Michał Piętniewicz – Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski

0
193

Czuję odruch buntu wobec niektórych tez ks. Pawlukiewicza, ale nie sposób odmówić mu głębokiej, życiowej mądrości, odpowiednio teologicznie przefiltrowanej, co jego kazania czyni atrakcyjnymi, choć często konstruowanymi na perwerseracyjnej zasadzie powrotu wciąż tych samych motywów, wątków, tematów.
Niektóre jednak jego sądy, choćby na temat natury mężczyzn i kobiet, obecnie mogą być jedynie atrakcyjne dla małych i zamkniętych społeczności, które nasycone są odpowiednio przerysowanymi stereotypami, aby utwierdzić się w swoich rolach, czy to męża czy żony.
Pawlukiewicz chciałby powrotu do polującego mężczyzny i siedzącej w domu kobiety – straszny z niego w tego rodzaju kazaniach wyłazi mizogin, do tego kompletnie nie znający życiowej praktyki mizogin. Zresztą chyba większość, jeśli nie wszyscy księża, to mizogini – stąd adoracja księży, głównie przez starsze panie, bo dla większości obecnych dziewcząt księża są w najlepszym  wypadku obojętni.
Frustrację związaną z brakiem adoracji ze strony płci przeciwnej, obecni kapłani najczęściej rozładowują przy pomocy wódki.

Czy obecnego kryzysu kościoła chciał Pan Bóg czy Antychryst, trudno powiedzieć, ale na tego drugiego bym nie zwalał: raczej sami decydenci kościoła uczynili go chlewem i stajnią zamiast świątynią Bożą.

Bycie wiernym synem kościoła w obecnej sytuacji, ogólnej masakry religijnej i społecznego buntu, jest wyjątkowo trudną rzeczą. Oznacza albo bezmyślność, kiedy jak ślepe barany, idziemy pod nóż, albo próbę ocalenia za wszelką cenę status quo i zachowania tradycji, czytaj świętego spokoju mimo wszystko, co przeważnie oznacza po prostu ukryty indyferentyzm religijny.
Sami księża są maksymalnie pogubieni, nie wiedzą, czy mają być fajnymi kumplami od kieliszka, czy w lepszym razie hamburgera, czy przewodnikami albo autorytetami dla zbłąkanych duszyczek.
Jeśli kumpel, to cię bracie szanować nie będę, a jeśli autorytet, to nie kumpel.
Trzeba wybrać, bo w tej sytuacji róża trzecia nie istnieje.
Tym samym księża zamienili się w cyrkowców albo obwoźne teatrzyki internetowe, lud Boży ogląda aktualnie błaznów, mając z tego radochę, błazen zwyciężył kapłana.
Błazen ów wieszczy niekiedy Apokalipsę i nadejście Antychrysta, ale to wciąż błazen.
Droga bratania się, kumplowania, cyrkowych występów, może trwać długo, nawet bardzo długo, ale w końcu lud Boży straci zainteresowanie puszczaniem ogni, bo ileż można tego samego i wtedy trupa cyrkowa rozpadnie się.
Zostanie kościół.

Totalne rozproszkowanie idei przeniosło się oczywiście na kapłanów.
Co jeden to inna interpretacja prawd wiary, ale to w sumie mały pikuś w gruncie rzeczy, choć bardzo przeszkadzający. Za odejściem ludzi z kościoła nie stoją tak naprawdę skandale, pedofilia, itp. To są jedynie wytrychy i preteksty, bardzo ważne co prawda, ale dlatego, że tak silne to usprawiedliwiające coś silniejszego: powszechne znudzenie tą totalną decentralizacją idei, kiedy powszechnie zatriumfował kult interpretacji prawa, zamiast jasnego wyłożenia dogmatu.
To super, że można robić, co się chce w instytucji, która rzekomo wszystkiego zebrania, super, ale jednocześnie to super prowadzi do ogromnego znużenia kościołem, kiedy ów kościół stał się po prostu przedłużeniem McDonalda.
A jeśli taki się stał, cóż za wyzwanie on jeszcze może stanowić, jaką atrakcję dla potencjalnych, nowych członków ludu Bożego?
Po co mi chodzić do kościoła, skoro hamburgera mogę zjeść na mieście?
Do tego kapłanom coraz mniej chodzi o służenie Bogu, a coraz bardziej o własny wizerunek cyrkowy – czy dobrze wypadną na danym trapezie teologicznym, czy gorzej.
Tak rodzą się te absurdalne zawody błaznów w sutannach i habitach.
Jak już wspomniałem, to się może spodobać przez pewien czas, może dłuższy czas,
ale to nie jest istotą kościoła.
Istotą kościoła jest łamanie chleba wśród ludzi, a nie występy w obwoźnych teatrzykach internetowych. 

Szustak to taki genialny kaznodzieja od życiowych spraw.
Jego przekaz jest na tyle szeroki, że wiele grup społecznych może pomieścić, łącznie chyba z ludźmi uczonymi.
Niemniej czasem mówi z tego ekranu do ludzi jak do dzieci – dzieci nie w sensie niewinności, ale  w sensie ich niedojrzałości oraz infantylizmu, to nieco upokarzające,
jakby dobrze znał programowanego przez siebie odbiorcę.

Stałem się urzędnikiem od literatury, pracującym w swoim biurze na ul. ks. Gurgacza w Krakowie.

W sensie intelektualnym jestem w stanie wyobrazić sobie, że Bóg jest jakąś realnością.
W sensie empirycznym nie daję rady.
Między Bogiem, a empirią jest jakieś nieprzekraczalne
hiatus.  Być może ci, którzy chcą dowodu empirycznego są słabi jak św. Tomasz.


Między obecną a dawną kinematografią również zauważam nieprzekraczalne hiatus.
Obecna jest jakoś śmiertelnie serio, brak jej lekkości, poczucia humoru, zmrużenia oka, jest niekiedy ciężka jak czołg radziecki.
Zresztą owa ciężkość nie tylko filmów dotyczy, ale chyba całej kultury.
Figlarność i poczucie humoru zachowali jedynie kapłani, co jest sytuacją zgoła paradoksalną.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko