albo ksiazka finisz
Emigracja loteryjna po roku 1989 do Ameryki, ··czyli wyprawa po złote runo.
Op
Wbrew pozorom cyrk był prawie pusty i bez większego problemu usiadł w jednym z pierwszych szeregów, aby przyjrzeć się lepiej i dziewczynie, psu i kotu. Ale zanim ten numer nastąpił musiał przez prawie dwie godziny oglądać pokazy małp, słoni, klaunów, tancerzy na linach i trapezach, nie mówiąc już o koniach i słoniach, podających lewa nogę. Tygrysach skaczących przez płonące koła i karłach bijących się gumowymi pałami po głowach. To, na co czekał i się doczekał rozczarowało go. Dziewczyna w rzeczywistości nie była taka ładna jak na zdjęciu, choć piersi miała duże, kot faktycznie grał na gitarze, ale niezmiernie fałszował, natomiast pies zamiast fajki palił cygaro. Tak, pomyślał i raz jeszcze przypomniał mu się Antoni, który zawsze mówił: że Ameryka wygląda, pięknie, ale na zdjęciu. Tym niemniej z małym rozczarowaniem pod językiem po przedstawieniu poszedł na zaplecze cyrku z prośba o rozmowę z dyrektorem w ważnej sprawie. Aby dyrektor wiedział, z kim na odczynienia, przedstawił się po amerykańsku dając sekretarce swoja wizytówkę, na której było napisane jego imię i nazwisko- złotymi literami. Zamiast zawodu, jedno tylko słowo – milioner w kolorze czerwonym. Zamiast adresu, nazwa banku, w którym trzymał pieniądze w kolorze czarnym.
Nie czyniono mu żadnych przeszkód. Dyrektor przyjął go w pomieszczeniu, które równie dobrze mogłoby być stara graciarnia lub rupieciarnią, w której znajdowało się wszystko, co jest potrzebne i nie potrzebne w cyrku. Począwszy od pejczów z pięcioma rzemieniami poprzez klatki na ptaki, stare peruki, obręcze, przez które skaczą lwy i tygrysy a skończywszy na portrecie dyrektora z wczesnej młodości. Bo był to jegomość w starszym już wieku bardzo niewysokiego wzrostu, gruby na ciele i twarzy o oczkach świńskich, przebiegłych i z dużym nosem i dużą łysiną i mokrym od potu czole, które nerwowo przecierał często i byłe jak jakby to nie było jego czoło, a coś innego na przykład stół w barze mlecznym.
Czym mogę służyć – odezwał się dyrektor miękko i uprzejmie do Józefa –słyszałem że ma pan do mnie ważną sprawę, że chciałby coś ode mnie kupić, co to jest?
– Tak chciałbym coś od pana kupić – odpowiedział Józef niedbale jak wyrwany z głębokiego snu.
– Co to ma być?
– Pies.
-Jaki pies.
– Ten sam, co na plakacie pali fajkę na pańskim przedstawieniu cygara.
– Ah, ten pies, westchnął dyrektor, on nie jest na sprzedaż. On teraz pali cygara, bo chce zrobić na złość jego właścicielce, z którą ma na pieńku, inaczej mówiąc on chce doprowadzić ją do ruiny. Czy pan wie ile kosztują w naszych czasach cygara.
– Nie wiem odpowiedział Józef szczerze, – ale domyślałam się że dużo.
– Dużo, dużo, wybuchnął dyrektor jeszcze bardziej się pocąc, to za mało powiedziane. On nie pali byłe, czego, tyko najlepsze to znaczy najdroższe, on tą biedną dziewczynę doprowadzi do śmierci, wpędzi do grobu.
– A czy nie można mu tego wytłumaczyć, żeby był wyrozumialszy.
– Panie a weź mu pan wytłumacz, uparło się zwierzę i nic da się zrobić, ponoć to jest wina kota.
-Jaka może to być wina kota –zapytał Józef ciekawsko. Co kot do tego ma?
– A żebyś pan wiedział, że ma. Otóż kot miał palic fajkę, ale wyszło, że gra na gitarze, a pies miał grać na gitarze, a wyszło ze pali cygara. Wszystko do góry nogami, ja chyba zwariuję.
– Proszę się uspokoić – powiedział Józef dobrotliwie – psa od pana kupuję, kota nie chce, poza tym on strasznie fałszuje, czy nikt mu tego nie powiedział.
-Oj, panie powiedział, powiedział – westchnął dyrektor- ale ten kot jest taki romantyczny, on po prostu bez instrumentu żyć nie może. Dla gitary zrezygnował z fajki, nie mógłby trzymać i gitary i fajki w jednym czasie. Poza tym – niech te słowa obrócą się w gówno on planuje naukę na skrzypcach, wtedy panie dopiero będzie cyrk.
– A co z psem ile pan chce za psa?
– Powiedziałem, że pies nie jest do sprzedania.
– Ile
– Nie wiem
-No ile
-Powiedzmy gdzieście tysięcy dolarów.
-Dziesięć tysięcy dolarów, panie takich drogich psów na świecie nie ma.
– Jest właśnie ten.
– Nie ma.
– Ja mówię panu, że są.
– No dobrze, są, ale chyba razem z kotem, niech stracę – powiedział Józef z rezygnacja.
– Panie z kotem to piętnaście tysięcy jak nic. To para nierozłączna, oni dla pana odpracują te pieniądze w rok.
– Ja je kupuje dla własnej przyjemności, Samotny jestem, potrzebuje kogoś mieć w domu, zawsze chciałem mieć psa. O kocie nigdy nie myślałem. Dam panu dwanaście tysięcy dolarów za psa i kota.
– Ja nie mogę na tym interesie panie stracić, czy pan wie ile lat potrzeba, aby kota nauczyć gry na gitarze hawajskiej.
– Nie wiem i nie chce wiedzieć. Czy pan wie ile lat trzeba pracować, aby odłożyć dwanaście tysięcy dolarów gotówka.
– Gotówka pan mówisz.
– Tak gotówka.
– W takim razie daje panu 10% zniżki za gotówkę.
-Ale to wciąż za dużo pan chcesz.
– Za dużo za dużo, a czy się pan nad tym zastanowił, że ani kot ani pies nie rozumią po angielsku tyko po włosku. Jak pan będziesz do nich mówił. Przecież nie znasz pan włoskiego. A zwierzęta obrażą się na pana i jeszcze gotowe będą uciec.
– Faktycznie – z wielka konsternacja – przyznał Józef rację dyrektorowi teatru. O tym nie pomyślałem.
– A wie pan, co – powiedział dyrektor energicznie- daj pan te piętnaście tysięcy bez zniżki, 10% ale za to dorzucę panu dziewczynę.
– Jaką dziewczynę – zapytał Józef ze zdziwieniem?
– Jak to, jaką dziewczynę, no tą, co razem ze zwierzętami występuje. Przecież jak pan kupi zwierzęta, będę musiał ją wyrzucić, bo ona do niczego się nie nadaje. Ona jest dobra, ale bardzo głupia i leniwa, a na dodatek ma pierdolca.
– Pan chyba zwariował – powiedział Józef z największym oburzeniem w głowie. Oferuje mi pan kupienie włoskiej kurwy, no… Nie… Nie mogę w to uwierzyć – i uderzył się otwartą ręką w czoło, mówiąc cicho, nie to nie do wiary.
-Jakiej kurwy, tylko proszę liczyć się ze słowa – zerwał się dyrektor z krzesła i wybiegł zza biurka na środek pomieszczenia- ona jest córką mojej tragicznie zmarłej siostry. Ona jest oczkiem w mojej głowie, proszę nie mówić o niej jak o kurwie, to dobra dziewczyna, no może być z niej taka mała dziwka, ale życie do tego ją zmusiło.
– Panie- odezwał się Józef surowo –albo jest się kurwą, albo się nią nie jest. Nie ma nic takiego jak pół kurwy. Rozumiesz pan.
– A właśnie że jest -bronił się dyrektor przeskakując z nogi na nogę, a właśnie, że jest. Ona jest taka, to znaczy, dziewczyna musi, z czego żyć, lubi koty i ma dwa tygrysy na utrzymywaniu. Jak pan widzi z cyrku nie da się w obecnych czasach wyżyć. Proszę mię zrozumieć –ściszył głos i wrócił za swoje biurko- zwierzęta musza jeść codziennie śniadanie, obiad i kolację. Nie powiem tygrysom, panowie wybaczą, ale dzisiaj nie ma obiadu, bo jutro mnie, dyrektora cyrku, zjedzą na obiad. Dlatego Claudia jakoś musi dorabiać, a to, co zarobi oddaje na jedzenie dla zwierząt.
– Doprawdy – ze wielkim zdziwieniem otworzył oczy Józef.
– Tak, co nie wiedział, pan z zwierzęta muszą jeść.
– Tak, tak – powiedział pokornie Józef – to wiedziałem, każdy musi jeść, ale żeby ona tak dla pięknych idei się poświęcała, tego nie rozumiem. I co ona z tego ma?
– Taka jest natura człowieka i kobiety, wszystkiego nie musi pan rozmieć, ona ma moją dozgonną wdzięczność, i to, że jeszcze jej nie wyrzuciłem, albo nie oddałem, do jakiego burdelu, za małą oplata, oczywiście.
– Tak, tak z rezygnacją kiwał głową Józef, co można zrobić, życie pisze nam takie rzeczy, o których nawet sołtysom się nie śniło.
– No to, co mam ja wołać?
– Kogo wołać?
– No dziewczynę.
– Doprawdy nie wiem.
– No to jak przyjdzie to sam pan zobaczysz, co to za skarb – powiedział dyrektor głosem pełnym dobroci. Ona to naprawdę skarb, miła i dobra i taka uczynna. Krótkim energicznym ruchem sięgnął po dzwonek, trzy razy nim zatrzask i weszła dziewczyna od razu, jakby stała za drzwiami.
– Czy wołałaś mnie wujku ? – powiedziała tak pięknym i dźwięcznym głosem, czegoś podobnego Józef jeszcze nie słyszał. Wydało mu się, że to anioł przemówił.
– Tak odpowiedział –dyrektor – krótko i nerwowo. Ten oto pan – wskazał wzrokiem na Józefa chce kupić twoje zwierzęta, kota i psa, ale że nie zna włoskiego, więc przez rok czasu zdeklarował się trzymać ciebie pod swoim dachem zanim nie nauczysz go włoskiego, do tego stopnia, aby mógł się swobodnie porozumiewać ze zwierzętami. Albo, tutaj dyrektor podniósł się z krzesła, i lewy palec wzniósł do góry, zwierzęta nauczysz angielskiego. Jeśli będzie potrzeba to umowę przedłużymy, jeśli nie to wrócisz do nas do cyrku. Czy się zgadzasz?
Dziewczyna zapadła się w sobie skurczyła i jeszcze brzydsza wydała się Józefowi niż była.
– Nie wiem, nie znam tego człowieka, nie wiem, kim on jest, jaki ma charakter, czy jest dobry czy zły.
– O tym – przerwał jej dyrektor sama się przekonasz-, według mnie – powiedział ostro, ktoś to lubi zwierzęta nie może być złym człowiekiem.
– Dobrze, dobrze proszę pana zgadzam się na dziewczynę, ale więcej niż uzgodniliśmy centa nie dam, powiedział nerwowo Józef. Biorę ją, ale jest mały problem, tutaj się poprawił, są trzy problemy, które trzeba teraz tutaj zaraz rozwiązać. Wiem, co je kot i pies, ale nie wiem, co je dziewczyna? Rezolutnie stwierdził. I wytężony wzrok wbił w twarz dyrektora.
– Jak to, co je? Zdziwił się dyrektor, je to, co jedzą Włosi, makarony, sałatki, marchewki, pomidory, pizzę, itd
-Otóż nie proszę pana, – wykrzyknął!!! U mnie takich rzeczy się nie jada, stanowczo zaprotestował, u mnie będzie jadła: pierogi, gołąbki, kiełbasę, kiszoną kapustę i bigos i żadnego włoskiego wina, tylko polska gorzałka. Takie są moje warunki dla dziewczyny. Czy się zgadza?
– No cóż stawia pan twarde warunki – szybko -odpowiedział dyrektor za milczącą dziewczynę – mam szacunek dla pana, ale to już ustalicie państwo, miedzy sobą, mnie już o to głowa nie będzie bolała. Bo ja się martwię, co jutro dostaną tygrysy i małpy na śniadanie. A… Ten-głos dyrektora zadrżał, a jaki jest drugi problem.
– Drugi problem – powiedział Józef niepewnym głosem – jest imię dziewczyny. Claudia to kurewskie imię. Żadna porządna dziewczyna nie będzie chciała mieć takiego imienia. Proponuje, aby dziewczyna miała na imię Zosia, tak jak moja mama.
– Pięknie z nieukrywana radością aż zaklaskał w dłonie dyrektor. „Cesia” to bardzo piękne imię, tylko czy na pewno nie ma na całym świecie żadnej kurwy o takim imieniu?
– Może i gdzieś tam są, powiedział Józef groźnie, ale nie w mojej rodzinie i aby podtrzymać temat prawie, że krzyknął: koniec z jedzeniem makaronów, od jutra jemy polskie żarcie. Nabrał raz jeszcze oddechu w płuca, zawahał się przez moment i wystrzelił: A teraz trzecie pytanie, czy cycki tej pani są, aby prawdziwe, bo wie pan w Ameryce wszystko ładnie wygląda, ale na zdjęciu. Chciałbym je zobaczyć a nawet dotknąć.
– Wątpi Pan w naturalna piękność piersi mojej siostrzenicy- zapytał się dyrektor groźnie.
– Nie wie wątpię, ale jak pan wie, na zdjęciu wszystko pięknie wygląda.
– Wiem, wiem, – przyznał dobrotliwi dyrektor, ale proszę mi wierzyć, to sto procent naturalne cycki włoskie, bez żadnej tam amerykańskiej tandety.
– Uwierzę jak zobaczę, te 100% naturalne cycki włoskie – powiedział Józef powoli kładąc akcent na „cycki włoskie”.
– Nie widzę w tym żadnej przeszkody – powiedział najspokojniej w świecie dyrektor- ale proszę pamiętać, rozpakowany i dotknięty towar uważa się za sprzedany.
16
I na tym rozmowa się skończyła. Na trzeci dzień Józef przyniósł wyznaczoną sumę pieniędzy w gotówce i tak się stał właścicielem i psa i kota i dziewczyny w pięknym słonecznym kapeluszu. Oboje wraz ze zwierzętami zamieszkali w jego piwnicy w polskiej dzielnicy, ale tylko do wiosny. Wiosną następnego roku otrzymał upragnione obywatelstwo amerykańskie. Prawie po dwóch latach nauczył się angielskiego, z profesorem pożegnał się czule, a ten na drogę jak na Amerykanina przystało powiedział mu good luck my friend*(16). Spakował psa, kota i dziewczynę i wszyscy razem pojechali do upragnionej Kalifornii, oglądając i podziwiając po drodze uroki zachodniej Ameryki.
Ale zanim to nastąpiło, musiał opróżnić piwnice, w której mieszkał ponad siedem lat. To, co się dało wyrzucić na śmietnik wyrzucił, łącznie z urnę z prochami Antoniego, aby nie przeciążać ciężarówki. Miał prochy wysłać do Polski – tak myślał, ale znajomi go ostrzegli, ze był taki jeden, co wujka prochy wysłał do Tarnowa, a tam nie widzieli, co to jest, bo prochy zmarłego zdały im się jakąś przyprawa do zupy i tak zjedli wujka w zupie. Nie miał z tego powodu, jakiś większych problemów, po prostu tak się rozstał z kuzynem, który zaprosił go do Ameryki, spełnił swoją rolę z której wywiązał się na tyle dobrze, że jego ciężko zarobione pieniądze nie przejął podatnik amerykański, ale kuzyn, które planował dobrze je wydać z korzyścią jak najbardziej dla siebie.
Osiadł w górach w Kalifornii Północnej, ale nie daleko od San Francisco, w mieście nie chciał mieszkać, powrócił do swoich korzeni z okresu dzieciństwa i młodości. Kupił starą winiarnię wraz z polem winogron wraz ze starymi właścicielami, którzy w zamian za kąt do zamieszkania wszystkiego go powoli uczyli, co i jak z tymi winogronami się robi, jak się je pielęgnuje, dba o nie i uprawia. Został i rolnikiem i ogrodnikiem zarazem, doglądanie winogron sprawia mu ogromną radość, a do pomocy wynajął sobie ludzi, którzy pracują dla niego pracują za pół darmo, on leży sobie na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma palmami. Kot mu gra na gitarze hawajskiej, pies siedzi obok na fotelu, pali fajkę i swym psim wzrokiem patrzy w dal. Jednak, aby być uczciwym trzeba powiedzieć, że przestał pić gorzałkę, i powoli, bardzo powoli przedstawił się na wino. Wódka może jest i dobra, ale w Chicago, gdzie są ostre zimny i powietrze mroźne. Pod San Francisco ciepły klimat nie najlepszy na polska gorzałkę. Z polskiej kiełbasy też powoli, niechętnie, ale zrezygnował, bo Kalifornia, to nie Chicago, że na każdym rogu jest sklep z kiełbasą, poza tym klimat nie najlepszy na jedzenie tłuszczy.
Po otrzymaniu miliona dolarów z ubezpieczalni, nigdy do byłych kolegów nie zadzwonił, ani też nigdy nie napisał ani jednego listu, ani nie pojechał do rodzinnego kraju. On po prostu wygrał Amerykę na loterii, psa i kota i dziewczynę, której kupił taśmy video dla zaawansowanych, z pomocą, których uczy się lepić pierogi. I tak sobie żyją dobrze i szczęśliwie już trzeci rok, bo to już tyle lat upłynęło odkąd wyjechali z Chicago.
Koniec
=================================================
Słownik angielsko – polski i objaśnienia zwrotów
*1 Downtown – śródmieście.
*2 Public Relations – wzajemne stosunki, kontakty.
*3 City Hall – Ratusz miasta, Urząd Miejski.
*4 Salvation Army – Armia Zbawienia, tym przypadku siąść sklepów z używaną odzieżą, działająca na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
*5 mother fucker –/bardzo brzydkie przekleństwo/.
*6 fucken idiots – pieprzeni idioci.
* 7 look there – popatrz tam, popatrz w tę stronę.
* 8 Junkyard – złomowisko, rupieciarnia. W tym przypadku cmentarzysko starych samochodów.
*9 car – samochód
* 10 There is not such a thing like free lunch – dosłownie nie ma takiej rzeczy jak lunch za darmo, w tym znaczeniu, nic za darmo, na wszystko musisz sobie zapracować lub zasłużyć
*11 Work – praca, zajecie, zatrudnienie.
*12 Unhappy – nieszczęśliwy
*13 How are you – jak się masz? Co nowego? Jak się czujesz? Po prostu: cześć.
*14 Truck driver – kierowcy wielkich ciężarówek, często kursujących pomiędzy Wschodem a Zachodem Ameryki.
*15 100 F. Temperatura około 38 C., a przy wilgotności 100% jeszcze może być większa o kilka stopni. Słowem straszne upały.
*16 Good luck my friend. – życzę ci powodzenia przyjacielu.