Krzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne (8)

0
83
Filip Wrocławski


Watykan „aksamitnie” skrytykowany

Te dwa tytuły powinny być czytane komplementarnie nie tylko dlatego, ze wyszły spod pióra tego samego, kompletnie dziś zapomnianego i niewznawianego pisarza, Tadeusza Brezę. Oba zawierają wyrazistą, choć niezwykle kulturalnie i nienapastliwie ujętą krytykę instytucji Kościoła katolickiego. A ponieważ krytyka Kościoła była w doktrynę PRL niejako z definicji wpisana, więc oba tytuły były w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wielokrotnie wznawiane w różnych wydawnictwach, seriach  i szatach graficznych. „Spiżowa brama”, to skrzyżowanie reportażu, publicystyki, relacji i eseju napisane w formie dziennika, pisanego przez Brezę w Rzymie w okresie, gdy był  szefem attaszatu kulturalnego przy ambasadzie PRL w Wiecznym Mieście. Breza, choć związany z ustrojem PRL, wywodził się ze starej wysokiej arystokracji wielkopolskiej, rodu Brezów, pzred II wojną światową odbył nawet nowicjat zakonny w Belgii Był jako pisarz eleganckim stylistą, także osobiście cechowały go wytworne maniery, stąd swoje demaskacje mechanizmów i zachowań funkcjonariuszy kurii watykańskiej również podawał w formie wytwornej, co nie uchroniło go od ostrych ataków polskiego kleru, który „Spiżową bramę” uznał za paszkwil na katolicyzm w ogólności, a na krajowy w szczególności. Także część ówczesnej opinii publicznej uważała „Spiżową bramę” za atak na Kościół, choć dziś, po dziesięcioleciach okazało się (co wtedy nie było tak powszechną jak dziś wiedzą), że jest on instytucją chorą na wiele wynaturzeń, prawdziwie zasługującą na krytykę, więc Brezę można dziś uznać za swoistego prekursora tej krytyki. Z drugiej strony także przedstawiciele Kościoła katolickiego nie mogli wtedy docenić eleganckiej, „aksamitnej” formy, w jakiej Breza sformułował swoją krytykę, która w porównaniu dzisiejszych bezpardonowych, brutalnych atakach mediów jawi się jako kulturalna, delikatna, oględna i fair.

W odróżnieniu od publicystyczno-eseistycznej i wielowarstwowej tematycznie „Spiżowej bramy”, „Urząd” jest powieścią skoncentrowaną na jednym aspekcie – pokazuje Kościół jako wielki, bezduszny, miażdzący jednostkę Mechanizm Biurokratyczny. Bohater Brezy, przybyły z Torunia do Rzymu, aby wystarać się u watykańskich urzędników w sutannach o przywrócenie do pracy kurialnego adwokata swojego ojca, szykanowanego przez biskupa, choć protegowany przez rzymskiego adwokata, przedwojennego przyjaciela ojca, przegrywa z zimnym, precyzyjnie działającym Mechanizmem i załatwia sprawę jedynie cząstkowo. „Urząd” ma coś z upiornej atmosfery „Procesu” Franza Kafki, więc szereg razy był do tej powieści porównywany. Bardzo dobrą ekranizacją tej powieści jest film Janusza Majewskiego „Urząd” (1969), z Ignacym Gogolewskim w roli głównej.

Tadeusz Breza – „Spiżowa Brama” (1960), „Urząd” (1960)

Kisiela ostatnia przygoda z PRL

Trudno orzec, czy Stefan Kisielewski był kiedykolwiek autorem modnym w ścisłym tego słowa znaczeniu, czy  w ogóle można w stosunku do jego prozy użyć trafnie  tego określenia. Może tylko w latach czterdziestych stał się na krótko autorem powieści z różnych powodów głośnej intrygującej, to jest „Sprzysiężenia”, ale i tak w odbiorze raczej wąskiego, inteligenckiego kręgu czytelniczego, z uwagi na jej hermetyczność i elitarność. W latach sześćdziesiątych dużą popularność zdobyła jego powieść kryminalna „Zbrodnia w Dzielnicy Północnej”, którą opublikował pod pseudonimem „Teodor Klon” w serii „z kluczykiem”. Poza tym powieści Kisielewskiego po prostu od czasu do czasu się ukazywały, zazwyczaj drukowane za granicą lub w wydawniczym podziemiu krajowym, budząc zaciekawienie wąskiego kręgu czytelniczego, głównie inteligencji sympatyzującej z opozycją. Dopóki jednak aktualny był kontekst powieści politycznych (bo to był głównie przez niego uprawiany gatunek powieści), czyli dopóki istniała Polska Rzeczpospolita Ludowa, dopóty istniał niejako „mimetyczny”, wynikający z dookolnej rzeczywistości sens czytania prozy Kisiela. Gdy jednak Polska Ludowa przeszła do historii, ten powód zniknął, a że siłą jego prozy nie był dynamizm narracji, barwność postaci i tym podobne atrybuty literatury powszechnie lubianej, lecz dominowała w niej warstwa rezonerska, myślenie, rozważania, spekulacje, sens ten uległ radykalnej redukcji. Zniknął po prostu temat tej prozy – PRL. Ostatnim momentem, w którym pisarstwo Kisiela mogło jeszcze wzbudzić zainteresowania, był ostatni rok PRL, czyli 1989. Zdarzył się wtedy zaskakujący wielu fakt. Oto nakładem państwowego wydawnictwa „Iskry”, kierowanego od roku przez byłego pracownika KC PZPR Wiesława Uchańskiego ukazała się niewielka, stustronicowa powieść „Podróż w czasie”. Sensacja polegała na tym, że ukazała się ona co prawda w okresie radykalnych zmian w układzie władzy w Polsce, w momencie dekompozycji realnego socjalizmu, ale nawet w tych okolicznościach fakt publikacji przez państwową oficyną kierowaną przez, do niedawna, funkcyjnego członka partii, powieści autorstwa jawnego przeciwnika ustroju, jakim był Kisiel, była jednak wydarzeniem zaskakującym. Do tego obraz PRL, na przykładzie  Warszawy, był bardzo krytyczny w każdej warstwie, mowa była wprost o działalności Służby Bezpieczeństwa, pojawiły się akcenty antyradzieckie, a terminologia powieści wyraźnie inspirowana była językiem antykomunistycznym (m. in. używane było słowo „sowiecki”). W gmachu KC, który widać było z okien siedziby „Iskier” przy ulicy Smolnej w całej okazałości, przyjęto tę edycję z zaskoczeniem, ze zdziwieniem, że „puściła” ją cenzura, ale na zasadzie ogólnego przekonania, że wszystko co się dzieje, jest celowe, że jest wynikiem planów i zamiarów. Uznano, że skoro taka książka ukazała się w partyjno-państwowym wydawnictwie, to znaczy, że wydawca realizuje taktykę i strategię partyjnej góry, może nawet najściślejszego kierownictwa partii i państwa. A że nikt nie miał odwagi tego weryfikować, więc taką wersję przyjęto, po czym wszyscy zainteresowani przeszli nad nią do porządku dziennego. I tylko partyjny szef „Iskier”, człowiek o nastawieniu liberalnym, związany z reformatorskim nurtem w PZPR wiedział, że o żadnym placecie z strony kierownictwa „Białego Domu” mowy nie było i że wydanie „Podróży w czasie” autorstwa jednego z najgłośniejszych opozycjonistów PRL jest jego własnym, kozackim, brawurowym gambitem, indywidualną inicjatywą, nie aż tak bardzo skądinąd ryzykowną w dobie Okrągłego Stołu i kruszenia się systemu PRL, acz elementu ryzyka nie pozbawioną.

Tematem fabularnym „Podróży w czasie” jest przyjazd do kraju, po wieloletniej przerwie, Franciszka Dolenca, mieszkającego na emigracji w USA. Kisiel prowadzi Dolenca po Warszawie czasów Gierka, wiedzie go szlakami, poboczami, zakamarkami, konfrontuje z rozmaitymi  figurami reprezentującymi świat stolicy, z dziwacznością świata realnego socjalizmu, tak różnego zarówno od USA, jak i od przedwojennej i powojennej Warszawy, którą z autopsji pamiętał Dolenc. Powieść zbudowana jest, zwyczajem Kisiela, w ramach konstrukcji powieści kryminalno-sensacyjnej, ale jej warstwa fabularna jest wątła i dominują refleksje bohatera, jego obserwacje, przemyślenia, zdziwienia, spekulacje. Dziś po tego typu literaturę sięgać mogą jedynie szczególni amatorzy staroci, lubujący się, jak piszący te słowa, w przeszłości, w dawnych, zaprzeszłych klimatach. Jeśli jednak kogoś takie archiwalne tematy pociągają, to polecam lekturę. To też będzie podróż w czasie. Do PRL.

Stefan Kisielewski – „Podróż w czasie” („Iskry” 1989)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko