ŻONA
Sławomir Mrożek poznał swoją pierwszą żonę, Marię Obrembę, zwaną Marą, w czerwcu 1956 roku w pociągu podczas wycieczki do Związku Radzieckiego, gdzie zwiedzali Moskwę, Kijów i Odessę. Zostali parą. Maria, starsza o trzy lata (ur. 1927), ukończyła Akademię Sztuk Pięknych (miała siostrę bliźniaczkę, Gabrielę, która była pierwszą żoną Andrzeja Wajdy). Maria była zdolną malarką, należała do grupy artystycznej ST-53 kontestującej sztukę socrealistyczną. Po powrocie z wycieczki Mrożek pomieszkiwał u niej w Katowicach, w domu jej rodziców. Po dwóch latach rozstali się. Po pewnym czasie pogodzili się i 16 listopada 1959 roku wzięli ślub. Cenił ją i wiele jej zawdzięczał: „W najmniejszym stopniu ze wszystkich mi znanych osób Ona jest odpowiedzialna za to, jaki jestem. Jeżeli więc nikt nie jest za to odpowiedzialny, to Ona najmniej” – Dziennik, tom 1, 14 lutego 1968. (W dalszej części niniejszego tekstu, cytując Mrożka Dziennik, tomy: 1 – 2010 r., 2 – 2012 r. i 3 – 2013 r., będę podawał tylko daty). Mara była artystką i kobietą spokojną, a nawet „nie istniejącą Marysią Obrembianką”. Nie preferowała życia konsumpcyjnego i ekspansywnego. Czasem, gdy Sławomir „grał przeciwko niej”, potrafił przyznać jej „lepszą klasę”, podziwiał także jej styl i rodzaj pewnej wyższości nad sobą. „Sprawiała na wszystkich wrażenie harmonii, spokoju i pogody” (23 grudnia 1969), choć mogło to być tylko wrażenie, ponieważ nawet sam nie wiedział: „Kim była naprawdę Mara?”, jak zanotował w niecały miesiąc po jej śmierci.
W małżeństwie różnie się układało. Okres wzajemnego oczarowania szybko minął, później łączyło go z nią coś, co było więcej, „o ile coś jest więcej od niczego” (7 maja 1974). Gorzkie słowa. Można domniemywać, że po wspomnianym początkowym okresie euforii nie łączyła ich miłość. Może przyjaźń? Na pewno byli do siebie przywiązani. Niestety zdradzali się. Mrożek najprawdopodobniej poznał N. na rok przed śmiercią żony (1969), o czym świadczy zapisek z 14 lutego 1974 roku: „N. – jej sześć lat przeszłości jest także w grobie. Stały się przeszłością definitywną (…). I tylko ona pamięta, co przedtem pamiętało ich dwoje”. Nietrudno się domyślić, że te „jej sześć lat przeszłości” był to okres ich intymnej znajomości. Również Mara nie była święta, choć nie miała „wielu kochanków od trzynastu lat do końca już”. Być może jednym z nich był pewien mężczyzna spędzający sylwestra w Zakopanem wspólnie z nimi (przed wyjazdem Sławomira i Mary z Polski), podczas którego zainteresował się on atrakcyjną malarką („obiecujący kawał dupy”). Mrożek z dziwnym spokojem godził się na przyprawiane mu rogi: „Król z rogami to rogacz królewski” – zanotował sarkastycznie 1 stycznia 1974.
31 października 1969 roku po krótkiej chorobie nowotworowej Mara zmarła w berlińskim szpitalu. Sławomir Mrożek głęboko przeżył jej odejście. „To jest dla mnie za wielkie – zanotował w listopadzie. – Stukam w środku tego jak groszek w środku balonu. Jestem tylko groszkiem”. Żałobę przeżywał, jeśli można tak rzec, intelektualnie. W listach z grudnia 1969 roku do Piotra Rawicza i siostry Litosławy wspominał zmarłą, snuł refleksje na jej temat, podkreślając zalety i okazując wdzięczność za wszystko, co od niej otrzymał i co dzięki niej osiągnął. Listy pisał w ośrodku wczasowym w Alpach, gdzie przebywał z przyjaciółką na nartach. Pragnął się oderwać od męczących przeżyć, jednak nie mógł się uwolnić od zmarłej; pewnej nocy: „W bardzo intymnym momencie zerwałem się i rozglądałem się dookoła. Moja towarzyszka: «Dlaczego masz takie obłąkane oczy?». Jak mogłem jej powiedzieć, że czuję czyjąś obecność i chcę ją zobaczyć”. Kilka lat po jej śmierci, przebywając w Nowym Jorku, nachodziły go przykre wspomnienia: „Chiavari [włoskie miasto, gdzie mieszkali] – pomyłka, w której tkwiłem kilka lat za długo (…). To był najgorszy okres chyba w moim życiu. 1963-1968. Tyle lat. Tam Mara zaczęła umierać (…). Tam boleśnie zakończyła się moja młodość i równie boleśnie zaczynała się moja dojrzałość (16 marca 1974).
N.
Mrożek, będąc mężczyzną przystojnym i w sile wieku, wiódł bogate życie erotyczne. Miał wiele partnerek, czasem kilka równocześnie. W Dzienniku analizował ich zachowania, charaktery i osobowości pod kątem duchowym, emocjonalnym i intelektualnym. Także poddawał siebie wiwisekcji: jego intelektualne „ja” badało drugie „ja”, biologiczne, męskie, jakkolwiek by je nazwać.
O swojej wielkiej miłości, o partnerce „N.”, po raz pierwszy wspomniał w Dzienniku 1 lipca 1973 roku: „N. do Polski pojechała – rano. Potoczyło się, jak wszystko się toczy. Samochód marki Volkswagen w ostrym słońcu, pustki poranne, bagaże. – «Do widzenia» – i już nie ma w mieszkaniu nikogo”. W lipcu wynajął dla niej w Paryżu locum za ścianą swojego mieszkania. Wygoda bliskiego sąsiedztwa okazała się później męcząca dla obu stron. „Więc to lato. Ono takie jak owo sławne lato solońskie, sławny sierpień 1971, kiedy miałem pewność, dzisiaj potwierdzoną, że tam to była doskonałość, która już się nie powtórzy. Bo lato latem, ale ja w nim. I N. Nie ma co się zapiekać przeciwko niej, obracać słodyczy dawnych w obecną gorycz. Urazy. Mieć jasną świadomość tego, co złe (…), ale nie zapiekać (…). Ale kontrolować, wznieść się ponad. Bo mimo wszystko – to już dekadencja” (10 sierpnia 1973). W jej ramach toczyła się między nimi dziecinna gra: „Ty mnie tak, to ja też tak, to wtedy ty mnie znowu tak-tak? No to ja ci tak-tak-tak”. Lecz już bez łóżka. Mrożek źle znosił „celibat”. Męczył się. Modlił się, aby wreszcie „wypić ten kielich goryczy” i mieć jej dosyć. Dręcząc się powracał pamięcią do przyjemnych chwil: „Nagłe wspomnienie Sobieszowa. Może przez tę pogodę. I skojarzenie z N. Ta osoba dość szczelnie umeblowała moje życie. Dała mi wiele radości i wiele cierpienia. Ale teraz radość nie jest już więcej możliwa. Do tego potrzebna jest pełnia, beztroska. Niestety. (…). To była piękna droga – dead end” [ślepy zaułek] (21 listopada 1973).
Poirytowany skrupulatnie analizował zachowanie N.: „Przyjechała. Telefon. Pretensja. Dlaczego nie odebrałem w nocy telefonu (…). Oczywiście, jej niewygoda zrozumiała. Nocowanie u Hani. A jednak ani jednego słowa, nawet tonu takiego, jakiego można by oczekiwać (troska, czułość, ciekawość). Znowu zdrowe zwierzę zajęte sobą. To bardzo atrakcyjne, ale czy na całe życie? Ton natarcia. Ja od razu na pozycje: dziecko, co się musi tłumaczyć przed dorosłym, mężuś safanduła (…). Drugi telefon. Że z Hanią na południe. (Wiem coś niecoś o południu, o Hani i o niej samej). Zaczyna się. (…). Od razu ruch, organizowanie. Dążenie, pomysły… paskudne. Tylko ja z partnera zmieniam się w narzędzie albo tak zwany szton (24 sierpnia 1973).
Nazajutrz N. odwiedziła go ponownie, tym razem sama.
– Przy Hani nie chciałam ci tego mówić, teraz ci powiem: masz mnie gdzieś! Lekceważysz mnie – zaatakowała go głosem pełnym pretensji i wyższości.
– Nie rozumiem.
– Nie chciało ci się odebrać telefonu, gdy dzwoniłam z lotniska – rzekła oskarżycielskim tonem. – W środku nocy czułam się porzucona.
– Dzwonek obudził mnie. Nie wiedziałem co się dzieje, byłem półprzytomny, nie zdążyłem… – bronił się niezdarnie.
– Gdybym liczyła wyłącznie na ciebie, czekałabym do rana, czyli do południa, bo dla ciebie rano, to wiadomo… Na szczęście odebrała Hania.
– O co ci chodzi?
– O nic – rzekła obrażona.
– Pojawiasz się, okay, wspaniale. Tylko ani jednego miłego słowa, żadnego zainteresowania, na przykład jak się czuję.
– Przecież widzę, że jesteś skacowany, więc po co pytać – odrzekła arogancko. – A tamtej nocy na pewno piłeś.
Sławomir nie zaprzeczył.
– Wpada atrakcyjna dama w świetnym nastroju. Bez wad. No, może ma jedną, jest nieustannie zajęta sobą. Wpada do sponiewieranego życiem pisarczyka, nacierając niczym czołg.
– Sławek, przestań! Teraz ty atakujesz mnie wściekły, wpadając w swoje wytarte koleiny. Koleiny pisarczyka, jak mówisz, a ściślej pisarczyka psychoanalityka-amatora. Błagam, nie myl ról. Rozmawiajmy normalnie.
– Nareszcie. Normalnie, jak normalne są pretensje, że nie chciało mi się odebrać telefonu i wypominanie mi, że piłem.
N. milczała. Chciała wyciszyć emocje. Po pauzie zmieniła temat.
– Pamiętasz, jak przysłałeś mi pięćdziesiąt róż? – powiedziała łagodnym tonem.
Mrożek przyjrzał się jej badawczo. Był zdezorientowany.
– Raz tylko w życiu byłem zakochany – powiedział szczerze, po czym zastanowił się: „Ulegam jej tkliwej narracji. Albo grze. Czy nie jestem cynikiem?” – zganił się w myślach.
– Wiem – powiedziała pewnie. – A w żonie? Nigdy mi nie chciałeś powiedzieć, czy ją też koch…
– Przestań! – przerwał jej gwałtownie. – Ze względu na szacunek dla niej. Cokolwiek bym powiedział, ona nie może się już bronić.
– Wiesz… – zamyśliła się. – Jednak nie moglibyśmy być razem.
– Chyba tak.
– Szkoda – rozmarzyła się.
– Wtedy byłem…, byliśmy w najwyższej sferze nieba – uległ jej urokowi.
– Kiedy?
„O Boże, nie pamięta, kiedy naprawdę ją kochałem – zasmucił się. – A czy ona mnie…? Nie, na pewno nie było z jej strony wzajemności… – urwał myśl. – Głupia samolubna istota”.
– Nie pamiętasz? Wtedy, kiedy przesłałem ci te róże. Byłem gotów poświęcić ci wszystko.
– To było niemożliwe.
– Nigdy nie chciałaś się poświęcić. Zawsze pragnęłaś zwyciężać, zawsze chciałaś mieć szybkie profity.
– Nie obrażaj mnie.
– Niestety ja w życiu codziennym zawsze przegrywam. Zwyciężam rzadko, raz na kilka lat. Może wtedy, kiedy mam premierę. Chcesz być nieustannie gwiazdą i mieć u swego boku gwiazdora, tylko trochę mniejszego od siebie.
– Bredzisz! – krzyknęła.
– Odwiedzasz mnie, żeby się kłócić?
– Przecież sam zacząłeś – broniła się. – Przyszłam… Wiesz po co… – zapłakała.
Mrożek objął ją czule.
– My chyba nigdy się nie dogadamy.
– Wiem. – Po sekundzie zmieniła zdanie – nie wiem.
– Spróbujmy chociaż na chwilę zawiesić te idiotyczne spory – pocałował ją w policzek.
– Dlatego tu jestem – nadstawiła mu drugi.
Po dwóch dniach uzupełnił notatki w pesymistycznej tonacji: „Więc dziś znów sam. Przeleciało po mnie, tratowało. Zostawiło ogłupiałym (wysiłek erotyczny, o, dobrowolny, i nie wysiłek to, więc, o nie, bynajmniej!, a więc wódzia). Z mojego pionu moralnego została kupa nici. Z życia umysłowego jeszcze mniej. Trzeba to wszystko odbudować”.
Pisarz dość często czynił uogólnienia na temat kobiet, szczególnie wtedy, gdy był na nie zły: „Najchętniej zadają się one z ładnymi miernotami (…). Potem, czasami, zakochują się głupio i wtedy są bezradne i tępe jak krowy. Kończy się ich cała mizerna chytrość (…). Ich nieustanna obsesja: być środkiem wszechświata, jest nudna i trudna do zniesienia, do zadośćuczynienia (…). Podobno kobiety azjatyckie są inne (…). Europejskie idiotki nie zdają sobie sprawy, że gdyby nie były takimi idiotkami, mężczyźni by je naprawdę ubóstwiali (…). Ty, samcze, męcz się, ach, nawet nie wypinaj piersi i nie natężaj muskułów, nie o to już chodzi, nie musisz już udowadniać, że jesteś silny i wspaniały. Tylko że ona jest najpiękniejsza i najwspanialsza, najbardziej doceniona”. Po przemyśleniach podszytych frustracją dramaturg wywiesił białą flagę: „A ja mam już tego wszystkiego dosyć. Już nie mogę. Nie tylko bab. Wszystkiego. (…) Przekleństwo pary, płeć kosmiczna” (12 lipca 1973). Mimo psioczenia na pary i płeć kosmiczną nie lekceważył kobiet. Spędził dobre chwile z N., z którą przeżył „dwa pełne dni pełnego razem”. Trochę wbrew sobie, bo w konsekwencji po tych dwóch dniach (i nocach) doszedł do wniosku, że bycie razem jest fatalne. „Nie pojechano na weekend do S. Chciano (ja chciałem, bo bałem się dwóch dni zamkniętych tutaj), ale i nie chciano (bo tak samo bałem się dwóch dni zamkniętych tam. Bałem się, że tam też nie będzie dobrze). (…) Przewidując nijakość – tutaj, chciałem zorganizować przygodę – tam. (Jeszcze długo po 1970 tamten domek był miejscem romantycznego «razem»). Przeczuwałem, że przygoda się nie uda (…). Więc dwa pełne dni pełnego «razem» (…). Przeciwieństwo życia takiego, jakie znam, jakie jest możliwe, jakie jedynie valable [ważne] (…). Kiedyś wydawało mi się, że tylko «razem» z taką czy inną osobą jest dokuczliwe. Teraz już wiem na pewno (nie tylko przeczucie, także doświadczenie), że «razem» w ogóle jest potężnie niedobre, jako takie. Nie dla mnie ono. Nic na to nie można poradzić. Sprzeciw, natura nigdy się na to nie zgodzi i nie zgadzając się – mnie niszczy” (14 października 1973).
Pomimo utrapień, których źródłem była N., utrzymywał z nią dość poprawne stosunki. W listopadzie, gdy w paryskim mieszkaniu odwiedził go przyjaciel, Ludwik Flaszen, współpracownik Jerzego Grotowskiego, N. przyszła na wspólną kolację. Po pewnym czasie, gdy Mrożek wrócił z krótkiego pobytu w Londynie, ponownie odwiedzili go Flaszen i N. oraz pisarz Jerzy Kwiatkowski. N. przyniosła przygotowaną przez siebie pieczeń. Rok i dwa lata później również utrzymywały się między nimi poprawne relacje, choć były „niezbyt wyraźne”, ale w miarę spokojne i przyjazne. Wszystko więc układało się dobrze, ale pod warunkiem, „że już nigdy nie pójdziemy razem do łóżka” bo „nikt na to nie ma ochoty” (12 listopada 1975).
W grudniu 1973 roku Sławomir Mrożek wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie na Pennsylvania State University prowadził do marca następnego roku wykłady. Wciąż myślał o N. Tęsknił za Europą, za Polską, a przede wszystkim za nią. Bez N. nie potrafił żyć. „N. na pewno nie jest taka, jak o niej mówiła moja legenda. Była i jest w dalszym ciągu (choć temu sam przed sobą zaprzeczam) – czym? (…). Moją krystalizacją. Czy wiadomo, dlaczego akurat ona uruchomiła moje życie? Przedtem byłem jak Sleeping Beauty. I tyle ona była mi niezbędna, żebym przeżył Amerykę 1970, co L. Każda w inny sposób (…). Człowiek bez miłości jest brzydki. Człowiek zakochany może być śmieszny (…). Więc kocham ją w dalszym ciągu. Może resztkami sił i może już tylko od czasu do czasu” (9 grudnia 1973). Słowem kochając, przeżywał nieustanne męki. Toksyczna miłość? W grudniu N. pojawiła się w Stanach Zjednoczonych. Między świętami a Nowym Rokiem spotkał się z nią i jej mężem w pracowni malarskiej, w której został jej (raczej im) ledwo przedstawiony. W styczniu N. wyleciała z Ameryki. Po kilku tygodniach zapraszał ją, ale – jak stwierdziła – nie była w stanie przyjechać, choć chciała. Pisarz był sfrustrowany, znał dobrze istniejące między nimi różnice (odmienne pragnienia, myśli i odczucia), które wróżyły dalsze nieporozumienia. Każdy krok postawiony przez nią w jego kierunku był fałszywy.
W chwilach dojmującej samotności w Ameryce wspominał N. z czułością: „Dzień rozejmu. Bo wielka była bitwa i krwi wiele serdecznej się polało. Mojej. Boże, a jednak miłość moja prawdziwa była. Raz w życiu byłem zakochany naprawdę. Boże, jak wtedy wiedziałem, lato w Solange, 1972, że to było ostatnie niebo i że odtąd tylko gorzej być mogło. Budowałem na miłości mojej i się zawaliło (…). Nie było i już nie będzie dla mnie takiej miłości, bo nigdy nie będę miał już tych lat, tylu lat cierpienia, kochania, rozstania, pojednania. Jeść popioły? Ratować, co umarło. Nigdy już jej nie poślę pięćdziesięciu róż. Tylko rzadko kochała mnie naprawdę, tak rzadko zapominała o sobie (…) Gotów byłem wszystko poświęcić. Ona nigdy nic (…). Zawsze liczyła tylko na zyski, na wygrane. (Nie tylko ze mną). Dlaczego, dlaczego? Przecież to było możliwe (…). Mogło być tak dobrze, na resztę życia. Nie było. Nie będzie. Głupia. Za mała. Nie wiem, jak ułoży się jej życie, może jeszcze wygra w swoją grę. Ale już nie ze mną (…). Ach, jaka głupia? I ja też. Tylko inaczej” (11 stycznia 1974). Pisarz starał się oceniać ją bezstronnie: kochał, pragnąc poświęcić jej wszystko i jednocześnie widział jej minusy, wśród nich największy: nie dorównywała jego poziomowi duchowemu, ani intelektualnemu.
Wobec „nierozwiązalności sprawy z N.” swój „erotyzm zapakował, włożył do naftaliny i zapieczętował”. Uwolnił się także od jej irytującego „świergotania i niefrasobliwości”. Poczuł wolność. I suwerenność, choć małą i zacieśnioną. „Po raz pierwszy przypuszczam, że wolność od kobiet może się opłacać. To daje szczególną siłę” (14 lutego 1974). Jednak nieustannie myślał o niej, podobnie, jak i o Polsce, ponieważ były to dla niego dwie ważne sprawy: „Polska – N. (…). Dwie niezdrowe miłości – ale czy miłości?”. Miał jednak poważny problem, bo ona „twierdziła, że mnie kocha (…). Albo to nie jest miłość, lecz tylko jej stwierdzenie”. Przejmował się tym serio. N. wciąż „zajmowała w nim wiele miejsca”. Miał okropne sny: walczył z nią, walki zaś były nierozstrzygnięte, plugawe, quasi-pornograficzne. N. dręczyła go i deformowała „w stronę myślenia niedorajdy”. W tym czasie Mrożek uświadomił sobie, że wspólna z nią historia finalizowała się. „Zaczęło się, we mnie, tak jednoznacznie – od miłości en block. Kończy się w rozkładzie, rozproszeniu i tak mętnie”. Wówczas kochanka wyczuła, że było coś nie tak, zażądała w liście wyjaśnień i rozmowy. Mrożek odpisał, przedstawiając jej całą prawdę. Poczuł pustkę. I żadnego cierpienia. Zastanawiał się nad jej brakiem dojrzałości i miałką inteligencją: „Nad czym płacze? Nad swoim życiem, które uważa za zmarnowane. (Trudno mi powiedzieć, czy płacze, bo mnie straciła) (…). Jest przekonana o swojej wielkiej miłości do mnie, którą wzgardziłem. Czy naprawdę nie potrafię kochać niczego żywego (jej zarzut)? Po pierwsze – potrafię. Jakże ją kochałem, ją właśnie. Gdybyż ona umiała się choć trochę skoncentrować (…). Gdyby miała choć nieco zmysłu prawdy, odróżniała ważne od mniej ważnego. Pozór od głębi. Chwilę od trwania. Mniej trzpiotem, mniej kręciuszkiem. Niestety (…) nie jest ani kobietą mądrą, ani kobietą mądrą choćby tylko przez kobiecość ową pragłębinową, ciepłą. Jest wiecznym podlotkiem” (9 maja 1974). N. starała się odzyskać go tkliwością i rozbrajającą pokorą. Wydawała się być kochająca. Jednak jego obawa własnej „recydywy” i jej dziwna pokora skłoniły go do czynnego oporu.
Przebywając w Ameryce pisarz poznał młodą kobietę Y., z którą szybko się związał. Po raz pierwszy wspomniał o niej w Dzienniku 15 marca 1974 roku. Odczuwał ambiwalencję uczuć między zasmuconą N., a równie zasmuconą Y. Każda z nich chciała go mieć na wyłączność. Choć Y. wdarła się w jego życie przebojem, nie zapominał o N., z którą spotykał się, ale byli już dla siebie niczym obcy sobie ludzie utrzymujący poprawne relacje. Z powodu sąsiedztwa widywali się na ulicy i odwiedzali się. Mrożek żegnał się z miłością do N. dość długo, około dwóch lat, czyli do 25 stycznia 1976, kiedy zapisał o „wygaszaniu świateł” uczucia do niej.
W grudniu 1976 roku dowiedział się od N., że jest w ciąży. Powiedziała mu, że jest trzecią osobą, która o tym wie. Łatwo sobie wyobrazić, że była to dla niego wątpliwa i gorzka nagroda pocieszenia za to, co między nimi było. W kwietniu 1977 roku N. wyszła za mąż za bogatego i przystojnego mężczyznę. Kilkakrotnie widywał ją na ulicy z dzieckiem. Z nostalgiczną zadumą zauważył, że jej życie toczyło się normalnie, jego zaś „normalnie – nienormalnie”. W sierpniu urodziła dziecko. Dramaturg stwierdził wówczas, że są już dla siebie „elizejscy”. Ostatnia notatka o N. pochodzi z 9 lutego 1983 roku: „Mówiłem już: po 1969 roku nie należało wracać do N. Szukać N.”. Z oddali lat pisarz oceniał siebie krytycznie. Z drugiej strony, znając jego emocjonalną chybotliwość, nie wiadomo, czy słowa te zapisał na chłodno, czy pod wpływem chwilowego nastroju.
Y.
Przebywając w Stanach Zjednoczonych Mrożek wciąż był w N. zakochany. Jednak rozłąka przyczyniła się do ochłodzenia wzajemnych kontaktów. Pisarz, obracając się w środowisku akademickim, był „narażony” na pokusy młodych kobiet. I ulegał im. Raz z entuzjazmem, innym razem ze średnią przyjemnością. Aż pewnego dnia pojawiła się wspomniana Y. Przez pół roku z powodu choroby kręgosłupa leżała sparaliżowana, lecz nie wiadomo kiedy to było, na pewno przed marcem 1974. Na początku walczył z sobą: „Poczciwa lojalność wobec Y. Nie «uwieść» Y”. Lecz po wewnętrznych zmaganiach zdobył ją. Uczucie kwitło, Y., przenikając go, powoli „wchodziła w niego”. Był na granicy suwerenności świata swojego i jej. W początkowej fazie miłości do Y., N. siłą rzeczy schodziła na dalszy plan. W końcu zadecydował, że musi być skoncentrowany na jednej kobiecie, czyli na Y., a nierozwiązalna „sprawa z N.” zakończy się z przyczyn czasowo-przestrzennych, jak to technicznie określił. Nowa intymna znajomość cieszyła Mrożka: Y. umożliwiała mu „zgodę na siebie”. Rozpoznawał w niej wiele swoich cech. „To łaska zobaczyć na zewnątrz to (…), co było (jest) wewnętrzne, zobaczyć to jako czyjeś i pokochać (…). Przyjąć? Uznać, podziwiać, lubić, chcieć” (1 maja 1974). Często przyjmował jej tok rozumowania, na przykład, że wszystko polega na wyobraźni erotycznej. Sprawiało mu przyjemność, że miał partnerkę na poziomie intelektualnym odpowiadającym jego wymaganiom, czego brakowało mu w stosunkach z N.
Po wspólnym z Y. lecie w Berlinie, pierwszego września 1975 roku odprowadził ją na dworzec ZOO. Pojechała do Warszawy. Wieczorem, robiąc notatki, uświadomił sobie, że spędził z nią burzliwe półtora roku. Zamiast Berlina była tylko ona. Właśnie tego dnia doszło między nimi do sprzeczki pod pretekstem, że z ożywieniem wychwalał ładne i inteligentne kobiety.
– Już mnie męczą te twoje banalne zachwyty nad nimi – zaatakowała go.
– Nie rozumiem, dlaczego uwiera cię moja wrażliwość w tej sprawie – bronił się.
– Ty to nazywasz wrażliwością? To rozbuchana zmysłowość – mówiła z irytacją.
– Przesadzasz, kochanie. Po prostu cenię sobie mądre panie.
– I koniecznie piękne – uzupełniła tym samym tonem.
– Też. Ale niekoniecznie.
– Upieram się, że wyłącznie. Brzydkie o wysokim ilorazie inteligencji raczej cię nie interesują.
– Przecież nieraz współpracowałem z takimi.
– Z konieczności. Ale jeśli miałbyś wybór…
– Proszę cię, dlaczego mnie tak traktujesz? Przy tobie czuję się, jak niedorozwinięty uczeń. Sprawiasz wrażenie nauczycielki, która nie tyle mnie poucza, bo to też, co przede wszystkim wychowuje. Właśnie niedawno zdałem sobie sprawę, że ty mnie bez przerwy wychowujesz.
– Nieprawda. Źle odbierasz rzeczywistość. I zniekształcasz mój obraz – zaprotestowała niemal piszcząc.
– Dajże już wreszcie spokój – wykrzyknął poirytowany z krakowskim akcentem, który szczególnie wybrzmiał w pierwszym słowie.
– Czy zawsze musimy się kłócić w dniu wyjazdu? To jakaś diabelska reguła – załkała.
– Już nic więcej nie powiem – odparł z rezygnacją, by nie eskalować napięcia. – Tylko dodam, że wszystkie awantury powstają z powodu głupich drobiazgów.
– Spotkasz się z moim tatą? – zmieniła ton, jakby nic się nie stało.
– Muszę? No, dobrze…
Po kilku tygodniach pobytu w Polsce przyjechała do Paryża. Po krótkim czasie wyleciała do Nowego Yorku. Po każdym rozstaniu cierpiał niemal obsesyjnie, a w sferze erotycznej określał siebie mianem a sexual misfit [seksualnego odmieńca]. Poświęcał jej myślowe sesje, często przy alkoholu. Zdawał sobie sprawę, że była silniejsza od niego bez używania jakichkolwiek protez, ponieważ jej siłą było życie, a jego – antyżycie i dystans do niego. Dostrzegał również w niej skłonność do cierpienia. Jednym z najbardziej przykrych dla niego epizodów była jej listowna informacja, że nie jest w nim zakochana, no może trochę – wahała się – ale jednak nie. Pozostawała tylko przyjaźń.
Dramatopisarz spotkał się z nią w Nowym Jorku w styczniu następnego roku. Spędzili noc, która ich jeszcze bardziej połączyła. Po powrocie do Europy otrzymał list, w którym oznajmiła mu zakończenie intymnej znajomości. Y. była ciężko chora (16, 17 lutego 1976).
Ich relacje na przestrzeni lat falowały przechodząc niemal wszystkie etapy trudnego związku, od euforii do kłótni, od „łagodnych porozumień” do kilkakrotnych zerwań. Mrożek uważał, że Y. była kobietą, na której mu naprawdę zależało i z którą mógłby być, choć postępowała według swoich nastrojów i doraźnych okoliczności, nieświadoma skutków. Wcześniej pisała w liście, że go nie kocha, teraz mu wyznała, że się w nim zakochała (24 kwietnia 1976). Przyznał przy tym bezstronnie, iż widziała jasno jego pustkę i… – nie omieszkał dodać – jego pełnię. Y. była osobą uważnie słuchającą i rozumiejącą go, której mógł powiedzieć wszystko, co myślał i czuł. Dokonując w tej materii gradacji, cenił ją najwyżej, spośród bliskich mu kobiet. Równocześnie przyjmował z pokorą jej nieprzychylną opinię, że w sprawach drobnych jest skrupulatny (np. płacenie rachunków), natomiast w sprawach dużych bywa nieuczciwy. I z przykrością konstatował, że nie mogli być razem. Ostatni zapisek o Y. pochodzi z 17 kwietnia 1983 roku: „Plac przy al. Focha. Ile razy tam jestem, zawsze źle, a Y. też tam jest, czy jest tam, czy jej nie ma”.
N. i Y.
W 1974 roku Mrożek kochał dwie kobiety. Miał poważny dylemat. Niemal egzystencjalny. Bał się ich obu, niczym Jan Lechoń śmierci i miłości w wierszu Pytasz, co w moim życiu…:
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną…
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej się oczu czarnych, drugiej – modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
W Dzienniku zapisał: „Stąd niepokój i smutek, zniechęcenie (poza efektami pijaństwa)? Z tego, że mam dwie kobiety i jedną literaturę w tym maju i czerwcu. Obu się boję, a trzeciej też (to znaczy literatury). Trzy tygodnie minęły od czasu deklaracji praw moich jako człowieka, który się nie ożeni. Od tego czasu – na podstawie tej deklaracji – ustalił się modus vivendi, który jest znośny, ponieważ nie zawiera elementu walki (…). Strach, że N. odkryje istnienie Y. i jej obecność w Paryżu. Strach, że Y. zniechęci się do mnie z powodu mojego współżycia (jednak) z N. Strach, że te oba strachy nie pozwolą mi pisać. Że jestem zbyt zmęczony i zaszczuty (…). Czy tonacja między mną a Y. obniżyła się? Warunki mamy odmienne niż w Nowym Jorku. Nie jestem cały dla niej, jak w Nowym Yorku (…). Ona zaś wydaje mi się mniej kobieca (…). A także – tamten jej mężczyzna. Pojawił się (…). Zajmuje w niej miejsce (…). I kiedykolwiek Y. wróci do Nowego Yorku, on tam będzie” (28 maja 1974).
ZAPISKI NEURASTENIKA
„Dziennik psychiatry. I pacjenta. Pacjent się skarży. Psychiatra udziela porad. Pacjent rzadko się do nich stosuje (…). Ego żre samego siebie” (25 listopada 1975). Biorąc poprawkę na przesadę, którą autor często epatuje w zapiskach, jest to jedna z jego najtrafniejszych autodiagnoz. (Na marginesie: podczas terapii psychologicznych niekiedy terapeuci zalecają pacjentowi prowadzenie dziennika. Niewątpliwie można się tu doszukiwać korelacji z pewnymi fragmentami diariusza Mrożka). Jeśli idzie o stosunek „pacjenta” do kobiet uważał on, że zdobywanie ich było czymś upokarzającym. Od młodości paraliżował go kompleks niższości. Zresztą zawsze był nieśmiały, bał się ich i był wobec nich bezradny. Dlaczego? „Ponieważ kobiety były zawsze dla mnie niezwykle ważnymi ludźmi, od których byłem zależny, w tym sensie, że nie mogłem (…) żyć bez tego, co tylko one mogły dać. Właśnie dać. Na łasce pańskiej. Nigdy właściwie nie miałem wrażenia, że tu chodzi o jakieś zdobywanie, raczej o jałmużnę (…). Nie zdobywałem prawie nigdy, a może nigdy. Ot, coś mi tam ktoś dawał, to i brałem, nawet z wdzięcznością, którą względnie łatwo można było mylić z uczuciem”(2 marca 1965).
Po pewnym czasie ponownie ujawnił swoje kompleksy wobec przedstawicielek drugiej płci, dając upust frustracji: „Ich przewaga, druzgocąca, staje się nie do zniesienia. O jakim wyzwoleniu one mówią, kiedy w najważniejszym są mistrzami i panami (…). To one decydują, wcale nie my. My możemy je tylko „uwodzić”, to znaczy żebrać. One wybierają dzień, noc i godzinę, one mogą się zgodzić, albo nie. A że przeważnie są głupie, uwodzenie polega na popisie (naszym) głupoty. Udowodnić im, że są „wszystkim” (…). Człowiek wrażliwy narażony jest albo na męki, albo na upokorzenie. Są tacy, którzy nie uwodzą. Siedzą i czytają gazetę, a baby się przepychają do nich. Niestety, ja do nich nie należę (…). (12 lipca 1973). Sądzę, że ta nazbyt krytyczna opinia dotycząca głupoty pań wynikała bardziej z jego irytacji spowodowanej kiepskim nastrojem („Odtrącony kochanek życia”) i wyjazdem N. do Polski, niż z jego poglądów.
Poddanie się odwiecznym prawom natury tyczącym się seksu było i jest dla przedstawicieli gatunku homo sapiens raczej przyjemnością. Dla Mrożka sprawa ta – w sferze zalotów – stanowiła udrękę. Zdobywanie męczyło go, było dla niego upokarzające (o czym już była mowa: kobieta daje, mężczyzna zaś bierze). Kompleksy z okresu młodzieńczego i wczesnej dojrzałości ujawniły się także po czterdziestce: „Jakże mogę podobać się kobietom, kiedy jestem tak różny od tych, którzy podobają się kobietom. Z tego wynika, że kobietom podobają się wszyscy. Dupa jest podstawową jednostką miary, modułem według którego one wszystko u wszystkich (…). Nie dlatego dają, bo coś tam, tylko dlatego coś tam, bo dają. Ja to niby rozumiem, ale ja tego nigdy nie zrozumiem. Dają się ze smutku i dają się z radości. Bo im nudno, albo za dużo się dzieje (…). Zaczyna się od najprostszego, usprawiedliwienia szuka się potem” (26 kwietnia 1974).
Mrożek niewątpliwie był miłośnikiem kobiet: „Lubię na to patrzeć (…). Chodzi o biodra oraz tę wyśmienitą krainę, której biodra są częścią, tylko takie, jakie mają N., X (…) oraz Y, Z…” (15 grudnia 1973). Lubił także spędzać z nimi czas („Uroda przebywania w towarzystwie kobiety”), w ogóle cenił kobiecość „Nie tylko tak sobie, do łóżka”. Jednak był realistą, nie zamierzał sypiać z taką, której trzeba się strzec, śledzić, bać, podejrzewać, nie wierzyć, czy walczyć. Nie chciał też mieć kobiety jako dowódcy, czy być jej „ukochanym zwierzątkiem (…), którym się manipuluje i którego się oszukuje”.
Choć starał się myśleć i postępować rozsądnie, będąc jednak samotny czuł, że mógłby zwariować. Jak w znanym powiedzeniu: z kobietami źle, bez nich jeszcze gorzej. Oto stałe dylematy znawcy płci pięknej w szacie rozedrganego pisarza, któremu z powodu „kobiecości aż pisać trudno, to znaczy zdania składać. Niedobrze to działa na rozum. Ten piśmienny (…). Jestem skobiecony” (10 marca 1974). Uważał, że człowiek bez kobiety widzi, słyszy i rozumie połowę tego, co się dzieje, pełne człowieczeństwo osiąga, kiedy jest z kobietą będącą także człowiekiem, rozumiejącą, co się dzieje. W przeciwnym razie kobieta „mąci mu rozum (…) i robi z niego durnia”. W okresach „celibatu” uważał się za kobieciarza bez kobiet. Przygnębiony z ich powodu, ściślej z powodu kolejnych partnerek, dawał upust niezadowoleniu. Rozmowy z nimi porównywał do dyskusji z agencją TASS (komunistyczna agencja prasowa ZSRR, narzucająca jedynie słuszną narrację, często kłamliwą), narzekając, że wszystko u nich trwa zbyt krótko: uczucia, emocje i poświęcanie mu uwagi. „Są łatwą zdobyczą dla pochlebców, rzadko odróżniają fałszywe od prawdziwego. Są ofiarami własnego ego” (8 czerwca 1977).
Zawsze jednak pragnął być kochanym, co uważał za „jeden jedyny, radykalny sposób na jakie takie zaradzenie przypadkowości swojego istnienia (…). Być kochanym – to mnie raczej zawsze przyprawiało o zażenowanie” (14 lutego 1968). Pierwsze zdanie cytatu brzmi jak paremia, którą mógłby wygłosić zarówno filozof, jak i teolog. W drugim zdaniu autor ujawnia swoje konfuzyjne lęki wobec kochającej go osoby.
Mimo mnogości kobiet, z którymi obcował, czuł się „umiarkowanym monogamistą”. Przebywanie sam na sam z kobietą było dla niego czystą radością. „Cenię sobie, że wiele kobiet, które się ze mną zadały (…) nie tylko nie żałuje tego, ale nie chce się ze mną rozstawać (…). Świat bez kobiet – okropność. (…). W niektórych przypadkach wierność jest wskazana (…). Nie lubię (bardzo nie lubię) słowa «seks». Tylko «erotyczność» lepsza niż «erotyka». Erotyka to jak technika (…). Dopiero teraz – od wyjazdu z Francji – mam wrażenie sensu (…). Nie chodzi o piękne ciało, ale o ciało (…). Dla mnie każdy związek zaczyna się dopiero wtedy, kiedy rozwinie się w tym kierunku” (20 marca 1974).
Niekiedy też ujawniał niechęć do przedstawicielek drugiej płci, niechęć równoznaczną z ich poniżaniem: „Kobiety są poniżej czy obok wszelkich «rozwiązań» metafizycznych (…). Dla nich, dla kobiet, życie bez sensu to znaczy życie bez upatrzonego mężczyzny” (29 maja 1974). W chwilach przesytu kobiecością i kobietami starał się o nich nie myśleć. Miał dość „frustracji, nieporozumień, zabiegania nie o całość, tylko o część. Ażeby dostać część, trzeba przyjąć wszystko”. Irytował się tym, bo nie znał „osoby, którą chciałby w całości”, zresztą nie miał na to siły, ochoty, ani cierpliwości. Po pewnym czasie naszła go podobna refleksja: „O babach nie myśleć (…). Bo za to, co dać mogą, wielokroć więcej biorą”. Owo zniechęcenie do płci pięknej prowadzi go do myśli skrajnie mizoginistycznych: „Baby istnienia swego nie mają. Przeto z chłopa istnienie chytrze ciągną, nim się karmią, ale nigdy syte być nie mogą. Tam cię wpuszczą, dokąd sam się pchasz, niebożę, ale wyjść trudno” (18 września 1976). Po roku nawiedziła go refleksja zrezygnowanego kobieciarza: „Kobiety. Od tego nie uwolnię się nigdy, ale bo i trzeba?”.
Czy rzeczywiście Sławomir Mrożek był mizoginem? A może zapisywał o kobietach obraźliwe zdania z powodu skomplikowanych relacji z nimi (np. w momentach frustracji, wściekłości, chwilowego załamania), na przykład: „Kobiety są mało skomplikowane”. Wobec przedstawionego dylematu, skłaniam się ku drugiej hipotezie. Na jej potwierdzenie przytoczę młodego Mrożka: „Kobiety znają wartość życia ludzkiego, nie tylko dlatego, że rodzą, ale także dlatego, że ich wychowują i wiedzą, jaka to męka, odpowiedzialność i wysiłek. (…). Urazy mężczyzn do kobiet wynikają z urażonej miłości własnej. Stąd pogarda i lekceważenie jako sztuczna rekompensata (…). Kobiety, jak mistycy, mają z rzeczywistością kontakt bezpośredni przez miłość. Nie lubię męskości” (11 stycznia 1963). Kolejny dowód, że nie żywił nienawiści do płci pięknej: „Zawsze miałem, jeśli chodzi o drugiego, więcej szacunku dla kobiet, niż mężczyzn. Kobiety wydają mi się lepszym rodzajem człowieka (…). Oczywiście według kodeksu męskiego są gorszym człowiekiem. Ale ja ten kodeks lekceważę” (14 lutego 1968). I ostatnie świadectwo, że nie nienawidził pań, to wspomniane, kilka akapitów wcześniej, stwierdzenie z kwietnia siedemdziesiątego czwartego roku, że człowiek pełne człowieczeństwo osiąga, kiedy jest z kobietą.
W wieku dojrzałym przestała go interesować pornografia. Napięcie między biegunami – na jednym miłość, na drugim pornografia – przygasło, a może całkiem wygasło. Nie poruszało go już gołe ciało. Zresztą tak samo, jak i czysty duch (9 maja 1974).
W chwilach szczerej autorefleksji – w tym przypadku po obejrzeniu filmu Ingmara Bergmana – prawdopodobnie były to Sceny z życia małżeńskiego – opanował go lęk, co do przyszłego życia w samotności: „Kołaczą we mnie resztki obrzydliwej kalkulacji: co będzie ze mną, jeżeli tak wszystko odrzucam (wszystkie)? Strach przed opuszczeniem ostatecznym w starości. Nie wiem, na czym należy budować, ale na pewno nie na tym. Powtarzam sobie: za to wszystko ciężko kiedyś zapłacisz” (29 maja 1974).
Na zakończenie tego rozdziału jedna ze smutniejszych jego myśli: „Chciałem je wszystkie i nie miałem żadnej” (29 czerwca 1977), świadcząca o jego bezkompromisowym braku zdolności do dzielenia życia z kobietą. Po kilku latach zapisał pragnienie, które od razu zdezawuował: „Chciałbym z kimś być, ale nigdy nie będę. Potrzebuję opieki i wskazówek (…). Zawsze porzucany, zostawiany samemu sobie, kiedy wsparcie jest mi najbardziej potrzebne” (7 maja 1982).
INNE
Jak widać, pisarz nie wiódł pustelniczego życia, choć w okresach „posuchy erotycznej” narzekał, że miał „życie mnisie i samotne”. W pierwszych latach po śmierci żony dawał upust męskim chuciom. Swoimi podbojami nie omieszkał się pochwalić przed siostrą Litosławą: „Widzisz, jakie mam powodzenie?” (10 grudnia 1973). I od razu zreflektował się, że postąpił żałośnie. Okazuje się, że nawet najbardziej samokontrolującego się intelektualistę może czasem opanować egotystyczna słabość, a może pycha: chełpienie się wątpliwymi sukcesami.
Będąc dwa tygodnie na festiwalu teatralnym w Teheranie (na przełomie sierpnia i września 1973) zachwycał się ślicznymi dziewczętami, obserwując „potencjał erotyzmu (…) od uczuć, aż do rozpusty”. Na jakimś przyjęciu zainteresował się, z wzajemnością, piękną dwudziestolatką (otoczoną możnymi mężczyznami), która, siedząc z nim przy stole, poprosiła go o numer telefonu. „Wspaniałe plecy, pełność w niej jakaś i dorodność. Idealna miara w ruchach”. Choć unikał jej przez dwa dni, jednak zdarzyło się…
Na początku swojego pobytu w Ameryce zdążył wzbudzić zainteresowanie u niejakiej Carli, która „by miała ochotę, ale Krystian… Chciałaby, żeby ją namawiać. Niedoczekanie. Carla się przestraszyła”. W końcu jednak namówił ją, bo poza nią nie miał w swoim otoczeniu żadnej ciekawej dziewczyny. Jednak nie był z nią szczęśliwy m.in. dlatego, że nie pytała go, jak się czuje i czego mu potrzeba, a w łóżku opowiadała o swoich kochankach. Chciałaby też, żeby był z nią oficjalnie, niczym mąż, a jej kochankowie mieliby dla niego pozostać tajemniczy. Na to nie mógł się zgodzić („Diabeł nasłał Carlę, czyli iluzję”). Mniej więcej w tym samym czasie obdarzyła go uczuciem dziewczyna o imieniu Karin. „Po cóż ona się właśnie we mnie zakochała, kiedy wszystko, co dać jej mogę, to przyjaźnie zapytać: «co słychać?» i «jak się czujesz dzisiaj?». Biedne dziecko”. Niekiedy doświadczał sytuacji, jak w opowiastkach nastolatków: Sławek nie chce Karin, która go chce, bo Sławek chce Iness („Chciałbym ją skonsumować. Mieć”), ale Iness woli jednak ryżego. Mimo to okres w State College na polu „łowów erotycznych” był dla niego pełną radością życia. W jego intymnym światku pojawiła się też niejaka Contessa, która prawdopodobnie chciała z nim być, lecz on nie chciał się „z nią zejść”: „A nie zejdę się dlatego, że jest kurtyzaną. Miała tak wielu kochanków” (14 marca 1974).
Truizmem jest stwierdzenie, iż kwestia kobiecości, jako idea, była dla niego ważna. Nie zawsze musiał to być seks. Z pewnym „dziewczęciem” z Finlandii spotkał się na kolacji. „Mnie taka kolacja jest właśnie potrzebna. I kobiecość. Nawet nie łóżko, tylko kobiecość, kobiecość bez problemów, kobiecość nie zmęczona, nie znużona (w moich oczach) życiem i komplikacjami, tylko kobiecość” (25 maja 1974).
Kończąc swój trzymiesięczny pobyt w Pensylwanii, żegnał się w Dzienniku ze swoimi przyjaciółkami rozczulająco i jednocześnie gorzko, z Iness, Carlą, Karin II, Kate, Joan i z paroma innymi: „Do widzenia, do widzenia, Ukochane. Do widzenia. Kochałem was wszystkie, ale żadnej z was. Upiorny balet” (25 lutego 1974). Było więc niby all right, ale tak naprawdę czuł się źle. Ów upiorny taniec z partnerkami był chyba czymś więcej, niż przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu.
Po zakończeniu wykładów udał się do Nowego Jorku, gdzie brał udział w konferencji zorganizowanej przez Uniwersytet Winsconsin-Madison. Po przyjeździe polska znana aktorka E., mieszkająca od kilku lat w Stanach, od razu „przystąpiła do oblężenia”, telefonując i odwiedzając go, przekonana o jego uczuciu do siebie, jednak Mrożek był innego zdania. I przestała mu się już podobać: „Czy mam tutaj napisać prawdę? Gdybym tylko wiedział, że zdążę zniszczyć te dzienniki przed śmiercią. Czy napisać, że biedna E. po prostu już okropnie wygląda” (19 marca 1974). Ów passus wskazuje, że pisał szczerze, uwieczniając swoją prawdę niekoniecznie do publikacji.
Zadając się z wieloma kobietami, narażał się na rozliczne kłopoty. Sublokatorka Krysia nie chciała opuścić jego paryskiego mieszkania, które i tak było „nie do użytku” z powodu sąsiedztwa z N. Natomiast H. żądała odszkodowania – Mrożek nazywa je wprost łapówką – za to, że odejdzie od niego przed terminem (11 września 1975). Nie potrafił lub nie chciał (może jedno i drugie łącznie) skończyć z nią rok temu, więc teraz miał nieprzyjemności. Sprawa z H. wydawała się być nie do rozwiązania, jednak jakoś udało mu się z nią rozstać. Znajdując się w wirze spraw damsko-męskich, narzekał: „Straszliwy i miażdżący promiskuityzm wszystkiego ze wszystkim. Eintopf i kupa. Tęsknota, potrzeba, konieczność struktur, podziałów, stylów, korespondencji” (30 września 1975). Ostra samokrytyka w sprawie zbyt swobodnych zachowań seksualnych świadczyła o uświadomieniu sobie powagi sytuacji. Pewne jest, że gdy nie miał partnerki, źle znosił samotność. Ale potrafił szybko kogoś znaleźć. Tym razem była to Rosjanka, D. H., z którą związał się na miesiąc, lecz mu się nie podobała, a nawet go drażniła. Później związał się krótko z młodą Japonką Yuriko, którą „zesłał mu Pan Bóg”. Przez ponad dwa miesiące było zgodnie („związek (…) najmniej szkodliwy”), lecz pewnego dnia niespodziewanie zniknęła bez słowa z młodym Szwajcarem (24 kwietnia 1976). Czując się opuszczony przez Y. i przez jakieś inne „maleństwo”, Mrożek poszukał pocieszenia u R., „która wróciła, uciekłszy ode mnie parę tygodni temu (miała rację), oraz przez wyśmienity do mnie stosunek ze strony D., która przestała odchodzić (też miała rację) bez zabiegów z mojej strony” (25 listopada 1977). Znowu więc uczestniczył w upiornym balecie.
ŁÓŻKO
Mrożkowska filozofia łóżka. Bez ironii. Bycie z kobietą w łóżku. „Ono jedynie valable”. Ów mebel jest dla niego tak istotny, ponieważ jest świeckim miejscem spowiedzi: „Nie ma lepszego konfesjonału, niż łóżko (…). I nie ma większej, lepszej i prawdziwszej erotyki, niż we dwoje” (20 marca 1974). Równocześnie dramaturg dobrze wiedział, że świat łóżka mógł być dla niego również „zgubną przepustką” i „narzędziem szantażu psychologicznego”. I nieraz był. Ale jak każdy przesyt, nawet jeśli dotyczy łóżkowych słodkości, nie jest zdrowy. Dlatego zadawał sobie pytanie: „Czy można spędzić życie w łóżku miłosnym?” (1 października 1973). I natychmiast odpowiadał sobie, że… chyba można. Mrożek kilkakrotnie powtarza w Dzienniku, że nie zna niczego lepszego, niż rozmowy w łóżku. „Im lepsza kobieta i im lepsze łóżko, tym lepiej. Ale zawsze jest nieskończenie lepiej niż podczas jakiejkolwiek rozmowy z jakimkolwiek mężczyzną”. Jeżeli zaś nie był z kobietą w łóżku, tak naprawdę nie wiedział, czy, co i jak go z nią łączyło.
SUSANA
Po sukcesie Emigrantów w City Teatro Milan w stolicy Meksyku, autora sztuki zaproszono na setne przedstawienie. Mrożek przyleciał dopiero na sto pięćdziesiąty spektakl w sierpniu 1979 roku. Jego tłumaczką była dwudziestoośmioletnia Susana Osorio Rosas. Od chwili poznania się stali się sobie bliscy, mimo dzielących ich później tysięcy kilometrów. Po przylocie do Europy napisał do niej pocztówkę, w której zwierzał się, że tęskni i bardzo mu się podoba, uzupełniając, że dała mu nadzieję życiową, trudną do opisania, ale bardzo prawdziwą. Susana odpisała w październiku, że ma wielką nadzieję go zobaczyć, dodając: „Myślę, że już wiesz, ale jeszcze raz: kocham Cię” (Susana Mrożek, Przylepka i Potwór, 2021). Choć każde z nich miało partnerów, nieustannie podtrzymywali wysoką temperaturę wzajemnych relacji. Po upływie trzech lat od pierwszego spotkania, Susana przyleciała do Paryża, gdzie otrzymała stypendium. Ich relacje zacieśniły się. W końcu Mrożek – zatwardziały przeciwnik ponownego ożenku – po trzynastu latach zmienił zdanie. 23 października 1987 roku ożenił się z nią, kobietą, która kiedyś także obiecała sobie, że po rozwodzie nigdy nie wyjdzie za mąż. Zamieszkali w Paryżu. W listopadzie odwiedzili Polskę. Po półtora roku zdecydowali się osiedlić w Meksyku w górach, sześćdziesiąt kilometrów na zachód od stolicy. Jednak w wyniku niepokojów i bandyckich napadów w 1996 roku wyjechali do Europy. Zamieszkali w Krakowie. Po sześciu latach pisarz doznał udaru mózgu, na skutek którego stracił możliwość mówienia i pisania (afazja). Po intensywnej terapii, w trakcie której napisał autobiografię Baltazar (2006), odzyskał mowę i zdolność pisania. W 2008 roku przeprowadzili się do Nicei na południu Francji, gdzie był odpowiadający mu klimat. Tam też zmarł 15 sierpnia 2013 roku w wieku osiemdziesięciu trzech lat.
___________
Sławomir Mrożek wymyka się jednoznacznemu zaszufladkowaniu, że był kobieciarzem, choć kiedyś, w okresie samotności, tak właśnie o sobie powiedział: „Kobieciarz bez kobiet”. Jego relacje z przedstawicielkami płci nadobnej tyczące się miłości, miłostek, czy romansów wynikały, jak sądzę, bardziej z potrzeb duchowych, intelektualnych i psychologicznych, niż z powodu temperamentu, zaimponowania komuś, czy odwiecznego zewu krwi. Na pewno nie kierowała nim chęć zdobywania kobiet w celu ich zaliczenia w stylu Casanovy. Owszem zdarzały się wyjątki, jak z Iness; wówczas szczerze mu się wymsknęło, że chciałby ją skonsumować.
Nie ulega wątpliwości, że panie były dla Mrożka źródłem radości. Ale i udręk, jak zanotował o N.: „Dała mi wiele radości i wiele cierpienia”. Zawsze pragnął związać się z partnerką na stałe, lecz żadna nie spełniała jego oczekiwań. Może dlatego miał ich tak wiele, stale wybierając i przebierając. Decydując się żyć w samotności, lękał się „przed opuszczeniem ostatecznym w starości”, swój wybór uzasadniał m.in. tym, że bycie razem „z inną osobą jest dokuczliwe” i „potężnie niedobre”. I gdy już pogodził się, że nie będzie miał u swego boku nikogo, pojawiła się – jak w bajce – Susana, anielica, która obdarzyła go uczuciem pod koniec jego żywota.
Franciszek Czekierda