Krzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne (4)

0
99
Filip Wrocławski

Jezuici straszą, śmieszą, tumanią. Barokowa kronika kryminalna (okładka)

Na początek trzy kawałki, z tych krótszych, zaświadczające z jak podwójnie arcyniemodnym dziełkiem mieć będziemy teraz do czynienia.  „Dziecię nie ochrzczone przez matkę kąsa”: „Inaczej tychże czasów w Podgórzu nie chrzczone dziecię matce w tym winnej do dobrego pomogło. Dała ta była przyczynę do tego, że bez chrztu umarło, a gdy się tego spodziewać nie śmiała, dziecię owo z tego miejsca gdzie było pogrzebione, stawało i do matki, choć nie śpiącej, przychodziło i ssąc jej pierś gryzło i z bólem jej wielkim kąsało. Nie raz tego było i matkę ta rzecz do wyznania grzechu na spowiedzi nakłoniła, co uczyniwszy, już była wolną od tych tak przykrych nawiedzin i ssania takiego”. Albo „Duchy na zamku w Trokach”: „Do Trolc, do Gustolda, wojewody trockiego przyjedzie pobożny kapłan w poselstwie. Gospoda posłowi – zamek. Nie dały spokojnego odpoczynku strachy po zamku grasujące: ośmieli się na nocne bojaźni kapłan, naprzód oko, potym podniesie głowę, co za hałasy po zamku spojrzy. Ledwo bojaźliwe otworzył oko, wszystkie otworzą się drzwi do pokoju, gęste rozświecą pochodnie. Idzie za ogniami poważna, czarno strojna matrona, za nią świetno ubrana dama, ślocha, ręce łamie, wspienionym zębem zgrzyta. Przypadnie modny kawaler, czarną porąbie, strojną łaje, oczy łupi, nos ugryzie i tak gryząc się przepadną”. I jeszcze coś trzeciego, jako że „Boh Trojcu lubit”). „Zła wróżba”: „Uroczystą Bożego Ciała procesyją prowadzi biskup poznański, niosą baldachim synowcowie biskupi, w pół procesyji, czyli dalej, przylecą krucy, wyrwą baldachim z ręku, na powietrze wyniosą. Rzecz niezwyczajna różne przyniosła myśli  gromadnemu ludowi. Biskup westchnąwszy, oko i mowę obrócił do synowców: – Którego w ręku piastuję, proszę Boga, żeby imię i dom w was zagubił, jeżeli do tej, która się zaczyna, sekty luterskiej oderwać się macie od Kościoła Chrystusowego, żebyście nie Bogu, ale służyli ciału. Zlutrzeli, imię swoje i domu wieczną pogrzebali żałobą, jako krucze pióra oznaczały”.

I takich podwójnie, bo i językiem i tematyką, arcyniemodnych opowiastek jest w tym niewielkim tomiku 55. Z rozmaitych pism jezuickich z lat 1695-1728, czyli z epoki panowania Sasów, zaczerpnął je ponad trzydzieści lat temu Mariusz Kazańczuk. Zanim kilka dziesięcioleci później zaczęła z nich czerpać moda na opowieści grozy, na niesamowitość i fantastykę, na diabły, upiory, duchy, na to, co dziś zwykliśmy określać jako horror, moda która nadeszła na przełomie XVIII i XIX wieku, stanowiły one najzupełniej poważany oręż religijny zakonu jezuitów, treść wielu kazań, wygłaszanych, a często wykrzykiwanych z ambon przez kaznodziei, by strasząc wiernych skutkami grzechu, od tego grzechu ich odwieść. Opowieści te przepełnione są straszliwymi, niesamowitymi i nadprzyrodzonymi zjawiskami, które mroziły krew w żyłach i podnosiły włosy na głowie ludu bożego i miały slużyć jego moralnej naprawie, zbudowaniu, przestrodze. Jak zauważa we wstępie Kazańczuk „epatowanie strachem stanowiło jedną z najczęściej stosowanych metod katechetycznych. Dzikie w formie opowiastki jezuickie były w swej zasadniczej treści zgodne z doktrynalnymi regułami katolickiej „świętej teologiji”,  a także, dla zwiększenia siły przekazu, odwoływały się do lokalnego środowiska odbiorców. Grzesznicy – świętokradcy, bluźniercy, heretycy, czarownicy, wiedźmy, innowiercy, mordercy, złodziej, karani za grzech często już za życia, błąkające się czyśćcowe dusze, złe duchy czyhające na pobożnych, heroiczni kapłani stawiający czoło złu, łaskotwórcze działanie świętych, Najświętszej Panny i Ducha Świętego, pomoc anielska, cuda, to częste  motywy tych opowieści, tworzących jednocześnie istną ponurą kronikę kryminalną, a jednocześnie panorama ówczesnej wyobraźni religijnej. Swój zbiór nazywa Kazańczuk „lekcją martwego języka” i ma to sens podwójny. Po pierwsze jako obraz rzeczywistości zamierzchłej i krańcowo z dzisiejszego punktu widzenia anachronicznej. Po drugie, jako egzemplifikacja języka tak zaprzeszłego, że aby zrozumieć te teksty czytelnik musi posiłkować się dodanym do każdej opowiastki słowniczkiem

„Historie dziwne i straszliwe” (1991)


Człowiek jest zagadką

W poprzednim odcinku „Lektur arcyniemodnych” napisałem o „Znaku H”, zbiorku opowiadań autorstwa Julii Prajs czyli Luny Brystygierowej, osławionej dyrektor III i V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego nazywanej „krwawą Luną”. W tym samym 1960 roku Brystygierowa objawiła się ponownie jako prawdziwie utalentowana pisarka, tym razem obszernego tomu beletryzowanych wspomnień pod tytułem „Krzywe litery”. To obszerna, ponad czterystustronicowa opowieść raczej niż powieść, najwyraźniej inspirowana wspomnieniami z młodości „Luny”, młodości, którą spędziła na rodzimych kresach wschodnich II Rzeczypospolitej, konkretnie  – na Lwowszczyźnie. Tym razem autorka objawiła niekłamany talent, który bez dużej przesady można określić jako epicki. „Krzywe litery” to rozległy, bogaty, migotliwy, jak sama konstrukcja opowieści, fresk historii tego obszaru w latach 1914-1920. Nie są to pamiętniki w najbardziej rudymentarnym sensie tego słowa, jako, że w momencie rozpoczęcia „akcji” „Znaku H” autorka miała dwanaście lat, a w momencie ich zakończenia lat osiemnaście, a więc nie mogła być w pełni świadomą obserwatorką, a tym bardziej uczestniczką zdarzeń. Jest to więc raczej rekonstrukcja czasu minionego przy udziale impresji dziecięcych i młodzieńczych. Migotliwy i barwnie nakreślony fresk obejmuje szerokie spektrum środowisk społecznych – Polaków, Żydów, Ukraińców, Austriaków, drobnomieszczan, chłopów,  rzemieślników, urzędników, wojskowych, inteligencję,  a także rywalizację sił polskich, ukraińskich, austriackich, bolszewickich czy komunistycznych polskich. Jest tu zarówno obraz codzienności, obyczajów, jak i konfliktów społecznych czy działań wojennych, ale pokazanych bez ostrego naturalizmu. Etnografia sąsiaduje tu z rodzajowością, poczuciem humoru, subtelną erotyką, ciekawie i na ogół ciepło zarysowanymi sylwetkami, w tym także ciekawymi portretami kobiecymi. Do szczególnie zaakcentowanych wątków należy w „Znaku H” konflikt polsko-ukraiński pokazany także w kulminacyjnym momencie krwawych walk obu nacji o Lwów jesienią 1918 roku. Pojawiają się też nazwy organizacji historycznych, jak POW i inne, a także nazwiska historyczne, jak Kazimierz Bartel. Z tego punktu widzenia jednym z najciekawszych rozdziałów jest ten zatytułowany „Bracia”, zawierający obszerną sekwencję spotkania i rozmowy we Lwowie dwóch sławnych braci Szeptyckich, generała Stanisław Szeptyckiego, najpierw oficera w służbie austriackiej, a potem legionisty oraz Andrzeja, biskupa metropolity lwowskiego i halickiego kościoła greko-katolickiego czyli obrządku ukraińsko-bizantyjskiego, sławnego „władyki świętojurskiego”. Obraz rozmowy jest oczywiście owocem fantazji autorskiej, ale też świadectwem jej niezłego wyczucia kwestii ukraińskiej.

Julia Prajs (alias Luna Brystygierowa) jawi się w obu utworach jako bardzo sprawna pisarka, bezbłędnie operująca polszczyzną, z talentem realistycznym, soczyście, obrazowo odmalowująca świat przedstawiony, ciekawie stawiająca akcenty, wstrzemięźliwa w stawianiu tez i unikająca zbyt wyrazistych puent, unikająca ideologii. Przy lekturze tej prozy trudno więc uniknąć antropologicznej i psychologicznej refleksji nad zagadkami i dwoistością natury ludzkiej. Przecież spod pióra kobiety, która do dziś jest jednym z historycznych emblematów zła wyszła literatura przepojona humanizmem, zrozumieniem dla natury ludzkiej, dla świata ludzkich uczuć, wolna od skrajności, subtelna myślowo i bogata stylistycznie. Jak to możliwe. Dr Jekyll i pani Hyde?

Julia Prajs – „Krzywe litery” (1960)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko