Okaleczenie
Kiedy już ojciec ukradł mi moich żołnierzyków i wywiózł czy sprzedał (nie wiem, bo nie chciałem wiedzieć), a ja siedziałem i płakałem bez łez, bo już ich nie miałem, mama powiedziała do ojca takie zdanie:
– A mówiłam ci, żebyś mu ich nie zabierał, bo będzie się awanturował…
Ojciec rechotał, siedział ze znudzoną miną… Kierował się chłopską filozofią, że zabawki powinny być u małych dzieci, a dorośli mają co innego na głowie. Pewnie wywiózł żołnierzyków do dzieci swojej siostry.
Tak więc matka uznała, że to naturalne, że ojciec kradnie mi moje ukochane zabawki, pamiątki z dzieciństwa. I nie powinien tego robić tylko dlatego, że ja się będę awanturował.
Były w tym powiedzeniu szpile, jakie mama trenowała przez całe swoje życie… I pokazanie mi, że mnie nie popiera i mi nie współczuje, tylko jest za ojcem…
I to mówienie w trzeciej osobie o mnie, ON…
Nie awanturowałem się, siedziałem ze spuszczoną głową i nagle uświadomiłem sobie, że rodzice teraz są dla mnie obcymi ludźmi, którzy chcą mi zrobić krzywdę. A przecież już w pierwszych latach życia dopuścili, żeby krzywica zrobiła ze mnie kalekę.
Przecież to zbrodnia.
A oni w ogóle nie poczuwają się do winy… W ogóle…
Ojciec decyduje
W siódmej klasie przeczytałem w „Głosie Nauczycielskim”, że organizowane są wczasy wędrowne dla dzieci nauczycieli. Zgłosiłem ojcu, że chciałbym wziąć w tym udział.
Odpowiedział, że nie zgadza się. Nie da mi pieniędzy.
Tak samo po maturze, chciałem kontynuować naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, na kierunku: polonistyka. Ale ojciec powiedział, że nie da mi pieniędzy.
Myślałem: może zostać księdzem? Ale dowiedziałem się, że ksiądz musi być całkowicie zdrowy. Może zakonnikiem? Była w Kielcach Wyższa Szkoła Pedagogiczna, ale też trzeba było być zdrowym. Znajomy lekarz, kumpel kumpla, wystawił mi świadectwo, że się nadaję. Egzamin zdałem na piątkę. Ja wcale nie chciałem być nauczycielem, chciałem studiować.
Po roku mnie wywalili, bo nie chodziłem na pływalnię. Wstydziłem się mojego kalectwa.
Po latach skończyłem studia zaocznie.
Na Komisji Wojskowej, dali mi kategorię E.
Zgłosiłem się do Urzędu Pracy, to zaoferowali mi posadę… traktorzysty w pobliskiej wsi.
A jeszcze nie miałem grupy inwalidzkiej, bo nie wiedziałem, gdzie się zgłosić. Nie poradził mi tego żaden z lekarzy, u których godzinami przesiadywałem w kolejce na korytarzach.
Rośnięcie
W sposób gwałtowny zacząłem róść gdzieś w siódmej, ósmej klasie podstawówki. Kiedy jechałem autobusem PKS z chłopakami, musiałem mieć spuszczoną głowę, bo nie mieściłem się pod dachem. To samo robiłem w autobusach MPK, kiedy już zamieszkaliśmy w Kielcach. Nauczyłem się stawać pod wywietrznikiem w suficie autobusu, bo normalnie bolała mnie pochylona szyja.
Oczywiście, czyniłem tak, gdy miejsca siedzące były zajęte. Ale i siedzenia były za małe na moje długie nogi. To samo działo się z ławką w szkole, w której siedziałem pokrzywiony.
Było mi głupio na prywatkach i na kuligu uczniowskim, bo górowałem, zwłaszcza nad dziewczynami. W nocy śniło mi się, że rosnę, rosnę… aż do chmur. W Kielcach wzrostem dorównywał mi tylko Jan Goc, redaktor lokalnego radia i kabaretowiec.
Napisałem początek wiersza: „Rośnie się przecież do ludzi, nie do gwiazd”.
Kiedyś dorwał mnie jeden łapiduch i zmierzył, miałem 2 metry i 3 centymetry.
Tylko w barach piwnych podchmieleni faceci podziwiali mój wzrost i mówili: – O, nasz koszykarz przyszedł…
I stawiali przede mną kufel piwa z pianką…
smutne
moje zabawki też ciągle ktoś chciał zabrać dla „swoich dzieci”
ale niektóre wyrzuciłam sama z głupoty
ale ja Cię widzę i tak jako człowieka sukcesu