Zdzisław Antolski – MINIATURY (5)

0
134

W główkę

       W ciepłe dni w Pełczyskach, na przerwie, wybiegały ze szkoły dziewczynki. Ustawiały się pod ścianą i zaczynały odbijać piłki głową o mur. Dzieliły się na pary i zaczynały zabawę „w główkę”. Liczyły uderzenia, która najdłużej będzie odbijała piłkę. Ubrane w różnokolorowe sukienki, z krótkimi bufiastymi rękawami, z wypiętymi tyłeczkami, z wysuniętymi głowami, na których furkotały warkocze…

       Nie mogłem się im napatrzeć.

Wakacje

       Kiedy upał pulsował w skroniach, w klasach panował kamienny, ożywczy chłód. Na parapetach leżały martwe muchy. Paprotki i pelargonie wyglądały przez okno, na ogródek, w którym schylały główki bratki, lwie paszcze i nieśmiertelniki.

       Gąbka przy tablicy wyschła. Na ścianie wisiała wielka mapa Europy. Patrzyłem na maleńką Polskę przycupniętą u boku olbrzymiego, czerwonego Związku Radzieckiego.

       Z portretu na ścianie uśmiechał się dobrotliwie Władysław Gomułka.

       Obok pożółkła gazetka szkolna z wyrysowaną ręcznie tuszem trasą Wyścigu Pokoju: Warszawa – Berlin – Praga. Niżej fotografie polskich kolarzy. Odklejone, białe tekturowe gołębie, symbol wyścigu, smętnie zwisały dziobkami do podłogi.

       Chodziłem między rzędami pustych ławek. Słyszałem echo rozmów.

Żywioły

       Drzewko bzu rosło obok ganku naszego domu. Lubiłem przesiadywać na jego gałęziach. Szukałem kwiatów o pięciu płatkach, na szczęście. Kiedy znalazłem, rzucałem za siebie przez lewe ramię i i plułem trzy razy. Takiej magii nauczyły mnie koleżanki. Dzięki niej, miały się spełnić moje marzenia.

       Nasz sąsiad, stary Józef, widział jak drzewko było zasadzone i rosło. Przeżył dwie wojny i sanację. Teraz chodził do miasta za rentą, po urzędach liczył schody.

       W dniu, w którym Józef umarł, przyszła trąba powietrzna. Zrywała strzechy, miotała dachówkami. Wyrwała krzew bzu z korzeniami, zakręciła nim w powietrzu i porzuciła na poboczu drogi.

Duchy

       Wieczorami brałem od mojego Ojca, klucze do szkoły i szedłem samotnie oglądać telewizję. Fascynowały mnie przygody Hansa Klossa i Teatr sensacji „Kobra”. Szkołę zbudowano z miejscowego kamienia, jakieś dwieście lat temu. Była wówczas szpitalem”, czyli przytułkiem dla ludzi starych, chorych i bezdomnych, którzy dożywali tu swoich dni. W dwudziestoleciu dobudowano nowe pomieszczenia z cegły, a stara część budynku powoli zapadała się w ziemię. Do starych klas schodziło się po kilku stopniach.

       Telewizor ustawiono na podwyższeniu w nowej części szkoły, a za moimi plecami, poniżej, znajdowały się dwie najstarsze klasy. Kiedy oglądałem film, zdawało mi się, że słyszę wychodzące stamtąd jęki, ktoś przesuwał ławki i szurał butami. Za oknem widziałem bryłę naszego kościoła parafialnego i bielejące za nim nagrobki. Wychodziłem ze szkoły mokry ze strachu.

       Wcale nie z powodu filmu w telewizji.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko