19 lat temu po zwiedzeniu wspaniałej biblioteki w Escorialu, gdzie książki stały kartkami do widza, a nie jak wszędzie grzbietami, zapytałam przewodniczkę, jak jest w Hiszpanii z czytelnictwem. Opisała mi to dość obszernie, poruszając szybko wachlarzem, jakby chciała zaprzeczyć, iż tak źle nie jest, choć też niewesoło. Krótko mówiąc, podobnie jak u nas. Czytelnictwo spada.
Trudno, widać taka tendencja na świecie. Nastały inne, niż książki i czasopisma, nośniki kultury dla uzupełniania wiedzy, doznawania wzruszeń artystycznych: telewizja, internet. Nie wiem tylko, czy one zdołają pobudzić subtelne emocje, jakie towarzyszą czytaniu literatury pięknej?
Za to, jak widać, literatura popularna ma się teraz dobrze. Kwitnie i mnoży się na potęgę, a coraz to nowsze rzesze masowo je piszących autorów i autorek bardzo aktywnie zabiegają, aby ich poznać i kupić książkę, jaką właśnie wydali. Obecny rynek książki wymaga takiej aktywności od autora, bo inaczej mało kto o nim usłyszy, mało co jego książek się sprzeda i straci pieniądze jakie zainwestował w wydanie. Wielu więc autorów pakuje swe książki w walizkę i jeździ po kraju niczym komiwojażer z amerykańskiej literatury, aby je sprzedać. Do tego pilnie zamieszcza fotki i informacje o książce w internecie i zaprasza mało sobie znane osoby z listy znajomych do kupowania tych książek. Niezbyt miła ta robota. Dużo gorsza niż samo pisanie, ale trudno taki jest rynek książki w naszym kapitalizmie. Co gorsza nie każdą książkę da się tak sprzedać. Powodzenie mają książki dla dzieci, romanse, kryminały, sensacje, fantastyka oraz wszelaki dokument. Ich autorzy ponoć nieźle na tym zarabiają, czytelnicy, jak widać to w internecie, kupują i pełni zachwytów polecają je w internecie innym. Zainteresowani nazywają te opinie recenzjami, ale mniej zainteresowani kręcą nosem, że to tylko laurki. Jednak widać z tego, że nie jest tak do końca źle.
Trudniej przebijają się do powszechnej świadomości powieści o wyższych walorach literackich, które mogą wejść do historii literatury, ale takich z reguły bywa mniej. Trudniej je wypatrzyć i kupić. Nie docierają do wszystkich bibliotek. Chyba nie mają mniejszego wzięcia, bo wytrawnych czytelników nie brakuje, ale brakuje im czasem krzykliwej reklamy, popularyzacji. Zdziwiło mnie przed laty, że pani omawiająca w TV najnowsze wydania polskich książek, pokazywała ich okładki tylko na moment i chowała. Nawet nie można było zdążyć z zapisaniem autora i tytułu. Potem raz i drugi usłyszałam, jak ktoś mówi o książce, ale zaznacza, iż nie ujawni nic bliższego, bo byłaby to zakazana reklama książki i autora. Jakoś swobodniej mówi się o bestsellerach zachodnich lub autorach, którym już wygasły prawa autorskie. No więc jak można promować literaturę, gdy niby się chce książkę pokazać, a nie chce, bo nie wolno? Jak poprawiać czytelnictwo? Chcemy, czy nie chcemy?
Odkąd rynek wydawniczy sam na siebie musi zarobić, pozmieniały się kryteria tego, co dobre, bo ważniejsze, co się opłaca. Kiedy po 1089r następowała ta zmiana, tłumaczono autorom, piszcie tak, żeby wasze książki chciano kupować. Nie mogą to być nazbyt mądre, nudne piły, ale coś, co wciąga, bawi, daje mózgowi rozrywkę.
Nie każdą książkę tak można zrobić, aby nie wyszła głupkowato. Ilu zresztą autorów tak potrafi? Nikt się nie przyzna, że nie. Ale niektórzy chwalą się sukcesami. Daj im Boże. Trafianie w gust czytelniczy i dobre rzemiosło zawsze jest w cenie. Nawet tłumacz całego Szekspira i Joyce’a, Maciej Słomczyński, dorabiał sobie na życie, pisząc poczytne kryminały pod pseudonimem Joe Alex i napisał ich coś 9. Każdy chyba lubi od czasu do czasu poczytać coś lekkiego.
Nasze mamy oprócz tych wielkiej Dąbrowskiej, Kuncewiczowej czy Nałkowskiej, miały też Fleszarową – Muskat i zapomnianą już Zofię Bystrzycką ze wzruszającą powieścią „Samotność”, która na fali powodzenia udzielała potem porad sercowych w tygodniku Zwierciadło. My mamy… Zaraz.. nie potrafię wymienić kilku nazwisk powszechnie lubianych teraz autorek. Mam takie, które polubiłam, ale, czy one są powszechnie znane?
Dużo teraz autorów, dużo wydawnictw, dużo nowych książek, żeby przeciętny czytelnik miał w tym rozeznanie. Szczególnie, gdy ktoś, jak ja, rzadziej sięga po książki lekkie i przyjemne. Ale i takie czytuję. Nawet Iwaszkiewicz wyrażał pochwałę dla literatury popularnej. Tłumaczył, że taka, np. kryminały, zwykle obraca się w aktualnych realiach i z niej dowiadujemy się, jak żyją obecnie ludzie, jak się ubierają, czym interesują, czym się cieszą, czym martwią. Natomiast ta wielka literatura, bywa ponadczasowa, oderwana od aktualnych spraw, od małego życia małych ludzi i trochę obca.
No i czytam czasem książki lżejszego kalibru, a tam bohaterki po kolei narwane, ekstrawertywne, myślące tylko o facetach i strojach, a czasem wręcz głupkowate. Słucham w radio i nie wiem, czy jedna powieść idzie tygodniami, czy Jolki, Ewki, Mariolki, tak podobne do siebie, są już z innej powieści, czy to ciągle ta sama? Nawet wykaz zdarzeń podobny tu i tu i tu. Nieszczęśliwa miłość, depresja, nowa kiecka, szminka, nowa miłość… znowu rozstanie… A ja poszukuję powieści o kobiecie w wieku średnim o ustabilizowanej pozycji rodzinnej , zawodowej i uczuciowej, która ma bogate życie wewnętrzne, dużo zainteresowań i moc przemyśleń o życiu i świecie. Polecajcie mi takie do czytania. Książki mądre, głębokie, ładne. Gdzie będzie też o wiośnie, życiu, historii i realiach współczesnych.
To teraz przypomnę, że po dwóch latach możemy powoli zapominać o koronawirusie, ale maseczki należy zakładać w przychodni, szpitalu i aptece. Gorzej niestety, bo trwa wojna na Ukrainie. Jedno i drugie pociągnęło kryzys światowy. Wzrost inflacji, coraz większy niepokój. No, my mamy jeszcze dwa powody do zmartwienia: Unię Europejską i opozycję. Ta ostatnia wiadomo, gdzie ma wszystko, ale na Unii, ja naiwna idealistka, bardzo się zawiodłam. Najpierw zakazała worków plastikowych w supersamach. Dotąd kasjerka pakowała, a my tylko przenosiliśmy te worki do wózka, samochodu i do domu. Ile teraz zachodu z pakowaniem samemu w przyniesione worki. A po drodze z wózka wypada i ginie to szczoteczka do rębów, to serek. Potem UE zakazała rurek plastikowych do napojów… Teraz nie pożyczy Polsce pieniędzy na odbudowę gospodarki po Covidzie19, choć raty na poczet długu już spłacamy. Dlaczego? Bo nam się nie podobna, że byle sprawa w sadzie ciągnie się latami i chcemy to zmienić, a UE chce, żeby wszystko zostało po staremu i już. A myślałam, że wśród moich emocji nie ma nawet takiego słowa, jak: złość czy nienawiść. To świat się pogorszył, nie ja.
Kiedyś uważałam, że na wszelkie zmartwienia, smutki, obawy, najlepsze są książki. Zatopić się w jakiejś i można zapomnieć o całym świecie. Nie wiem, czy to ja się zmieniłam, czy świat, ale już w to nie wierzę. Niepokój wdziera się wszędzie.
Ale tej wiosny mniej u nas srok, które przepłaszały małe ptaki, i słychać dużo śpiewu ptaków. Ludzie też uprzejmiejsi. W naszym XIV – piętrowym bloku coraz więcej nieznajomych mówi mi dzień dobry. A widząc moją laseczkę, skwapliwie podają mi rękę na schodach, otwierają windę, choć nie jadą.
Akacje już prawie przekwitły, a tak pachniały mi pod blokiem. Szykują się teraz lipy. Jak to dobrze, że Pan Bóg dał nam wiosnę i lato, kiedy świat taki piękny, rozkwitnięty, radosny od słońca, i żyje się łatwiej. Dlatego w tytule nawiązuję do dawnych przebojów “Trochę wiosny jesienią” czy „Odrobinę szczęścia w miłości”.
Tylko książek mi żal, jakby miały przeminąć jak dawne dyliżanse. Ale te przeminęły, bo wygodniej jechać pociągiem, autem czy samolotem. A przy książkach niewygodę stanowi tylko źle zorganizowany rynek wydawniczy, że wydawnictwa muszą na siebie zarobić, autor za to zapłacić, a czytelnik, kręci na to nosem. Może to da się naprawić. Bo wtedy co nam pozostanie, gdy wiosna i lato już minie. Na długie wieczory najlepsza jest książka.
Krystyna Habrat.
Szanowna Pani Krystyno,
pisze Pani o autorach, których nie wzięły pod swoje wszechmocne skrzydła wielkie wydawnictwa oferujące promocję i kontakty handlowe w zamian za uległość wobec „oczekiwań klienta”, „wymogów czasu” itp., czyli także o mnie – autorze, ale też projektancie okładki, wydawcy i szefie marketingu (z mizernymi, jak dotąd, efektami), choć szczęśliwie nie o redaktorze i korektorze oraz drukarzu – za te usługi zapłaciłem.
Dziękuję za ten tekst.
I pyta Pani: „… jak można promować literaturę…”? Zwłaszcza tę ambitniejszą, nieco bardziej wymagającą, ponieważ zbudowaną w większości ze zdań dłuższych niż 5 słów, a przy tym „oderwaną od aktualnych spraw, od małego życia małych ludzi…”, ale przecież zanurzoną w naszych realiach, nie tylko technologicznych (że tak to ujmę), ale przede wszystkim mentalnych, psychologiczno-społecznych? W tym w szczególności „powieści o wyższych walorach literackich”, a zatem nie stawiających na prostą rozrywkę, na leczenie kompleksów czytelnika, czy zastępcze realizowanie jego potrzeby odegrania się, bądź nawet zemsty, a przez to mało pokupnej?
Pierwsza odpowiedź, jak się nasuwa, to: pieniądze. Owszem, to jest pomysł (acz wyłącznie dla tych, co je mają), bo wtedy „pani z TV” nie ma najmniejszego problemu, by trzymać książkę na wizji okładką do widza przez cały program – reklama zapłacona, więc legalna. Są jeszcze rzesze celebrytów, którzy za parę groszy będą zachwalać dowolny towar, aczkolwiek ich opinia nie dotrze do tych czytelników, którzy szukają literatury „na poziomie”. Dla nich bowiem wciąż się liczą ci, którzy szczerze książkę polecą, a więc dobrzy znajomi, ale przede wszystkim krytycy, najlepiej tacy „z dorobkiem”, piszący w „poważnych” czasopismach poświęconych literaturze, albo na portalach, takich jak na przykład Wasz. Liczą się także instytucje państwowe wraz z ich konkursami, stypendiami, rankingami itp. Oraz prywatne, choć w Polsce takich znaczących organizacji prywatnych raczej nie ma, a na zainteresowanie zagranicznych tego typu fundacji mogą liczyć naprawdę nieliczni.
I w moim przekonaniu, to jest tu najważniejsze – ludzie oraz instytucje o uznanym autorytecie. To głównie one na całym świecie odpowiadają za docieranie dobrej literatury do czytelników, a może nawet za jej istnienie. Ale żeby były efektywne, to po pierwsze, musi ich być kilka, a nawet kilkanaście w danym państwie (zależnie od jego wielkości oraz ambicji), wzajemnie konkurujących, ale i się uzupełniających, a po wtóre, muszą prężnie działać, co wiąże się z jakością, ale nie tylko z kompetencjami, pozyskanych dla nich ludzi oraz sensownym ich finansowaniem, głównie jednak przez państwo, dla którego dobra literatura jest bardzo ważnym atutem na lokalnej i międzynarodowej scenie.
A jak powinny działać? Sądzę, że owe instytucje, ale także i ew. te prywatne fundacje, powinny opłacać najlepszych krytyków, by ci samodzielnie, bez nacisków, czy „finansowych zachęt pochodzących z zewnątrz” uczciwie i pracowicie penetrowali rynek w poszukiwaniu najwartościowszych nowości, które powinni wyłapywać, rzeczowo oceniać, a wreszcie rekomendować czytelnikom oraz owym instytucjom. Instytucjom, które są w stanie nagradzać, promować, a wreszcie po prostu wspierać w rozwoju dostrzeżone talenty – poprzez rzeczową, konstruktywną ocenę ich pracy, pomoc w dotarciu do opłaconych przez te instytucje doświadczonych redaktorów (drogich, a przez to zwykle pomijanych przez samodzielnie wydających książki autorów, z łatwym do przewidzenia skutkiem), a w końcu do rynku.
Ja wiem, że w dużej części tego typu zadania powinny być spełniane przez wydawnictwa, ale te nasze, w większości prywatne, zainteresowane są zyskiem tu i teraz, a nie perspektywą obliczoną na lata, czy nawet pokolenia. I dlatego w Polsce szukają rzeczy o tematyce „sprawdzonej na rynku”oraz ew. aktualnie modnej i głośnej, rzeczy pochodzących od autorów już popularnych, także z pozaliterackich „dokonań”, bądź „proponowanych” przez mniej lub bardziej wpływowych sponsorów autora, bez względu na rzeczywistą wartość ich literackich dokonań. A jeśli sięgają po poważniejszą i bardziej wartościową literaturę, to są to z reguły książki zagraniczne – tam ktoś już wykonał tę niewdzięczną oraz wielce finansowo ryzykowną pracę, czyli znalazł autora oraz wypromował jego książki, więc tutaj można bez stresu i specjalnego wysiłku nieco zarobić, bazując na tamtej opinii i tam wygenerowanym rozgłosie.
Cóż, tyle mojego zdania „w tym temacie”.
Na koniec chciałbym się jeszcze odnieść do wyrażonej w powyższym tekście Pani prośby:
„A ja poszukuję powieści o kobiecie w wieku średnim o ustabilizowanej pozycji rodzinnej, zawodowej i uczuciowej, która ma bogate życie wewnętrzne, dużo zainteresowań i moc przemyśleń o życiu i świecie. Polecajcie mi takie do czytania. Książki mądre, głębokie, ładne. Gdzie będzie też o wiośnie, życiu, historii i realiach współczesnych.”
Otóż książkę o kobiecie dojrzałej (i o równie dojrzałym mężczyźnie) mam w planach, ale już dzisiaj mogę polecić Pani dwa (na razie) z trzech tomów mojej powieści o kobiecie wchodzącej w dorosłe życie (25 lat), która jest już jednak osobą doświadczoną i finansowo niezależną, a przy tym o bogatym życiu wewnętrznym, wielu zainteresowaniach i ogromie (podkreślam, gdyż to one stanowią clou powieści) przemyśleń o życiu oraz świecie. Dodam, że jest to powieść o miłości, czyli życie uczuciowe bohaterki nie jest ustabilizowane, ale raczej niestereotypowa, a także o przyzwoitości, czy szerzej, o uczciwości wobec innych ludzi. A przy tym, nie przeczę, jest wymagająca, pełna długich zdań, aczkolwiek jednak, śmiem twierdzić, dość lekko napisana – zwłaszcza tom pierwszy; potem jest trudniej, ale i chyba ciekawiej. Powieść nosi tytuł Uśmiechnij się do anioła i owe pierwsze dwa tomy od jakiegoś czasu powinny być już w Waszej redakcji (ul. Mostowa 2/4) wśród książek nadesłanych (nad trzecim tomem obecnie pracuję z panią redaktor i jak tylko wyjdzie z drukarni, obiecuję przysłać).
Mam nadzieję, że lektura mojej powieści sprawi Pani satysfakcję, ale i przyjemność. Ale niezależnie od tego, proszę o kilka słów Pani oceny.
Serdecznie pozdrawiam
J.K. Kukuła