Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
120

Koestler – genialny „kundel” i „kameleon”

W 1942 roku, Arthur Koestler, w ramach jednej ze swoich niezliczonych podróży, znalazł się w Casablance w Maroku. W tym samym roku Michael Curtiz nakręcił w studiu w Hollywood słynny film „Casablanca”, z Humphreyem Bogartem w roli głównej. Nawiasem mówiąc, niektórzy zwracali uwagę na ich fizyczne podobieństwo. Wzmiankując  koincydencję tych dwóch faktów autor biografii Koestlera, Michael Scammel czyni uwagę, że pisarz mógłby zostać zaangażowany jako statysta na planie słynnego filmu. Mogłoby się to wydać lapsusem wynikającym z nieporozumienia, ale nawet jeśli nim było, to także mimowiednie pomyłka ta wyjątkowo trafnie oddaje rzadkie bogactwo i rzadką też paradoksalność biografii twórcy „Ciemności w południe” („Darkness at Noon”, 1941).

Arthur Koestler (1905-1983) był, obok Ignazia Silone i Aleksandra Sołżenicyna (którego biografię wydał Scammel w roku 1984), jednym z trzech najsłynniejszych – by tak rzec – renegatów komunizmu i krytyków totalitaryzmów, wolnościowcem par excellence.  Nawiasem mówiąc, antykomunistyczny coming out profesora Leszka Kołakowskiego dokonany w 1966 roku, w 10 rocznicę Października 1956 i jego dalsze konsekwencje, są jednak faktem o zasięgu w zasadzie jedynie polskim. A szkoda, bo jego intelektualna waga była duża i wyraziła się w napisanej przez niego potężnej, kilkutomowej, naukowej monografii poświęconej marksizmowi en general, być może do dziś unikalnej w skali światowej. O ile jednak pozycja stricte literacka Sołżenicyna wydaje się być w ostatecznym rozrachunku wyższa niż pozycja Koestlera, o tyle w porównaniu z nieprawdopodobnie wprost zawikłaną i obfitującą w zdarzenia biografią tego ostatniego, biografia twórcy „Archipelagu Gułag” wydaje się uboga w fakty (poza dramatycznym, ale jednostkowym doświadczeniem więźnia Gułagu) niczym biografia wiejskiego nauczyciela. Koestler był jednym z najbardziej wszechstronnych i zmiennych pisarzy XX wieku, niebywale błyskotliwą, niespokojną, niepokojącą i kreatywną osobowością, archetypiczną postacią środkowoeuropejskiego intelektualisty (urodzonego na Węgrzech, w Budapeszcie, wychowanego i wykształconego  w Wiedniu, austriackiego Żyda ze świeckiej, intelektualno-artystycznej rodziny mieszczańskiej, naturalizowanego po latach jako Brytyjczyk, choć do końca życia pozostał bardzo „nieangielską osobowością”), który na różnych polach służył Wielkiej Brytanii także podczas II wojny światowej. Jego powieść „Ciemność w południe” uchodzi za „najwybitniejszą powieść filozoficzną XX wieku”. W młodości uległ fascynacji marksizmem-leninizmem oraz stalinizmem i jako członek Komunistycznej Partii Niemiec był do 1938 roku apologetą systemu radzieckiego. Porzucił jednak także syjonizm, z którym krótko sympatyzował. „Ciemność w południe”, której ranga porównywana jest do „Roku 1984” George’a Orwella czy „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna, stała się jednym z najgłośniejszych oskarżeń wynaturzeń radzieckiego komunizmu  w jego wersji stalinowskiej i postalinowskiej, a on sam prekursorem i wzorcem dla kolejnych roczników radzieckich dysydentów, którzy pojawili się po comingoucie Sołżenicyna w 1970 roku.

Tej postawie Koestlera, budzącej szacunek na całym świecie towarzyszyła jego osobowość:  niestabilna, egocentryczna, egoistyczna, ekscentryczna, apodyktyczna, rozwiązła, chaotyczna, nie licząca się z żadnymi normami, pełna sprzeczności. Eksperymentował też z narkotykami i był seksoholikiem, niepohamowanym, nałogowym uwodzicielem kobiet. Porównywano go do doktora Jekylla i pana Hyde’a z opowiadania Stevensona, ale też, z uwagi na jego rozległe zainteresowania artystyczne i naukowe oraz paranaukowe – człowiekiem o umysłowości renesansowej. Sama tylko lektura bardzo długiej noty biograficznej poświęconej Koestlerowi ukazuje go jako człowieka o ponadmiarowym bogactwie doświadczenia i wydarzeń w jego życiu oraz osobowość o silnym imperatywie awanturniczym, skłonnym do ryzykanctwa (m.in. brał udział w licznych niebezpiecznych, zagranicznych misjach politycznych). Do prowadził go go to m.in. do uwięzienia w celi śmierci frankistowskiego więzienia w Sewilli (1936) w rezultacie zaangażowania po stronie republikańskiej (znalazł się w nim w rezultacie wniknięcia do sztabu generała Franco i podawania się za sympatyka frankizmu, lecz został zdemaskowany i skazany na karę śmierci), internowanie (1939/1940) we francuskim obozie dla „niepożądanych cudzoziemców” w Le Vernet, także pobyt w więzieniu brytyjskim. Odbył też niezliczone podróże, ściśle związane z jego działalnością polityczną, należał do licznych organizacji, mieszkał w kibucu w Palestynie, służył w Legii Cudzoziemskiej, wspierał antykomunistyczne powstanie węgierskie 1956 roku, wykonywał różne zawody, jednak z dominantą profesji dziennikarskiej. W tej roli odbył m.in. tygodniowy lot polarny „Grafem Zeppelinem”, nadając z niego transmisje radiowe. Samo tylko wymienienie życiowych aktywności Koestlera wymagałoby wiele czasu i miejsca. Jest wręcz niewiarygodne, że wszystko to mógł przeżyć jeden człowiek, który żył wprawdzie długo (78 lat), ale w końcu nie nieprzeciętnie czy rekordowo długo. W jego przypadku, znane powiedzenie o kimś, kto bogactwem swojej biografii mógłby obdzielić kilka osób, bynajmniej nie jest sloganem. Wydaje się, że Koestlerem, człowiekiem o słabym zdrowiu i raczej wątłej fizyczności, powodował jakiś nieprzeciętny elan vital, nadnaturalny w głód życia, który popychał go do nieustannej aktywności na licznych polach: politycznym, literackim, społecznym, (był w pewnym sensie aspołeczny w aspekcie indywidualnym, ale wymiarze publicznym wykazywał postawę altruistyczną, m.in. w stosunku do więźniów, w tym skazanych na karę śmierci), podróżniczym, towarzyskim (przyjaźnił się m.in. z Georgiem Orwellem czy Bertrandem Russelem), naukowym, erotycznym. Można by to umownie określić jako swoistą odmianę „ADHD”. To także  witalistyczny, dionizyjski kult „mocnego życia” skłonił Koestlera do metodycznego podjęcia decyzji o zorganizowanym samobójstwie (wraz z żoną), gdy uświadomił sobie, jaki los czeka go w związku z ciężką chorobą nowotworową. Jego dorobek i postawa życiowa zostały docenione, co wyraziło się w szeregu odznaczeń, w tym m.in. za wkład w kulturę europejską (1968), a także Komandorią Orderu Imperium Brytyjskiego (1972). Jego dorobek pisarski jest bardzo bogaty, także liczebnie. Wydał m.in. powieść „Gladiatorzy” (1938), wspomnienia „Szumowiny ziemi”, traktat filozoficzny „Dialog ze śmiercią”, autobiografię, encyklopedię życia seksualnego.

Jak autor biografii Koestlera Michael Scammel poradził sobie z tym ogromem faktograficznej materii wynikającej z chorobliwej wręcz nadaktywności twórcy „Ciemności w południe”? Tak jak każdy biografista, który staje przed podobnie ogromnym materiałem do przepracowania, i który ma do wyboru albo drobiazgową wierność faktom albo zastosowanie ostrej selekcji, wybranie najważniejszej części tworzywa i przyjęcie formuły raczej eseistycznej niż radykalnie faktograficznej. Scammel wybrał to pierwsze, a być może nie czuł się na siłach, by potraktować postać Koestlera jako obiekt intelektualnej, eseistycznej gry. Ma to swoje dobre i złe strony. Pozytywną stroną jest pełny obraz życia bohatera biografii, który może świetnie, jako źródło posłużyć zainteresowanym postacią czy to naukowo czy publicystycznie. Stwarza to też możliwość indywidualnej, otwartej interpretacji postaci. Słabością wydać się może nieprzebrana lawina, nadmiar faktów, dat, cytatów, etc., z najdrobniejszymi włącznie, w której czytelnik nieuchronnie może się momentami pogubić, a to oznacza ograniczoną satysfakcję z samego czytania. W końcu jednak sama tylko przyjemność lektury to nie wszystko. Liczy się także zawartość merytoryczna, a ta jest imponująca, pozwalająca traktować dzieło Scammela jako źródło naukowe i punkt wyjścia do kolejnych badań i rozważań nad postacią Arthura Koestlera.

Michael Scammel – „Koestler. Literacka i polityczna odyseja dwudziestowiecznego sceptyka”, przekł. Michał Czarnecki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 787, ISBN 978-83-8196-339-8

Księstwo Warszawskie wśród dziejowego huraganu. Między pozorem a  rzeczywistością

„Księstwo Warszawskie (1807-1815)” Jarosława Czubatego, to druga – po opublikowanej w roku 1966 monografii Księstwa Warszawskiego autorstwa Barbary Grochulskiej – monografia tego szczególnego tworu państwowego autorstwa cesarza Napoleona, protektoratu napoleońskiego na ziemiach polskich, tworu, który w latach1807-1815 stanowił namiastkę państwowości polskiej, unicestwionej w rezultacie zaborów 1772-1793-1794. W 1860 roku ukazały się wprawdzie „Dzieje Księstwa Warszawskiego” autorstwa Fryderyka Skarbka, ale ówczesny stan badań sprawia, że jest to tekst o wartości dziś już tylko archiwalnej, choć cennej jako pewien generalny wzór pisania o historii.

W dziewięciu rozdziałach Jarosław Czubaty objął kluczowe i węzłowe zagadnienia związane z genezą, kształtem ustrojowo-gospodarczym, biegiem zdarzeń i kresem Księstwa Warszawskiego. Rozdział pierwszy poświęcony jest relacjom między Polakami a Napoleonem w okresie poprzedzającym powstanie Księstwa i w pierwszym okresie jego trwania. Rozdział drugi dotyczy konstytucji nadanej Księstwu przez Napoleona w Dreźnie, 22 lipca 1807 roku. Rozdział trzeci okresowi 1807-1809, czasowi „między rozczarowaniem a nadzieją”. Rozdział czwarty wojnie polsko-austriackiej 1809 roku. Kolejne dwa rozdziały dotyczą dwóch fundamentów istnienia Księstwa, wojska i gospodarki. Dwa przedostatnie rozdziały odnoszą się do szczególnie interesującej kwestii, jaką było współistnienie w życiu społecznym i politycznym Księstwa dwóch nurtów egzystencji narodowej: szlacheckiego tradycjonalizmu z nowoczesnością niesioną przez liberalną napoleońską konstytucję, nowych form życia publicznego i społecznego w konfrontacji z dawną, spetryfikowaną mentalnością sarmacką. Rozdział ostatni dotyczy kresu Księstwa.

Księstwo Warszawskie było w historii Polski okresem krótkim, ale szczególnym. W odróżnieniu od późniejszego Królestwa Polskiego, czyli formy zaboru rosyjskiego, od wcześniejszych Prus Południowych, od późniejszego zaboru pruskiego i austriackiego, Księstwo Warszawskie było namiastką autentycznej państwowości polskiej, wprawdzie oktrojowanej przez czynnik zewnętrzny (napoleońską Francję), lecz sojuszniczy, a nie zaborczy. To zasadniczo inaczej określa jego rolę w przestrzeni narodowej historii. Ponadto był to jedyny w historii polskiej do 1939 roku okres, w którym konstytucja – co prawda tylko formalnie – przekreśliła stanowy charakter struktury społecznej narodu, zastępując go aktem ustrojowym wywodzącym swoje źródło z oświeceniowej, mającej swoje źródła w Wielkiej Rewolucji Francuskiej idei społeczeństwa bezstanowego i równościowego („Wolność, Równość i Braterstwo”). Ponieważ jednak konstytucja napoleońska nie odmieniła, w praktyce nie naruszyła realnej stratyfikacji społeczeństwa polskiego, więc jej liberalny charakter do końca pozostał w życiu Księstwa w stanie abstrakcyjnego zawieszenia. Mimo to, choć po upadku Księstwa i ustanowieniu rosyjskiego Królestwa Polskiego, życie społeczne i tradycyjna, oparta na nierówności i wyzysku struktura klasowa uległy na ponad wiek utrwaleniu i petryfikacji, rzucone zostały w glebę narodową ziarna nowych idei społecznych, które, choć niemożliwe do zrealizowania, nigdy już zupełnie nie zniknęły z horyzontu. W 1807 roku powstanie Księstwa Warszawskiego miało więc nade wszystko znaczenie emocjonalno-moralne, pozwalając uwierzyć, że idea polska żyje i że jest szansa na niepodległą egzystencję narodu. „Śmieszne księstwo, w którego nazwie zabrakło słowa Polska, ożywiło nadzieje Polaków na odzyskanie własnego państwa” – zauważa Czubaty, zwracając uwagę także na fakt, że wbrew utyskiwaniom Polaków, ówczesnym i późniejszym, na „kadłubowy”, ułomny charakter daru Napoleona, „ani przed 1806 rokiem, ani długo później nikt nie dał im więcej niż on”. Ponadto Napoleon postępował z Księstwem inaczej niż z pozostałymi swoimi protektoratami. Polacy mieli największy zakres swobody w ramach własnego „gospodarstwa”, dużą wolność słowa i możliwość krytyki władzy,  a rola parlamentu była większa niż gdzie indziej. Narzucany odgórnie kult Napoleona był natomiast wśród Polaków na ogół szczery, w odróżnieniu od innych protektoratów i marchii, gdzie miał charakter wymuszony. „Można przypuszczać, że cesarz Francuzów, polityk pragmatyczny i obdarzony przenikliwą inteligencją, doskonale zdawał sobie sprawę ze stopnia odmienności wprowadzonego w Księstwie ustroju od polskiej tradycji politycznej oraz siły przyzwyczajeń tkwiących w mentalności politycznej szlachty. Pozyskanie umysłów Polaków wymagało pewnego stopnia akceptacji dla, uznawanej za typową dla nich, „lekkomyślności” i zachowań politycznych, stanowiących drobne odstępstwa od litery napoleońskiego ustroju” – konstatuje Czubaty.

„Jak widmo dawnej Polski, Księstwo Warszawskie wywiera niewypowiedziany urok; jakby  po stracie drogiej osoby cień jej stanął przed nami i zapowiadał rychłe zmartwychwstanie” – pisał zacytowany przez Czubatego Stanisław Smolka. Słowo „urok” czy czar, jest tu kluczowe. Krótka „epoka” Księstwa Warszawskiego okazała się jednym z najbogatszych źródeł  emocjonalnego i estetycznego polskiego imaginarium narodowego. Nie Kościuszko i jego Insurekcja, nie niepodległościowa konspiracja w XIX wieku, ani nawet nie powstania narodowe 1830 i 1863 roku, lecz właśnie okres Księstwa Warszawskiego najbardziej  chyba przeniknął do popularnej wyobraźni historycznej Polaków. Legenda osobista księcia Józefa Poniatowskiego i jego kolorowych ułanów, legenda pięknej Polki Marii Walewskiej, malarstwo Kossaków, popularne kiedyś powieści Wacława Gąsiorowskiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego i Walerego Przyborowskiego, monumentalna legenda Napoleona, a także specyficzna estetyka mody typowej dla tej epoki, bardzo silnie odcisnęły na polskim popularnym imaginarium. Wielka popularność powieści Henryka Sienkiewicza, jego „Krzyżaków” i „Trylogii” odnosi się jednak do historii znacznie bardziej odległej (XV i XVII wiek) i jest zjawiskiem bardziej z kręgu imaginarium stricte literackiego aniżeli historycznego. Natomiast kult postaci Józefa Piłsudskiego z jego Kasztanką dotyczy historii zbyt bliskiej czasowo i zbyt uwikłanej w konteksty polityczne. Pewnym kontrapunktem związanym z obrazem Księstwa były „Popioły”, zarówno powieść Stefana Żeromskiego (1900), jak i ekranizacja Andrzeja Wajdy (1965), w których obaj twórcy potraktowali okres Księstwa jako tragiczny i jako pretekst do pesymistycznej wykładni tego fragmentu polskich dziejów, ale ani powieść ani film nie przeniknęły do wyobraźni zbiorowej. Już znacznie bliższy tejże jest obraz zawarty w kostiumowo-komediowej konwencji filmu Leonarda Buczkowskiego  „Marysia i Napoleon” (1966), opartego na powieści Gąsiorowskiego „Pani Walewska”. Cytując autorkę poprzedniej monografii Księstwa, Barbarę Grochulską, Jarosław Czubaty przywołuje jej słowa o „małym państewku, zaplątanym w historię największego huraganu dziejów, jaki wstrząsnął nowożytną Europą, zostawił po sobie obraz innych Polaków, świadomych swych możliwości, skazanych nie tylko na klęski, ale i na zwycięstwa, Polaków obywateli swojego państwa, Polaków, którzy wydorośleli”. W puencie autor monografii określa czasy Księstwa Warszawskiego jako „próg nowoczesności”. Ocena to być może nieco przesadna, ale  że przez całe stulecie 1815-1918 to właśnie „epoka Księstwa Warszawskiego” była rezerwuarem wyobraźni i aspiracji niepodległościowych Polaków, to fakt.

Jarosław Czubaty – „Księstwo Warszawskie. 1807-1815”, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012, str. 597, ISBN 978-83-235-0811-3

Podłość w stanie czystym

Koszmarna jest ta powieść „Żona rzeźnika” i osobom szczególnie wrażliwym, zwłaszcza na cierpienia zwierząt, lekturę odradzam, a przynajmniej zalecam dozę ostrożności w przystępowaniu do niej, bo nie ma ona nic wspólnego z klasycznie rozumianą przyjemnością czytania. Koszmarna jest ta powieść w treści, choć wybitna w artystycznej, literackiej formie. To historia okropnego życia małżeńskiego tajwańskiej kobiety, żony ohydnego, sadystycznego psychopaty, okrutnego dla zabijanych przez siebie świń i dla swojej, nieustannie lżonej, upokarzanej i gwałconej żony. Historia piekła na ziemi – przemocy domowej i przemocy wobec zwierząt.  Powieść tajwańskiej pisarki Li Ang (ur. 1952) powstała w oparciu o autentyczne zdarzenie z kroniki kryminalnej. Kobieta, doprowadzona do ostateczności, zabiła i poćwiartowała swojego męża, za co została osądzona i rozstrzelana. Dwie przestrzenie tej przemocy, to dom psychopatycznego sadysty oraz rzeźnia, w której „pracuje”, a raczej wyżywa się w swoim bezinteresownym okrucieństwie na zwierzętach są – niestety, bo brzmi to strasznie – studium jakiejś strony natury ludzkiej, nie wszystkich ludzi na szczęście, ale natury ludzkiej. „Zimny bezlitosny świat tradycyjnych wartości chińskich. O tym i w taki sposób w świecie literatury chińskojęzycznej przed Li Ang nie pisał nikt” .

Sama pisarka, w przedmowie do amerykańskiego wydania powieści napisała o „feministycznej” motywacji napisania utworu, w proteście przeciwko losowi tajwańskich kobiet, „żyjących w świecie zasad tradycyjnego społeczeństwa  chińskiego”. Jednak w miarę pisania zdałam sobie sprawę, że bardziej interesują mnie szersze aspekty ludzkiego życia:  głód, śmierć, seks – napisała Li Ang – Chcę przez to powiedzieć, że to, co nazywa się literaturą feministyczną, w gruncie rzeczy dotyka po prostu natury ludzkiej”. I słusznie uczyniła tę autokorektę, bowiem mieszanie klasycznego feminizmu w kwestię obrony kobiet przed zbrodniczą przemocą wyrastającą z określonej, w tym wypadku chińskiej kultury, niezupełnie jest na miejscu, jako że feminizm zrodził się w kulturze europejskiej XIX wieku, w której sytuacja kobiet, choć trudna, opresyjna, była jednak nieporównywalna z tym co dzieje się w takich krajach jak Chiny czy Tajwan. Literatura chińska wyrosła w naszych czasach na jedną z najważniejszych literatur świata. Chyba w żadnej innej literaturze nie znajdujmy tak dojmującego, pesymistycznego świadectwa tego, kim jest człowiek. Przeczytajcie wybitną powieść Li Ang. Jeśli macie odpowiednio grubą skórę, jeśli nie jesteście ponadprzeciętnie wrażliwi.

Li Ang – „Żona rzeźnika” , przekł. Maria Jarosz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 161, ISBN 978-83-8196-475-3

Z ziemi polskiej do Danii

Po marcu 1968, jedną z „destynacji” emigracyjnych obywateli polskich żydowskiego pochodzenia była Dania. Ten fakt jest powszechnie znany, ale nie są powszechnie znane losy tychże emigrantów w kraju niezbyt odległym, ale słabo w Polsce znanym, nieco więc w związku z tym tajemniczym.  Bogusława Sochańska, była dyrektorka Duńskiego Instytutu Kultury w Warszawie,  znakomita tłumaczka literatury duńskiej, w tym m.in. twórczości Hansa Christiana Andersena przybliżyła nam tę problematykę w książce „Z Polski do Danii”, w której zebrała relacje piętnastu polskich emigrantów marcowych. Całość poprzedza wstęp „Kampania marcowa i pomarcowa emigracja” autorstwa historyka, profesora Dariusza Stoli. Nie sposób tu nawet pobieżnie zreferować relacji emigrantów, których noty biograficzne znajdują się na końcu książki i których część już nie żyje. Nie  sposób streścić tu zawartości tych relacji nawet w największym skrócie, ale już same ich tytuły wiele mówią: „Składanie świata z kawałków”, „Przynależność do różnych kultur do dar”, „Nie pozwolono mi poczuć się Polakiem”, „Spotkanie z Danią”, „Najlepsza demokracja na świecie”, „Polska była naszym domem”, „Wciąż pisałam listy do P,olski”, „Po obu stronach granicy”, „Czuję się Duńczykiem”, „Tolerancja”, „Otwierał się przede mną cały świat”, „Wyjeżdżałem do Izraela”, „Moje miejsce w nowym świecie”. Reakcje autorów wspomnień na nieplanowaną wcześniej emigrację były różne. Istotnym czynnikiem traumatycznym był fakt, że nie wyjechali na ogół z własnej nieprzymuszonej woli, lecz zostali zmuszeni do wyjazdu pod naciskiem politycznym i administracyjnym. Dla większości było to źródłem dramatu, choć niektórzy (n.p. Józef Parnas) traktowali to jako wyzwolenie się z nielubianego kraju, który postrzegali jako antysemicki. Większość, nawet jeśli była zadowolona z warunków życia w bogatej i dobrze zorganizowanej Danii, tęskniła za Polską, w końcu ich ojczyzną i krajem dzieciństwa (a ten sentyment zawsze pozostaje w emocjonalnej pamięci), starała się zachowywać kontakt z rodziną, przyjaciółmi i krajem w ogólności. Z relacji większości można, na ogól nie wprost, wywnioskować, że nigdy do końca nie asymilowali się w nowym krajem, nigdy nie stali się Duńczykami. Było to zwyczajnie niemożliwe z psychologicznego punktu widzenia. Niektóre ze wspomnień poszerzone są o relacje z wcześniejszego życia w Polsce, z dzieciństwa, młodości. I tylko pewien niedosyt może wzbudzić relatywnie niewielka uwaga jaką bohaterowie wspomnień poświęcili krajowi swojego nowego osiedlenia, Danii, jej życiu, sprawom, problemom, mentalności, obyczajom i tak dalej. No cóż, wspomnienia wywołały w nich imperatyw przywołania raczej polskiej młodości niż duńskiego życia, dla niż już powszedniego. Polecam ten bardzo interesujący zbiór.

Bogusława Sochańska – „Z Polski do Danii. Wspomnienia emigrantów marcowych”, wyd. Driada, Luboń 2022, str. 295, ISBN 978-83-952131-8-2

Historyczna panorama kaukaska

Już w przedmowie do polskiego przekładu tego tomu autorstwa samego tłumacza włączają się emocje.  Bo choć „Orientalizm po rosyjsku” dotyczy odległej w końcu historii, to pojawiają się nawiązania do aktualnej sytuacji, jaką jest wojna rosyjsko-ukraińska. Tłumacz ostro polemizuje z autorem książki rosyjskiego autora Michaiła Chodarkowskiego „Na granicach Rosji” (2014),  z jej wymową: „Jej główne przesłanie: Imperium Rosyjskie „musiało” podbijać, bo było „nowocześniejsze” od stepowych i kaukaskich sąsiadów. A my tę narrację propagandowej machiny Petersburga mamy bezrefleksyjnie „kupić”? „Ciągła ekspansja Rosji na południe  wynikała z konieczności obrony, ale także ze zwykłego pragmatyzmu” – dowodzi autor. A barbarzyński atak na Ukrainę z czego wynika, Szanowny Panie? Z „konieczności obrony” czy też ze „zwykłego pragmatyzmu”? Proszę Państwa, nie tłumaczmy już tak ohydnie zakłamanych książek”.

„Orientalizm… „ wydany został w PIW-owskiej, bardzo renomowanej serii nazywanej kiedyś „ceramowską” i  chyba jeszcze nigdy w jej historii nie ukazały się w niej bieżące enuncjacje publicystyczne, w tym autorstwa tłumacza, a przy tym nie dotyczące bezpośrednio materii książki, jako że Ukraina nie leży na Kaukazie ani w Gruzji. Tłumacz Jerzy Rohoziński zabrał zresztą głos nie tylko w przedmowie do przekładu polskiego, ale także w posłowiu do przekładu. Jest ono w swej publicystycznej wymowie znacznie bardziej radykalne niż przedmowa. Pojawiają się w nim sformułowania w rodzaju „bandyta czekista Putin” i tym podobne. I zapewne zgodziłbym się z autorem przekładu cennej pracy z niejednym jego poglądem, gdyby te „wycieczki” publicystyczne pomieszczone były w stosownym miejscu, a nie w ramach pomnikowej serii „ceramowskiej”.

Bo rzecz pod tytułem „Orientalizm rosyjski” jest oczywiście pasjonująca. Powstała w oparciu o benedyktyńskie iście studia archiwalne, obejmujące kolosalny wręcz materiał źródłowy. Już samo to budzi ogromny szacunek, podobnie jak praca translatora, wymagająca kwalifikacji i staranności ponadprzeciętnej, co skądinąd sam on wyjaśnia z posłowiu. W siedmiu rozdziałach Jersild rozsnuwa przed czytelnikami ogromną, barwną, erudycyjną panoramę Kaukazu Północnego w przestrzeni tematycznej obejmującej wiele aspektów: historię i kształt Kaukazu, niebywałe skomplikowanie jego struktury społecznej, politycznej, językowej, kulturowej, religijnej, anatomię Rosji jako imperium i szczególny charakter jej kolonializmu, rolę islamu i prawosławia, szczególną rolę Gruzji, zagadnienie rzekomej „oświeceniowej” roli państwa rosyjskiego, komplikacje graniczne, kwestię prób rusyfikacji tego regionu, a także charyzmatyczną i legendarną postać bojownika o niepodległość Kaukazu -Szamila. W finale autor zahacza o początek nowej epoki rosyjskiego imperializmu na Kaukazie, o etap państwowości, którą zrodziła Rewolucja Październikowa 1917 roku i powstanie państwa radzieckiego.

Nie czuję się na siłach, jako niespecjalista, odnosić się merytorycznie do panoramy Jersilda z punktu widzenia profesjonalnego, tym bardziej że moje zainteresowania nigdy nie kierowały się szczególnie w stronę kaukaskiego orientu. Moja wiedza jest bardzo ogólna i cząstkowa, bogata w nieliczne szczegóły, bardziej niż na opracowaniach historycznych oparta na lekturze opowiadań: „Hadżi Murat” Lwa Tołstoja czy „Tamania” i innych opowiadań Michaiła Lermontowa, który jako oficer rosyjski służył na Kaukazie. Dzięki lekturze „Orientalizmu po rosyjsku”, niełatwej z uwagi na ogrom materii, ale jednocześnie pięknie napisanej historii zmagań na Kaukazie, moja wiedza znacznie się wzbogaciła. Czego i innym życzę.

Austin Jersild – „Orientalizm po rosyjsku. Górale Kaukazu Północnego i pogranicze gruzińskie 1845-1917”, przekł. Jerzy Rohoziński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 285, ISBN 978-83-8196-345-9

Wrzaski i szepty

„Brawurowa, bizarna i wzruszająca” – napisała o powieści Maruszewskiego Joanna Bator. „Wrzaski to historia, w której przyziemność jest jak kamień, a miłość jak poezja, jak sen” – ocenił Tomasz Raczek. „One nie mają końca, te wrzaski. Są wszędzie wokoło, ale też już i wewnątrz. Przedarły się. Wypełniają czaszkę po brzeg, wywołują ucisk i szum w uszach. Ludzie mówią, że to chore, że tak nie można, ale Adam i tak spogląda na niego. Idą teraz wzdłuż ulicy. Udają, że osobno”. „Wrzaski” to opowieść o wykluczeniu i wstydzie. Dwuletnia Karolinka jest dla swojego ojca całym światem. Jednak Adam ma tajemnicę: skrawki życia, które próbuje wieść po kryjomu. Gdy jego sekret wychodzi na jaw, staje przed wyborem niemożliwym do dokonania. Ucieka na oślep, by w nowym miejscu stawić czoła samotności i tęsknocie oraz zawalczyć o własną godność. Jego podróż i walka niespodziewanie przybierają mistyczny wymiar. Podobnie jak niepozorne plamy na murze – niektórzy widzą w nich twarz Chrystusa. A czy mogą się okazać obrazem nas samych? „Wrzaski są zwierciadłem, w którym przegląda się polskie społeczeństwo lat 90. – i nie tylko. Bo mimo upływu czasu zmieniło się niewiele, a pewne problemy wciąż wymagają przepracowania. Miłość, cierpienie i ofiara są w tej historii organicznie splecione, zmuszają czytelnika do dokonania rachunku sumienia oraz weryfikacji postaw wobec innych. To najprawdopodobniej najbardziej poruszająca książka o miłości, jaką czytaliście. O miłości tęczowej, rodzicielskiej, małżeńskiej, a także tej kierowanej do wewnątrz. Miłości utraconej, czasem spełnionej, często toksycznej. To historia, która ma siłę kruszenia serc jak niezapomniana Tajemnica Brokeback Mountain. Wrzaski to opowieść o nas samych. O ludzkiej naturze. O odrzuceniu i wykluczeniu, a następnie próbie powrotu do tego, co utracone.
Motywem powieści jest nieustająca walka z codziennością, ale przede wszystkim – wrodzona łagodność. Gdzie znajduje się granica między halucynacją a rzeczywistością? To książka o dwóch miłościach – choć całkiem odmiennych – i o trudnych wyborach, nieraz niemożliwych do dokonania.
To powieść w pełni uniwersalna, bowiem dotyka wszechobecnej ludzkiej obsesji do odpychania tego, co niepoznane” – czytamy w nocie wydawniczej.

„Wrzaski”, to powieść bardzo osobista, oparta na przeżyciach autora, świadectwo pewnej psychiki, pewnej wrażliwości, pewnego sposobu widzenia świat i pewnej estetyki.

Tomasz Maruszewski – „Wrzaski”, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2022, str. 265, ISBN 978-83-8210-5094

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko