Franciszek Czekierda – DWIE PARY

0
176

Stanisław Dygat napisał tylko sześć powieści, z których cztery zostały sfilmowane: Jezioro Bodeńskie, Pożegnania, Disneyland i Dworzec w Monachium. Przedostatnia była kanwą filmu Jowita, a ostatnia – filmu Palace Hotel. Jeśli chodzi o jego życie prywatne w powszechnej świadomości znany był jako mąż Kaliny Jędrusik. Niewiele osób wie, że jego pierwszą żoną była aktorka Władysława Nawrocka.
Janusz Minkiewicz, zwany jako „Minio”, był znakomitym satyrykiem, pisał ostre wiersze, tworzył także limeryki, a ich polską odmianę ochrzcił mianem „rymeryków”. Jest także autorem powojennego powiedzenia „Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, które odegrało znaczącą rolę w czasach, gdy w polskim wojsku brakowało kadr oficerskich. Minkiewicz był mężem aktorki Jadwigi Gosławskiej.
Podczas okupacji niemieckiej Stanisław Dygat i Jadwiga Gosławska oraz Janusz Minkiewicz i Władysława Nawrocka stanowili dwie zgrane pary. Ich wspólne zainteresowania artystyczne były spoiwem przyjacielskich więzi. Zacznijmy jednak od początku.

Stanisław Dygat i Janusz Minkiewicz (obaj urodzeni w 1914) poznali się w średniej Szkole Ziemi Mazowieckiej przy ulicy Klonowej 16. Pasowali do siebie idealnie; najwyżsi w klasie, inteligentni, dowcipni i lubiący sport. Drugiego września przed rozpoczęciem pierwszej lekcji stali pod ścianą przy ostatniej ławce. Dygat zapatrzył się na siedzącą obok ładną koleżankę.
– Nie stój jak Walenty Ciołek, siadaj w ławce, chłopie – Janusz ponaglił kolegę.
– Zabraniasz mi pomarzyć? – Staś zażartował.
– Zresztą stój, jak w płocie kołek, jeśli szkołę masz w żopie – dokończył zjadliwie.
– Ooo, widzę, że rymy wyciągasz z rękawa, niczym prestidigitator karty – Stanisław był pełen podziwu. – Tylko w ostatnich słowach rozsypał ci się rytm… – zauważył ze złośliwą satysfakcją.
Chłopcy fascynowali się nie tylko sportem, ale także literaturą, filmem i dziewczynami. Dygat nie był zainteresowany solidną nauką, dwukrotnie powtarzał klasy w szkole średniej, maturę zaś zdał dopiero mając dwadzieścia jeden lat. Poszedł na studia handlowe w ślad za kolegami. Nie zaliczywszy egzaminów przeniósł się na architekturę (za namową ojca, który był znanym architektem). Wytrzymał na niej dwa lata. Następnie zapisał się na filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie studiował również Minkiewicz. Ale zamiast uczęszczać na wykłady profesora Władysława Tatarkiewicza, szwendał się po kawiarniach i restauracjach, bywał w Kakadu, SIM-ie (Sztuka i Moda), IPS-ie (Instytut Propagandy Sztuki), w Ziemiańskiej i Zodiaku, towarzysząc Gombrowiczowi, Karpińskiemu, Uniłowskiemu i Otwinowskiemu. Literaci nigdy nie mieli za dużo pieniędzy, więc Dygat, otrzymujący od ojca co miesiąc kieszonkowe w wysokości 300 złotych, był dla nich cennym kompanem (średnie wynagrodzenie miesięczne wynosiło w tym czasie 250 zł). Dodatkowo dorabiał, pomagając Marianowi Eilemu, który w witrynach reklamowych gmachu przy Królewskiej 13, gdzie mieściła się administracja „Wiadomości Literackich”, zamieszczał nowe numery tygodnika. Eile po wojnie pamiętał o młodym pomocniku mającym ambicje pisarskie, bo gdy został redaktorem naczelnym „Przekroju”, udostępniał mu łamy tygodnika.
Stanisław twierdził, że przy stawianiu pierwszych pisarskich kroków pomógł mu Stefan Otwinowski, zwany przez Gombrowicza Stefczykiem. Autor Ferdydurke, zawsze dominujący w towarzystwie, wpływał destrukcyjnie na Dygata (choć obaj się lubili), natomiast Stefan wspierał go, zaszczepiając mu swoją wrażliwość artystyczną. Otwinowski czytał jego teksty i uczył myślenia kategoriami pisarskimi.
W pierwszych dniach września 1939 roku, gdy tuż po wybuchu wojny życie w stolicy wyglądało jeszcze w miarę normalnie, Dygat i Andrzejewski spotkali w restauracji Simon i Stecki Minkiewicza pijącego samotnie wódkę. We trójkę zamówili obiad. Wieczorem, odprowadzając się do domów, długo rozmawiali. Nie mogli się rozstać.  
– Do mnie jeszcze nie dociera, że to wszystko – Dygat zakreślił ręką półokrąg – może się rozpaść, jak domek z kart. – Zresztą Witold przewidywał to przed wyjazdem do Argentyny.
– Przestraszył się i uciekł – Andrzejewski zażartował kąśliwie. – Poradzimy sobie bez niego. Nic się nie rozpadnie, Stasiu. Spokojnie. Przecież dzielnie walczymy – wyciągnął z kieszeni „Kurier Poranny” i wskazał wzrokiem na triumfalne tytuły o walkach polskiego wojska z Niemcami.
– Walczymy? – Janusz zirytował się z powodu użycia przez niego liczby mnogiej. – Ty możesz spokojnie popijać wódeczkę i czytać komunikaty z frontu. To ja za ciebie będę walczył. Właśnie wczoraj goniec dostarczył mi kartę mobilizacyjną. Jutro mam się stawić w punkcie zbornym na Mokotowie.
– Jurku, czy jednak nie trzeba zamknąć za sobą drzwi tego, co było przed wrześniem? – Dygat zapytał niepewnie.
– Pleciesz, Stasiu – Andrzejewski odrzekł z nutą wyższości.

W czerwcu 1940 roku podczas łapanki Dygat znalazł się w ulicznym kotle niemieckich żołnierzy. Żandarmi przystąpili do legitymowania. Stanisław miał przy sobie paszport francuski (ojciec, Ludwik, mający przodków francuskich, po urodzeniu się syna kilka miesięcy po wybuchu pierwszej wojny światowej, załatwił mu obywatelstwo francuskie). Niemcy odstawili go na bok, następnie dostarczyli do siedziby SS na ulicy Szucha. Z powodu obcego obywatelstwa esesmani traktowali go ulgowo. Jako obywatel francuski został przewieziony do obozu internowanych w Konstancji nad jeziorem Bodeńskim. Życie w nim było znośne, nieporównywalne z innymi obozami niemieckimi. Po jego likwidacji powrócił w grudniu tego roku do Warszawy. Na podstawie przeżytych doświadczeń pisał powieść, której fragmenty czytywał na literackich spotkaniach konspiracyjnych.
W tym czasie pracował przy odgruzowaniu księgozbioru Instytutu Francuskiego w ruinach Pałacu Staszica. Spotkał się tu z Czesławem Miłoszem, którego poznał przed wojną u Iwaszkiewicza w Stawisku. Zaprzyjaźnili się. Prowadzili długie Polaków rozmowy. Janusz Minkiewicz z wrodzoną złośliwością napisał o nich wierszyk:

I znów jęli o Polsce
Z taką gwarzyć tkliwością
Że im cały ten dialog
Stanął w gardle (pols)kością.
Wówczas, widać w ich twarzach
Piętno Polski wyryte,
Chytry szkop podszedł do nich:
– Ausweis – charknął – ich bitte!
Lecz to ich nie speszyło,
Bo wyjęli zza bluzki:
Cześ – swój paszport litewski,
Staś – swój paszport francuski…

Wiersz ukazał się w 1946 roku w tomiku Kazania i skargi. Później Minkiewicz zamierzał go wydać ponownie.
W tym czasie Dygat mieszkał w Krakowie. Kiedy Rafał Glüksman z lokalnej ekspozytury „Czytelnika” odmówił mu zaliczki, ten żalił się Tadeuszowi Kwiatkowskiemu:
– Rafała za sknerstwo osobiście zamorduję, a jeśli przeżyje, kupię mu mocniejsze okulary, żeby dostrzegał prawdziwe talenty.
– Jedź do Warszawy, na pewno ci dadzą – poradził mu Kwiatkowski.
 Posłuchał go i przyjechał do centrali wydawnictwa na ulicę Wiejską. Redaktorka Irena Szymańska obiecała mu dać jakąś kwotę pod warunkiem, że wyjedzie do domu pracy twórczej i tam w samotności skończy nową powieść. Stanisław przystał na jej warunek i otrzymał zaliczkę na napisanie powieści Pożegnania. Zadowolony zatelefonował do Minkiewicza. Spotkali się w stołówce  Czytelnika.
– Nareszcie mogę zaszaleć – Dygat wyciągnął gruby portfel wypchany stuzłotówkami.
– Ja też nie mogę się skarżyć – odparł zadowolony „Minio”. – Szykuje się drugie wydanie Kazań.
– Bez poprawek, bez zmian? – zaciekawił się.
– A co się tak interesujesz zmianami? – satyryk zdziwił się.  
– Mam prośbę, nie dawaj tego wierszyka z Czesiem i ze mną – Dygat zrobił minę skrzywdzonego chłopca.
– Chodzi ci o ten paszport francuski?
– On uratował mi życie.
– Żartujmy i śmiejmy się do rozpuku, byle nas to nie dotyczyło – Minkiewicz skonstatował tubalnym głosem.
– Czytelnicy na spotkaniach pytali mnie o to. Niby drobna rzecz, a czułem się, jakbym był czemuś winien. Nie lubię udowadniać, że nie jestem wielbłądem.
– Ale Czesia zostawię… – zerknął spode łba.
– Jeśli chcesz mu zaszkodzić… W dyplomacji jedno słówko za dużo i… cześć pieśni.
– Stasiu, czy ty mnie przypadkiem nie cenzurujesz? – Janusz zirytował się.
– Nie wygłupiaj się, staruszku. Nigdy niczego nie owijam w bawełnę. Poprosiłem tylko… Zrobisz, jak zechcesz.
Minkiewicz podparł brodę i się zamyślił.
– Już nie wiem, czy mam się czuć miło, że wierszyk był celny, czy raczej przykro, że przyjacielowi wbiłem szpileczkę lekkim żarcikiem.
– Dla ciebie lekki, dla mnie nie bardzo.
– Mam ci za to dziękować, czy przepraszać? – zapytał nad wyraz poważnym tonem.
– Jedno i drugie – Staś uśmiechnął się przyjaźnie. – Jestem dowodem na to, że twoje słowa nie są jak szpilki, lecz jak brzytwa.
Po kilkugodzinnej rozmowie „Minio” dał się przekonać i wiersza tego nigdy nie włączył do późniejszych wydań.

Janusz Minkiewicz był synem adwokata. Zadebiutował jako osiemnastolatek w tygodniku satyrycznym „Cyrulik Warszawski”. Po jego likwidacji pisał w dodatku literacko-artystycznym „ABC”, następnie dla „Prosto z mostu”. Sporadycznie publikował w „Wiadomościach Literackich”. W 1935 roku został londyńskim korespondentem „Kuriera Porannego”, a podczas olimpiady w Berlinie pisał relacje dla czasopisma „Tydzień Robotnika”. Od 1936 roku był stałym satyrykiem „Szpilek”. Z pobytu w Anglii przywiózł pasję do pisania limeryków. We wrześniu 1939 roku brał udział w obronie stolicy. Po kapitulacji ze Światopełkiem Karpińskim przedostali się nielegalnie do Wilna zajętego przez Armię Czerwoną. Na początku 1940 roku we dwójkę założyli kabaret Ksantypa. W Wilnie poznał Władysławę Nawrocką. Spodobali się sobie. W maju tego roku Karpiński zmarł. Janusz przeżył jego odejście, bo starszy kolega był dla niego literackim mentorem. Po zajęciu Litwy przez Niemców w 1941 roku Minkiewicz i Nawrocka powrócili do Warszawy. Byli już parą. Minkiewicz ze Stefanem Strausem, jako „Struś i Kieliszek”, pisali teksty do rewii i operetek kierowanych przez władze okupacyjne.

Władysława Nawrocka była o trzy lata młodsza od Minkiewicza. Urodziła się we Lwowie w rodzinie aktorskiej. Grała w teatrze od dziecka. Uczyła się w studium aktorskim Wandy Siemaszkowej. W wieku szesnastu lat zaczęła grać zawodowo w Teatrze w Stanisławowie, następnie występowała w wileńskim teatrze objazdowym i na Pohulance do chwili wejścia do miasta wojsk niemieckich. Przyjechała do Warszawy, co zostało już powiedziane. Występowała w nadzorowanym przez okupanta teatrze Komedia przy Kredytowej 14 w sztuce Z miłości – niedostateczne Laszlo Bus-Fekete w reżyserii Zygmunta Chmielewskiego oraz w Maturze Laszlo Fodora w reżyserii Stanisławy Perzanowskiej, którą poznała w Wilnie. Występowała także w teatrzyku rewiowym Miniatury w lokalu „Ziemiańskiej”.
Po wojnie sąd drugiej instancji do spraw weryfikacyjnych Związku Artystów Scen Polskich w Warszawie zmienił orzeczenie sądu weryfikacyjnego pierwszej instancji w Krakowie (nie wiemy, jak ono brzmiało), udzielając Nawrockiej nagany z zakazem występowania w teatrach dramatycznych i zobowiązując ją do stawienia się przed komisją egzaminacyjną; w lipcu 1945 roku stawiła się, wykazując się znajomością teorii i techniki aktorskiej i uzyskała prawo do występowania na scenach dramatycznych na jeden najbliższy sezon.

Jadwiga Gosławska „Kropka” urodziła się w 1912 roku. Zadebiutowała również wcześnie, bo już w 1928 roku w sztuce Majster i czeladnik w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza. Grała obok Mieczysławy Ćwiklińskiej, której spodobało się określenie filigranowej dziewczyny jako „Kropka”.  Nazwał ją tak pewien postawny aktor występujący z nimi w sztuce. Gosławska rozpoczęła występy sceniczne od baletu. Dzięki dyrektorowi teatru w Katowicach, który przygotował ją do egzaminu eksternistycznego, została aktorką. W latach trzydziestych występowała w Teatrze Miejskim w Bydgoszczy, Łodzi oraz w Teatrze Wołyńskim im. Słowackiego w Łucku. Jesienią 1939 roku przedostała się do Warszawy, gdzie pracowała jako kelnerka i aktorka. W kawiarni Żak występowała w programie Wesoła kawa w reżyserii Leona Schillera. Stefan Jaracz nazwał ją „artystką o ludzkiej twarzy”.
Życie towarzyskie toczyło się równolegle poza kawiarniami. W mieszkaniu jej i siostry na ulicy Foksal 17 odbywały się częste spotkania środowiska artystycznego. Bywali tu między innymi Cześ Miłosz, Janek Brzechwa, Jurek Andrzejewski i Lulek, czyli Leon Schiller. „Kropka” i siostra należały do konspiracyjnej organizacji „Wolność”, w ramach której pomagały rozdzielać tajne gazetki do kolportażu.

Było lato 1943 roku. W Café-bar Sztuka na placu Napoleona Jadwiga zwróciła uwagę na wysokiego bruneta siedzącego przy stoliku ze znajomymi.
– Co to za przystojniak? – zapytała koleżankę Romanę.
– Nie znasz „Minia”? – zdziwiła się. – Już przed wojną był znanym humorystą.
– „Minio”, czyli kto? – Jadwiga dopytywała.
– Minkiewicz – po chwili uzupełniła: – Janusz. – Z księżyca spadłaś, że nie orientujesz się co?, kto?, gdzie?, kiedy? I z kim sypia…
– Przecież wiesz, że przed wojną szlifowałam deski prowincjonalnych scen.
– Podoba ci się? – koleżanka była ciekawa.
– Niczego sobie. Ale nie myśl, że ja myślę… – plątała się zawstydzona.
– Nie masz żadnych szans – Roma sprowadziła ją na ziemię. – Chodzi z ładniutką Dziuńką Nawrocką.
– Chyba o niej słyszałam. Aktorka?
– Świni się w „Syrenie”.
– Nie oceniaj kategorycznie – Gosławska rzekła mentorskim tonem. – Wiem od starszych kolegów, że jeśli nie zna się szczegółów, trzeba uważać. Różnie bywa z graniem u szkopów, bo ludziom różnie się układa.
– Nie bądź taka dobra duszka. Wstyd i już! – Roma rzekła stanowczo. – Kiedyś będzie rozliczona.
– Zostawmy ją. Bardziej interesuje mnie on – wskazała wzrokiem na Minkiewicza siedzącego do nich profilem. – Rasowy typ amanta. Brunet, szlachetne rysy… – mówiła z nieskrywanym podziwem.
– Właśnie te rysy… – koleżanka zawahała się. – Kiedyś tacy dwaj w czarnych skórach legitymowali go z tego powodu, ale wykpił się dobrą niemczyzną i żartem. Puścili go wolno.
Jadwiga wciąż mu się przypatrywała.
– Nie gap się, jak sroka w kość – Roma szturchnęła ją łokciem. – Przecież masz swojego Stasia.
– A no… mam, mam… – rzekła znudzonym głosem.

Po pewnym czasie Jadwiga dowiedziała się ze zdziwieniem, że Staś i „Minio” są przyjaciółmi. W środku okupacji, którejś jesiennej niedzieli w mieszkaniu na Foksal, odbywało się spotkanie. „Kropka” z siostrą, Stefan Otwinowski i Dygat śpiewali cicho Jesienne róże, Schiller im akompaniował. Niespodziewanie w salonie pojawili się spóźnieni nowi goście, Janusz Minkiewicz i Dziunia Nawrocka. Staś Dygat wcześniej nie miał okazji poznać dziewczyny Minia. Zobaczywszy ją pomyślał zachwycony: „Przecież to istna Clara Bow, te rozmarzone smutne oczy… Może nawet ładniejsza”. Zerwał się z kanapy, przywitał się pierwszy, po czym przedstawił ich pozostałym gościom.
„Kropka” ściskając dłoń Janusza Minkiewicza poczuła, jak przeszedł po jej ciele ekscytujący dreszcz. Wymielili się spojrzeniami. „Co się odwlecze, to nie uciecze – pomyślała zadowolona. – W kawiarni nie miałam możliwości, no to poznam go teraz… Z bliska jeszcze bardziej zyskuje. Będzie mój” – uśmiechnęła się pod nosem. Wciąż o nim myśląc, poszła do kuchni zrobić gościom herbaty. Pośpieszył za nią Staś. Po chwili dołączyli do nich „Minio” i Dziunia. W przytulnej kuchni dwie pary usiadły przy stole nakrytym ceratą. Przy cienkiej herbacie i ciastkach domowej roboty miło gawędzili. Nie zamierzali wracać do tłumnego salonu. Na prośbę Stasia Jadwiga po raz kolejny opowiadała z aktorskim dramatyzmem zdarzenie w tramwaju, którym jadąc, przewoziła w torebce pistolet. Po chwili zrobiła przerwę, by łyknąć herbaty.
– No i… – ponaglała ją Dziunia.
– Zwyczajnie – „Kropka” była już znudzona. – Udało się. Jestem z wami, więc żyję. – Oparła się o krzesło, po czym zapaliła papierosa. Nie chciało się jej kontynuować opowiadania.
– Nie daj się prosić, dokończ! – Dygat, lubiący tę opowieść, pocałował ją w dłoń.
– Podeszli do mnie żandarm i obleśny tajniak – ciągnęła dalej. – Po sekundzie obleśniak przeszedł do następnego pasażera. Żołnierz z blachą na piersi spojrzał na mnie, ale nie groźnie, jakoś tak zwyczajnie. Byłam nad wyraz opanowana, czego się po sobie nie spodziewałam. Uśmiechnęłam się ufnie, może nawet trochę kokieteryjnie. Groźny, kostyczny żandarm nie wytrzymał mojej zalotności i… zmiękł. Spojrzał szarmancko, oczy mu zabłysły marzycielsko i… poszedł dalej, zapominając o sprawdzeniu torebki.
Gdy atmosfera spotkania osiągnęła największą gęstość, do kuchni weszła siostra Jadwigi, informując ją dyskretnie, że zbliża się godzina policyjna.
– Przykro mi, kochani, ale jeśli chcecie zdążyć do domów przed dziewiątą, to już pora… – Jadwiga powiedziała zatroskanym głosem. – Chętnie bym was przenocowała, ale wcześniej Lulek z towarzystwem prosił o pozostanie…
– Ledwośmy się rozkręcili, a już nas wyganiają – skonstatował zasmucony „Minio”.
– Komu w drogę, temu… zawsze nie czas – Dygat wymyślił na poczekaniu.
– Niezłe – pochwalił go Janusz. – Swoją drogą, a propos drogi, powiem ci szczerze, mój drogi – zwrócił się do Stanisława – że strasznie sympatycznie gada mi się z twoją „Kropką”.
Jadwiga zarumieniła się.
– Z innymi już nie? – Stanisław zmieszał się.
– Ty, jak zwykle, śmiertelnie mnie nudziłeś – zaśmiał się sympatycznie. – A z Dziuńką wszystkie tematy dawnośmy już omówili, więc po co gadać po próżnicy? – wciąż mówił żartobliwym tonem.
– Zrewanżuję ci się szczerością i powiem, że nadzwyczaj sympatycznie gada mi się z twoją Dziunią. Nie rozumiem więc, jak mogłeś z nią omówić wszystkie tematy, skoro ona jest niewyczerpanym źródłem wielu ciekawych spraw – grasejował Staś, uśmiechając się uroczo do Władysławy.
– W takim razie musimy się częściej spotykać – Nawrocka błysnęła ponętnie ciemnymi oczami.
„Minio” spojrzał na nią karcąco.
– Oczywiście we czwórkę – uzupełniła, orientując się, że popełniła gafę.
W przedpokoju goście szykowali się do wyjścia. Minkiewicz, zakładając wierzchnie okrycie, coś sobie przypomniał.
– Niedawno Ryś Matuszewski proponował mi, żebyśmy wyskoczyli do Kazimierza. Co wy na to?
– Nareszcie powiedziałeś coś konkretnego – Dygat przygadał mu. 
– Kiedy jedziemy? ­– Jadwigę paliła ciekawość.
– Skontaktuję się z Ryśkiem i was powiadomię – „Minio” rzekł na pożegnanie.

W ostatnich dniach sierpnia 1943 roku „Kropka”, Dziunia, Staś, Janusz i Ryś Matuszewski pojechali na wycieczkę do Kazimierza nad Wisłą. Po wejściu na Górę Trzech Krzyży podziwiali widoki, trochę odpoczęli, po czym zaczęli schodzić. Staś z Dziunią i Ryszard szli pierwsi. Za nimi wolno podążali „Minio” z Kropką”, w pewnym momencie zatrzymali się za krzakiem i się pocałowali.  
Na rynku w małej żydowskiej knajpie zamówili obiad i mnóstwo napojów zróżnicowanych pod względem kolorów i mocy. Wszyscy byli w świetnych humorach, które dodatkowo zostały poprawione w trakcie spożywania posiłków i gaszenia pragnienia. Ryś Matuszewski, obserwując przyjaciół i ich dziewczyny, ze zdziwieniem zauważył, że dotychczasowe pary, czyli Jadwiga ze Stasiem i „Minio” z Dziunią, przetasowały się; Stanisław na krok nie odstępował Władysławy, Janusz zaś non stop emablował Jadwigę. „Widocznie znudzili się sobą i potrzebują nowych wrażeń – zastanawiał się. – Niestety dziewczyny będą miały z nimi trudny orzech do zgryzienia. Jakoś nie widzę ich w rolach przyszłych odpowiedzialnych mężów… Są zbyt przystojni, by wierność była ich dewizą i zbyt wolni, by kiedyś zostali zniewoleni przez swoje połowice. Chciałbym się mylić, ale za dobrze ich znam. Przemawiają przeze mnie zazdrość i kompleksy? – myślał zasmucony. – Być może, kto nie ma kompleksów… Wyglądam przy nich, jak wyrośnięty karzeł. Boże, gdybym miał taką narzeczoną, jak jedna z nich, nosiłbym ją na rękach, a gdyby została moją żoną, byłbym jej wierny po sam grób. A nawet w życiu pozagrobowym. Tak to już jest…, ktoś, kto ma dużo, nie dba o to, co ma – spojrzał na Stasia i Minia wyglądających, niczym hollywoodzcy gwiazdorzy – ten zaś, kto nie ma nic, pragnąłby mieć cokolwiek. Tak bardzo chciałbym się kiedyś znaleźć chociaż przez kilka chwil w skórze jednego z tych przystojniaków”.
 – Wyglądasz, jak Clara Bow – podchmielony Dygat szeptał do ucha Nawrockiej.
– Już mi to mówiłeś, Stasiu.
– Ale nie mówiłem ci, że podobna jesteś też – tylko nie zdziw się – do mojego największego przyjaciela Orcia, który niedawno zginął podczas akcji – z jego oczu spłynęło kilka łez.
Władysława wyciągnęła z torebki pachnącą chusteczkę i wytarła mu wilgotną twarz. Stanisław w podzięce pocałował ją w policzek.
Zauważyli to „Kropka” i Janusz.
– Czulicie się, jak para starych narzeczonych – Jadwiga skomentowała ich zachowanie.
Dygat otrząsnął się z melancholijnego nastroju. Podenerwowany spojrzał na Jadwigę i „Minia”.
– A wyście się całowali za krzakiem, kiedyśmy schodzili z góry – wypalił jak szkolny skarżypyta.
– Chyba cofnąłeś się do szkoły swojego mistrza Gombrunia – Janusz odparował cios.
Aktorki były zdezorientowane.
– O co chodzi? – Dziunia zapytała Stanisława.
– Nie przejmuj się. O Ferdydurke.
„Spektakl nieszkodliwych cudaków. Ciekawym, jak daleko się posuną” – Matuszewski, obserwując ich, myślał zaniepokojony. Na szczęście sytuacja nie rozwinęła się w niepożądanym kierunku. Przeciwnie, po kilku toastach zadrażnienie zostało uśmierzone, a nowe pary nieustannie do siebie gruchały.

Czwórka przyjaciół wciąż się spotykała, ciesząc się swoim towarzystwem. Jak wiadomo Minkiewicza i Dygata łączyły literatura oraz zainteresowania sportowe, natomiast Jadwigę z Dziunią pasjonowało aktorstwo, świat teatru i filmu. Zresztą Dygat i Minkiewicz również uwielbiali teatr i dziesiątą muzę. Natomiast delikatny temat występów Nawrockiej na deskach „Syreny” i pisania przez Minkiewicza tekstów do teatrzyków zarządzanych przez okupanta nie był poruszany. Jadwiga, działając w konspiracji, mogłaby coś w tej sprawie powiedzieć, lecz ze względu na sympatię do „Minia” nie poruszała tak wrażliwej kwestii.
Po pewnym czasie do Matuszewskiego dotarła wiadomość, że Staś z „Kropką” oraz „Minio” z Dziunią mają zamiar się pobrać. Ucieszył się, że wszystko toczyło się w dobrym kierunku.
Po upływie kolejnych miesięcy, może to była jesień 1943, a może wiosna 1944 roku do Matuszewskiego dotarły wieści, że Dygat i Minkiewicz pożenili się. We trójkę umówili się na stadionie Orła przy ulicy Podskarbińskiej, by oglądać mecz piłkarski konspiracyjnych drużyn. Ryszard usiadł przy nich na krawędzi ławki.
– Słyszałem, żeście się zaobrączkowali? – Rysio zagaił rozmowę.
– Ostatecznie tak – Staś potwierdził lekko zblazowanym tonem.
– No to świetnie – ucieszył się Ryszard. – Gratuluję.
– Chyba nie wiesz najważniejszego – „Minio” budował napięcie.
– Co u licha? – przyjaciel zaniepokoił się.
– Ożeniliśmy się, ale każdy z narzeczoną… drugiego – „Minio” dokończył zadowolony z efektu zaskoczenia.
Staś skulił się, unikając wzroku Matuszewskiego. Ten z wrażenia wstał, przyjrzał się ich rozbawionym twarzom, po czym usiadł na końcu ławki tak nieszczęśliwie, że spadł tyłkiem na grunt, jak na slapstickowych komediach. Wszyscy ryknęli śmiechem. Po wstaniu śmiał się razem z nimi.
– Chyba nie robicie mnie w konia? – był zszokowany. – Rozumiem, że ty, Stasiu pojąłeś „Kropkę”, a ty – palcem wskazał na Janusza – Dziunię?
– Co do dwóch ożenków – zgoda, jak u Fredry, tylko było odwrotnie – zarechotał Minkiewicz.
– Ciebie całe życie trzymają się głupie żarty – Ryszard nie wierzył mu. – Stasiu, jak było naprawdę? – zwrócił się do Dygata.
– Poddaliśmy dogłębnej analizie natury naszych narzeczonych, prześwietliliśmy ich dusze, a  ciała zbadaliśmy w ciemnościach organoleptycznie – Dygat mówił naukowym tonem, dusząc w sobie chichot – i uchwaliliśmy jednogłośnie, że zrobimy roszadę.
– Ja zrobiłem gambit – Minkiewicz poprawił go.
– Nie bądź szachowym cwaniakiem. Była równoprawna roszada – Staś upierał się przy swoim.
– Jednogłośnie… Głosowaliście we czwórkę? – Ryś dopytywał.
– We dwóch.
– Pominęliście dziewczyny? – Matuszewski zrobił wielkie oczy.
– One już wcześniej dokonały wyboru. Gdy to im delikatnie zaproponowaliśmy, roześmiały się homerycznie. Myślałem, że nas pobiją, poszatkują i wyrzucą na zbity pysk – Staś referował zadowolony. – Przestraszyliśmy się nie na żarty.
– Tymczasem one, ku naszemu zdumieniu, powiedziały, że już od dawna miały taki plan, tylko zwlekały z jego ujawnieniem –­ Janusz uzupełnił rozbawiony.
– Nie wierzę wam za grosz. Jednak nie można przyjaźnić się z dowcipnisiami. Ależ dałem się zrobić na szaro! – Matuszewski krzyknął poirytowany.
Po krótkim czasie Ryszard przekonał się, że jego koledzy żartownisie nie kłamali. Naprawdę zamienili się narzeczonymi. A może to narzeczone zamieniły się nimi?

Dygat, po spotkaniu z przyjaciółmi i dniu pełnym wrażeń, w nocy męczył się, nie mogąc usnąć. Wreszcie, gdy nad ranem usnął, miał dziwny sen.
– Oskarżam was o zamianę dziewczyn dla głupiego żartu. Wy potraficie poświęcić nawet czyjeś życie, żeby dobrze się zabawić. Mówcie, dlaczego to zrobiliście! – prokurator Matuszewski krzyknął na przestraszonych oskarżonych, Stanisława i Janusza. – Niech każdy szczerze mówi, ale… o drugim.
– Z powodów patriotycznych – Dygat odrzekł trzęsącym się głosem. – Pryncypialna konspiratorka „Kropka” została oddelegowana do pełnienia roli żony u boku cynicznego, nie znającego umiaru w kpinach, no i, co tu dużo mówić, zdegenerowanego kosmopolity Minkiewicza, żeby go wprowadzić na tory obywatelskiej odpowiedzialności.
– Mam ci uwierzyć? – Matuszewski spojrzał groźnie.
– Nie musisz, ale taka jest prawda.
– A ty co powiesz? – Ryszard wskazał ręką na Janusza.
– Niestety Staś ma rację. On, człek poważny, przekonywujący i elokwentny, został oddelegowany do pełnienia roli męża u boku Władysławy grającej w niemieckich teatrzykach, by w przyszłości wybawić ją od kłopotów, które niewątpliwie czekają ją po wojnie – „Minio” rzekł przekonująco.
– No tak, Ruscy po Stalingradzie dają Niemcom łomot, że ani się nie obejrzymy, jak zawitają do nas – złagodniał Rysio. – Wtedy zaczną się rozliczenia kolaborantów. Wasze wyjaśnienia brzmią rozsądnie. Umarzam postępowanie.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko