Krystyna Habrat – KOBIETA Z OBRAZU

0
81

Znajomy pokazał obraz w internecie obraz, przedstawiający wnętrze kuchni i rozległy widok za oknem, pełen słońca i zieleni.

 Pomyślałam: „Nie lubię kuchennych obrazów”. Ale po chwili wciągnęła mnie kolorystyka, ten błękit i radosne nasłonecznienie. Wtedy dostrzegłam też kafelki i  pobiegłam wzrokiem metr od komputera, gdzie na ścianie był obraz kobiety w kuchni, którego nie lubię, bo smutny, a zarazem lubię, bo odziedziczony i z rodzinnym niedomówieniem, a nabrzmiałym emocjami.

 Nigdy się o tym nie mówiło wprost, ale z półsłówek i aluzji wynikało, że to jakoby obrazuje kobietę, której wszystkim za szybko zabrakło.

Obraz na ścianie ma tonację ponurą, w kolorach  zielonych i brązowych. Tylko kafle pieca i firanka w oknie są białe oraz chustka na głowie kobiety. Ona zamyślona siedzi na stołeczku z rękami wspartymi na podołku i pilnuje gotującego się garnka. Szczegóły gubią się w cieniu.

Kuchnia jest trochę udziwniona, bo choć piec kaflowy, a może to nie piec?, to czajnik gotuje się zawieszony nad ogniskiem. Dziwne? Ale dzięki temu widok staje się symboliczny, że kobieta pilnuje ogniska domowego. Nieważne, że kobieta w kuchni rzadko ma okazję siedzieć sobie i dumać ze złożonymi na kolanach rękami, bo tu  zwykle bardzo zajęta, spieszy się i ręce nigdy nie spoczną. Ale ta wyraźnie zadumana. Czym się martwi. Może już wtedy, gdy za oknem szalała wojna, a ją czekało trudne leczenie i mogło zabraknąć leków? A przecież była młoda. Miała 36 lat.

Ileż ten obraz wzbudza dotąd domysłów, emocji. Pewnie dlatego nigdy wprost w tamtym domu o nim nie mówiono. Miał chyba koić, a był smutny.

Jakże inny jest ten obraz od tego pierwszego, z internetu, przenikniętego słońcem. Jego blask rozjaśnia wnętrze raczej ciasnej, zagraconej,  kuchni jak i widok za oknem. Wzbudza radość. Pochwałę życia, że świat jest piękny i w dodatku zaraz się w kuchni coś dobrego zje. I czego tu chcieć więcej?

Natomiast drugi, ten na mojej ścianie,  jest smutny. Może dlatego nikt go nie chciał? Tylko ja. Pociągnęła mnie legenda tego obrazu. Nie pamiętam, co kto, kiedy, mówił na ten temat, ale w sumie latami narosło we mnie przekonanie, że ten obraz był jakby portretem matki, którą oni przedwcześnie stracili. Nigdy nie zapytałam, czy namalowany został, jak ona jeszcze żyła, czy dopiero później, aby koić ich żal.

Ja więc przyjęłam ten dar dla tego najmłodszego, który wcale jej nie pamiętał. Tylko konie, które zajechały z karawanem pod okno, gdzie on siedział, wyskrobując z garnka kaszkę, jaką tak lubił. Miał dwa lata i kilka miesięcy.  Ten smutek w nim pozostał, chociaż wyrósł na pięknego mężczyznę, zdolnego i wysportowanego. Ale smutek trochę tamował jego życiowy rozmach. Na szczęście nie powstrzymał jego mądrości i uroku. Mama w niebie pewnie nad nim czuwała.

Nigdy nie spytałam, czy ta na obrazie to naprawdę była jego mama. Do zdjęcia nie bardzo podobna, ale może malarz nie był dość znakomity?  Może tylko oni wszyscy chcieli w nim widzieć swą mamę? Bardziej widoczną niż tam, gdzie obok szarej płyty rosły tylko dwie, coraz większe tuje. On w dniu, gdy zdał maturę, zaniósł tam piękny bukiet kwiatów. Spotkana na ulicy bratowa, zaśmiała się, czy idzie się oświadczyć?

– To dla mamy. – odparł  i podążył na cmentarz.

Mamy nie powinny umierać.

Krystyna Habrat

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko