– Regina Caeli, laetare, alleluia, quia quem meruisti portare, alleluia…
Para wzlatywała z ust ludzi, kłębiła się pośród zalanych woskiem kandelabrów i zostawiała mleczne ślady na witrażach. Ludzie stali, wspierali się o kolumny i trzęśli się w bocznych nawach, powtarzając za śpiewnymi głosami celebransa i kleryków.
– Dominus vobiscum.
– Et cum spiritu tuo…
Dzwon na wieży katedralnej zaczął bić. Wszyscy pochylili głowy, wsłuchując się w głuche uderzenia. Wraz z siódmym po świątyni poniósł się żałosny trzask i huk spiżu o drewno. Zaraz za nim następny, kolejny i jeszcze jeden, każdy coraz głośniejszy. Oblegający schody do dzwonnicy żebracy rozbiegli się. Podniósł się jęk, ktoś krzyknął.
Po schodach stoczyło się pęknięte serce dzwonu.
…
Mróz malował pejzaże na mętnych szybach i wdzierał się przez szpary do wnętrza pracowni. Stojący w kącie piecyk z trudem radził sobie z chłodem, owijającym się wokół stóp siedzącego na krześle mężczyzny. Ten poprawił poły szaty i odchrząknął.
– Wśród ludzi jest pan znany jako najlepszy w swoim fachu, mistrzu Bogumile – zaczął w końcu diakon Prokop. – Dlatego właśnie wielebny biskup Baldwin, wraz z całą kapitułą naszej katedry, zwracają się do mistrza z prośbą… Zapewne wie mistrz, co stało się z naszym dzwonem?
Większość pomieszczenia zajmował ogromny piec. Grube, stalowe ściany wyrastały ponad dołem formierskim i sięgały stropu. Rozżarzony piecyk wyglądał przy nim niczym Dawid, spoglądający z dołu na Goliata, wyjątkowo obojętnego na świat poza stalowymi murami. Oddzielało ich od siebie wąskie łóżko, cudem wciśnięte w jedyne wolne miejsce.
– Słyszałem, słyszałem – odparł mistrz Bogumił, grzejący stopy przy piecu. – Brzęk pękającego serca wybudził mnie ze snu.
– Wielebny biskup pragnie zlecić mistrzowi wytopienie nowego serca. Pragnie, aby dzwon zabrzmiał znowu na mszy w Niedzielę Przewodnią. Zapłata, naturalnie, będzie godna najlepszego wśród ludwisarzy.
Starzec, wpatrzony w ognie skaczące w piecyku, nie podniósł wzroku.
– Przekaż biskupowi – powiedział po chwili, gdy diakon już otwierał usta – aby w wigilię tego dnia przysłał ludzi po serce.
Rozmowa była skończona. Diakon wstał i ukłonił się rzemieślnikowi. Ten odpowiedział niemrawym skinięciem głowy. Ksiądz zawinął się w płaszcz i wyszedł na mróz.
– Bliski jest Pan tym, których serce jest złamane – mruknął starzec. – A wybawia utrapionych na duchu…
…
Czeladnik o mało nie zgubił czapki, gdy wraz ze śnieżycą wpadł do składu.
– Mistrz Bogumił! – wypalił teatralnym szeptem. – Mistrz Bogumił idzie!
Kupiec Aaron poprawił rozburzone włosy i starł z blatu niewidzialną warstewkę kurzu. Wydmuchał pośpiesznie nos, po czym stanął niemal na baczność. Ludwisarz wszedł do pomieszczenia, z pomocą czeladnika walcząc ze stopniami.
– Pomaga Bóg, mistrzu Bogumile – kupiec skłonił się i ucałował rękę starca. – Jak zdrowie? Trzeci rok mija, odkąd ostatni raz gościłem mistrza, ale widzę że dopisuje! Cóż sprowadza tak przezacnego rzemieślnika w moje progi?
– Czołem, Aaronie – rzekł starzec, siadając na krześle. – Brąz. Potrzebuję brązu na serce.
– Na serce… – zamyślił się przechrzta. – Ach, rozumiem. Mam coś idealnego. Lepszego metalu nie znajdzie mistrz na całej Via Regia, zapewniam!
– Nie mam zbyt wiele… – rzekł ludwisarz, wyjmując lekką sakiewkę. – Naprawdę, wystarczy zwykły…
– Ależ niech mistrz nawet tak nie mówi! – przerwał mu kupiec. – Wszystko na mój koszt! To dla mnie najczystsza przyjemność.
Wbrew protestom rzemieślnika, już po chwili na drewnianej kolasce przed składem wylądował spory pakunek. Mimo próśb i nalegań kupca, starzec odprawił czeladnika i sam chwycił za dyszel. Sapiąc, pociągnął wózek przez śnieg, znikając po chwili za węgłem.
– Zawsze wszystko robi sam – pokręcił głową Aaron. – Nigdy nie brał pomocników. To niezdrowe w tym wieku.
– Mówią, że sprzedał duszę diabłu – rzekł czeladnik, spluwając. – Pono kto słyszał, jak przy wytapianiu dzwonów mruczy coś i szepta zaklęcia…
Kupiec trzepnął chłopaka w głowę, zrzucając przy tym czapkę.
…
Żar rozsadzał pracownię. Piecyk kulił się w kącie i z przerażeniem spoglądał na rozbudzonego, buchającego ogniem Goliata. Płomienista czerwień oblewała strop, ściany i stojącą przed piecem ludwisarskim postać. Mistrz Bogumił drżącymi dłońmi wzniósł młot nad głowę i jednym uderzeniem zniszczył gliniany czop.
– Serce moje stało się jak wosk – recytował psalm rzemieślnik – roztopiło się we wnętrzu moim.
Stopiony brąz pomknął rynną i wpadł w formę. Wszystko wokół zadrgało, zniekształcone przez gorąco, teraz na dodatek buchające z formy w kształcie serca dzwonu. Starzec dyszał, wsparty na młocie. Miał zamknięte oczy. Odmierzał czas, modląc się cicho.
Gdy dotarł do Amen, nadal nie otwierając oczu postąpił krok do przodu i zaczopował wylot.
– Tygiel wytapia srebro, a piec złoto – szeptał dalej; otworzywszy oczy patrzył, jak ostatnie krople wypełniają formę – lecz Pan bada serca…
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Glina pękła, reszta stopu wylała się, pomknęła rynną i przelała formę. Brąz chlupnął o drewnianą podłogę, która momentalnie zajęła się płomieniami. Języki ognia powędrowały do łóżka, oplotły je i poczęły wspinać się po ścianie. Piec buchnął żarem i iskrami.
Mistrz Bogumił, dusząc się gorącym powietrzem, znów się modlił. Gdy skończył, brąz skrzepł do końca. Zarzucił na ramię płaszcz wzięty z krzesła i rozwarł formę. Chwycił kraniec serca przez rękaw, uniósł go z ogromnym trudem i położył sobie na ramieniu. Pociągnął, wieszając na nim cały swój ciężar. Kula wysunęła się z formy i huknęła o ziemię.
Starzec, dysząc ciężko i powstrzymując uginające się nogi, ruszył do drzwi.
…
– Gore! Gore!!!
Drzwi płonącej pracowni rozwarły się wraz z hukiem padającego stropu. Stary ludwisarz wytoczył się z wnętrza, nie wypuszczając serca. Okryty dymem z płonących onucy i płaszcza przeszedł kilka kroków, topiąc śnieg wokół. Padł na kolana i upuścił swoje dzieło.
– Gotowe jest serce moje, Boże – wyszeptał ostatni werset, utkwiwszy niewidzące spojrzenie w odległej wieży katedralnej. – Gotowe jest serce moje. Będę śpiewał i grał…
Opadł w śnieg, tuląc swoje serce.
…
– Resurrexit, sicut dixit, alleluia, ora pro nobis Deum, alleluia!
Kupiec Aaron wyśpiewał ostatnie słowa trzęsąc się z zimna. Klerycy z diakonem Prokopem pochylili głowy i złożyli ręce. Skostniałe dłonie zebranych poczyniły znak krzyża, chyląc czoła przed błogosławiącym ich biskupem Baldwinem.
– Ite, missa est.
Huk dzwonu wstrząsnął kandelabrami. Biskup, klerycy i wierni unieśli głowy.
Serce ludwisarza biło nad miastem.
Dziękuję za publikację! To duże wyróżnienie dla mnie i mojego tekstu.
Zapraszam na moją stronę, na której można przeczytać więcej opowiadań:
https://janskoumal.home.blog/