Upajający pozór wolności
Coraz częściej (może to kwestia braku tematów?) zamiast biografii ludzi mamy opisy miejsc. Z cała masą przymiotników, wśród których „kultowy” (w różnych odmianach) jest jednym z najczęściej używanych i nadużywanych. Ale warszawski SPATiF, knajpa w Alejach Ujazdowskich, bez wątpienia na tę nazwę zasługuje. Jej czas minął, jej legenda wydaje się rosnąć z każdym mijającym rokiem.
Trudność z opisem takich miejsc jest oczywista. Mijają lata, bohaterowie umierają, niektórzy, z tych żyjących, konfabulują, przypisują miejscu zdarzenia, których nigdy tam nie było, wplatają anegdoty dotyczące innych lokali. Ale przecież warto o tych miejscach, ludziach, którzy je tworzyli, atmosferze tam panującej, nawet o wystroju przypominać. Bo to nie tylko legenda, tam przecież toczyło się bujne życie: towarzyskie, intelektualne, polityczne. To tam dochodziło do burd, to tam siedzieli obok siebie ludzie kultury i ubecy. To tam „wyjmowano” panienki, zawierano zakłady, to tam powstawały powiedzonka, które powtarzała cała Polska.
Czym więc był SPATiF, po co powstał, kto tam bywał?
Lata świetności to okres 1960-1980. Dwadzieścia lat, wydaje się niezbyt dużo. Ale przecież to jedyne takie miejsce w Polsce, gdzie stykał się Słonimski, Konwicki, Kisielewski, Ford, Minkiewicz, Cybulski, Komar, Prutkowski, Gruza, Fronczewski, Wohl, Głowacki, Piwowski, Mętrak, Holoubek, Urban, Himilsbach, Maklakiewicz, setki nazwisk. Elita, najwięksi z największych. To tam po premierach biegli aktorzy, to tam dyskutowano o cenzurze, to tam umawiano się na role teatralne i filmowe.
Tak, niewątpliwie, dla władz PRL-u było to dobre miejsce do zbierania informacji – dla jasności, w tamtych czasach, inaczej niż dziś, elity artystyczne były nie tylko doceniane, były przez rządzących hołubione. To pewne, że wśród setek bywalców SPATiF-u była masa donosicieli, tajnych współpracowników. Nie było tam jednak szumowin, „ludzi z miasta”. Czuwał nad wszystkim legendarny „Franio” – szatniarz Franciszek Król. To on decydował kto, poza posiadaczami legitymacji Stowarzyszenia, może wejść, a przed kim drzwi są zamknięte (czasami nieodwołalnie). Przy okazji był „kantorem wymiany walut”, opiekował się dziećmi, dostarczał alkohol, gdy go zabrakło i… No tak, podpisał papiery o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Chyba nikogo nie skrzywdził, ale… Ale tego pewnie się już nigdy nie dowiemy.
Mieli swoje stoliki, Minkiewicz, Dygat, Prutkowski, Wohl. Mieli swój krąg towarzyski, można się było dosiąść tylko za zgodą „właściciela” stolika. Ci, którzy chcieli złamać obyczaj nadziewali się na ostre reprymendy.
Były panienki lekkich obyczajów, były małżeńskie zdrady, umizgi, to wszystko, co towarzyszy zabawie z dużą ilością alkoholu. Było też dobre, jak mówią, bardzo dobre i niezbyt drogie jedzenie. O to dbali ajenci lokalu.
Były burdy z udziałem Iredyńskiego i Brychta, co najmniej kilkunastu/kilkudziesięciu innych. Setka, później druga, pół literka. Nikt nie wylewał za kołnierz. Fronczewski mówi: „Przy wszystkich swoich zaletach SPATiF był przedpokojem do alkoholizmu. Jedni w nim pozostali, inni w ogóle się wycofali na świeże powietrze, a jeszcze inni powiesili płaszcz na wieszaku i weszli głębiej. Czasami zbyt głęboko. Bezpowrotnie.”
Spotykali się, bo… bo gdzie się mieli spotykać? Często nie mieli swoich mieszkań, telefon był luksusem, odreagowywali stres, pili, rozmawiali, wymieniali się plotkami, czasami tworzyli historię. Zapewne nie była to sielanka, jaką pozostaje we wspomnieniach większości bywalców lokalu w Alejach Ujazdowskich. Aleksandra Szarłat starała się, i mam wrażenie, że w wielu miejscach się jej udało, uchwycić atmosferę, nakreślić szersze tło, pokazać ludzi, ich wybory, decyzje. Czasami przez żart, anegdotę, czasami, gdy sytuacja tego wymaga, z pełna powagą.
Śmiałem się, gdy Zofia Czerwińska w układance miejscowość-cechy osobnicze mówi o sobie „Stara Miłosna”, łapałem się na tym, że anegdotę przypisywaną w książce Himilsbachowi i Centkiewiczom słyszałem czterdzieści pięć lat temu w zupełnie innej konfiguracji, że o SPATiF-ie niewiele rozmawiałem z moim nieżyjącym od lat kumplem, Krzysztofem Mętrakiem, a kilka lat po jego śmierci odnajdywałem jego ślady w „Dzienniku”, który przygotowywałem do druku.
Drażniły mnie ostatnie strony tej książki, gdzie, wydaje się na siłę, stara się autorka upodobnić dzień dzisiejszy z czasem PRL-u. Nie, to inny czas, inna wolność mediów, ludzi pióra, sceny, inna jest cena odwagi. Ale to ledwie kilka uwag.
Tak, był to upajający pozór wolności. Pozór, który pozwalał łatwiej żyć. Ale też miejsce, dzięki któremu ten obszar wolności robił się szerszy. Drzwi, w które wstawiono stopę…
Aleksandra Szarłat – SPATiF. Upajający pozór wolności, Czarne, Wołowiec 2022, str. 551.