Opowieści o powieści
„Krótka historia powieści to nowy, innowacyjny sposób poznania najwybitniejszych dzieł światowej literatury, poczynając od „Opowieści o Genjim po „Najlepszą przyjaciółkę”. Koncentrując się na kluczowych 67 powieściach, z krótkim opisem fabuły oraz wyjaśnienia ich kluczowej roli w historii literatury, książka objaśnia także najważniejsze zagadnienia dotyczące kierunków, tematów i technik” – tak wydawnictwo przedstawia leksykon Russela, który jest bogato ilustrowanym cackiem edytorskim. W przedmowie autor zawraca uwagę na paradoksalność jego przedsięwzięcia polegającą głównie na tym, że o powieści, gatunku z definicji rozbudowanym, występującym często w postaci „opasłych tomiszcz” opowiada w trybie skrótowym, skondensowanym, zminiaturyzowanym, przypominającym zbiór nowel. Czyli szybko o powieści, choć ta z natury gatunkowej nie jest forma „szybką”. Zbiór omówień konkretnych dziel powieściowych poprzedza rozdział poświęcony kierunkom w prozie i gatunkom powieściowym, blisko pięćdziesięciu. Lista „67” jest oczywiście z konieczności autorska, subiektywna i wybiórcza. Dla wielu czytelników dyskwalifikujący listę będzie brak w zbiorze n.p. „Klubu Pickwicka” Charlesa Dickensa (są za to dużo słabsze i mniej renomowane „Wielkie nadzieje”), „Ojca Goriot” Honoriusza Balzaca, „Trzech muszkieterów” Aleksandra Dumasa, czy Wiktora Hugo z jego „Nędznikami”, podobnie jak brak wielu ważnych noblistów, za to obecność kilkorga autorów o wadze dyskusyjnej. Wypada jednak zachować pokorę wobec indywidualnych gustów Russela, uznać jego prawo do ich posiadania, jako że lektura jego „Krótkiej historii powieści” jest fascynująca i pouczająca.
Henry Russel – „Krótka historia powieści. Innowacyjny przewodnik po kierunkach, dziełach, tematach i technikach”, przedmowa Peter Boxall, przekł. Jerzy Malinowski, str. 224, ISBN 978-83-7020-833-2
—
Kafka i tchnienie jego świata
Literatura „kafkologiczna” jest ogromna. Franz Kafka (1883-1924) należy bez wątpienia do tych pisarzy w dziejach literatury, którzy zostali najszczelniej „obudowani” nieprzeliczoną liczbą analiz, interpretacji, zarówno tych odnoszących się do biografii, osobowości jak i do twórczości. Badanie dzieła pisarskiego i biografii Kafki stało się dla wielu naukowców, nie tylko literaturoznawców, ale także filozofów, antropologów, etc. niejednokrotnie czymś więcej niż specjalnością, bo wręcz profesją. Opinia publiczności i krytyka zobaczyła w nim literackiego proroka nowej epoki, nowatorskiego artystę, którego nadwrażliwość, kompleksy i wewnętrzne skomplikowanie, połączone z żydowską genezą osobistą, zapowiedziały „neurotyczną osobowość naszych czasów”, dekompozycję „starego świata”, a jego niepokoje okazały się być przeczuciem straszliwych klęsk i kataklizmów XX wieku. Ta obfitość literatury „kafkologicznej” sprawia, że w dwójnasób nie czuję się kompetentny, by orzec, czy i ile biografii pisarza powstało, a także jaki jest ich charakter, styl i wartość. Nie potrafię więc biografii autorstwa Reinera Stacha usytuować ani na osi czasu, ani tym bardziej na osi wartości. Jedno wiem na pewno: dzieło biografisty jest wspaniałe. Ci, którzy, jak piszący te słowa, mają na swoim koncie lekturę szeregu tekstów analitycznych odnoszących się do prozy Kafki oraz poświęconych dramatowi arcyskomplikowanej osobowości artysty wiedzą, że „kafkologia” wpadła już dawno w pewien charakterystyczny ton, powtarzalny i w związku z tym niejednokrotnie nużący, a przy tym – bywa – nieco już wyjałowiony. Ci, którzy w związku z tym odczuwają przesyt lektur poświęconych Kafce, mają szansę zanurzyć się w nowym ujęciu, jakim jest biografia autorstwa Stacha. „Oto pierwsza odsłona monumentalnej, rozpisanej na trzy książki biografii Franza Kafki. Wnikliwość analiz, szerokość spojrzenia i literacki oddech z jednej strony, a z drugiej rzetelność badawcza w przekopywaniu się przez materiały źródłowe” – czytamy w nocie wydawniczej. To bardzo trafna ocena, ani na jotę nieprzesadzona, przy czym szczególnie warto położyć akcent na słowo „oddech”. Mroczna problematyka prozy i traumatyczna biografia Kafki sprawiają, że czytając ją lub o nim, wchodzimy w strefę duszną, o cechach klaustrofobii, to jest jego swoista „marka”, znak rozpoznawczy. Jego proza jest tak wyprofilowana, że widzimy portret pisarza jakby w ciemności, na jeszcze bardziej zaciemnionym, pozbawionym wyraźnych mimetycznych konturów tle. Tak też jest opisywany przez badaczy, krytyków. Tymczasem Stach otworzył ciemne pokoje i wystawił na światło dzienne otaczający Kafkę świat. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym pisarzem pokazanym w pełnym oświetleniu dnia, na tle świata wielobarwnego, wielopostaciowego, soczystego. Mamy tu barwny portret Pragi, szkolnych lat Kafki, jego rodzinnego i towarzyskiego otoczenia. Są tu „kawiarnie, gejsze, sztuka i kino”, są „dziwki”, podróże turystyczne pisarza, są jego idee, niepokoje, męki ale są też ciała i przedmioty, obraz materialnego świata, wrażenie przeciwne klaustrofobii – wrażenie panoramiczności. Wspaniała, wyborna też literacko lektura tej pierwszej części trójksiągu o Kafce. Czekam na pozostałe dwa tomy.
Reiner Stach – „Kafka. Wczesne lata 1883-1911”, przekł. Ryszard Wojnakowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 700, ISBN 978-83-8196-325-1
—
Smętne „zadupie” Europy
Gdy wspominam Portugalię, o którą dane mi było raz jeden jak dotąd zahaczyć podczas niespełna tygodniowej wycieczki (Lizbona, Porto, Coimbra), to jednym z najbardziej charakterystycznych odczuć w tych chwilach mi towarzyszących, jest to, jak skomplikowana i alogiczna jest natura ludzkiego doświadczenia oraz wniosków jakie człowiek z niego wywodzi. W niejednym kraju świata dokonały się i dokonują ponure, okrutne, krwawe dramaty wojen i cierpienia ludzi, dziś choćby w Ukrainie, wczoraj gdzie indziej, a jeszcze wcześniej w naszej chociażby ojczyźnie. Portugalii od stuleci nie dotknęła żadna wojna, a te które były, należą nawet bardziej do legendy niż do historii. Portugalia egzystuje jak prawdziwa, co się zowie, „chata z kraja”, odseparowana od Europy rozległym cielskiem Hiszpanii, a od reszty świata oceanem. Tak naprawdę, to w burzliwym, bardzo niebezpiecznym świecie, Portugalia powinna żyć w euforii z powodu komfortowej wolności od tych zagrożeń. Tymczasem to najsmutniejszy ze znanych mi krajów Europy Zachodniej i nieprzypadkowo melancholijny styl pieśniarski z gatunku „fado” stanowi jego znak firmowy, oddający klimat emocjonalny tego kraju. Dlaczego ci Portugalczycy są tacy smutni, depresyjni, u tego pana Boga za piecem? Bóg raczy wiedzieć.
„Zadupie” Antonio Lobo Antunesa (rocznik 1942), autora świetnej powieści „Karawele wracają” czy „Podręcznika dla inkwizytorów”, to porcja wspaniałej prozy, przynoszącej rzadką satysfakcję z lektury. To rozrachunek z Portugalią, z salazaryzmem, z przeszłością kolonialną kraju i mitologią narodową (to jak widać problem uniwersalny), w którego czasach Antunes żył przeszło trzydzieści lat, aż do „rewolucji goździków” z kwietnia 1975 roku. Proza to wyborna, esencjonalna, finezyjna, dygresyjna, barwna. Ma te właściwości, które szczególnie często charakteryzują prozę iberyjską i iberoamerykańską – barokowy, kalejdoskopowy styl, bogate uniwersum ludzi i rzeczy, subtelną ironię.
„Autor wykształcił własny styl: poetycki, zmetaforyzowany, pełen powtórzeń, sprawiający wrażenie chaotycznego” – napisał tłumacz „Zadupia” Wojciech Charchalis. Jednak dalej uzasadnia, że ów chaos to pozór i że proza Antunesa jest precyzyjnie, kunsztownie wycyzelowana. I to się rzeczywiście podczas lektury czuje. Wybornej lektury.
Antonio Lobo Antunes – „Zadupia”, przekł. Wojciech Charchalis, Noir sur Blanc, Warszawa 2021, str. 221, ISBN 978-83-7392-737-7
—
Pisarz na pisarzu i pod pisarzem. Z dziejów Domu Literatów w Krakowie
Coś takiego jak Dom Literatów w Krakowie opisany gruntownie i wszechstronnie przez jednego z jego lokatorów dziś jest nie do pomyślenia. W jednej kamienicy, na kilku piętrach zgromadzeni zostali ludzie pióra rozmaitego autoramentu – lewicowcy, narodowcy, liberałowie, ex-sanatorzy i staliniści. Żartowano wtedy, choć nie jest to chyba całkiem żart, że władza ludowa chciała mieć na oku jak największą liczbę pisarzy zebranych w jednym miejscu, jak w pudełku. Przypominało to falanster albo komunę pracowniczą rodem z Charlesa Fouriera i innych utopijnych socjalistów francuskich. Dziś, gdy coś takiego jak zbiorowe życie literackie w socjalizmie – tak obszernie, detalicznie i barwnie opisane w świetnym, bardzo dziś wartościowym dokumentalnie wieloksiągu Jerzego Putramenta „Pół wieku” – nie tylko nie istnieje nawet w postaci śladowej, ale nawet trudne jest do wyobrażenia, opowieść o Domu przy Krupniczej brzmi jak baśń z czasów niewiarygodnych.
Autorem opowieści jest Jan Polewka, scenograf, syn głośnej niegdyś postaci literacko-politycznego Krakowa, Adama Polewki. „Dom pod wiecznym piórem” (…) to prawdziwa skarbnica wiedzy – czytamy w nocie wydawniczej – opowiada o mieszkańcach budynku przy ulicy Krupniczej, który w 1945 roku stał się azylem dla pisarzy, poetów i dramaturgów, a później przez ponad 50 lat jako Dom Literatów gromadził pod swoim dachem niezwykłe literackie środowisko. Dużą część książki stanowi alfabet-leksykon, w którym autor skrupulatnie zestawia najważniejsze informacje o lokatorach mieszkań i pokoi: dane biograficzne, tytuły publikowanych książek oraz miejsca ich wydania. Barwne uzupełnienie stanowią fragmenty wspomnień czy artykułów o opisywanych postaciach, świetnie dobrane, zawsze ciekawe, nieraz pełne humoru i emocji. Kolejne rozdziały, tytułowane według kolejności liter alfabetu, przedstawiają różne aspekty życia, twórczego, towarzyskiego, alkoholowego, erotycznego, rodzinnego, politycznego, jakie toczyło się w domu przy Krupniczej. Leksykon postaci otwiera Jerzy Andrzejewski, a po nim następują m.in. Wisława Szymborska, Kazimierz Brandys, Kisielewscy, Jerzy Broszkiewicz, Konstanty Gałczyński, Tadeusz Różewicz, Sławomir Mrożek i wielu innych, bardzo znanych, mniej znanych i nieznanych w ogóle, często opatrzonych karykaturami. Polewka opisał Dom Literatów integralnie, od aspektu gospodarczego i organizacyjnego, jadłospisu, a skończywszy na szczegółowych aspektach życia i działalności lokatorów DL. Jest nawet ścisły spis lokatorów i numery przypisanych do niego osób. Książka Polewki jest interesującym dokumentalnym świadectwem pewnej epoki w kulturze, gdy życie kulturalne było organizowane przez państwo, a pisarze byli w awangardzie twórców kultury jako grupa najbardziej wpływowa, i nośna. Zupełnie przeciwnie niż dziś.
Jan Polewka – „Dom pod wiecznym piórem. Dom Literatów. Kraków, ul. Krupnicza 22. Leksykon legendarnego domu literatów w Krakowie”, „Iskry”, Warszawa 2022, str. 451, ISBN 978-83-244-1109-2
—
Fantomowy ból dzieciństwa
Jak można się domyślać, w powieściowych perypetiach głównego, młodocianego bohatera „Pułapki na anioły” decydującą rolę odgrywają doświadczenia osobiste autora. Ponad tytułem, na pierwszej stronie okładki, zdanie o „trudnej rodzinnej przeszłości”. „Robotnicza miejscowość u schyłku komuny, w niej jedna z wielu polskich rodzin. Agresywny ojciec milicjant, uległa matka i siedmioletni Wojtek, osiedlowa ofiara, niosący pięto bycia synem „pedała”. Zło pleni się w rodzinie jak zaraza, a chłopiec przed traumą ucieka do świata, w którym czeka na niego niespodziewana przyjaźń… Czy zdoła ocalić siebie? Ta wyblakła pocztówka z lat osiemdziesiątych, to przeprowadzona bez złudzeń i sentymentów opowieść o rezygnacji, ranach, których nie sposób zszyć słowem i beznadziei lat minionych” – tak wydawnictwo „Lira” rekomenduje nam powieść pisarza nie zawodowego, nawet nie należącego do gildii piszących, lecz człowieka zatrudnień dalekich od literatury. „Przejmująca ballada o chłopcu, którego do snu nie kołysały anioły…”. Autor nie sili się na wyszukaną stylistykę, nie o literacką formę tu chodzi, o żadne metafory i ozdobniki, żadnej też minoderii, podnoszenia na siłę diapazonu narracji, lecz tylko realistyczny, werystyczny, nie wolny od brutalności i wulgarności, opis kawałka życia. Takich świadectw w polskim piśmiennictwie powstaje coraz więcej. Szacunek budzi droga tego tekstu do ostatecznego ujrzenia przezeń światła dziennego. Autor walczył z opisywaną materią, ostateczny tekst jest czwartym z kolei, a jeden z poprzednich został nawet przez niezadowolonego autora wrzucony do kosza. To jeden z kilku dowodów, że autor nie jest grafomanem. Może jednym z sygnałów, że to niezła proza (nie napiszę zachwycająca bo to nie ta kategoria). Tu nie o zachwyt artystyczny chodzi, lecz o danie świadectwa swojemu bólowi fantomowemu dzieciństwa, z którym trzeba się rozliczyć. To tak bywa, dzieciństwo mija, ale – jeśli jest trudne – pozostaje po nim ból fantomowy, jak po amputacji kończyny. Żona autora pochwaliła powieść męża jako „świetną”, jak sygnalizuje autor w końcowych podziękowaniach, ale, jak oświadczyła, „nigdy by takiej nie kupiła”. To bardzo dobra, być może mimowolna, metaforyczna recenzja „Pułapki na anioły”. To nie proza przyjemna, do smakowania. Trzeba do niej przystępować jak do niemiłej pokuty, wstępować w nią jak w czyściec będący zadośćuczynieniem za pasmo lektur zbyt przyjemnych, zbyt słodkich, zbyt estetycznych, zbyt miłych. Bo literatura nie powinna być tylko „pięknością”, a lektura nie powinna być tylko źródłem soliptycznej przyjemności. Lektura musi być od czasu do czasu nieprzyjemna, musi być czasem przedarciem się przez błotnisty wertep kaleczący stopy. W czytaniu traktowanym wyłącznie jako akt estetycznej przyjemności jest na dłuższą metę coś nieludzkiego, jakiś rodzaj pogardliwego egotyzmu. Największy nawet koneser i kolekcjoner literackiego piękna powinien od czasu do czasu sobie je odpuścić i zanurzyć się w takiej brzydocie, jaką emanuje proza Grzelaka. Dla higieny psycho-estetycznej.
O takiej trudnej, niewdzięcznej, nieprzyjemnej w lekturze prozie można by napisać używając frazy z „Nieboskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego: „Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością”.
Marcin Grzelak – „Pułapka na anioły”, Wydawnictwo Lira, Warszawa 2022, str. 313, ISBN 978-83-67084-40-6