Tłumaczenie z języka ukraińskiego Tadej Karabowicz
Łagodny bidon
***
Podczas spotkania nie chcesz pić
Cały płyn to pot
Co znajduje się między rękami
Co zapomniały się
Jak rzymskie kolumny
Takie pastelowe
I bezwzględne
W swojej wytrzymałości na pożary
I ucisku masy brązu
I czasu
To byłby żart
Zaginąć od odwodnienia
Mówiąc o Strawińskim i Debussym
Trzymając w prawej ręce lewą
Babcia z przeszłości powiedzieliby
Dość żywotnie
Dobra fabuła na serial
Który zostanie pokazany tylko raz
Ale młody asystent reżysera
Będzie się nim chwalić do końca
Życia
I kiedy ci było trochę mniej, niż teraz
Jeździłaś w góry
Z przyjaciółką
Której nazwiska zapomniałem
Bogowie
Dajcie fart na pieniądze
U mnie kartusz przy ławce
A u ciebie te dwie kanapki
Miłosny nastrój
Przodkowie proszą do terakotowej kolejki za chlebem
Intymne pieszczoty
Panna młoda idzie bez drzewa na widok miłośnika bawoła
Pan Popper postawił na szaloną stertę intymności
Ty też mi dałeś
Ale ten to nie ten
Cóż słyszałeś dziwaku
I Darnycia
To kret, który nic nie widzi poza własnym wzrokiem
W takim razie nie jestem kretem
Woda zamienia się w sople, jeżeli włączyć jej heavy metal
Proszę pożyczmy oko w granicach
Na tej półce wyłożyłem romantykę gruntu
Na tej umieściłeś nieczytelny związek
To jakby cytat z Gilgamesza
Nie te osłonowe plantacje podmiejskich rezerwatów
A może
A nie
Z niczego nie mogę
Jaki jesteś człowiek?
Ty, jak pieczarki
Rośniesz z gówna
Aby dostać się na jedną ladę, gdzie dzieci śpiewają kolędy
Szabat szalom?
A może Solem Alejchem?
A może Tewje Mołocznyk?
A może rabin Schneerson?
A może widelec spuchnięty z głodu?
Co skacze na płocie palety
Jak heroiczne głaskanie zepsutego czosnku
Ty też nie jesteś człowiekiem
Jesteś początkującym członkiem paszportowym akrobaty
Tam nasz dystans dwóch kilogramów kurek
Które już dawno sprzedały kołaczyka za ogrzewanie
Zjeść zawsze można samych siebie
Byle tylko z solą
I pieprzem w polocie
Podczas przylotów
W piwnicy, która pachnie bochenkiem alkoholu
I boki z oczyma intuicyjnie żywego cielęcia
A to nie poezja
A ty nie zwierzę
Bo ona ma sumienie
I czułość do mleka
Musi przecież pić
Łyk łyk
A trawnik leci, by zrzucać bomby na Hiroszimę
Żyć trzeba tak
Żeby o tobie napisał Jim Morrison
Ale nie trzeba było zabijać ojca
I na ogół
Jeśli o tobie pisze Jim Morrison
To czy jesteś stary
Czy ci wszystko jedno
Nie jestem stary
I wam nie radzę
Miałem mniej takie przemyślenia,
Kiedy zapomniałem imienia mojej koleżanki
Z którą ty jeździłaś w góry
Kiedy tobie było trochę mniej
Niż teraz
A ja ciebie nawet nie znałem
***
Tobie nie pasuje intymność
Jest banalna i bez treści
Czasami się wydaje
Że jesteś za młoda
Dla banalności
Bez treści
Intuicyjności
I nadal nieskomplikowanego
Pierwotnie szczerego
Ale przynajmniej
Całkiem sympatycznego
Jak prawie wszystkie twoje próby
Namalować portret dziewczynki z sąsiedztwa
I zostać poetką
Za trzy słowa
Ty widzisz za dużo
By wystarczyło sił
Otworzyć uszy
Czytasz Janowskiego
I chcesz być jeźdźcem
Podczas mistrzowskiego seksu w pozycji statek na morzu
W żałobnym tańcu tęczowych psot
O postrzępionej kategorii w plastikowych kościach
Ale to nie to
Skąd to?
Skąd ty?
Gdzie ty?
Ty tutaj
A obok kilka dziewczynek
Dziewczynki
Prawie jak słodycze
Ale twoje koleżanki
Chora mięsistość
Tragiczne Romeo
Z którymi ten chłopiec komunikuje się trochę więcej
I pyta, czy chcą one coś wypić
Nawet gdy one mają garnek pełen barszczu z deszczówki
I co jeszcze one powinny jeść?
Dziwne stworzenia
Banalne i bez treści
Jak deszcz
A potem znowu
Pogrążasz się w rozpaczy
I piszesz tak:
Moja sroka jest jak anemoskop
Dokąd powieje
Tam dziwka
Może to jest
Właśnie to
Ale wiesz
Nie wiem
Naprawdę trudno powiedzieć
Powiedziałbym: kropla w morzu
Tylko to jest banalne
I treści nie wystarczy
A ojciec mojego sąsiada
Nauczył nas
Że zawsze powinno się zostawiać
Na herbatę
A jeszcze lepiej
Na wódkę
I nadal wyczytujesz dziwne miejsca
Z każdej książki
Co widzisz na telefonie w metrze
W każdym telefonie
Bardziej dziwne
Niż u twego krewnego
To się masturbuje
Grubymi żartami
O nowej spódnicy
Narzeczonych
Kochanków
Kochanek
Szkoły
Gimnazjum
I wspólnym odpoczynkiem
Daleko od rodziny
Sam
Bo jemu na pewno
Możesz zaufać
Nawet więcej
Niż ciszy
Podczas porodu
Wojnie w zatoce
I sowom
Które przeleciały
Wraz ze
Strasznie dobrą
Kawą
Być może
Będziesz się bać
To strach
Ja boję się
Jak ty
I nie boję się tego
Ponieważ strach
Jest pusty
Jak deszcz
I banalny
Jak dach
Pod którym leżysz
I czytasz Janowskiego
I myślisz o
Zwenyhorze
Arsenale
Ziemi
I dziewcznach
Z którymi ten chłopiec komunikuje się trochę więcej
Niż z tobą
***
Suprematyzm
To tylko
Schematycznie ukazana ulica
Co stoi na rogu
W domu z żółtej cegły
Z szarymi ścianami
Chociaż
Wszelkie ściany
I drzwi
Są przyjaciółmi domów na palecie
Kiedy sprawa idzie
Pod rękę z akordeonem
Celą
I dymem
Pierwszego magazynu porno
Tak i w pamięci
Każde wydarzenie pozostaje
Tylko do połowy żywą
Rzeźbą
Co była zazdrośnie podrapana
Kiedy próbowała przesunąć się
Między dwiema betonowymi płytami
By zobaczyć
Pozostałości cegielni
Lub rzuć eternitem
W puste okno
Ruiny
Pamiętam tylko
Obraz
Epopeję
Opis
Ciała
Które przecięły senną tętnicę
I tylko rano
Umyły podłogę
Cienką szarą szmatą
Która wcześniej
Istniała do wycierania kurzu
A teraz siedzi
Na mokrej podłodze w łazience
I nawet nie może
Spróbować
Tego słonawego koktajlu
Z łez i krwi
Które trzeba będzie odmywać
Dużymi niebieskimi
Szmatami
I ona
Szara
Jak popiół
Nie będzie już potrzebna
Ironia
Lewa ręka zablokowała się
Pod brzuchem
Ciało
Patrzy na podłogę
Jak w 24 klatkach
W sali kinowej
Bez odrywania się
Pokazują jego ukochanego Triera
Każde zamknięte oko
Utracony kadr
Teraz mu naprawdę
Poszczęściło się
Prawdopodobnie jest jeszcze
Ta prosta metoda
Pozbyć się się mrugania
By nie przegapić
Obrazu
Epopei
Opisu
Ciało
Które jeszcze się nie zagoiło
Niewielki siniak
Od przypadkowo potężnego
Uderzenia kruchym
Ceramicznym
Dziewczęcym
Kolanem
Które nie zapomni
O
Tristanie i Izoldzie
Romeo i Julii
Męskości, kobiecości
Mężczyźnie i kobiecie
Pocałunkach
Wiedeńskiej secesji
I
Opłakiwaniu
Watykańskiej
Piety
Wydaje się
Koniec
Ale jaki napis pozostanie na świecie
Bez miłości
Jeżeli człowieka nauczono pisać
A dopóki
Tutaj
Tylko
Obraz
Epopeja
Opis
Ciała
Które żyje i umiera
Przy dźwiękach muzyki
Ciszy
I
Lotu eternitu
Który nareszcie
Wylądował
W pustym oknie
Ruin
***
Papierosy były zapalone
Jak domy
W których łatwo się zgubić
Bo są zbudowane
Prawie jak domek Jacka
Od drewnianych żołnierzyków
I kleju do papieru
Który ty tak szybko zabrałeś ze stołu
Podczas cichej godziny
Papierosy były zapalone
Wpuszczaj dym przez nos
Bo może on zechce
Iść w prezydenty
Czy zostać Francuzem
W roli radcy stanu
To nie wystarczy
Papierosy były zapalone
Forma nakazowa
Której tak bardzo nie lubię w poezji
Po czymś takim chce się
Porwać rozkaz 227
Zwinąć się w koci kłębek
I z pierwotną lekkością
Cieszyć się z każdej linijki o
Słońcu i księżycu
A może
Na tym polega prawdziwa poezja
Po pierwszej wojnie światowej
Zaczęto produkować maski
Które zastępowały żołnierzom utracone
Części twarzy
Jednego takiego widziałem
Nie rozumiem
Jak on to zniósł
Mogę tylko doradzić
Ciesz się chwilą
Dlatego
Pal papierosy
Dym wypuszczaj przez nos
***
Kiedy rodzi się poeta
Zakochana para Chagalla
Kapie kroplami
Ciche sonaty
Na zaciemnionym od wilgoci
Asfalcie
Ale tylko jeżeli
W tym czasie
Pada deszcz
Kiedy poeta zaczyna chodzić do szkoły
W jego rękach
Metr nie wydłuża się
O kilogram
A Słońce
Nie chce świecić w nocy
Chyba że
Po drugiej stronie świata
Jakiemuś prozaikowi
Bądź reżyserowi
Z bujną siwą czupryną
Kiedy poeta zaczyna studia na uniwersytecie
Próbuje pisać wiersze
I każde jego słowo
Składa się z liter
I dźwięków
Sylaby bawią się w asonanse
Jak w klasy
Albo koraliki
A poeta jest smutny
Bo on bardziej hołduje
Aliteracji
Kiedy poeta
Idzie do pracy
Słyszy w kasie fiskalnej
Motywy Pink Floyd
A w czarnej tubie
Swojego kolegi
Widzi majestatyczną
Kolumnę Partenonu
Bo ona jest tak samo
Starożytna
Porysowana
I
Doświadczona
Gdy poeta się starzeje
Wówczas wspomina
Że o nim teraz
Będą pisać oberiuty
Czy usunąć
Tragiczny melodramat
Klasyki
Europejskiego art-house
I wtedy
Na koniec
Umiera
Ale tylko cicho:
Obok
Rodzi się poetka
I ciche sonaty zakochanych
Jeszcze nie są napisane do końca
***
Ma też dwoje oczu
I różowy sweterek z guzami
Na których spoczywa szanowana anakonda
Cienka zielonkawa chusteczka
Podkreślając jej związki z popkulturą
Westernami
I noir o femme fatale
Tematem jej pracy doktorskiej jest popkultura
Uczyła cię przez jeden semestr
Z tym szczerym sposobem mówienia
Co przypomina
Wysiłki pacjenta wobec
Zespółu upośledzonej aktywności i uwagi
Jak jesteście do siebie podobni
Po tym zdecydowanie
Straciła cnotę szacunku dla starszych
Ale i sama dawno temu
Nie jest dzieckiem
Dlatego odłożyłeś fantom
Podziękowania
O skuteczną szczepionkę przeciwko masochizmowi
A potem widzisz wywiad
Średniego czasu trwania
Gdzie opowiada
O swojej młodości i córce
Która postanowiła zostać projektantką
W rodzinie filologów
I zaczynasz marzyć
Gdyby ona była twoją matką
Ty zechciałabyś być mężczyzną
Aby wszystko można było wyjaśnić
Banalnym kompleksem Edypa
A teraz ty
Kręcisz sobie na grillu
Twórczych asocjacji
To wszystko
Do czego zdolna jest wyobraźnia
To rumuńska dziewczynka nastolatka
Który za czasów Ceausescu
Zdecydowała się na aborcję
Ty oczywiście lubisz
Swoją mamę
Ale nie można z nią przedyskutować
Wierszy
Neorealizmu
Symulakrum i symulacji
Teatru absurdu
Podświadomości
Czakry
Jazzowej fuzji
Arystotelesa
Wittgensteina
Zaumu
Dogmatu 95
Dodekafonii
Awangardy
Futuryzmu
Dadaizmu
Albo
Infantylizmu studenckiego
Chociaż nie
Po prostu z nią o tym porozmawiaj
I można
Lub
Raczej
Trzeba
I ty
Następnie
Jesteś absolwentką
I więcej nie zobaczysz
Nauczycielki
Którą lubiłaś za jej oczy
Lub za różowy sweterek z guzami
Lub za syndrom naruszania aktywności
I uwagi
Ołeksij Dołhulow urodził się 23 października 2003 roku w Winnicy na Ukrainie. Obecnie studiuje w Kijowskim Narodowym Uniwersytecie im Tarasa Szewczenki na filologii ukraińskiej. Pisze wiersze od 16 roku życia. Wybór tłumaczeń został dokonany za zgodą Autora.
© Ołeksij Dołhulow, 2022
© Przekład z języka ukraińskiego Tadej Karabowicz, 2022
© Pisarze.pl