Wiersze tygodnia – Benedykt Kozieł

0
265
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


Przez wieki

Naprawiany czas
zamku w Ujeździe
zamknięty w kalendarzu
baszt i salonów
pokoi i okien
szuka
niezmienności pór roku     
stałości miesięcy
porządku tygodni
kolejności dni

zanurza
w szklanych stropach
wodnej egzotyki
stawia
w lustrach
marmurowych naczyń
kryształowych nozdrzy

domyśla się
codziennych kolorów

opowiadany
śladami przetrwania
w czytelnych znakach
krzyża i topora
znajduje przejście
w szczodrość obfitości
prowadzi
przez wieki

czarno-białe plamy krów
wyprowadzone
na pierwszy plan
przywołują wyobrażenia
stawiają pytania
o anachroniczną spójność
niezrozumiałą czystość
nieodgadnione milczenie

czas
przewożony chmurami
chce być tylko sztafażem


Uliczne światła

W Połańcu
obroty ziemi
potwierdzają uliczne światła

zapalane i gaszone
wynurzają się
z dnia i nocy

swoimi horyzontami
barwią czas
dzielą na kawałki
elektryczny kosmos wyobraźni

pędząc
w pozorną nieskończoność
znajdują
pozorny początek
 
zamknięte
w odwiecznych pytaniach
rozświetlają
granice odpowiedzi


Drzewa

Jak ludzie
oglądają czas

od zaciekawienia błękitem
poprzez koronę istnienia
do milczących bieli
wyczekiwania na pewność

prowadzą swoimi drogami
jakby wiedziały więcej
nie tylko dlatego
że dłużej żyją

oprawione w ramy
naszego świata
zapatrzone w niebo
pochylają się
nad nami


Pałace

W pałacu
w Kurozwękach
u Pana Popiela
miesza się czas
gromadzi się historia

beznadziejne resztki
rewolucyjnej nadziei
mosty
przerzucone nad strumieniem luster
wracające życie
częstowane gościnnością

salony wyobrażeń
zwierzyniec świata
bizony natury

ludzie
w garbach podróży
instalują swoje prawdy
mocują się ze spotkanym

budują lub burzą
otwierają lub zamykają
pałace afirmacji


W jasnych słowach

U Regułów w Połańcu
jak zawsze serdecznie
znowu mają gości
częstują lodami

w Galerii Józefa
pisarze plastycy
wodzą się
po ścianach

poprzez słoneczniki
zerkają za płoty
w podwórka
w zagrody

wychodzą zza chałup
w obsiewane pola
w koszone zagony
w zatroskane twarze

spod obrazów prośby
kapliczek pokory
ołtarzyków modlitw
siadają na wozy
jadą pod księżyce

są w opowiedzianych
znalezionych dłutem
gubionych pejzażach
rozpoznanych smutkach
kresach wędrowania

z aniołami szczęścia
z kolorami smaku
oglądają życie
dłubią w jasnych słowach


Dąb

Pałac Dzięki
W Wiązownicy Kolonii
zbudowany
na zmienionej mapie
cesarsko-carskich dominacji
chce zachwycać
kolejną ruiną kształtu myśli

perspektywa
świetności okien
zanurzona
w dzisiejszym stawie
zamknięta
lasem zdarzeń
wybiega
na zaśmieconą polanę
ogrodzoną płotem
szukanego bezpieczeństwa

przyszłość
przegląda się
w przeszłości

wynajęci sąsiedzi
strzegą bram

tylko dąb
bez wikłania się w historię
niestrudzenie
sięgając w stronę nieba
chwali się
swoim wiekiem

jednakowo
lgnie do światła


Katalogi

Wrastamy w drzewa
w ich zwarte szeregi
szpalery wyznań
grupy adoracji

są w nas
od rana
bo szliśmy od świtu

są od początku
bo tak było zawsze

pełni podziwu
pytamy o siebie
o katalogi
naszych zapamiętań


Stare domy

Znamy te domy
nazbyt oddalone
od każdej drogi
ominięte skrótem
ścieżką do rzeki
co się nie powtórzy

schowane w drzewach
uszkodzonych dachach
wyobrażonych
skarbach swoich strychów
za tajemnicą
gubionych pokoleń

są w nas jak ludzie
co już nie wychodzą
przed dom przed furtkę
co nie stoją w oknach
i tylko pamięć
jeszcze ich gromadzi

znamy te domy
jakbyśmy z nich wyszli
wspomnieli siebie
objęli spojrzeniem
horyzont ciszy
brzegi zrozumienia


Drogi dróg

Nasza historia
historia świata
pisana drogowskazami
wydaje się
bardzo krótka
czytelna i jasna

w obrotach sfer niebieskich
tablice przykazań
krzyż zbawienia

dopiero ołtarze błagań
rysują
drogi dróg
wschody i zachody
miłości i winy


Po modlitwie

Idziemy
jak rozmazane plamy
naszych wyobrażeń
dobrych myśli

już po modlitwie

jeszcze prowadzi nas
biała droga
roratnich postanowień

jeszcze nie włączyliśmy
elektrycznych sumień

szybko
wracamy do siebie


W środku lasu

Spotkani
w środku lasu
spostrzegamy
jak daleko zostawiliśmy
krańce puszczy
granice czasu
oparte
o ruchome
brzegi rzek

zastanawiamy się
z której strony przyszliśmy
gdzie jesteśmy

w urodzie wtajemniczenia
szukamy
drogi powrotu


Wierzby

Idą wzdłuż drogi
po miedzy do wzgórza
stoją przy krzyżu
gromadzą się w ciszy

idą wzdłuż rowu
przez niebo do źródła
patrzą zza siebie
kształtem niepokoju

idą przez noce
szeregami świadków
zgadują rano
nasze pierwsze kroki

idą wraz z nami
w rozpoznanych słowach
przeczyć milczeniu         
zadziwiać spotkania


Dzień siódmy

Niedziela
siódmy dzień stworzenia
czas odpoczynku

podwórka
pełne niepotrzebnych aut

pozorny bezruch
pędzącego świata

patrzymy w ekrany
transmisji zdarzeń

poprzestajemy
na obserwacji
na plotce

potwierdzają  nas
parametry przekazu
piksele obrazów

dostrajamy czujniki
do naszego nieba i ziemi
—————

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko