Krystyna Habrat – CZYTAMY MICKIEWICZA

0
103

W sobotę cała Polska czytała „Ballady i romanse” Adama Mickiewicza. I nie tylko w Polsce. A ja podczytywałam to sobie w domu.

Nie zdążyłam nic  na ten temat napisać, choć temat miałam od zawsze, od dzieciństwa, gdy wsłuchiwałam się w rodzinne opowieści. I zawsze dzieła Mickiewicza miałam wokół siebie. Odwlekałam pisanie o tym, bo nie wypadało wyciągać wspomnień,  zostawiając wieszcza w tle. Widząc jednak, jaki odzew społeczny miało teraz czytanie jego ballad, a pamiętając, że kiedyś  uczono się na pamięć   jego strof, a nawet całego „Pana Tadeusza”, pomyślałam, że właśnie o tym napiszę. Dorzucę taki oto drobiazg, jak kiedyś to przeżywano.

Bliska mi osoba,  wspominała nieraz czasy gdy była w szkole dla panien i mieszkała w internacie sióstr zakonnych.  Pewnie się to wszystko nazywało trochę inaczej, ale już o to nie mam kogo spytać.

 Kiedy przerabiały poezję Mickiewicza, tak bardzo  rozmiłowały się w balladzie  „To lubię”, że na przekór strachowi odczytywały ją na głos każdego dnia przed odrabianiem lekcji.

„Spojrzyj , Marylo, gdzie się kończą gaje,
  W prawo łóz gęstych zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje,
  Przodem rzeczółka i mostek.

Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy,
  Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chrośniak malinowy,
  A w tym chrośniaku mogiły.

Czy tam bies siedział, czy dusza zaklęta,
  Że o północnej godzinie
Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta,
  Miejsc tych bez trwogi nie minie.”

I tak dzień po dniu któraś czytała to  głośno, a pozostałe to przeżywały. Tak się tym przejęły, że wyczekiwały na ten moment cały dzień. Potem poruszały ustami wraz z czytającą, mrucząc znane już na pamięć strofy.

„Bo skoro północ nawlecze zasłony,
  Cerkiew się z trzaskiem odmyka,
W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony,
  W chrustach coś huczy i ksyka.

Czasami płomyk okaże się blady,
  Czasem grom trzaska po gromie,
Same się z mogił ruszają pokłady
  I larwy stają widome.”

Trudno powiedzieć, czy te dziewczęta, czytając to, chciały się bać, bo miały niedostatek mocnych przeżyć, czy też odganiały tym sposobem, wszystko to, co je dręczyło. Aż którejś nocy obudził je w sypialni krzyk.

Jedna, ledwo wychylając się spod kołdry, zdławionym głosem jąkała, że tam on stoi! Tam, koło drzwi!

Żadna nie spojrzała, tylko bardziej naciągały kołdry na głowy. I tak przyduszone, pełne strachu, pozasypiały.

Dopiero rano ta krzycząca opowiedziała, że w nocy zobaczyła koło drzwi mężczyznę! Stał bez ruchu. Więcej nic nie wypatrzyła. Bała się.

– To może już nie czytajmy o tych duchach – zaproponowała któraś z wahaniem.

Zaprotestowały wszystkie. Nawet ta przestraszona, Hanka:

– Musimy się tak uodpornić.

Milczała tylko  Marysia,  której w wakacje zmarł ojciec. I tak za rok, zaraz po skończeniu szkoły miała wyjść za mąż. Ale już nic o tym nie mówiła, bo Hanka coś głupio na ten temat powiedziała i powstały jakieś niedomówienia, plotki. Może ją teraz gryzie sumienie i spać nie daje.

„Raz trup po drodze bez głowy się toczy,
  To znowu głowa bez ciała;
Rozwiera gębę i wytrzeszcza oczy,
  W gębie i w oczach żar pała.

Albo wilk bieży; pragniesz go odegnać,
  Aż orlim skrzydłem wilk macha,
Dość <<zgiń, przepadnij>> wyrzec i przeżegnać,
  Wilk zniknie wrzeszcząc: cha cha  cha.”

Ale duch zaczął się pojawiać znowu. Trudno im było w to uwierzyć, bo one twardo spały, a było ich wszystkich siedem. Żadna go nie widziała, tylko Hanka.

– Irciu, jak się znowu pojawi, to cię obudzę – powiedziała do koleżanki z sąsiedniego łóżka.

I w nocy rozległo się nieludzkie:

– Irka! Irka!

A Irka ani nosa nie wystawiła, tylko ze strachu szczelniej otuliła się kołdrą, że  ledwo oddychała.

 I znowu było rano opowiadanie i pytania: jak stał? Jak  wyglądał? Młody? Stary? A kiedy Hanka określiła, że był w tużurku i… Marysia nie wytrzymała i oznajmiła ze zdziwieniem:

– Tak był ubrany do trumny mój ojciec.

Zamilkły wszystkie. Rozległ się zresztą gong wzywający je na poranne zajęcia.

Po południu już bez zapału czytały:

Ja, chociaż pomnę nieraz Andrzej stary
  Zaklinał, nieraz przestrzegał,
Śmiałem się z diabłów, nie wierzyłem w czary,
  Tamtędym jeździł i biegał.

Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu,
  Na moście z końmi wóz staje,
Próżno woźnica przynagla do biegu,
  Hej! Krzyczy, biczem zadaje.

Stoją, a potem skoczą z całej mocy,
  Dyszel przy samej pękł śrubie;
Zostać samemu i w nocy,
  T o  l u b i ę,  rzekłem, to  l u b i ę!”

I tu dziewczęta zwykle powstrzymywały oddech, aż do usłyszenia:

„Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy,
  Wkrótce się niebem pochlubię;
Boś ty czyscowej  zbawił mnie katuszy
  Tym jednym słówkiem: T o  l u b i ę.”

  Powoli przestawały lubić tę balladę, bo duch nadal nawiedzał nocą Hanię, ale żadna nie miała odwagi podnieść głowy i sprawdzić. Ale czytały mimo to.

Po wakacjach nie wróciły już do ich sypialni  Marysia, bo wyszła szczęśliwie za mąż, ani – nie wiadomo czemu? – Hanka. Ich miejsce zajęły nowe dziewczęta. Teraz miały  inne lektury. Zaczytywały się Orzeszkową. Ale każda sobie, po cichu. Po cichu też rozniosło się, że Hanka nie bez powodu widywała tego ducha. Jedne mówiły, że to zmarły ojciec Marysi przychodził ją przestrzec, bo narobiła plotek o jego córce. Inne, że to jednak strachy z ballady zmąciły jej rozum.

Chciałam jeszcze napisać, jak uczyłam się ballady „Świteź”.

W VII klasie miałam polonistkę rozmiłowaną w poezji Mickiewicza. Całą klasę tym zaraziła. Zrobiła przedstawienie, gdzie każdy z klasy deklamował najpiękniej, jak potrafił, jakiś wiersz tego poety. Dzięki próbom na lekcji, wszyscy opanowali i te wiersze, co sami wygłaszali, i te wszystkie, co wygłaszali inni. Zauważyłam, że szczególnie  mobilizowała tych, którzy  siedzieli zwykle cicho w ławce, nie podnosili   ręki, aby coś powiedzieć, bo nie wierzyli w siebie. A teraz musieli wykrzykiwać  pełne mocy słowa na przykład z „Ody do młodości”.

Zapamiętałam, że Rolek choć deklamował coraz piękniej, za każdym razem mylił się w jednym miejscu i zamiast  recytować „Nie lgnie do niego fala ani on do fali”, mówił: „Nie lgnie fala do niego…” Pani go poprawiała, ponownie  wygłaszał już jak trzeba, a następnego dnia, znowu po swojemu przekręcał. Bardzo mnie to wtedy dziwiło, że wie, jak ma być, a machinalnie popełnia błąd. Dopiero kilka lat później, gdy na psychologii uczyłam się o zasadach zapamiętywania, dowiedziałam się, że gdy coś źle zapamiętamy, to tak się nam to wbije w pamięć, ze trudno ten błąd wykorzenić i będziemy go powtarzać. I ja najbardziej to o Rolku zapamiętałam.

A ta polonistka była bardzo wymagająca i na ferie Bożego Narodzenia kazała się nam nauczyć ballady „Świteź”. A miała ona 48 zwrotek. Przepisałam ją na kilku  kartkach i uczyłam się jej, pastując i froterując podłogi na święta, pomagając mamie kręcić w makutrze ciasto. Och, jak ja lubiłam święta i te przygotowania!  Ale zaraz po świętach, najlepsi uczniowie z województwa zjeżdżali się pod opieką nauczyciela w Rzeszowie na zabawę. Jeszcze po ciemku mama odprowadziła mnie pod szkołę, gdzie  czekało już kilkoro uczniów ze starszych klas. Potem jechaliśmy pociągiem ze dwie godziny. Pociąg był słabo oświetlony, ale  wypełnialiśmy sobie czas, to licząc słupy oświetleniowe i mnożąc je przez 50 metrów odległości pomiędzy nimi, co dawało odległość pomiędzy stacjami lub czymś innym. A ja od czasu do czasu wyciągałam moje kartki ze „Świtezią” i powtarzałam:

„Ktokolwiek będą w Nowogródzkiej stronie,
  Do Płużyn ciemnego Boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać swe konie,
  Byś się przypatrzył jezioru.

Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
  W wielkiego kształcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
  A gładka jak szyba lodu.

Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
  I zwrócisz ku wodom lice,
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,
  I dwa obaczysz księżyce.”

A na zabawie  dla  przodowników nauki (tak) było przedstawienie kukiełkowe o królu Midasie,  smaczy obiad i zwiedzanie miasta, gdzie w jednym miejscu straszyły jeszcze gruzy nieodbudowanego od wojny obiektu, pomimo upływu lat Bywałam    później w Rzeszowie, byłam też w Kownie oraz Wilnie, ale wszystko już było inne, nieromantyczne, niebajkowe, a Świtezi nawet nie pamiętam. Kto jednak za młodu naczytał się Mickiewicza i wiele jego strof miał w pamięci, przeżywał to co widzi inaczej, piękniej. Nawet klasztor bazylianów, gdzie młody Mickiewicz był uwięziony.

 Ja przez tamte ferie nauczyłam się wszystkich 48 zwrotek  „Świtezi”. I dotąd pamiętam fragmenty. Wszyscy znali jakieś wiersze Mickiewicza.  W szkole uczyliśmy się ich na pamięć. Czytywało się je w domu i same wpadały w ucho.  Nasz wychowawca w liceum po lekcji, gdzie wprowadzał nas w sposoby skutecznego uczenia się i zapamiętywania, zachęcał do uczenia się „Pana Tadeusza” Podobno przed wojną było dużo takich osób, co tego dokonały. Było to dla wszystkich miernikiem patriotyzmu oraz rozmiłowania w pięknie.

A nasza polonistka ze szkoły podstawowej wyglądem   przypominała  Mickiewicza z jego portretu, jaki wisiał w szkole na poczesnym miejscu, gdzie odbywały się większe uroczystości.   Po niżej widniały  jego  słowa z  „Pana Tadeusza”:

 „O gdybym kiedy dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy.”

Pani czesała się podobnie jak poeta. Nauczyła nas dużo cennych rzeczy, a przede wszystkim rozbudziła zamiłowanie do Mickiewicza, do wierszy i do czytania książek, ale to już inna, długa opowieść.

Krystyna Habrat 

05.09.2022r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko