Adam Ochwanowski – wiersze

0
402
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski


Nie waż się…

               Kazikowi Waligórskiemu

Nie waż się, skurwysynu, myśl i serce ważyć
Na użytek publiczny i przychylność tłumu
Na niestałość i słabość ludzkiego rozumu
Na – co się nie zdarzyło, lecz zdarzyć się może

 Nie waż się skurwysynu odrywać od serca
To co nam wypikuje dobrego – gdy bieda
Gdy najbliższy przyjaciel – przyjaciela sprzeda
A bajki opowiada pijany bluźnierca

Nie waż się skurwysynu myśli mieszać z sercem
Gdy ojczyzna w potrzebie i larum nam grają
Kiedy muszą się rozstać – ci co się kochają
A nienawiść buduje zawiści kobierce

Nie waż się skurwysynu wyrwać z serca myśli
A serce z myśli targać w historycznej burzy
Z naiwnym przekonaniem, że się nie powtórzy
To co nas dotknąć może i to co się wyśni

Gdy małość nas przerasta w codziennej pogoni
Nie waż się skurwysynu serce wyrwać z dłoni…


Teatr

Bronkowi Opałko – pośmiertnie

Panie, to tylko teatr. Smuga i nic więcej
Szczypta emocji, czucia, nerwowego śmiechu
Na ściśniętej przeponie krótkiego oddechu
Ot, nieśmiałość odgłosów, dyskretne muśnięcie

To zwykła uzurpacja grzebania w jelitach
Zdzieranie z mord kagańców, gdy wolności nie ma
To z przyszywaną gębą gówniany dylemat
To o być albo nie być gość jakowyś pyta

Teatr, panie, to fikcja, pomada i bzdura
Aktorzy, aktoreczki – frykcyjne podniety
Frustracje autora – zgrzebnego poety
Uznanego nieroba – podobno estety

Teatr, panie, dla widzów jest życia wyszynkiem
Znienawidzony czasem a czasem kochany
Jak czas pomiędzy jednym a następnym drinkiem
Tapeta przyklejona do bezradnej ściany

Teatr jest w nas, mój panie, a my w tym teatrze
Pytamy się bezradnie, kto po nas zapłacze


Dusza

Pytasz mnie, co jest dzisiaj duszą zbiorowości
Paliwem, iskrą, znakiem, impulsem do drogi
Prostą ścieżką, królestwem – gdzie rodzą odłogi
Ogniem, co łączy szczapy, kagankiem miłości

Gdy na proste pytania nie ma odpowiedzi
Bo myśl, zda się skrzydlata, w soczewce się topi
Umierają zamiary w ramionach utopii
A siłom brak jest siły, jak grzechów w spowiedzi

Pytasz mnie, co jest dzisiaj zbiorowości duszą
Kiedy łamią się kopie, zanim się wykruszą
Gdy umierają pszczoły, ptaki oraz drzewa
I brakuje nam pieśni, która się wyśpiewa

Gdy cierpimy wzajemnie na apetyt wilczy
Nasza zbiorowa dusza milczy, milczy, milczy…


Tajemnica

Człowiek jest tajemnicą dla siebie i innych
I po tej – namacalnej – i po tamtej stronie
Szuka magicznych znaków w komety ogonie
Czepia się starych baśni i rajów dziecinnych

Więcej w nas tajemnicy niż prostych przekazów
Niezrozumiałych gestów, spoconego czoła
Nawet, kiedy wołają: Jedźmy, nikt nie woła
A wiara myli drogi do swego kościoła

Czym człowiek jest dla Boga ? Czym Bóg dla człowieka ?
Co to znaczy, że reszta jest tylko milczeniem ?
Czy można zmartwychwstawać, kryjąc za marzeniem ?
Gdy coraz więcej marzeń byle gdzie ucieka

Kim jestem ? Kim ty jesteś ? Kim jesteśmy razem ?
W chwili walki, pokoju, radości czy gniewu
Zatrutym ziarnem, które wypiera się siewu ?
Czy bliskim podobieństwem świętego obrazu ?

Poznać samego siebie, to rzecz niesłychana
Jak melodia bez dźwięku, jak bez ucha słowo
Jak głuchoniemy żebrak zajęty rozmową
Jak całkiem zabliźniona ojczyźniana rana

Kłamią uczeni w piśmie, że poeta widzi
Więcej, szerzej, dokładniej niż zwykły śmiertelnik
Że jest iskrą, co może rozognić popielnik
Że ma bogate serce i że rządzi myślą

Poeta jest oślepły. Nie widzi, lecz czuje
Jest po to, by pamiętać, gdy pamięć umiera
Jest, jak w duszności nocy przeklęta chimera
Jak mądrość, co przebrzmiewa i z żalu wariuje

Ty jesteś i ja jestem dzieckiem tajemnicy
Tańcem świętego Wita na pustej ulicy


Patriotyzm

Bo cóż to jest – patriotyzm – pisany od nowa
Potrzebny – jak skłócone – myśli, czyny, słowa

Jak niedorżnięte piły – w dziewiczości lasach
Jak rozbiegane owce – gdy braknie juhasa

Jak pies – co się z łańcucha solidnego urwie
Jak miłość – dla zboczeńca, jak galoty – kurwie

Jak puenta – zbyt ostra, lecz nie zbuntowana
Jak kołdra – nazbyt krótka, jak sztućce – dla chama

Jak skarlałe pamiątki, zrujnowane spiże
Jak czas – co nie ma czasu, jak dal – żądna zbliżeń

Bo cóż to jest – patriotyzm – pisany od nowa
A echo odpowiada: słowa, słowa, słowa…


 Konrad

                             Jurkowi Antczakowi

 Pamiętasz Jurku gościa w czarnej pelerynie
Obiecał, że tu przyjdzie powadzić się z Bogiem
Posiać ziarno nadziei przed ojczystym progiem
I wiekuistego zwycięstwa zaranie

Pamiętasz Jurku ? Wiemy, że pamięć jest krótka
Bo sama się w pamięci pomieścić nie zdoła
Utopiona w Świtezi, w ramionach Chochoła
Jak zbyt szybko wypita przyjacielska wódka
 
Konrad mógłby być, Jurku, Józkiem lub Wojciechem
Mógłby być bezimienny w ulicznej animie
Dodatkiem, zaplatanym w polnej koniczynie
Platonicznym pierwiosnkiem, wyuzdanym grzechem
 
Ty wiesz przecież – Konrada dawno nie ma z nami
Jak Koranu, Talmudu, Pieśni nad Pieśniami
Jak tańca głupiej dziewki, co głosu nie słucha
Gdy jest Bóg, jest Syn Boży. Lecz brakuje Ducha


Bękarty pańszczyzny

Hej, wy – opowiadacze i uzurpatorzy
Choć zdrowi na umyśle, wciąż przewlekle chorzy
Na nadmiar uwielbienia, siłę wyobrażeń
Na obrzędową hucpę – podatek od marzeń
Dla których zwykła śpiewka często hymnem trąca
Poparzeni – od zimna, zimni – od gorąca
Propagatorzy picia wódki – bez zakąski
Poligloci – choć obcy jest nam język polski
Krew burzy się w nas często, bośmy naród krewki
Choć skażony praktyką – kija i marchewki
Słabi w brzemiennych próbach, chociaż w gębie – mocni
Dlatego, co zabija – nigdy nas nie wzmocni
Kiedy wóz, co w burzanie – nurza się i brodzi
Ozdoba szkolnych lektur – nie uczy – lecz szkodzi
Wielce szlachetne kurwy, uczciwi złodzieje
Kiedy nie ma powodów – strachu kołodzieje
Dumne orły, sokoły – spraw codziennych znawcy
I najprostszych rozwiązań niewinni oprawcy
Mizerni politycy – ponad prawem wszelkim
Z głosem, co się nie mieści we wnętrzu muszelki
Czciciele skarg i igły zagubionej w stogu
Wciąż z czapką pod pazuchą na dziedzica progu
Symfonie gadek: pana, wójta i plebana
Podbechtana folklorem – sfora rozczochrana
My – dup obcych lizacze
Ropiejące blizny
Historii – poprawiacze
Bękarty – pańszczyzny…


Bez tytułu

Wciąż piwo nam smakuje, kiełbasa i wódka
Historia – co wynosi na szczyty – nie biedzi
Opowieści sąsiadów: kto, z kim, na kim – siedzi
Koszula – bliska ciału – nawet, gdy za krótka
Wciąż, gdy się ktoś potyka – radość nas ogarnia
Że nie nasze się łamią – ale cudze nogi
Że nie nam, a bliźniemu – krzyżują się drogi
I nie nam gaśnie w oczach – nadziei latarnia
Wciąż smakuje nam rosół, schabowy z kapustą
Modlimy się obłudnie na obcych pogrzebach
Z wirtualną szabelką uwielbiamy śpiewać
O ułanach beztrosko idących do nieba
Wciąż znamy sie na wszystkim – co, gdzie, jak, i jeszcze
Jak wyjąć kleszcze z dupy, na co biorą leszcze
Który polityk kłamie, a który jest Bogiem
I co nas spotkać może za najbliższym rogiem
Wciąż, tylko nasze dzieci, a po dzieciach wnuki
Najmądrzejsze na świecie, zaradne i pilne
Nasze domy – w rozmowach – zmieniają sie w wille
Nie przerasta nas wiedza ni tajemne znaki
Wciąż jesteśmy najlepsi w dorabianiu gęby
Nawet temu – co poszło – i dawno go nie ma
Nie dotyczy nas żaden życiowy dylemat
Zamiast – być, albo nie być – wolimy dać w zęby
W śródziemnomorskiej głębi korzeni szukamy
Grecki mit myląc często z polską mitomanią
My – złoczyńcy, prostacy i nachalne chamy
Gdy mania jest zasadą, a zasada – manią
Chcemy być pępkiem świata – sprośni i rubaszni
Niedomyci herosi w narodowej baśni
Uzurpatorzy nieba – kiedy gasną gwiazdy
Czciciele ceremonii – bez trzymanki – jazdy
Demiurdzy – od podaży
Mistrzowie – popytu
Księżęta – wolnych rynków
Marszałkowie – zbytu

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko