari. Pamiętam gromady dzieci w nienagannych mundurkach, które brzegiem drogi zmierzały do szkoły. Jednym z dużych przeżyć była konfrontacja z lankijską kulturą. Wtedy to po raz pierwszy zdałam sobie sprawę jak bogata i stara, sięgająca kilku wieków przed naszą erą, jest historia tego kraju. Pamiętam dzikie słonie kąpiące się w jeziorze, szczęśliwe i zabawne. Dotąd nie mogę uwierzyć że te majestatyczne olbrzymy mogą stąpać tak cicho i lekko. Sri Lanka jest wciąż krajem dziko żyjących słoni, choć człowiek systematycznie ogranicza ich miejsce do życia. Słonie od zawsze były związane z kulturą tego kraju. Brały udział w wojnach, obrzędach religijnych, stanowiły siłę pociągową, były wywożone przez kolonizatorów, stanowiły przedmiot handlu i obiekt polowań. Widok żyjących dziko słoni jest wyjątkowym i pięknym przeżyciem, więc miejmy nadzieję, że na zawsze pozostaną one częścią natury Sri Lanki.

A wracając do twego pytania, Sri Lanka to nie tylko wyspa słoni czy herbaty – plantacje leżą głównie w środkowej i południowej części wyspy — nie zapominajmy o rosnącym tu najlepszym na świecie cynamonie. Wyspa słynie też z występujących tu kamieni szlachetnych, wspominał już o nich Marco Polo.

Ale twoje podróże na Cejlon to nie tylko zwiedzanie, to docieranie do źródeł związanych z dwutygodniowym pobytem na wyspie dwóch wielkich Polaków: Witkacego i Malinowskiego. Co było impulsem, aby udać się w tak ciekawą podróż dokładnie

28 czerwca 2014 roku i dzień po dniu iść śladami wybitnych osobistości?

Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Musiałam przecież być dokładnie w tych samych dniach i w tych samych miejscach co moi bohaterowie. Wydarzenia, w jakich oni brali udział miały i nadal mają miejsce tylko o określonej porze roku jak np. pielgrzymowanie do świętych miejsc w najważniejszy dla buddystów dzień. To w czasie czerwcowej pełni księżyca w III w. p.n.e. przyjęto buddyzm jako oficjalną religię na wyspie. W 1914 roku, kiedy obaj panowie gościli na Cejlonie, sześćdziesiąt tysięcy pielgrzymów przemierzało kraj, aby dostać się do świętego miasta Anuradhapura. Malinowski i Witkacy spotykali ich wielokrotnie podczas swojej podróży.

Poza tym zakochałam się w witkacowskich opisach przyrody. Ależ on miał fantazję i wyczucie barw! W przeciwwadze są rzeczowe notatki w dzienniku Malinowskiego, widać w nich racjonalny umysł naukowca. Ale i on w końcu pęka, głęboko ukryta wrażliwa dusza bierze i w nim górę. Malinowski podzielił się z nami przepięknym opisem okolic Dambulli. Data wyruszenia w tę podróż była więc bardzo ważna. Tak zaczęła się ta historia.

Z jakich materiałów korzystałaś, przygotowując się do tak niezwykłej podróży? Gdzie ich poszukiwałaś?

Zaczęłam od wyznaczenia dokładnej trasy, jaką przebyli Witkacy i Malinowski. Bardzo pomocny okazał się w tym dziennik prowadzony przez Malinowskiego. Nieocenione były też listy Witkacego do rodziców i znajomych oraz jego krótka relacja napisana do „Echa Tatrzańskiego”.

Interesowało mnie, jak za ich czasów wyglądała morska wyprawa z Europy na Cejlon. Wiele ciekawych informacji o takich podróżach znalazłam we wspomnieniach z innych polskich wypraw. Aby odtworzyć, jak najwięcej szczegółów z podróży moich bohaterów musiałam odnaleźć miejsca, gdzie się zatrzymywali i te, które zwiedzali. Dzisiaj niektóre z obiektów już nie istnieją, miejsca zmieniły nazwę lub nie były zbyt jasno opisane przez obu panów, więc trzeba je było zidentyfikować. Postanowiłam znaleźć stare angielskie mapy i przewodniki, stare miejscowe gazety, relacje z podróży po Cejlonie sprzed stu lat, a także opisy miejsc i stare zdjęcia Cejlonu. Większość z tych materiałów znalazłam w bibliotekach i Archiwum Narodowym w Kolombo. Wspomnienia polskich podróżników można wyszukać w naszych bibliotekach. W czasie mojego trzymiesięcznego pobytu na wyspie musiałam również skorzystać z pomocy moich lankijskich znajomych. Pomagali mi, kiedy przeszkodą w rozmowie stawał się język. Byli tłumaczami na język angielski między mną a moimi rozmówcami władającymi tylko językiem syngaleskim.

Czy lankijskie archiwa, biblioteki różnią się od naszych?

Te biblioteki, z których ja korzystałam, nie różnią się niczym od tych, które znamy, oczywiście oprócz zawartości. Sposób organizacji jest taki sam. Aby korzystać ze zbiorów Archiwum Narodowego, musiałam mieć specjalną zgodę dyrektora tej placówki, który ze zrozumieniem dla mojego projektu wystawił mi specjalne pozwolenie na cały czas mojego pobytu w Sri Lance. Bez problemu mogłam też uzyskać kopię interesujących mnie dokumentów. Muszę przyznać, że we wszystkich tych miejscach spotykałam się z wielką życzliwością.

Wiem, że mocno wspierała twój projekt Ambasada Sri Lanki w Polsce. Na czym polegało to wsparcie?

Ambasada Sri Lanki wspierała mnie głównie przy wydaniu mojej książki. Kiedy tylko przedstawiłam mój projekt panu Ambasadorowi, bardzo się nim zainteresował i pilotował go do końca. Przedstawił go w Biurze Promocji Turystyki Sri Lanki, skąd uzyskałam dofinansowanie. Pan Ambasador uczestniczył w premierze mojej książki w Teatrze Starym w Krakowie, zaprosił na konferencję na Uniwersytecie w Kolombo i obdarował moją książką wielu oficjeli.

Przypomnij, jaki był powód przyłączenia się Witkacego do wyprawy Malinowskiego na Nową Gwineę?

Witkacy i Malinowski nie planowali wspólnej wyprawy. Zadecydował o niej tragiczny wypadek. Po ponad rocznym okresie narzeczeństwa z Witkacym, 21 stycznia 1914 roku odebrała sobie życie Jadwiga Janczewska. Była urocza, inteligentna, uzdolniona malarsko, ale też przewrażliwiona i nieodporna na psychologiczne gierki towarzyskie. Po jednej z kłótni z narzeczonym zabrała rewolwer i wyruszyła pod Skałę Pisaną, a tam z kwiatami w ręku zastrzeliła się, tak zakończyła swoje młode życie. Witkacy był załamany i nie mógł sobie darować swojego postępowania wobec narzeczonej. Zakopiańskie towarzystwo zaczęło go unikać, potępiano go i krytykowano. Jego położenie stawało się coraz trudniejsze. Matka Witkacego, Maria Witkiewiczowa poprosiła Bronisława Malinowskiego, aby zabrał go w planowaną przez siebie podróż. Bronisław nie bez obaw zgodził się na wspólny wyjazd, Witkacy miał mu towarzyszyć jako fotograf i rysownik.

Wyruszali w tę podróż jako przyjaciele, znali się od czasów, kiedy byli nastolatkami. Witkacy, opisując przyjaciela w swej powieści 622 upadki Bunga… napisał, że był dla niego najistotniejszym „dopingiem” w chwilach życiowej depresji i że obaj dopełniali się wzajemnie, jak kolor czerwony dopełnia odpowiedni zielony. Długotrwała podróż wystawiła ich przyjaźń na wielką próbę. Wkrótce po przybyciu z Cejlonu do Australii dowiedzieli się o wybuchu pierwszej wojny światowej. Witkacy postanowił wrócić i poświęcić swoje życie w walce, aby oczyścić się z winy za śmierć narzeczonej. Malinowski był zdecydowany kontynuować swe badania. Wynikł między nimi ostry spór spotęgowany towarzyszącymi tej sprawie okolicznościami. Nietzsche zrywa z Wagnerem – zanotował w dzienniku Bronisław Malinowski. Tak zakończyła się ich długa przyjaźń.

Trudno pominąć list Witkacego do władz Cejlonu, więc może jednak zacytujmy go, aby określić stan psychiczny przyszłego autora „Szewców”.

Trudy dalekiej podróży, zamiast leczyć, pogorszyły stan psychiczny Witkacego. Kulminacja przyszła w Anuradhapurze, gdzie zatrzymali się w pięknym hotelu. Kiedy Malinowski spał zmęczony kolejnym wyczerpującym dniem, Witkacy dojrzewał do myśli o ostatecznym tragicznym zakończeniu. Napisał list wyjaśniający do władz Cejlonu:

2.VII. 1914 , Anuradhapura

Wyjaśnienia do Władz Cejlonu

   Po utracie mojej narzeczonej, która popełniła samobójstwo, przed czterema miesiącami chciałem się zabić. Moja rodzina doradziła mi udanie się w podróż. Mój przyjaciel (jeden z dwóch moich najlepszych przyjaciół) wybierał się właśnie na Nową Gwineę z wyprawą naukową. Był tak uprzejmy, że do sumy, jaką rozporządzałem, pożyczył mi pięćdziesiąt funtów szterlingów i zabrał mnie ze sobą w bardzo złym stanie psychicznym, na skutek czego miał wiele kłopotów. On był tak dobry jak najlepszy brat. I jest mi bardzo przykro, że jestem zmuszony popełnić wobec niego taką niegodziwość i opuszczam go w jego niebezpiecznych wędrówkach. Ja jednak widzę, że podróżowanie, zamiast poprawić mój stan, sprawia mi okropne cierpienie, ponieważ fakt, iż ja mogę oglądać piękne rzeczy, których Ona nigdy nie zobaczy, czyni mnie w najwyższym stopniu nieszczęśliwym. Jeszcze bardziej niż byłem poprzednio.

   Piszę to z pełną odpowiedzialnością, żeby mój najdroższy przyjaciel dr Malinowski nie miał żadnych kłopotów w związku z moją śmiercią, żeby uniknął wszelkich formalności i przesłuchań, co mogłoby spowodować jego spóźnienie na ten statek. To jest moja ostatnia wola, żeby z mojego powodu nie doznał on żadnych przeszkód w podróży, ponieważ musi być w Australii na Kongresie Stowarzyszenia Brytyjskiego. Sprawiłoby mi to wielki ból, gdybym, zamiast okazać mu wdzięczność, stał się przyczyną jakichkolwiek dla niego kłopotów.
Proszę wybaczyć mój okropny angielski.
Wasz
S. I. Witkiewicz, m. p.

Twoja wędrówka po najbardziej znanych lankijskich miastach: Kolombo, Kandy, Dambulla, Matale czy Anuradhapura, po buddyjskich i hinduskich świątyniach, gdzie bohaterowie książki doznawali często odmiennych wrażeń, jest tak plastycznie i wspaniale przez ciebie opisana, że czytelnik idzie za tobą krok w krok…czy czułaś i czujesz za plecami jego obecność?

Moją intencją było, żeby czytelnik, podróżując ze mną i moimi bohaterami mógł przenieść się razem z nami na tę odległą egzotyczną wyspę. Chciałam opisać ten kraj na tyle plastycznie, aby nawet osoba, która nigdy go nie odwiedziła, mogła zobaczyć, wyobrazić sobie wszystkie miejsca, gdzie byli Witkacy i Malinowski. Sądząc po reakcjach, efekt został osiągnięty. Bardzo mnie to cieszy. Poznać Sri Lankę oczami tak sławnych Polaków – czy można podróżować w lepszym towarzystwie?

W książce znajduje się kilkadziesiąt cennych archiwalnych i współczesnych fotografii Sri Lanki. W jakich źródłach odnalazłaś stare zdjęcia? Czy praca zidentyfikowania tych miejsc, obiektów należała do trudnych zadań?

Może moja odpowiedź będzie zaskakująca, ale mamy w Krakowie niezłą kolekcję takich zdjęć. Przywiózł ją z Cejlonu znany podróżnik i kolekcjoner, hrabia Karol Lanckoroński. Niektóre ze zdjęć zrobił sam, inne zakupił w czasie zwiedzania wyspy w 1889 roku. Ten olbrzymi zbiór fotografii Cejlonu znajduje się w Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie pod nazwą Fototeka Lanckorońskich. Hrabia przekazał go na własność PAU w 1927 roku. W mojej książce znajdują się też dawne zdjęcia Cejlonu, które są moją własnością. Uzupełniają je moje współczesne fotografie tego kraju.

Jeśli chodzi o identyfikację miejsc uwiecznionych na starych fotografiach, to nie miałam z tym problemu, ponieważ w angielskich przewodnikach z tamtych czasów obiekty te były bardzo dobrze opisane.

Opisz choćby jeden dzień poszukiwania śladów Witkacego i Malinowskiego na wyspie — jakiś najbardziej owocny lub wyjątkowo trudny… nieprzewidzianą przygodę?

Każdy dzień mojej podróży, który przynosił coś nowego, był ekscytujący. W czasie tych trzech miesięcy były jednak chwile, kiedy tęskniłam za domem. Zmieniające się pokoje hotelowe, czasami dość obskurne (ograniczałam koszty) wzmagały moją tęsknotę za własnym kątem. Wtedy odwiedzałam moich przyjaciół, prałam swoje rzeczy, delektowałam się domowym jedzeniem i uspokojona wyruszałam na dalsze poszukiwania. W czasie mojej podróży nigdy nie czułam się zagrożona, a często doświadczałam bezinteresownej pomocy. Nawet kiedy pogryzły mnie mrówki i okazało się, że mam uczulenie na ich jad – noga puchła i niemiłosiernie swędziała – w najbliższej aptece dostałam leki i objawy szybko ustąpiły. Czasami mój upór obracał się przeciwko mnie. Nie chciałam korzystać z usług tuk-tuków, trójkołowych pojazdów często funkcjonujących jako nieoficjalne taksówki, musiałam więc sama i w ciemnościach przemierzać drogę z hotelu do dworca w Kandy. Nad moim bezpieczeństwem czuwały chyba duchy moich bohaterów, zresztą sama chyba wyglądałam jak zjawa, kiedy po ciemku podążałam przez puste ciche ulice miasta. Każdy dzień przynosił coś nowego, na opisy innych przygód zapraszam do książki.

Promocja twojej książki m. in. na konferencji „Discovering Central Europe and the Asia-Pacific’ Conference” na Uniwersytecie w Kolombo, w Narodowym Starym Teatrze Heleny Modrzejewskiej w Krakowie w 135. rocznicę urodzin Witkacego i fakt, że jej fragmenty czytała Dorota Segda na antenie Radia Kraków to wielki sukces, nie zaprzeczysz…jak do tego doszło?

Jak wcześniej wspominałam, na konferencję zaprosił mnie pan Ambasador Sri Lanki w Polsce, dzięki czemu miałam możliwość zaprezentowania postaci naszych sławnych rodaków, zgromadzonym na Uniwersytecie w Kolombo, polskim i lankijskim naukowcom.

Natomiast premiera mojej książki zbiegła się w czasie ze 135. rocznicą urodzin Witkacego, przypominam, że urodził się 24 lutego 1885 roku. Koncepcję połączenia tych dwóch wydarzeń przedstawiłam dyrektorowi Teatru Starego, który stwierdził, że to dobry pomysł na uczczenie urodzin naszego wielkiego twórcy. Premiera książki Moja podróż z Witkacym i Malinowskim na Cejlon odbyła się w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie w dniu 27 lutego 2020 roku. W wydarzeniu tym oprócz bardzo licznie zgromadzonej publiczności wzięli udział znakomici goście, m.in. Ambasador Sri Lanki w Polsce pan C.A.H.M. Wijeratne oraz pan Bogdan Szymanik właściciel Wydawnictwa BOSZ. Dwoje naukowców: dr Renata Rettinger i dr Piotr Rudzki odnieśli się do podróży Witkacego i jego roli w teatrze współczesnym. Aktor Teatru Starego Zbigniew Kosowski zaprezentował fragmenty książki i teksty Witkacego. Spotkanie prowadzili Marek i Leszek Mikos. Po części oficjalnej wszyscy uczestnicy spotkania zostali zaproszeni na lampkę wina i tort w kształcie mapy Sri Lanki z zaznaczoną trasą podróży Witkacego i Malinowskiego. Podsumowując …należy stwierdzić, że urodziny były udane. Szczęśliwie, bo kilkanaście dni później ogłoszono lock down, a świat ogarnęła pandemia.

Muszę w tym miejscu jeszcze dodać jedną ważną informację. Wydawnictwo BOSZ nie tylko wydało moją książkę, ale w pewnym stopniu ją też sfinansowało oraz zorganizowało jej promocję, m. in. w radiu. To właśnie zasługą wydawnictwa było zaproszenie znakomitej aktorki Doroty Segdy do prezentacji fragmentów książki w Radiu Kraków. Muszę przyznać, że moja współpraca z Wydawnictwem BOSZ była prawdziwą przyjemnością.

A teraz wróćmy jeszcze do Jamy Michalika, gdzie popijamy już prawie zimną cejlońską herbatkę, bo zagadałyśmy się na śmierć… czy Witkacy bywał w Jamie, przecież rozpoczął studia w krakowskiej ASP w 1905 roku i jego koledzy przychodzili codziennie do Cukierni Lwowskiej na śniadania, obiady, kolacje…

Czy Witkacy bywał w Jamie Michalika? Spróbujmy to ustalić. Wiadomo – Witkacy zapisał się na studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie po długim sporze z ojcem i studiował w nieregularnych odstępach między 1905-1910 rokiem. W pracowni Józefa Mehoffera doskonalił swój rysunek, z tej umiejętności wciąż był niezadowolony, a na plenerach z Janem Stanisławskim utrwalał na płótnach krakowskie i zakopiańskie pejzaże. Wiadomo też, że w czasie wolnym od zajęć prowadził intensywne życie towarzyskie.

Dotarłam do informacji, że Witkacy bywał w cukierni Michalika ze swoimi kolegami z Akademii, a w 1908 r. poznał tu Irenę Solską aktorkę Teatru Miejskiego w Krakowie. Siedzimy właśnie obok witrażu, na którym jest ona uwieczniona jako olbrzymi centaur. Dzieło to, wielkich rozmiarów, znajduje się nad przejściem między salami „starą” i „nową”. Irena i jej mąż Ludwik Solski byli stałymi bywalcami cukierni, otaczało ich spore grono wielbicieli, do którego dołączył również S. I. Witkiewicz. Między młodym studentem o znanym nazwisku i niewielkim dorobku artystycznym oraz sporo od niego starszą muzą artystów i obiektem pożądania wielu mężczyzn zaczął się płomienny romans. Kocham Cię ciągle coraz inaczej i mam poczucie nieskończonych możliwości. Czekam. Całuję wszystkiem wszystko w Tobie – wyznawał w liście do Ireny, w jedynym jaki się zachował. W tym samym czasie zaniepokojony Witkiewicz-ojciec wzywał listownie syna do zastanowienia: Czym jest w Twoim życiu pani S. – przyjaźnią, namiętnością, otumanieniem zmysłów, miłością, zachwytem psychicznym, podziwem myśli – Czym?

Była to pierwsza tak burzliwa miłość Witkacego, pełna odejść i powrotów, zazdrości i gorącej namiętności, która pozwoliła mu dojrzeć jako mężczyźnie, ale i artyście. W tamtych czasach wręcz wypadało, aby artysta przeżył gorący romans z „demoniczną” kobietą. Trwający kilka lat, namiętny związek Witkacego z aktorką, stał się inspiracją do napisania przez niego pierwszej powieści 662 upadki Bunga czyli Demoniczna kobieta, w której pierwowzorem tytułowej femme fatale jest właśnie Irena Solska.

       Może coś na ten temat do/powiedziałby nam obecny właściciel Jamy Michalika Stanisław Jerzy Kuliś? (niestety, przed chwilą opuścił lokal, bo miał ważne spotkanie).

Szkoda, z pewnością pan Kuliś dołożyłby jakieś ciekawe szczegóły do tej historii. Mam nadzieję, że wkrótce będzie gościem „Michalikowych rozmów”.

Wyjątkowo przygotowałaś się do naszej rozmowy. Przyniosłaś materiały, a pośród nich przywołałaś nazwisko Jadwigi Toeplitz-Mrozowskiej. Odkryłyśmy przy okazji, że na ścianach Sali Czerwonej w Jamie Michalika są dwie takie same autolitografie tej aktorki… Powiedz chociaż w kilku zdaniach, skąd ten utrwalony wizerunek Jadwigi Mrozowskiej w legendarnej kawiarni?

Może zacznę od autora prac, które odkryłyśmy tu przed chwilą. To bardzo ciekawy aczkolwiek mało znany dzisiaj artysta okrzyknięty jednym z najoryginalniejszych malarzy Młodej Polski. Mam na myśli Witolda Wojtkiewicza, jednego z współtwórców Zielonego Balonika i bliskiegoprzyjaciela Witkacego. Może to właśnie on przyprowadził Witkacego do cukierni. Wojtkiewicz często przesiadywał w towarzystwie innych artystów przy tzw. stoliku malarskim, udzielał się aktywnie przy projektowaniu zaproszeń na przedstawienia kabaretu, tworzył akwarele i rysunki satyryczne.

Wiele z prac, które oglądałyśmy dzisiaj na ścianach Jamy Michalika, należy do cyklu zwanego Teka Melpomeny. Jest to zbiór karykatur przygotowany przez kilku artystów a przedstawiający wybitnych krakowskich aktorów. Wśród nich są prace Wojtkiewicza poświęcone Jadwidze Mrozowskiej.

Jej osoba łączy się z jeszcze jednym znanym współtwórcą Zielonego Balonika. Sławna z talentu i niezwykłej piękności niebieskooka Jadwiga stała się obiektem uczuć Tadeusza Boya Żeleńskiego. Pisał dla niej wiersze i uwiecznił ją jako Gwiazdę w Szopce krakowskiej z 1912 roku.

Pisano, że u niej sztuka i życie to jedno — była aktorką, tancerką i śpiewaczką, a na koniec została znaną podróżniczką – odkryła przełęcz w Pamirze, która nosi jej imię.

Jadwiga już jako Toeplitz-Mrozowska (wyszła za mąż za Józefa Toeplitza, bogatego bankiera) odwiedziła Cejlon. Było to wiele lat po wyprawie Witkacego i Malinowskiego. Zachwycona wyspą pisała:

 „O, Wyspo, Wyspo cudna! Gdzież głębiej w dżunglę można się zapuścić ścieżkami wydeptanymi przez dzikie słonie! Gdzież drobne, różnokolorowe wróbelki piękniej igrają swymi lotami na soczystej zieloności listowia, a roje rozgadanych papug i wesołych małpek budzą radość najgłębiej zasępionego przechodnia! Gdzież silniej szaleje w swym żywiole roślinność pijana rozrodczymi sokami czerpanymi z ziemi”.

Opowiedz jeszcze o „zakopiańskim” projekcie Wawelu wiążącym się z Jamą Michalika.

Myślę, że to ciekawy element w naszej dyskusji, pojawia się tu przecież nazwisko Witkiewicz. Mimo, że nie chodzi tu o Witkacego, ale jego sławnego ojca Stanisława, to będzie to zapewne bardzo ciekawy smaczek naszej rozmowy. Po opuszczeniu wzgórza wawelskiego przez armię austriacką w 1905 roku bardzo ważną sprawą stało się odnowienie Wawelu, powstał w tym celu specjalny komitet i pojawiły się różne projekty. Zielony Balonik, jak zawsze, potraktował sprawę humorystycznie i powstały tzw. Wawele. Karol Frycz i Kazimierz Sichulski przygotowali kilka karykatur przedstawiających propozycje odnowienia zamku wawelskiego. Do każdej z nich, Witold Noskowski napisał odpowiednią piosenkę. Wśród tych propozycji znalazł się również projekt „zakopiański” Stanisława Witkiewicza współtwórcy i propagatora stylu zakopiańskiego, podpisany „Z Ojkla Witkiewicz 1905”.

Jedna ze zwrotek piosenki napisanej do karykatury zakopiańskiej Wawelu głosiła:

Hej! nasz baca, baca nasz
Witkiewicza ma on twarz,
Choć to w ludzie budzi hałas,
Zamiast zamku stawia szałas…

W późniejszym czasie Wawele zostały wydane w postaci kartek pocztowych z zamieszczonym na ich odwrocie pełnym tekstem śpiewanych w Jamie Michalika piosenek.

Nasza dzisiejsza rozmowa była wyjątkowa. Przenosiłyśmy się z Cejlonu na ulicę Floriańską 45, gdzie zabytkowe wnętrze Jamy Michalika zatrzymywało nas w czasie i przestrzeni. Gratuluję ci wyjątkowo ciekawej, wielogłosowej relacji z podróży śladami Witkacego i Malinowskiego oraz życzę szybkiego wydania kolejnej książki, tym razem być może o kulinariach Sri Lanki. I dziękuję za owocnie spędzony czas.

Ja też, dziękuję. Następna książka może będzie o kulinariach …a może o pięknej, zdolnej i niezależnej kobiecie z wyspy Cejlon, która odwiedziła kiedyś Polskę. Zobaczymy.

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona), 5.01.2023

ALINA KRĘCISZ – fotograf, podróżniczka, dziennikarka. Pasjonuje się kulturą i historią Sri Lanki. Prowadzi bloga „The Taste of Sri Lanka”. W 2018 r. została uznana najlepszym dziennikarzem zagranicznym promującym ten kraj.

Jama Michalika, Górka
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko