Najpiękniejsza dla artysty jest śmierć, wtedy jego dzieło najbardziej dojrzewa.
Nagle zdałem sobie sprawę, że zajmuję się rzeczami skrajnie niepoważnymi.
Jak jednak na poważnie podchodzić do języków humanistycznych, które nie mają przed sobą żadnej przyszłości? Należałoby je zamknąć do kufra razem z molami.
Przyszłością jest jakiś cyber język, który z jednej strony niesłychanie uprości komunikację, a z drugiej nadzwyczajnie ją skomplikuje.
Ostanie się język prawdziwej poezji, którego nie będzie w stanie podrobić żadna, najbardziej inteligentna nawet maszyna.
Nie przepadam za uczonymi, nie umieją w ogóle bawić się w codzienności.
Artysta, w przeciwieństwie do uczonego, nie hierarchizuje rzeczywistości, jego interesuje dosłownie wszystko, nawet pierdnięcie może wywołać w nim stan bliski iluminacji.
Z byle powodu raduje się i z byle powodu płacze.
Kiedy tak patrzę na obecne czasy, to nie widzę różnicy między moją psychozą, a tym, co się dzieje obecnie. Więcej: moja psychoza miała przynajmniej jakiś cel, nazwijmy go pozytywnym: było nim zbawienie Lucyfera przez ostatniego człowieka.
Dzisiaj natomiast celem jest totalna demolka wszystkiego.
Być może prawdziwa mądrość i prawdziwe zwycięstwo polega na kompromisie.
Bezkompromisowi bywają ludzie nadmiernie ambitni, mający często kompleks Mesjasza.
Przepychanki w świecie literackim mają swój ponury urok, albowiem nigdy nie wiadomo o co w nich chodzi. Ludzie zajmujący się literaturą, będąc w miarę prezycyjnymi w języku, są wybitnie nieprecyzyjni w swoich działaniach i posunięciach, co skutkuje bardzo często rujnowaniem karier ludziom naprawdę utalentowanym.
Niejedna święta była kurwą i niejedna kurwa jest święta.
Obecna rzeczywistość nie zasługuje nawet na to, żeby z niej emigrować.
Codziennie wieczorem, z perspektywy wspólnego balkonu na korytarzu, oglądam pustą ulicę a na niej od czasu do czasu jakichś zbłąkanych Zombie.
Zaprawdę powiadam Wam, bezludna wyspa jest rajem w porównaniu do tego ponurego kraju, w którym de facto nikt z nikim nie rozmawia, a wątpliwa kultura rozmowy polega na udowadnianiu swoich przewag, racji i wzajemnym przekrzykiwaniu się.
Co byłoby w takim razie owym językiem wspólnym?
Na oko strzelam, że byłby to język publicznej debaty.
Im kto bardziej publiczny, tym bardziej zapomina języka w gębie.
Literatura jest jednak sprawą indywidualną, czy całkowicie aspołeczną, nie wiem, temat do dyskusji.
Im dłużej żyję w Krakowie, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że mam do czynienia albo z półgłówkami albo z ludźmi całkowicie pozbawionymi dobrej woli.
W Krakowie, owo nagminne przywiązanie do tytułomanii oraz rozmaitych hierarchii i zależności, powoduje u mnie odruch wymiotny.
W Krakowie zawsze najsilniejsza była gwardia, która miało bardzo mało ciekawych rzeczy do powiedzenia. Dlatego ludzie z talentem są w tym mieście kneblowani.
W Krakowie jedyną możliwością przetrwania jest umiejętność śmiania się z samego siebie, która wprawia w konfuzję pomieszaną z nienawiścią pozostałych mieszczan krakowskich, którzy owej sztuki nie posiedli.
Wszyscy są tutaj potomkami królów i hrabiów, w najgorszym razie profesorami.
W Krakowie, żeby przetrwać, trzeba często grać głupszego niż się jest.
Ten balans jest wyjątkowo trudny a czasem niemożliwy do utrzymania, kiedy mądrość nie jest wyuczona ani zakłamana, a jest darem, talentem od Pana Boga.
Wtedy wychodzi to, co w Krakowie najpowszechniejsze, czyli kompleksy.
Poprzez nasłuchiwanie różnych języków, czy to teologicznych, czy psychiatrycznych, czy literaturoznawczych, w których z kolei jestem w miarę obyty, kształtuję język własny, na przecięciu tych trzech.
Zauważam też między tymi językami wiele podobieństw.
Wszystkie nasze wysiłki, aby zaistnieć, czy to to doraźnie, w przestrzeni publicznej, czy też w przestrzeni dzieł wiecznych, są dla Pana Boga rozczulające.
W obecnej rzeczywistości społecznej oazą spokoju i normalności są szpitale psychiatryczne.
Oswajaniem absurdu narodzin i życia ludzkiego zajmuje się chrześcijaństwo, chcące za wszelką cenę ukazać sensowność każdego, marnego żywota.
Czemuż służy powoływanie na świat nowych nieszczęśników, jeśli nie budowaniu warownej twierdzy własnego ego?
Osobnicy wyzbyci aspiracji z ego związanymi, najczęściej rezygnują z posiadania potomstwa, poświęcając się w zamian jakiejś idei czy sprawie społecznej, ale tacy są w mniejszości, ergo świat w swojej zasadniczej strukturze trwał będzie jeszcze wiele lat, bo struktura ego u normalnego człowieka nie będzie się raczej zmieniać.
W obecnych czasach już coraz mniej bredzi się o ratującej wszystko miłości, oczywiście rozumianej w odniesieniu do relacji między kobietą a mężczyzną.
Otóż zdano sobie chyba sprawę, że sprawa ta, pomimo naturalnych uwarunkowań i sprzyjających okoliczności natury biologicznej, stała się de facto niemożliwa do pomyślnego przeprowadzenia w dłuższej perspektywie życiowej.
Obie płci bowiem z jednej strony zanadto się do siebie upodobniły wskutek rozmaitych procesów społecznych, a z drugiej jeszcze nigdy kontrast między nimi nie był aż tak widoczny, ergo poczynają się tworzyć coraz częściej, w każdym, większym bądź mniejszym gremium, pewne wyspy kobiet i wyspy mężczyzn – wszystko wskutek obawy przed tykającym jak bomba zegarowa konfliktem.
Obecnie ludzie, wskutek całkowitej dezorientacji i równoczesnej, usilnej chęci zachowania twarzy, totalnie zdziecinnieli.
Najdojrzalsi intelektualnie wydają się pracownicy fizyczni, albowiem najmniej mówią.
Czyżby najbardziej dziecinną potrzebą u człowieka nie byłaby potrzeba wiary w dobrego Pana Boga, który się nami opiekuje?
Czyni z nas ona gorliwych wyznawców idei, że codzienne wstanie z łóżka ma sens.
Czy naprawdę ma?
Jestem pełen podziwu dla monotonii tematów Ojca Szustaka, w zasadzie jednego tematu i dla techniki, którą niezmiennie stosuje, aby ów temat naświetlić.
Ileż jeszcze razy usłyszę, że tak, jestem w najgorszym syfie, ale Pan Bóg ma plan…
Ta płyta zaczyna się już zacinać.
Najczęstszym zarzutem kobiet wobec mężczyzn jest fakt, że są Narcyzami.
Lecz jakże człowiek bez reszty oddany jakiejś sprawie, może nie być Narcyzem?
Przecież wypełnia bez reszty daną ideę sobą.
Dlatego kobiety nie są zdolne traktować sztuki serio.
Nawet te uprawiające sztukę, czynią to jakby dla rozrywki bądź z braku laku, pomijając egzemplarze głęboko zaburzone.
Dla kobiet nie istnieje wymarzony małżonek. Istnieje jedynie małżonek. Wymarzeni mężczyźni, owszem, istnieją.
Jeśli kiedyś jakaś lewicowa badaczka bądź lewicowy badacz, podejmą się analizy moich zapisków, stwierdzą zapewne, że jestem kryptogejem, mizoginem i faszystą, który nie dokonał zbawiennej dla siebie transgresji.
Strategia lewicy polega na permanentnej próbie nieujawniania swojej bezradności za cenę pognębienia tego, z którym przecież w sposób niejawny się zgadza.
To cena, jaką się płaci za ukrytą miłość do swojego przeciwnika – atak.
Łk 9, 60