Piotr Szczepański – wiersze

0
105
Filip Wrocławski

miałem jakoś zatytułować

nie dziękuj mi
nie jestem twoim psem
wyrwij mi kleszcza
może pokocham twoją dłoń

nad brwią piękną i krętą
jak brzegi ukochanej rzeki
zostawił swoje łapki

śpię pod rosnącym
zmartwieniem
dobrze że nie pod nim
tam dalej równiny bez pęknięć jak na skale
w Petrze
na szczęście

wychylającej się
do słońca
jakiś stękający mini szczyt z osiołkiem
na chmurze

znałeś mnie
wiesz
rozklejam się jak znaczek z kolekcji
z lat
poskramianych przez pomocne
kochane dłonie

odnajdźcie mnie
weźcie te śmiertelniki
deklaracje o krwi

wyrób czekolado
podobny
z plecaka bez dna
i poczucia humoru


powiedziałem już dawno

kaprawa
albo ruda Irlandka
nie odpuścimy jak krwawej Federacji

wliczanie nas w jakieś grono
biznesu auć uić
winnego ale czego

skoro powstawaliśmy tylko z podwórek
odkrytych dla latawców
kulawych zwiadowców i chromych
Chrobrych?
rzadkich drzewach
ogołoconych łapami

zamaskowani pod cienkimi majtkami
przekrzykując piłkę nożną
front łamał się
pod naporem
słupów latarń
poprzeczek
suszących się podkoszulków

pacynkowi
pacyfkowi
cienkoszyjcy
opalone kurze gnaty z Jezior

przehandlowani za jakiś grzechocący zapał
który nigdy nie wytrwał
pudełko szło do ogniska
czarne dziury na białym piasku
zapach alpag pod gwiazdami
do poniedziałku


moi mili

przyuważą zawory
z daleka
wejdą pod same
zużyte zwieracze
wstyd nie płoszy wilków
i opojów
tym silniej
wściubiać będą ryje

w czerwcu wywęszą
natychmiastową
rejteradę  w celach oszczędnościowych

kończcie tę pracę
po nocach
właściwą służbę przy tarczach
wte i wewte
brudną lufą zaoram chodnik

kumpel
z papierami
szalony księgowy
albo uciekł do przodu
z pozwem w zakrzywionych
łapach gołębich
skrótem
do wyzwolenia

nie słyszę nie widzę
nie tłumaczę się
tamtej
stronie
ustrzelą
jak nie tu to tam
snajperskim okiem
gdy dłubiesz w cyklopim
oku

różowa świeżość
policzków
ich nie zwiedzie
wezmą na języki
zanim się odnajdziesz
umoczysz łeb w fontannie
jak ten przysłowiowy
Stachura

już lecą całą zgrają
z nożycami
odciąć ci hipisowskie
wirtualne loki


kwiaty na mrozie

przyciągają twoje
domowe wałeczki
wyobraźnię ujarzmioną
umączona w maglu
wanny
na gęsiej skórce powstajesz

wodzę też nosem
za mrówkami
w małych kubrakach
sztywności
skąpiąc im brązowego cukru
jak wszystkim
szeregowym dziewczynom

chyba tylko na niby
jest ciężej
ustawiamy się skosem pod wiatr
żagle jęczą z żalu
powstrzymujesz którą to już
nie wiem
rozpłaszczoną
dłoń

zapomniałem
że istnieją
sprzączki
staniki
skórki od banana

ślizgam się na przeszłości
podtykany
pod twoją
potarganą grzywę

zapomniałem o przemakalności
ryżu proszę
i trochę ciepłej
sake z górnej półki


ceramika w gównie

wykończenia
mają wyjątkowe znaczenie
czapki
i końcówki wąsów

naczynia
do robienia ulgi z najlepszej
glinki
nocniki gwizdki

mam takie usta wyprofilowane
policzki powolne
jak bidety dwa

gdybyśmy jeszcze chcieli razem być
gdziekolwiek
w bramach ale
nie w tych obszczanych w nowym świecie

nie na liściach roślin zakurzonych biurw
z tamtymi biustonoszami
falochronami
a może w ostrydze w dalekiej małej przystani?

żebrzę bezwiednie albo więdnę
nawet na pewno
na przejściu dla pieszych
unoszę chudy znów
zadek

i jeszcze szybciej niż przybyłem
znikam w chmurach podbijając piłki
niecierpliwą
hulajnogą

deszcz ciepły za twoją skórę
szczęśliwie nie muszę
sam ronić


suburbia

igrając
szczątkami szyszek
szpalery wiewiórek
ich rudość miała być
alternatywną rzeczywistością

błyska się twój bohater
na niebie synku
pęka coś z grzmotem

zapędzają
do domu boga
pierwotnie szczękają zęby
ale to tylko nietypowy niezwyczajny
nieprzyzwyczajony
do weekendów maj

szpachluję zaspy
kwiecia
nasion skapcaniałych
za młodu
w przecieniach
za kupki ściemniałych
groszy

niebieskie światła
na taśmie recyklingu
miękkie wstęgi
biodegradacji
szaliki goldenów

aż kusi piromana
ale tylko w snach
oszczędnie dzieli
ziarenka kaszy dni
do powrotu
nie na zawsze


WYBORY MISS

sprawności
na haczykach
do zerwania
bo lato już prawie za pazuchą asfaltu

pudła ze śrutu
wielkości grochu
ale liczą się dobre intencje

zaspy
na biodrach
coraz głębsze

jednak musi być maj
a nie skostniały kwiecień

otwierasz oczy
by naprawić
drzwi obrotowe
przybywajcie
wdepnijcie znienacka
do deszczowej depresji

różnica ciśnień
uśpiła osobiste pająki

stańcie szanowne
wachlarze w dłoniach
którą podeprzeć
posadzić na ladzie
laleczkę?

która potrafi golić
brzytwą?

co z pianą podchodzącą
pod oczy
to pewnie mój zachwyt
czy mam zatkać nos
przed skokiem?


sierpniowe momenta

jesteśmy na święcie narodowym
z wschodnim akcentem ktoś “małe przyrodzenie”
widać go
leży na samym dnie – rak nieborak
nie, płynie na uwięzi ciotek, babć, kto wie,
którego harpunnika
o tej porze czekamy już tylko na Piłsudskiego
abo inne wąsy
np. suma (lepiej ryby)

czy to polski Ascot w Pilicy?

a ile tej zimy u was?
a wy się jej wstydzicie, bo ja nie
przyjechać może każdy
z zachodniego lub wschodniego frontu

granice otwarte,
no teoretycznie
(kto z was pieprzy w czambuł political correctness?)
mój smyk podaje piłki każdemu
i nawet macha mi
patrzcie!

kto tu przyjechał na koniec lata?
para młodych odtwarza 9 i pół tygodnia
ale spojrzenia nie rozpoznają scen
lepiej jest pogrążać twarze w winie
lub samouwielbieniu

kogo było stać na taką Pilicę?
danych, proszę o dane samego GUS-u,
bo nikt, zupełnie nikt nie prowadzi badań etnograficznych
w tej kuriozalnej dziczy

a przecież szkoda? naprawdę szkoda
bo to by powiedziało wiele
o nas
np., dlaczego ta dziewczyna tak patrzy z ukosa, bosa, na mnie, na mnie, mnie!

(a propos ich miłość choć nieudolna jest piękna,
ale kto to wie, kto wie, kto w…?)


ten feralno-szczęśliwy wieczór

Wypełniłaś pustkę ciepłym mlekiem.
Zamieszałaś energicznie łyżeczką.
Patrzyłaś chłodno na własną dłoń zza nieskazitelnych okularów.

A cichy marzyciel leżał oparty o moje ramię.
Wygłaskałem wszystkie wątpliwości z jego złotej główki.

Nie będziesz bramkarzem, jeśli siostra złamie ci rękę.
Ale nie wpadaj w rozpacz Misiu, to tylko żarty Misiu, taki foch.

Potem pomogę ci wejść do łóżka. Popłyniemy dalej, przytuleni do siebie.
Gdzieś z tyłu płetwa steru rozbija łby morskim potworom.

Zobaczysz, jeszcze zbliżysz się do siostry.
Właśnie niesie puszystą biel w twoim kubku.
Ten jej niewyraźny uśmiech wraca do łask.
Przebija wszystko co zgotowali obrońcom napastnicy.

Jeszcze nie przełączajmy. Czekajmy na błogą ciszę.
A cukier niech stanie się mniej przeźroczysty.

Sięgaj do tej słodyczy językiem, do samego gładkiego dna.


nie lubię takich poniedziałków

“zadzwoń na ten sam numer na który wydzwaniasz
zanim nastąpi twoje “wejście” krokiem szybkim i płynnym”

przypuszczam że już stoisz przed drzwiami
i wkręcasz oko w wizjer

jeśli nie odegramy motywu zwiastującego
pies urwie głowy jazgotem zazdrosny o melodię (ese)m(e)sów
i zapachy od panicznego strachu po tkliwość (…) apatię i pustkę

te pół godziny stygnięcia – gdzie tuba która
donośnie przez cały dzień oznajmiała z zapałem
o tobie? cisza może być groźna

zabójcza dla de Gaulle’a na rondzie
i niewydepilowanych kolan

otwórz zaworki
(…) płyną po kolei wypchane wiatrem żagle
mały chłopczyk (jesteś) a czasem wiekowy
poważny i silny

bezwzględny dyrygent”


kaszubska noc

Tylko jedna gwiazda trzyma wartę, błyszcząc hełmem.
Pare innych miga się na firmamencie, przeziera przez rzadkie tutejsze płoty.

Amfibia na tyłach kurnika straszy podniesionymi klapami. Dziś nie będzie
krwawych maków, tylko chabry z poligonu. Ktoś je wysypał wspaniałomyślnie na łąki.

Ostatnia drżączka tamtego świata – pordzewiałe pługi obok trąbienia żurawi.
Dobrze, że nie utkwimy tu przez niedopatrzenie historii i wyruszymy na stolicę.

Veluks, oko skośne w mojej głowie,
zniknie we mgle szybciej od światła poranka.

Ahoj wołają mleczne siostry i po kolei gasną. Za zasłoną deszczu
nawet słoneczniki matowieją.


Wielka Niedziela

trzeba zdążyć z odkurzaniem
i postawić pachnący żur

jeszcze podlać krokusy
i rozłożyć szeroki trawnik pod nogi

wyrzucić z siebie nieśmiałe Hare Krishna
samochód wytrzeć olejkiem do ciała z Azji

odbić młotkiem te pare spróchniałych desek
czekać aż wypełźnie duch cały
i stanie na skrzyżowaniu

w ten dzień zastoju oddać świeczniki na złom
by zarobić na zwykły chleb

zjawić się pod głównym wejściem
bez wchodzenia do środka i szczegółów
odebrać czystą limuzyną
wykrochmalone dzieci

dostać tylko skromnego całuska
to i tak dużo na dziś
dla tych co truchleją lub nie
i tych co mają piekielnie suche policzki


myślę że myślę o tobie

Ilekroć zastaję cię
w czasoprzestrzeni
zdajesz się tracić oddech
wpadasz w czyjeś objęcia
albo z nich wypadasz
albo co gorsze
pośpiesznie wchodzisz po białych wąskich schodach
z dzieciństwa

schodzenie byłoby łatwiejsze 
dawałoby ulgę
rozpędzało duszę do lotu nad ziemią
ciało ułożone w smakowitą ziemniaczaną łódkę
wpadało do wiszącej nad miastem
porcelanowej gondoli po brzegi wypełnionej
brązowym sosem 

lecieć dalej
a może tylko spłonąć?

Ilekroć słyszę to samo
zniecierpliwienie
pretensje do powtarzalności zjawisk w nowym roku

odchodzę po kryjomu
do wyciszonych rzężących heroin alt rocka

hołubiących w chudych ramionach
potrójnego Chihuahuę
swoje gnijące warzywa i zwiędłe kwiaty
puszyste smutne koty i fanów

z biletami w ręku bardziej niż na pamiątkę
zakochanych w Julien Sharon
Angel i Phoebe B. od każdego kolejnego wejrzenia


powiedz „ser” Orfeuszu

zabierz mnie
przed zaśnięciem
od hrabianki
niebezpiecznie zaradnej
i wyzwolonej

od jej szeptów namolnych
zza więziennej ściany
do gniazda z cherlawych
bez wątpienia twoich ramion
wzmocnionych
na wszelki wypadek
magicznymi tatuażami

na szybkich szczudłach
amortyzowanych
uprowadzaj codziennie
z tej podtopionej asfaltem wioski
boiska dla zblazowanych nastolatków
zamiast bramki z dwóch przechodzonych
gumowych trampków
epoki Gierka

ze stacji benzynowej
zaplombowanych przepaści
wąwozów i wyrw wymazanych
z google’a
czopki zatkały urodzajną ziemię
dziurawą jak ser szwajcarski

do bezbarwnej posadzki
podgardla wyślizganego
na lodowisku patelni
przykrytego skwarkami
i  grubą solą

nie wchodzę za tobą
pod lodowatą pierzynę
nie wierzę w sprawdzone recepty

za moich czasów nosy
pociły się od pieców
a palce wchodziły głębiej
w konfitury

głośna cynowa miska
ciągle szurała
a kapcie i stare kulawe myszy
sterczały pod obrazami świętych
w błękitnych akwariach

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko