Jan Tulik – sen niczym skradająca się mgła

0
82

Otrzymaliśmy kolejny tomik wierszy Aleksandry J. Starosteckiej „Wczoraj i Dzisiaj”. Wiersz „Na szczęście” – otwierający ten tom, może być także osobliwym mottem całości zbioru. Rozproszone wiersze chodzące ulicami, przeglądające się w kałużach, milcząco czekają. Aż nadejdzie czas żniwa i „Poeci zbierają je niczym monety. Na szczęście”.  Właśnie zbierają na szczęście, monety te bowiem – według autorki – nie stanowią wartości materialnej. Idea tej niematerialności przejawiać się będzie w całym tomie. Wiersze autorki tomu „Inny” to obrazy pięknej – ale i niekiedy melancholijnie bolesnej – rzeczywistości. Owa rzeczywistość nie zawsze ma wymiar fizycznej realności, bywa, że to quasi realność wyjęta z żebra snów, ze wspomnień, które nie zawsze były rzeczywistością w potocznym rozumieniu tego słowa, wspomnień wytęsknionych. Obecny tom ma istotnie dwa wymiary, funkcjonując także jako rozdziały: „wczoraj” i „dzisiaj”. Wszystko to zanurzone w boskości natury.

Podobnie jak w poprzednich zbiorach tej interesującej poetki, i tu mamy wiele poetyckich obrazów związanych z naturą. Lecz – także podobnie – natura ta ma jakby wymiar ludzki, jest partnerem dla nas wszystkich, nie tylko dla pisarki. Nasz czas gna aż po szerokie połoniny („tajemnica); buszuje w zapachu bujnych  połonin / w przelotnym uśmiechu motyla / nieograniczony czasem („duszek”). I jednocześnie zaduma pod osłoną mroku pełnym migoczących gwiazd / niczym bieszczadzkie niebo („pożegnanie”).
Klimaty „zielone”, związane z latem, kiedy to ptaki obsiadły drzewa / i gadały / gadały o jesieni („kamyki”) – to złoty obraz naszej jesieni – a wszystką duszę lata równoważy krajobraz zimowy: niezwykły świt za oknem / mrozem wyrzeźbiony / uwodzą tatrzańskie wierchy / białym szalem owinięte („w śniegu”). Natura w szerszym wymiarze, czyli obejmująca i nasz ludzi gatunek, prowadzi do zjednoczenia piękna z naszymi myślami, odczuciami a nawet przeczuciami. Oto strofy:

wiatr słucha w skupieniu opowieści
cichnie zmieszany
jakby przenigdy
nie skrzywdził motyla

i dalej:
nie płacz – gwiżdże
niewiele go obchodzisz
na nic nie licz
ale uwierz

Uwierz, poczuj jego oddech („nie ze mną”). Taka wiara jest w stanie przywołać kogoś bliskiego, posłuchać jego słów niesionych powiewem wiatru, pozwala poczuć oddech przywoływanej osoby. Pewnie w związku z tym może pięknie trwać, poza przestrzenią i czasem („przeznaczenie”):

byłam rybą
tu i tam pływałam

zawsze niespokojna
zawsze wystraszona

tak naprawdę
szukałam swojego miejsca

dziś nie rozumiem
początku ani końca

Bo jak można zrozumieć początek i koniec, gdy nieustannie poszukuje się swojego miejsca, więc poszukuje się siebie?  Wszak to jest tytułowe „Wczoraj i Dzisiaj”, niby oczywiste, bo już zaistniało i istnieje, ale jednak niewytłumaczalne – czym jest w ludzkim życiu początek? Czy tylko pierwszym krzykiem i płaczem? Czym będzie koniec – przejściem do innego świata, bo chyba nie jedynie obróceniem się w proch…

A’ propos prochu: oto intrygujący poetycki obrazek, nakreślony przez Starostecką. Bohaterka wiersza wraca zamyślona z cmentarza, zatopiona w przeszłość, trudno orzec czy to przeszłość ostatnich dni czy odległa w latach. I rapem na środku jezdni / jakiś klakson zapytał / czy chcę żyć // rozpłakałam się / krzykiem – konkluduje bohaterka „pytania”. Jakby w jednym momencie, w jednym punkcie miały się zderzyć początek i koniec. Znamienny to wiersz.

głośno gdzieś w zaroślach
plotkowały świerszcze
(…)
było ciemno
była noc

ocalałam

W tym „niedokończonym śnie” piętrzyły się obrazy / a w nich zwyczajny strach. Może niejednokrotnie przebudzenie nas ocala? Bo są sny frapujące w swym irracjonalizmie, ale bywają i groźnie, dławiące gardło, ucinające szybki oddech. Z tego koszmaru wyzwala nas jedynie przebudzenie. Oniryczność w poezji Aleksandry J. Starosteckiej ma swoje poczesne miejsce. Senna rzeczywistość często przeplata się z kreacją nowej, poza realnej rzeczywistości, z marzeniami. W wierszu „zatańcz życie” jesteśmy obdarowani niesamowitym tańcem przy muzyce marzeń, bohaterka wiersza prosi wyimaginowanego, może zaczerpniętego ze wspomnień, partnera: tańcz ze mną / do utraty tchu / muzyką marzeń / mocno / dokąd sił starczy / zuchwałością zatańcz // zatańcz życie. Czy to zuchwałe zatracenie jest pragnieniem życia w łagodności bytu? Bo nie jest to pragnienie pustego przyzywania życia w tanecznym rytmie. Tu rytm ma siłę dobrego trwania na tym padole, przemijania w łagodności, mimo niekiedy burz. Ale niekiedy – świat nie jest idealny, o czym autorka wielekroć wspomina. Czy dlatego tak ważna bywa ucieczka w inne stany? W Modlitwę? To ważna uwaga poetki: pozwól twoich myśli posłuchać // do Boga się modlisz / ja do człowieka / by pamiętał że nim jest // więc pozwól („burzowe chmury”). Dostrzec można w tych słowach głębokie przewartościowanie. Modlić się do  człowieka, nie do Boga? A takie podejście ma pewien eschatologiczny wymiar. Wszak człowiek jest istotą stworzoną przez Boga, jest Jego dziełem, uczynionym na Jego podobieństwo. Pewnie to upoważnia nas byśmy szukali pośrednika – modlitwa do człowieka jest więc uprawniona. Tym bardziej, że to modlitwa o to, by człowiek pamiętał że nim jest. To głęboko chrześcijańskie, humanitarne napomnienie: nie zapominać, że się człowiekiem jest, że jego obowiązkiem jest Dekalog.

W wierszu „zasmucone” poetka kreśli, a właściwie tworzy słowami piękną akwarelę światła z jasnego światła, // drzewa mówią / że jest tam pięknie.  Jednak czekanie jest daremne, bo:

w pustym domu
czas płynie wolno

Dni milczą, dni nie stawiają żadnych pytań, nawet pytania dlaczego łzy / wciąż panoszą się po kątach. Owo nostalgiczne wyznanie cierpienia samotności w pustym domu wzrusza i porusza. To czekanie właściwie wyzbyte nadziei. Czekanie nawet na niemożliwe wyjście z domu, będąc świadomym, że na zewnątrz jest pięknie… To więcej niż nostalgia, to już cierpienie, stan depresji. Poetka świetnie ukazała ten dręczący stan – bohaterka wiersza wie, że czeka nadaremnie. I wie, że mogłaby wyjść z domu i powitać drzewa mówiące, że w tym świetle poza ścianami domu jest pięknie, ale nie potrafi pokonać swojego bolesnego braku woli. (Mam przeczucie, że w tym miejscu znajdą uzasadnienie słowa Eurypidesa: „Miłość jest największą słodyczą i największą goryczą na ziemi”)…

Jakby na szczęście, w innym wierszu („dalej”), w rozdziale „dzisiaj”, pojawia się błysk nadziei. Przecież zawsze jest coś do czego o każdej porze / można wrócić. Niejako w konkluzji wiersz kończą wersy:

trzeba wrócić do wspomnień
trzeba wrócić do wierszy

Są i dobre wspomnienia. A wiersze? O, to moc niebywale wielka. Tworzenie ma moc ocalającą. Przecież: jest coś co pozwoli na nowo // dzięki czemu powinno się / żyć dalej / życiem prawdziwym nie złudzeniem. Taka wizja z nadzieją w tle, to przepędzenie precz melancholii graniczącej z chorobą, zwycięstwo nad nierealnością, nad złudzeniami.

W następnym wierszu („nie muszę być”) poetka ukazuje swoją bohaterkę zatracającą się w wierszu, i jest jej bajecznie kolorowo, jej uradowana dusza biega / od obłoku do obłoku. I śpiewa wraz z ptakami, rozmawia z zielona rosą. To urocza sielanka, lecz chyba podszyta ironią, wnosząca niepokój, gdyż bohaterka te cudowne pejzaże ogląda marząc i śniąc. Zatem może to pozorny optymizm, poetka uwiodła czytelnika pierwszymi słodkimi obrazami – bo końcowy wers tego utworu brzmi: nie muszę być…
Mimo to, trzeba i artystce, i nam pozostać z nadzieją, jak w uroczej miniaturze „odrobina”:

wystarczy odrobina nadziei
by noc spokojna przyszła
samotność przytuliła

W każdej sytuacji, nawet krytycznej, choćby niewielki stopień nadziei jest ratunkiem, jest ocaleniem. Aleksandra J. Starostecka ma wielką świadomość tworzenia i nie próbuje nikogo „nawracać”, jest daleka od dydaktyzmu, który zaprzecza sensowi liryki. Dlatego też znów mamy małe naczynie miodowej nadziei, jednak z przysłowiową kroplą dziegciu. Owszem, nadzieja nocą przytula, lecz… przytula samotność. To cały urok poezji autorki… ukazać piękne, a czasem i mroczne pejzaże natury i ludzkiej duszy, jednak wie i to nam przekazuje, że nasze życie nie jest jednolite ani biegnące w stronę światła, ani nie jest drogą w mrok ostateczny.

Samotność przeplata się z marzeniami o pięknych chwilach, wspomnieniami pięknymi jak róża, ale i z jej bolesnymi kolcami. W wierszu „na granicy” w niemal inwokacyjnym tonie woła: tęsknisz bardziej / bardziej i bardziej // kiedyś nastanie cisza / cisza zupełna. Scena niby realna, ale zarazem oniryczna, skoro bohaterka utworu wzywa: nie możesz krzyczeć głośniej / obudzisz płacz. Pewnie poza granicą snu czeka płacz, tęsknota wzbiera, naczynie z gorącymi i gorzkimi jednocześnie uczuciami przepełni się, uronią się krople, „posieją” w niedookreślonej pustce. Sen ma olbrzymią siłę wyrazu w tej poezji, gdyż:

sen niczym skradająca się mgła
chytrze zakrywa niespokojny świat

(„mgła”). Bo w snach, bywa, nie widać nic poza zjawą / która przypomina śpiew tamtych słów. Jednak sen nie jest pustą narracją, on zakrywa niespokojny świat, jednocześnie przypomina dawny śpiew. Więc sen to błogosławieństwo, ale niekiedy przekleństwo. Bywa zbawienny i dobry, albo jest snem z pazurami drapieżnika. Ta ambiwalencja w poezji Starosteckiej jest częstym, atrakcyjnym gościem. Atrakcyjnym literacko, ale słodko-gorzkim w pojęciu bohaterów wierszy. To właśnie świadectwo autentyzmu tworzenia, świadomości sensu liryki; poetka Aleksandra J. Starostecka może się poszczycić wieloma atrybutami świadomej, pięknej liryki. Ten tomik, a jest znów ciekawszy od poprzedniego, stanowi na to dowód. Jakby przy okazji przypomnijmy co ongiś rzekł poeta Henri Michaux (1899-1984): „piszę, żeby zwiedzać samego siebie”. Starostecka na pewno zwiedza samą siebie, rozważa istotę swej duszy.

Jan Tulik

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko